Moja lista przebojów 2

30 czerwca 2013

Rozdział 4 (41) - Nowy dyrektor Hogwartu – część pierwsza

Klik

Zmieniamy miejsce...
          Voldemort ze Śmierciożercami aportowali się z granic Hogwartu prosto do Atrium, w Ministerstwie Magii w Londynie. Wszyscy zwrócili na nich swoje spojrzenie. Voldemort lekko się uśmiechnął i oświadczył głośno:
- Kto się ruszy, zginie. Zrozumiano?... - zwrócił się do zgromadzonych. Zrobiło się cicho. Nikt się nie poruszył ani nie wyjął różdżki. - ...Przyprowadźcie mi tu ministra. - rozkazał ten. Do Voldemorta podszedł wolnym krokiem Amos Diggory. Czerwonooki spojrzał na niego. - ...Jeśli się nie mylę nazywasz się Diggory, tak? - spytał.
- Tak. - odpowiedział. Czarny Pan wyjął z wewnętrznej kieszeni kawałek pergaminu i zbliżył się do ministra.
- Podpiszesz to. - oznajmił podając mu go.
- Co to? - spytał podejrzliwie, ale po chwili zbladł zobaczywszy treść.
- Zgoda na to, byście mnie mianowali na dyrektora Hogwartu. - cisza była namacalna.
- Nie możesz tego zrobić! - zawołał jeden z aurorów.
- Nie? Ależ mogę... - i uśmiechnął się wariacko. - ...Wiecie, że Albus Dumbledore NIE ŻYJE? - zawołał ostatnie dwa słowa na całą salę. Panika jeszcze większa. - ...CISZA!... - ryknął strzelając z różdżki. - ...Więc jak, Diggory? Podpiszesz? - spytał blond włosego.
- Nie! Nie pozwolę ci na to! - zawołał. I już chciał podrzeć pergamin na drobne kawałki, gdy nagle Voldemort zbliżył się do niego z wycelowaną w jego serce różdżką, a Śmierciożercy wycelowali swoje w innych czarodziei, by nie próbowali sztuczek i się nie zbliżali.
- Podpiszesz to, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli tego nie zrobisz będziesz torturowany na oczach całego ministerstwa. A słyszałeś pewnie jak mocno i surowo mogę gnębić już dla samej zabawy przez wiele tygodni... a nawet miesięcy jeśli mam taką ochotę. Jeśli ze chce porwę cię, któregoś dnia i pognębię parę tygodni. Tak... dla zabawy.. - oczy Czarnego Pana zabłysły szaleńczo czerwienią. - ...Więc jak, podpiszesz dobrowolnie, czy mam cię do tego zmusić? - spytał groźnym tonem. Amos przełknął głośno ślinę, patrząc mu prosto w oczy.
- Dobrze. Podpiszę. - odparł drżącym głosem. Voldemort uśmiechnął się triumfalnie.
- Bardzo dobrze... - i wyprostował się. Czekał aż minister podpisze dokument. Gdy go wziął do ręki spojrzał na wszystkich. - ...Wygram w taki, czy inny sposób. Nikt mi nie przeszkodzi. Wy,... - wskazał na dwoje Śmierciożerców. - ...za mną, a reszta niech wraca. - i skierował się do kominka, razem z dwójką Śmierciożerców. Piersi weszli oni, a na końcu sam Voldemort.

~~*~~

Tymczasem w domu Ghohów....
          - Harry Potterze, czy może mi pan powiedzieć kim są pana towarzysze? - spytał pan Ghoh obrzucając spojrzeniem resztę towarzyszy Pottera. Harry dopiero teraz się "obudził", gdyż spytał głupio:
- Co?... - spojrzał po przyjaciołach i zdał sobie sprawę, że wciąż stoją w dziesiątkę w holu i nawet nie przedstawił ich mężczyźnie. - ...Ach tak. Więc, to moje rodzeństwo Nicole i Jack. To Hermiona Granger, a to Ron Weasley, moi przyjaciele. To jest, Susan Bouns i Ernie Macmillan przyjaciele Jacka, a to Matt Praeger i Meia Stone przyjaciele Nicole. A czemu pan pyta? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Przede wszystkim dlatego, że chciałem dowiedzieć się jak się nazywacie. Poza tym będziecie musieli tu przenocować dzień lub dwa, gdyż jak widzę w pośpiechu zapomnieliście zabrać ciepły prowiant. Nie macie też niczego w czym moglibyście nocować. Mało tego jest dość zimno na dworze. - wyjaśnił. Nagle młodszych coś oświeciło, gdy usłyszeli to stwierdzenie.
- A skąd pan wie, że chcemy nocować na dworze, i że potrzebujemy prowiantu? - spytała Hermiona.
- Dlatego, że Sarah opowiedziała nam, mnie i Anne, o was wszystko, a głównie o tobie, Wybrańcze. - zwrócił się do Harry'ego. Ten był niemało zaskoczony tą informacją.
- Może nam pan powiedzieć ILE Moon wam opowiedziała? - spytał Meia. Mężczyzna popatrzył na nią lekko zaskoczony tym, że to pytanie tak szybko padło.
- No więc, opowiedziała nam wszystko co do joty z najdrobniejszymi szczegółami. A dokładniej, powiedziała nam to, co powinna na wasz temat wiedzieć, i to jakie macie zadanie. - odpowiedział. Wszystkich zatkało. Nagle odezwała się Susan spytawszy:
- A ona skąd to wie? - spytała.
- Przez cały pobyt w szkole dowiadywała się o was wielu rzeczy. A to z pogłosek, a to od Ginny Weasley, a to od reszty Gryfonów. Wie o was to, co powinna... - tu wzruszył ramionami i poszedł do pokoju dziecięcego, gdyż usłyszał płacz dziecka. Wrócił po chwili z małym dzieckiem na rękach. - ...To mój syn, Kevin. Ma rok. Obudził się, więc muszę go utulić do snu. Co do was, pokażę wam wasze pokoje. Chodźcie za mną. - i zaprowadził młodzież do dwóch pokoi. Jeden miał być dla Hermiony, Meii, Nicole i Susan, a drugi dla Harry'ego, Rona, Jacka i Matta. Wystrój pokoi był jak najbardziej w stylu japońskim. Tak wyglądał pokój chłopców:


- Wow! - zawołali wszyscy.
- Ale fajny! - zawołali jednocześnie Ron i Matt.
- I cały dla nas? - spytał uradowany Jack.
- Jasne. - odparł pan Ghoh poprawiając trochę Kevina na ramieniu. Nagle rozległ się pisk dziewczyn. Przyjaciele pobiegli do pokoju dziewcząt, który mieścił się tuż obok i zapytali od progu:
- Co się... stało? - Matt najpierw był zdenerwowany i celował przed siebie różdżką gotów zabić, ale gdy zobaczył Hermionę, Nicole, Susan i Meię uśmiechnięte od ucha do ucha patrzące w około rozejrzał się po pokoju. Reszta zrobili to samo. Pokój wyglądał jednym słowem: rewelacyjnie!


- Kurde! - wyrwało się Ronowi i Jackowi.
- Jejku... - to słowo powiedział Harry.
- Ale tu ładnie! - pisnęły zgodnie dziewczyny.

~~*~~

Tymczasem w Hogwarcie...
          Anne Ghoh szła korytarzami Hogwartu rozglądając się dookoła. Nie była tu od kilkunastu lat. Zmieniło się tu. Czuła w zamku mroczną aurę. Ciarki przechodziły jej po karku, gdy poznała, że był to rodzaj Aury Śmierci. Ktoś zginął, tego była pewna. Ale kto? Musiała się tego dowiedzieć. Szła dalej ku gabinetowi dyrektora na każdym kroku widząc ciała. To martwe i zakrwawione. To żywe lub nie mogących się poruszyć. Dzieci i dorośli, kobiety i mężczyźni, chłopcy i dziewczęta. W końcu doszła do swego celu. Stanęła przed kamiennym gargulcem i po chwili powiedziała:
- Przyjaciel. - Gargulec poruszył się i ukazał schody, więc weszła po nich. Stanąwszy przed dębowymi drzwiami zapukała w nie.
- Proszę wejść. - rozległ się po chwili zachrypły kobiecy głos. Otworzyła drzwi i weszła do środka. W fotelu za biurkiem siedziała Minerwa i płakała.
- Minerwo, stało się coś? - spytała podbiegając szybko do niej. Ta na nią spojrzała i odpowiedziała z płaczem:
- Widzisz, Anne... zamordowano... kilka osób... A-a-a pośród nich... są... Horacy Slughorn... i-i-i... Albus Dumbledore! - zawyła głośno.
- To niemożliwe! - zawołała druga kobieta i również się rozpłakała. Obie kobiety płakały przez kilka dobrych minut. Gdy się opanowały pierwsza zdołała się odezwać profesorka:
- A więc, więc... - pociągnęła nosem, po czym wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i wydmuchała w nią nos, a następnie powiedziała do swojej towarzyszki. - ...A więc, przyszłaś zająć stanowisko profesora Pottera? - spytała dla pewności.
- Tak, Minerwo. Będę prowadzić zajęcia dopóki pan Potter nie wróci ze swojej wyprawy powierzonej przez Albusa i nie pokona tego-przeklętego-Gada. - wyjaśniła. Dyrektorkę zdziwiło to, gdyż spytała:
- Więc Harry żyje? Nie zginął? - spytała zaskoczona.
- Tak. Harry żyje, nie zginął. - odpowiedziała z uśmiechem.
- Jaką podróż?... - spytała ze zdziwieniem profesorka, a potem zdała sobie sprawę, że Harry miał powierzoną jakąś misję od zmarłego dyrektora. - ...Aha... podróż. Rozumiem. Dobrze. Przeczytawszy pani kwalifikacje i wiedząc co pani robiła przez ostatnie lata uważam, że zostanie pani od razu przyjęta bez zbędnych pytań na stanowisko nauczyciela Obrony... - powiedziała na jednym wydechu. Młodszą kobietę uradowało to, ale zanim zdołała coś więcej powiedzieć w kominku wybuchł szmaragdowy wysoki ogień. Chwilę potem pojawiła się inna kobieta, nieco młodsza od nich. Miała na sobie czarną szatę Śmierciożercy. - ...Kim pani jest? - spytała McGonagall celując w nią różdżką. Lecz ta nie kwapiła się odezwać, gdyż po chwili z płomieni wyłoniła się kolejna postać, tym razem mężczyzny. On również miał na sobie czarną szatę. Przed nimi stało rodzeństwo Carrow. Mężczyzna podszedł do biurka dyrektorki i wycelował w nią swoją różdżkę, jego siostra też to zrobiła, ale wycelowała w Anne. Oboje nic nie mówili. Po chwili na dywaniku przed kominkiem pojawił się... Voldemort!? Minerwa zbladła i już zmieniała kierunek różdżki, gdy ten ostatni zawołał:
- Expelliarmus! - Z rąk profesorek McGonagall i Ghoh wyrwały się różdżki i podleciały do wyciągniętej ręki Czarnego Pana. Obie kobiety gapiły się na niego wystraszone. Pierwsza opanowała się Anne.
- Co tu robisz, Riddle? - jej głos był zimny jak lód. Czarny Pan obrócił się ku niej i przyjrzał. Po chwili jednak uśmiechnął.
- Panna Kociuba, jak nie miło Cię widzieć. - powiedział z ironią.
- Mnie również nie miło cię widzieć, Tom. Powtarzam: Co tu robisz? - spytała.
- Nie nazywaj mnie tak!! - wrzasnął.
- A to niby czemu? Czy dlatego, że to twoje prawdziwe imię i nazwisko? Czy może dlatego, że otrzymałeś je po swoim ojcu Mugolu, którego osobiście zabiłeś? - odparła cynicznie. Nagle pojawiło się zielone światło, które zostało pokierowane w kierunku czarnowłosej kobiety. Lecz zaklęcie nie dotknęło jej, gdyż An zawołała sekundę wcześniej:
- Cortbolla! - W ułamku sekundy jedną rękę wyciągnęła przed siebie, a drugą wycelowała w Minerwę machnąwszy szybko i skomplikowanie przy tym obiema rękami. Wokół niej i dyrektorki pojawiła się fioletowa przezroczysta kopuła.


Zaklęcie, które już było blisko niej,... wchłonęło się w tarczę nie robiąc żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło, gdy zaklęcie dotknęło powierzchni tarczy otaczającą An. Zamiast zniknąć lub choćby zmniejszyć... powiększyła się!?
- Co do...?! - Pani Ghoh uśmiechnęła się szeroko i chytrze do Riddle'a, po czym powiedziała wyniośle:
- Nigdy nie doceniaj kobiet ani wybrańców, a także Armii Hogwartu, Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a, Riddle... - oznajmiła pokazując dwa rzędy białych zębów. Lord najeżył się. - ...Powtórzę ostatni raz: Co tu robisz? - spytała z jadem w głosie. Mężczyzna patrzył na nią swymi czerwonymi oczami w milczeniu, następnie uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:
- Minister Magii oznajmił dzisiaj,... - tu uśmiechnął się "słodko", co nie wróżyło nic dobrego. - ...że zostałem mianowany na dyrektora Hogwartu... - oznajmił triumfalnie. Zarówno panią Ghoh, jak i profesor McGonagall zatkało, a ich szczęki walnęły w podłogę. - ...Tu macie potwierdzenie tego oświadczenia. - podszedł do Minerwy i pokazał pergamin z pieczęcią Ministra u dołu strony i jego podpisem obok. Brązowowłosa wzięła od niego przedmiot i przyjrzała się mu, chwilę potem wydyszała:
- On mówi prawdę! Z tego dokumentu wynika, że rzeczywiście jest nowym dyrektorem Hogwartu i nawet Amos Diggory się zgadza! Jest jego podpis i pieczęć. - spojrzała na przyjaciółkę z rozpaczą.
- To niemożliwe! Nie możemy pozwolić, by uczniowie byli na ciebie zdani i narażeni!! - zawołała Anne patrząc na Czarnego Pana. Voldemort wycelował w młodszą kobietę różdżkę.
- Tak myślisz, Ghoh? Crucio!... - wrzask kobiety rozległ się po całym gabinecie. Upadła i zaczęła się wić oraz wrzeszczeć. Fioletowa kopuła najpierw zamrugała, a potem zniknęła zarówno wokół niej jak i wokół Minerwy. - ...Zabrać je obie do lochów. Wprowadzimy tu wiele zmian. Na początku będzie jeden dom. Slytherin. - oznajmił z satysfakcją w głosie cofając zaklęcie po pięciu minutach.
- Tak jest, panie! - zawołało jednocześnie rodzeństwo Carrow.

23 czerwca 2013

Rozdział 3 (40) - Sarah Moon i ucieczka - część druga

Klik


- Wybacz mi, Nicole, że ci przerwę, ale chcę coś wyjaśnić. Przez całą szóstą klasę Dumbledore opowiadał mi o Horkruksach. Przedmiotach, w których czarodziej ukrył Cząstkę swej Duszy, dzieciństwie Voldemorta oraz jego rodzicach. Powiedział też, że to ja mam tą misję wypełnić... - mówił Harry, po czym zwrócił się do reszty. - ...Cieszę się, że chcecie mi pomóc, ale muszę to zrobić wraz z przyjaciółmi i rodzeństwem. Musimy wyruszyć w podróż, aby odnaleźć i zniszczyć Horkruksy. Nasi rodzice i dyrektor prosili nas abyśmy opuścili Hogwart w odpowiednim momencie. - oświadczył, a dokończył za niego Jack:
- Uciekniemy podczas walki, ale tak, by Voldemort nas najpierw zobaczył jak uciekamy, a tym samym nie dopadł nas. - wyjaśnił.
- Nie martw się, Harry. Będziemy ostrożni. - uspakajała go jego siostra. Zrobiło się cicho. Nikt, z wyjątkiem wtajemniczonych nie wiedział o istnieniu Horkruksów Voldemorta i jego życiu, a oni nawet nie kwapili się wyjaśnić GD czym one tak naprawdę są i jak można je zniszczyć. W końcu Eleine spytała dowódcę:
- Harry, kto przejmie dowództwo nad GD, gdy ciebie nie będzie? - Ten popatrzył na nią przez chwilę i odpowiedział:
- Wyznaczam do tego Lunę Lovegood, Ginny Weasley i Neville'a Longbottoma. Za to Eleine, Mary, Ashe i John zostaną i pomogą wam. Sarah, miej na nich oko... - spojrzał na Gryfonkę. Ta kiwnęła głową. Pamiętał, że jedno z rodziców mówiło iż można na nią liczyć. - ...Pamiętajcie: nie dajcie się złapać i nastraszyć. Dobrze? Poprzez Lusterka Dwukierunkowe... - tu wyczarował kilkadziesiąt takich Lusterek i dokończył. - ...będziecie mogli się komunikować między sobą. Wystarczy, że wypowiecie do nich imię lub nazwisko, czy pseudonim danej osoby. Weźcie po jednym. Co do Prefektów i Prefektów Naczelnych to według mnie nadają się do tego Dean Thomas i Lavender Brown. W tej sprawie pogadam z dyrektorem i resztą nauczycieli. Teraz dam wam obowiązki bym wiedział co, kto będzie robić. Seamus i Dean będą szpiegowali nauczycieli. Lavender i siostry Patill poprosicie Hagrida, by miał oko na Zakazany Las. Dean, Lavender, poproście McGonagall, by dała wam pewne uprawnienia, gdy będziecie Prefektami. Np. wychodzenie po godzinach nocnych i poza patrolami. Jeśli wam się nie uda jakoś to załatwię, lecz i tak pójdziecie ze mną. Hermiono, Ron wy też pójdziecie. Wiecie, myślę, że ten atak na Hogwart może oznaczać to, że Riddle razem ze Śmierciożercami chcą mnie dopaść. Jeśli mnie nie będzie w szkole, to wyznaczą nowego nauczyciela Obrony. - powiedział Harry.
- Przecież Dumbledore nie mógłby znaleźć tak szybko chętnego na to stanowisko. - stwierdził Ron.
- Zgadzam się z Ronem. - poparła swojego chłopaka Mary.
- Ale mam nadzieję, że ktoś się szybko znajdzie. - Luna miała coś jeszcze powiedzieć, gdy odezwała się panna Moon:
- Profesorze Potter, chyba znam kogoś, kto by się na to zgodził pomimo klątwy. - Wszyscy spojrzeli w stronę głosu. Harry zauważywszy Sarah spytał:
- Nie miałem zaszczytu pani poznać bliżej, panno Moon. Może pani tu podejść?... - poprosił. Dziewczyna podeszła do niego. Była dość szczupła i ładna, ale blada. Jej oczy też były jak dwa zachodzące słońca lśniące na niebie. Drgnął, gdy wyczuł jej aurę, gdy stanęła przed nim. Była mroczna, ale nie taka jak u Voldemorta i swojego dziadka. Było w niej coś dziwnego i niezrozumiałego. Od rana był wyczulony na aury innych ludzi w dowolny wieku i płci. - ...Więc... - zająknął się. - ...więc kogo ma pani na myśli, panno Moon? - spytał nagle trzeźwiejąc. Sarah patrzyła na niego z uśmiechem i odpowiedziała:
- Mam na myśli kobietę, która pochodzi z Japonii. Wyszła za mąż za anglika, Petera Paulo Ghoha*... - (czytaj: Hoh). - ...Mają dwójkę małych dzieci i mieszkają na wschodnim wybrzeżu Anglii ... - wyjaśniła, po czym dodała. - ...Mam również na myśli mężczyznę, który uczył w Hogwarcie OPCM-u w czasach waszych rodziców, gdy chodzili jeszcze do szkoły, ale w latach 1976-1977. Obiecał Dumbledore'owi, że nie wróci do Hogwartu, gdy Voldemort wciąż będzie żył, bo wciąż obawia się klątwy. - odparła. Harry nieco zaskoczony spytał:
- Jak się nazywają? - spytał gapiąc się na nią jak urzeczony, a jednocześnie był zaciekawiony.
- Mężczyzna nazywa się David Michael Glembin, a kobieta Anne Marie Ghoh*. - odpowiedziała. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest ona członkinią GD.
- No dobra. Ale... jak się tutaj znalazłaś? Nie widziałem byś tu wchodziła. - spytał pokazując na frontowe drzwi w drugim końcu pokoju. Reszta go poparła.
- A, to moja słodka tajemnica, profesorze. - odpowiedziała z drwiącym uśmiechem, który oznaczał: "Nawet nie umiecie się dopilnować". Harry spojrzał w jej pomarańczowe lśniące oczy używając Legilimencji spytawszy:
- Możemy ci zaufać w 100%? - spytał ostrożnie.
- Oczywiście. Słowo WAMPIRA jest święte. - odparła. Wszystkich zatkało. Zrobiło się zamieszanie.
- To ona jest wampirem?! - przeraziła się Parvati zakrywając usta dłońmi.
- To tym bardziej nie można jej ufać! - poparła ją Lavender. Wszyscy, z wyjątkiem rodzeństwa Potter, odsunęli się w mgnieniu oka pod ściany pomieszczenia. Nie którzy trzymali krzyżyki przed sobą, a inni z kolei celowali w nią różdżkami. Sarah nagle wybuchła śmiechem obnażając zęby. Dało się zobaczyć dwa długie kły.
- Co za ciołki z was! - zawołała chichocząc. Opanowywała się przez dłuższą chwilę.
- Uspokójcie się wszyscy! Moon, ty też!... - zawołał Harry. Wszyscy zamilkli patrząc na Harry'ego, ale i zerkając na Sarah z obawą. - ...To, że Sarah Moon jest wampirem nie znaczy, że będzie was skrzywdzić! Prawda? - spytał się dziewczyny. Ta spojrzała na niego i odpowiedziała już spokojniej:
- Prawda, nie będę. Obiecuję. Tak szczerze mówiąc jestem po waszej stronie. Co prawda mam kontakty z Lordziem Voldziem,... - tu zachichotała, a reszta tylko parsknęli śmiechem. - ...ale nie toleruję tego, co robi. Ja tylko chcę go zniszczyć w taki sposób, by nie wrócił do Świata Żywych. - wyjaśniła. W tym momencie Harry'emu, Jackowi i Nicole przypomniał się fragment przepowiedni: "...i pokona Go tak, by nie wrócił do Świata Żywych! Ludzkość będzie ocalona!...".
- Więc co proponujesz? - spytała Nicole dziewczyny.
- Na razie Riddle'a zostawcie mnie. Dopilnuję, by was nie tknął. Jeśli chodzi o atak na Hogwart... - tu spoważniała. - ...zaatakuje zamek 31 grudnia, a zacznie około godziny 22:00. Kojarzysz, profesorze, rodzeństwo Carrowów?... - Harry skinął w milczeniu głową. - ...Voldemort chce ich wziąć na dwa stanowiska. Na stanowisko OPCM-u i Mugoloznawstwa. - wyjaśniła. Wszyscy przerazili się, ale Harry uśmiechnął się lekko.
- Sarah Moon, dzięki za informacje. Mam do ciebie pytanie: Czy chciałabyś się przyłączyć do Gwardii Dumbledore'a i Zakonu Feniksa? - spytał wyciągnął ku niej rękę. Czarnowłosa patrzyła na niego nieco zaskoczona, po czym odpowiedziała:
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Co noc chodzę na "łowy" i nie będę mogła uczestniczyć, w niektórych wieczornych spotkaniach czy atakach. - wyjaśniła. Ten uśmiechnął się nieco szerzej i odpowiedział:
- Mam taką samą sytuację z Remusem Lupinem. On jest wilkołakiem. Więc jak, przyłączysz się? - spytał. Dziewczyna patrzyła na niego z uśmiechem. Po chwili odpowiedziała:
- Zgoda. - i uścisnęła mu rękę.

~~*~~

          W ciągu najbliższych dni cały Hogwart, w sekrecie przed Ślizgonami, którzy mogliby donieść Śmierciożerom, a tym samym Voldemortowi, szykowali się do obrony szkoły. Przybyli w zasadzie wszyscy. Starsi członkowie Gwardii, a między innymi Cho Chang i jej przyjaciółka Marietta czy bliźniacy Weasley'owie, Angelina, Kate i Alicja. Z Armii przybyli Glizdogon, który wrócił do Zakonu i Armii. Przybyły też Julie Anderson, Aurelia Parker i jej syn Jonathan. Ku zdziwieniu Harry'ego przybyła także Petunia Dursley i jej pierwszy syn David. Aidrene Evans i jego dwójka dorosłych dzieci: Paul i Christopher Evansowie. Aidrene miał także córkę, Dianne, ale była jeszcze za mała do walki i nawet nie chodziła jeszcze do szkoły, więc została w domu z matką. Z Zakonu przybyli: Remus Lupin, Roland Hols, Percy Levender i jego narzeczona Martha Gaunt. Przybyły także Cassidy Snape, a także Samantha, jej córka. Przybyli również dzieci Reginy i Rogera: Geandley, Agnes, Alastor i Madeleine Hoof. Przyszli także młodsze dzieci Voldemorta: Marvolo, March i Daniel Riddle. No i oczywiście wnuk Albusa: Allan. A przede wszystkim rodzice starszych uczniów. Do czasu walki wszyscy młodsi uczniowie zostali odtransportowani do swoich domów.

~~*~~

30 grudnia... Zmieniamy miejsce... New Quay... Pora obiadu...
          Czarnowłosa szesnastolatka pojawiła się znikąd po środku salonu pewnego domu w stylu japońskim.
- Ni-san!! - wydarła się na cały dom. Przy kominku stał duży fotel. Zza niego wyjrzał czarnowłosy i czarnooki mężczyzna w okularach.
- Cicho bądź, pedantko! Dzieci nam śpią!... - syknął. Podszedł do niej, chwyciwszy za ramię i zaprowadził do kuchni. - ...Czego chcesz, że tak się wydzierasz na cały dom, co?? - spytał.
- Mam wiadomość dla An. - odparła. Oboje spojrzeli na nią, bo również i sama właścicielka tegoż imienia była w kuchni.
- Co to za wiadomość? - spytała łagodnym głosem.
- Hogwart zostanie jutro zaatakowany, a nauczyciel Obrony, Harry Potter musi uciekać z rodzeństwem i przyjaciółmi z zamku. Dumbledore będzie potrzebował zastępcy na to stanowisko do końca roku szkolnego. Więc pomyślałam, że ty, onee-sama będziesz w sam raz, ale musisz się zgłosić zanim zaatakują. Dyrektor Dumbledore sam stwierdzi czy się nadajesz czy też nie, zanim zdecyduje ministerstwo i sami znajdą kogoś na tą posadę. - wyjaśniła. Oboje byli pod wrażeniem tej informacji.
- Zgoda. Pójdziemy do niego. - powiedziała kobieta po minucie milczenia. Sarah uśmiechnęła się i zniknęła z pola widzenia.
Hogwart....
          Panna Moon pojawiła się w tylko sobie znanym zakamarku. Wyjrzała na korytarz rozglądając się dookoła, i jak gdyby nigdy nic skierowała się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

~~*~~

          Cały zamek wstał o pianiu koguta. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś znany i bliski zginie dzisiaj.
          W Pokoju Wspólnym Gryfonów Martha, Ron, Hermiona, Ginny i Neville dostali od Harry'ego za zadanie przygotować wszystkich uczniów na nocną bitwę. Robili tak już od paru dni. Każdy miał od Harry'ego zadanie, a szczególnie Neville. To on miał być głównodowodzącym Gwardii po jego odejściu z zamku. Ron i Hermiona pomagali mu, a oni dali Ginny i Lunie zadania, by pomagały Neville'owi.
          W wieży Ravenclawu Luna razem z Cho, Mariettą i Mary też przygotowywały uczniów. Uzbrajali ich w oręże od Freda i George'a Weasley'ów.
          Jack razem z Hanną, Susan, Ernie'm i Eleine w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu też przygotowywali resztę współdomowników. Każdemu domowi pomagali też nauczyciele. Było coraz mniej czasu, ale nie poddawali się. Uczniowie ćwiczyli w między czasie zaklęcia oraz przygotowywali się na każdą okoliczność, nawet gdyby mieli zginąć.
          W Pokoju Wspólnym Ślizgonów jeden z domowników próbował przekonać resztę do współpracy. Draco nie rozmawiał ze Ślzgonami przyjaźnie, wręcz przeciwnie. Kłócił się z nimi otwarcie.
- Nie! - zawołała Pensy buntowniczo.
- Proszę was, to dla nas jedyna okazja, by się pochwalić naszymi magicznymi umiejętnościami przeciw Voldemortowi i udowodnić naszą lojalność wobec Hogwartu! - zawołał. Prawie wszyscy się wzdrygnęli na dźwięk tego imienia.
- Draco, co cię opętało? Czemu wypowiedziałeś imię Czarnego Pana? - spytała panna Malfoy. Ten spojrzał na siostrę jak na coś obrzydliwego i powiedział:
- Jesteś po jego stronie... - oznajmił jadowicie i po chwili dodał już ze złością. - ...Shopie, jak ja cię nienawidzę! Czy nie możesz zrozumieć, że Lord Voldemort wykorzystuje Śmierciożerców, a już w szczególności ich dzieci, do swoich planów?! Poza tym, wiesz, że już sam strach wypowiedzenia jego pseudo imienia zwiększa strach przed nim samym?... - zaznaczył i teraz zwrócił się bezpośrednio do obserwującego go tłumu. - ...Wy. Się. Go. Po. Prostu. Boicie! Boicie się już samego dźwięku imienia Lorda Voldemorta!... O, widzicie?? Wzdrygacie się! I to ma być odwaga? To wprost hańba! Hańba przed wami samymi! - zawołał.
- Kto tu kogo hańbił, Draco? - rozległ się czyjś zimny głos. Blondyn odwrócił się na pięcie, by zobaczyć kto wypowiedział to zdanie. Na schodach stali Tom III i Nicolas. Draco podszedł do chłopców i powiedział:
- To ty hańbisz, Dumbledore. Co prawda jesteście ulubieńcami Voldemorta, ale to nie upoważnia was byście byli kłębkiem świata w jego zwariowanym świecie. Wiedz jednak, Riddle, że mam na ciebie oko. - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Czyżby? Zobaczymy kto na kogo ma mieć oko. Pójdziesz ze mną, Malfoy... - Ten chwycił blondyna za ramię i już miał go zaprowadzić do kominka, gdyby nie to, że Draco wyrwał mu się i pobiegł do ściany, gdzie było wyjście na korytarz. - ...A ty gdzie?! - zawołał i pobiegł za nim. Draco już był przy wyjściu, gdy wyjął różdżkę i wycelował w niego. Brunet zatrzymał się tuż przed nim i spojrzał na nieco zdenerwowanego Dracona.
- Zbliż się, a oberwiesz, Riddle. - ostrzegł.
- Nie odważysz się mnie zranić, Malfoy. - powiedział ten drwiącym głosem.
- Zrobiłbyś jakąkolwiek krzywdę wiernemu synowi i Prawej Ręce Czarnego Pana? - spytał Nick. Wszyscy spojrzeli na niego nieco z szokowani. Zresztą obserwowali całą scenę w milczeniu. Tymczasem blondyn patrzył to na jednego, to na drugiego i z powrotem.
- Tak. Zrobiłbym to. Jednak rozczaruję was, gdyż zrobię to w obronie własnej, a nie ze względu na to, że jestem Śmierciożercą i lubię znęcać się nad słabszymi i zabijać ich. Robię to też dla obrońców dobra. Dla Harry'ego. Tak, Riddle, tak Dumbledore. Jestem w Zakonie Feniksa i w Gwardii Dumbledore'a. W Gwardii Harry'ego Pottera. Harry mnie przyjął do obu organizacji, a Hermiona Granger jest moją dziewczyną,... O, przepraszam! Jest moją NARZECZONĄ i przyszłą matką naszego dziecka! Robię to głównie dla dobra ludzi oraz Hermiony i naszego dziecka. - odpowiedział i wyszedł zanim zdali sobie sprawę co powiedział.
          Draco biegł korytarzami ile sił w nogach. Skierował się do gabinetu Harry'ego. Gdy się tam znalazł zapukał mocno do drzwi wołając:
- Harry, wpuść mnie! Mam problem! - zawołał. Po chwili otworzyły się drzwi i zobaczył twarz okularnika.
- Co się stało, Draco? - spytał otwierając nieco drzwi i wpuścił go do środka. Gdy Malfoy rozejrzał się po gabinecie zauważył tam również dwie osoby.
- Draco, przedstawiam ci Percy'ego Levendera oraz jego narzeczoną Marthę Gaunt. Moi drodzy, przedstawiam wam... - nie skończył, bo starszy młodzinec powiedział:
- Draco Malfoy, syn Lucjusza Malfoy'a i Narcyzy Black. Znam cię. Nie pytaj skąd, bo mi i tak nie uwierzysz. - oznajmił. Draco oniemiał na chwilę. Do rzeczywistości sprowadził go głos Harry'ego mówiąc:
- Draco, powiedziałeś, że masz problem. Możesz nam powiedzieć co się stało? - spytał. Chłopak dopiero teraz otrzeźwiał.
- A tak, rzeczywiście. Wracam właśnie z Pokoju Wspólnego Slytherinu. Dałeś mi za zadanie dać reszcie Ślizgonów do zrozumienia, że powinni być po dobrej stronie i... - wyjaśniał, ale urwał, bo Harry powiedział:
- Poczekaj, Draco. Mam szybszy sposób jak się tego dowiedzieć. Podejdź tu... - Harry zaprowadził przyjaciela do swojej myślodsiewni, tak jak kiedyś Dumbledore jego samego. - ...Dotknij końcem różdżki swojej skroni. Przypomnij sobie co się stało w waszym Pokoju i wrzuć tu nić myśli. Zobaczę, co się wydarzyło... - Draco tak zrobił. Chwilę potem cała czwórka wylądowali w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Gdy po pięciu minutach wrócili, Harry powiedział do Ślizgona: - ...Powinieneś być z siebie dumny, Draco, gdyż moim zdaniem zaliczyłeś Trzecią Próbę. Ale i tak powinieneś sam o tym powiedzieć Hermionie. - oznajmił spojrzawszy na kumpla. Dracona zatkało.

~~*~~

          Przez resztę czau wszyscy robili co się dało, by nie dać się zaskoczyć przez Voldemorta. Gdy zbliżała się godzina 21:30 profesor Dumbledore zarządził słabszym schronienie się w lochach.
          Harry tymczasem siedział w swoich kwaterach razem z przyjaciółmi i rodzeństwem do czasu rozpoczęcia bitwy. W pomieszczeniu przebywali jeszcze kilkoro osób. Blond włosa i czarnooka dziewczyna - Meia Stone.


oraz czarnowłosy i piwnooki młodzieniec - Matthew Praeger.


A także Susan Bouns i Ernie Macmilian. Nicole i Jack przeglądali Mapę Huncwotów i śledzili wszystkich. Meia z Susan stały na czatach przy wyjściu na korytarz. Matt pakował razem z Hermioną rzeczy na podróż do dwóch podręcznych małych torebek, na które zostały rzucone czary pomniejszająco-powiększające. Ron i Ernie rozmawiali ze Stworkiem i Zgredkiem na temat zapasów jedzenia i picia na pół roku. Co trzeba zabrać i ile, a Harry, używając swego "Sokolego Wzroku" stał przy oknie przeczesywał Hogsmeade, Zakazany Las i błonia Hogwartu. W pewnym momencie Harry zawołał:
- O rany!... - wszyscy podskoczyli przynajmniej na stopę. - ...Słuchajcie! Ktoś idzie w stronę terenów Hogwartu! - zawołał.
- Kto? Gdzie?... - spytała głupkowato Nicole spojrzawszy najpierw na niego, a potem na Mapę. - ...Nie widać go na Mapie. - stwierdziła.
- Nic w tym dziwnego, siostrzyczko. Są poza terenami zamku. Idą z Hogsmeade. Jest ich dość dużo... - wyjaśnił nauczyciel. - ...Z pewnością są to Śmierciożercy, ale trzeba się upe... - urwał, bo Jack, który stał przy Nicole podszedł do okna wyglądając przez nie. Po czym powiedział bardzo zdenerwowanym głosem:
- Ktoś wychodzi z zamku i idzie w stronę bramy. To chyba jakiś uczeń sądząc po szacie. - powiedział nieco przerażony. Wszyscy zareagowali i rzucili się do okna. Puchon miał rację. W połowie błoni szła samotna postać w pelerynie, a po stroju i wzroście można było wywnioskować, że to uczeń.
- Harry możesz zobaczyć kto to? - poprosił Ron.
- Mam lepszy pomysł. Nicole, sprawdź na Mapie kto to. - poprosił.
- Dobrze, Harry. - powiedziała.
- Jack, skontaktuj się z dyrektorem. Najszybciej przez sieć Fiuu, albo nie. Ja to zrobię. - ledwo to powiedział, gdy Nicole jęknęła głośno, a Susan spytała:
- Co się stało? - zapytała wystraszona.
- Harry! To Tom Riddle III! - zawołała. Harry zareagował natychmiast. Podbiegł do siostry i sprawdził Mapę, uprzednio zaciąwszy oczy i je ponownie otworzywszy. Miała rację. Przez Zakazany Las szedł spokojnie i pewnie Druga Prawa Ręka Voldemorta. Nie zastanawiając się więcej aportował się do gabinetu dyrektora.
          Gdy pojawił się na miejscu tylko portrety na ścianach krzyknęli z zaskoczenia. Za to Albus, gdy posłyszał te dźwięki spojrzał przed siebie, a zobaczywszy Pottera spytał:
- Harry, coś się stało, że nie wchodzisz drzwiami? - spytał uśmiechając się dobrodusznie. Harry podszedł biurka dyrektora, okrążył mebel, chwycił Dumbledore'a za ramię i bez słowa zaprowadził do okna.
- Niech pan położy swoją dłoń na moim ramieniu. To ważne. - poradził, gdy już tam stali.
- Ale dlaczego? - spytał patrząc na młodzieńca zdziwiony.
- Niech pan to zrobi, a się pan dowie. Szybko!... - Dyrektor nie był pewien co na to powiedzieć, a Harry wciąż zniecierpliwiony dodał. - ...Widziałem jakiegoś ucznia idącego w kierunku Zakazanego Lasu. Z pewnością był to syn Voldemorta, Teronit. W kierunku bramy idzie kilkanaście postaci w czarnych pelerynach. Myślę, że to Śmierciożercy. Trzeba się śpieszyć, dyrektorze. Jeśli chce pan być pewien tego, co mówię niech pan położy dłoń na moim ramieniu, a pokaże panu ich. Nauczyła mnie tego Eleine, zanim stałem się Śmierciożercą tego lata. - wyjaśnił na koniec. Albus położył swoją dłoń na ramieniu młodego nauczyciela, a ten spojrzał na okno, zacisnął oczy i je otworzył. Harry wodził wzrokiem po Lesie aż skierował go na bramę,... która była już otwarta! Mało tego Śmierciożercy na czele z Voldemortem już byli na błoniach i szli w kierunku zamku!!
- Na Merlina! Muszę powiadomić wszystkich w szkole! - zawołał dyrektor.
- A ja przyjaciół i rodzeństwo. - jęknął Harry zaciekając oczy i znowu je otwierając. Po chwili już go nie było.
          Aportował się do swojego gabinetu, lecz zastał tam nieprzyjemny widok. Otóż, Hermiona, Susan i Meia leżały na podłodze na w pół przytomne, za to Ron był cały we krwi i nie dawał znaku życia, ale Harry zauważył, że jego brzuch podnosi się i opada. Żył na szczęście. Matt i Jack byli związani magicznymi linami nie do rozwiązania bez różdżki. Za fotelem jego biurka siedział... Tom III, a przy jego przyjaciołach Nick. Trzymał za ramię Nicole celując w jej głowę koniec jej własnej różdżki.
- Vulture**! Teronit! Co tu robicie? - spytał przerażony widokiem stanu przyjaciół i rodziny. Obaj patrzyli na niego z nienawiścią, ale to Teronit odpowiedział na jego pytanie:
- Przyszliśmy tu, by cię zaprowadzić do Czarnego Pana, Potter. Zdążył stęsknić się za tobą. - odpowiedź prosta, oczywista i nieprzyjemna.
- Nie próbuj nawet swoich sztuczek, bo oni zapłacą za to. - powiedział Vulture skinąwszy głową na związanych. Harry szybko ocenił obecną sytuację. On miał różdżkę, zwiększone moce, miał też dodatkowe zdolności dane od dziadka Matta oraz swego rodzeństwa i mógł też wezwać Eylon na pomoc. Jednak ich było dwóch i mieli różdżki. Jednak mieli zakładników jako jego rodzeństwo i przyjaciół, a także przyjaciół Jacka i Nicole. Powoli bardzo powoli wyjął różdżkę i podał ją Riddle'owi, który ją wziął, po czym wycelował w Harry'ego i związał mocno jego nadgarstki takimi samymi linami. Chwycił koniec liny i uśmiechnął się chytrze.
- Bardzo mądre posuniecie, profesorze. - zaśmiał się młody Dumbledore. Harry spojrzał na przyjaciół i powiedział telepatycznie do Percy'ego Levendera, który był na błoniach Hogwartu i przypuszczalnie walczył.
W mniej-więcej w tym samym czasie...
          W innej części zamku Percy odczuł, że jego nadgarstki zaczynają boleć. Coś musiało się dziać z Harrym. Są tą samą osobą i odczuwają praktycznie to samo - jak bliźniaki. Musiał na chwilę przerwać walkę ze swoim przeciwnikiem i skupić się na uczuciach byłego Gryfona. Ogłuszył przeciwnika i ukrył się w jakimś zakamarku zamknąwszy oczy. Wyczuł zdenerwowanie i lekkie przerażanie swojego przeszłego Ja. Zacisnął oczy i ponownie je otworzył. Wodził wzrokiem po korytarzach, salach, gabinetach zamku, a także na błoniach. Odnalazł go w jego własnym gabinecie. Był w trudnej sytuacji. Przypominał sobie co się wtedy działo, ale wiedział, że jeśli się wtrąci zmieni bieg wydarzeń. Nagle wyczuł coś z zewnątrz, a po chwili usłyszał:
- Crucio! - krzyknął ktoś z oddali. Zareagował natychmiast wołając:
- Drętwota! - i rozpoczęła się kolejna walka. Starał się jednocześnie walczyć jak i być w tamtym gabinecie. Po minucie został uderzony zaklęciem, bo telepatyczny głos Harry'ego wyprowadził go z równowagi:
- "Percy, słyszysz mnie?" - spytał Harry.
- "Tak, Harry. Słyszę cię. Czy coś się stało?" - spytał wyżej wymieniony. Starał się trzymać, a przede wszystkim nie zemdleć. Szczęście, że Harry nie mógł wyczuć jego fizycznego bólu i odczuć go tak, jak w przypadku jego i Voldemorta.
- "Tak, stało się. Gdy wróciłem z gabinetu dyrektora do swojego gabinetu zobaczyłem swoich przyjaciół związanych magicznymi linami, nieprzytomnych i zakrwawionych. Zrobili to Vulture i Teronit. Teraz mnie prowadzą do Voldemorta, pewnie na błonia lub do lochów. Musisz mi pomóc, Percy. Muszę uciekać z przyjaciółmi i rodzeństwem z Hogwartu, ale uprzednio Lordzina musi mnie zobaczyć. Zrób coś" - prosił. Percy był wystraszony. Jeśli Lord Voldemort zabije Harry'ego to on także! Wpadł na pewien pomysł.
- "Harry, posłuchaj. W szkole jest nie jaka Sarah Moon. Jest ona wampirzycą i dobrą przyjaciółką mojej narzeczonej. Powiem jej by ci pomogła. Dobrze?" - wyjaśnił.
- "Dobrze" - odpowiedział Wybraniec.
Błonia... Percy L...
         Percy najszybciej jak mógł, zważywszy na fakt, że co chwila musiał ogłuszyć jakiegoś Śmierciożercę, szukał Sarah. Znalazł ją przy drzwiach Wielkiej Sali obserwującą najspokojniej w świecie tłum.
- Sarah! Harry'ego porwano, a jego przyjaciele są związani w jego gabinecie! - wyjaśnił unikając zielonego promienia od jakiegoś Śmierciożercy. Dziewczyna nie pytając o nic więcej pobiegła korytarzem. Po kilku minutach zauważyła dwóch Ślizgonów prowadząc Harry'ego w połowie schodów na pierwsze piętro.
- Voltor, Teronit, jo estava buscant. - oznajmiła chłodnym głosem. (tłumaczenie: Vulture, Teronit, szukałam was.).
- Oh, Demi Senyora, li va trobar. Vam agafar el Salvador del món i dels seus amics i dels seus germans. Estan atrapats a la seva oficina. - powiedział zadowolony młody Dumbledore. (tłumaczenie: Och, Demi Lady, znaleźliśmy cię. Złapaliśmy Wybawcę Świata i jego przyjaciół oraz jego rodzeństwo. Są uwięzieni w jego gabinecie.)
- Great! On vas amb ell? - spytała. (tłumaczenie: Świetnie! Gdzie z nim idziecie?)
- Anem al Senyor Fosc. - odpowiedział Ten z triumfem. (tłumaczenie: Prowadzimy go do Czarnego Pana.) Harry patrzył na niego nieco zaskoczony. Kompletnie nie rozumiał co mówią, ale domyślił się, że o niego chodzi. Zauważył, że Ślizgon zwracał się do dziewczyny jak do swojej pani. Spostrzegł też, że dziewczyna patrzy na niego kątem oka i daje znaki spojrzeniem, by milczał, i że to ona załatwi tą sprawę.
- Dóna'm la corda. - powiedziała wyciągając ręce. (tłumaczenie: Dajcie mi te liny.)
- Aquí tens. - (tłumaczenie: Masz.) podał jej linę wiążącą nadgarstki Harry'ego. Poszli w kierunku Wielkiej Sali, a za nimi szli Teronit i Vulture.
- "Harry, oni prowadzą cię do Voldemorta. Musimy się ich pozbyć" - poinformowała go telepatycznie.
- "Masz jakiś pomysł?" - spytał również telepatycznie.
- "Chyba tak. Najpierw trzeba ich ogłuszyć, a potem zmodyfikować pamięć, byśmy mogli ich schwytać, a jednocześnie nie powiązać z nami" - wyjaśniła.
- "Ja mam inny pomysł. Ogłusz ich, a potem mnie rozwiąż. Mam te niezwykłe moce dane od dziadka Matta i mojego rodzeństwa. Ja pobiegnę do Wielkiej Sali, by Voldemort mógł mnie zobaczyć, a ty pójdziesz do mojego gabinetu. Tam są moi przyjaciele oraz rodzeństwo. Proszę byś ich uwolniła. Spotkamy się w chatce Hagrida" - powiedział pospiesznie. Chwilę szli w ciszy. Za rogiem kolejnego korytarza Sarah uderzyła łokciem w twarz młodego Dumbledore'a, który stał obok niej, a potem Riddle'a. Następnie uwolniła Harry'ego z lin. Ten zawrócił ku Wielkiej Sali nie oglądając się za siebie. Wbiegł tam walcząc zawzięcie. Kierował się do przodu w miejsce, gdzie był Voldemort. Tymczasem Sarah zmodyfikowała pamięć obu Ślizgonom. Zmodyfikowała im pamięć tak, by zapomnieli, że byli świadkami, iż pomogła Harry'emu uciec. Rzuciła też specjalne wampirze zaklęcie, by mówili prawdę i tylko prawdę, gdy zostaną zapytani o cokolwiek na temat Śmierciożerców i Voldemorta z ust Zakonu Feniksa, Armii Hogwartu i Gwardii Dumbledore'a, a nawet aurorów. Potem pobiegła na czwarte piętro, by uwolnić przyjaciół i rodzeństwo młodego nauczyciela. Wbiegła tam bez pukania. Zobaczywszy ich przy ścianie i na podłodze podeszła do nich i powiedziała:
- Harry dał mi polecenie, by was uwolnić i zaprowadzić do chatki Hagrida. Poinformował mnie też, że niedługo do was dołączy... - poinformowała ich rozwiązując Meię. - ...Spieszcie się. Ja pójdę uratować naszego Wybrańca. - powiedziała, gdy już stali.
- A co się dzieje w zamku? - spytał Matt. Dziewczyna spojrzała na niego krótko i odpowiedziała:
- Zaatakowali Hogwart. Głównie Wielką Salę. Szukają Harry'ego. Idźcie już, macie przecież misję do wypełnienia. Ja i Harry dogonimy was. Spieszcie się i zaczekajcie na nas w chatce Hagrida... - ponaglała ich. Więc wybiegli, a ona za nimi, ale gdy skręcili ku wyjściu rozejrzała się dokładnie dookoła i zniknęła. Pojawiła się wśród walczących w Sali Wejściowej. Zajrzała do środka szukając wzrokiem czerwonej szaty, brązowych włosów i okrągłych okularów wśród ludzi. Znalazła go blisko Voldemorta. - ...Rany!... - jęknęła. Pobiegła ku niemu olewając zaklęcia i ludzi wokół. Miała na widoku tylko tą czerwoną szatę i bladą twarz. Wiedziała, że musi ratować młodego nauczyciela, i to że Lord już go zobaczył. Wywnioskowała to z tego, że Czarny Pan szedł szybko ku młodemu nauczycielowi, a on ku Lordowi. Wiedziała, że obaj chcą walczyć ze sobą na śmierć i życie. Nie mogła do tego dopuścić. Było za wcześnie na ostateczną walkę. Dotarła do Pottera i bez żadnych ceregieli chwyciła go za ramię. Zniknęła z nim pojawiając się w chatce Hagrida.
Byli tam już jego przyjaciele i rodzeństwo. Potter-Gryfon był tak zszokowany tym nagłym zniknięciem, że nie zauważył, że ktoś jest jeszcze w tej chacie. - ...Szybko, chwyćcie mnie za ramię! Zabiorę was stąd! Nie pytajcie o nic, tylko to zróbcie! Macie zadanie do wykonania! - powiedziała do nich. Ci dopiero po chwili jej posłuchali. Gdy tylko poczuła ich chwyty deportowała ich.

~~*~~

Inna część kraju...
          Pojawili się po środku czyjegoś salonu. Gdy się rozejrzeli spostrzegli, że był to dom w stylu japońskim. Pierwsza odezwała się Nicole:
- Gdzie my jesteśmy? - spytała.
- Oni wam powiedzą. Można im zaufać. Nii-san, wiesz co robić. Pospiesz się. Ja muszę lecieć. Cześć. - powiedziała i zniknęła.

~~*~~

Hogwart...
          Pojawiła się z powrotem w zamku, a konkretniej w Wielkiej Sali przed Lordem.
- Panie, niema go tu. Zdążył uciec i deportować się razem z przyjaciółmi i rodzeństwem. - powiedziała na wstępie. Lord spojrzał na nią i po chwili zawołał do Śmierciożerców:
- Odwrót! - Ci natychmiast skierowali się do wyjścia i już biegli na błonia, a potem do bramy. Cała Wielka Sala cieszyli się z wygranej. Ale czy była to wygrana? W końcu Śmierciożercy, na czele z Czarnym Panem zawrócili. Radość nie trwała długo, bo ktoś przyniósł dwa ciała. Jednym z nich był Horacy, ale drugim był... Albus. Siedzieli przy nim Allan i Rose Dumledore'owie, jego wnuki. Wszyscy rozpaczali nad ciałem dyrektora...

~~*~~

Tymczasem...
          - Kim wy jesteście? - spytał Harry dwóch osób stojących nieopodal nich. Oboje mieli czarne jak heban włosy i równie czarne oczy.



- Jestem Peter Ghoh, a to moja żona Anne. Mieszkamy tu i... - przedstawił ich obojga, ale urwał, bo Harry spytał:
- Uuu, poczekaj! Anne? Anne Ghoh? To ty masz mnie zastąpić na stanowisku nauczyciela Obrony? - spytał patrząc na nią.
- Więc to ty jesteś tym nauczycielem z Hogwartu? - spytał Peter.
- Tak. - odparł Wybraniec.
- Wyglądasz nam na ucznia i jesteś za młody na nauczyciela. A jak się nazywasz? - spytała pani Ghoh.
- Nie znacie mnie? Jestem TYM Wybrańcem. Całą Nadzieją Mugolskiego i Czarodziejskiego Świata! Chłopcem, Który Przeżył! Jestem TYM sławnym Harrym Potterem! - zawołał.
- Nie wrzeszcz tak! Słyszałam. A poza tym dzieci nam śpią. Peter, zajmij się nimi. Ja muszę iść do Hogwartu i tam się zgłosić na nauczycielkę. A co do was, to Peter wam wszystko wyjaśni. Do widzenia wam. Do zobaczenia, kochanie. - powiedziała cmoknąwszy go w policzek i deportowała się. Ci spojrzeli na mężczyznę pytającym wzrokiem. On też na nich spojrzał. Pan Ghoh uśmiechnął się i spytał...

16 czerwca 2013

Rozdział 3 (40) - Przekaz mocy i Sarah Moon - część pierwsza

- Najpierw weźmy się za ręce... - nakazała nieco rozkojarzona. Po kolei każde z obecnych ujęło dłonie sąsiada i znowu na nią spojrzeli. - ...Zamknijcie teraz oczy i skupcie się na zmarłej osobie, z którą chcecie porozmawiać... - powiedziała spokojnie. Tak zrobili. Roger pomyślał o swojej zmarłej siostrze Martha'cie i ich ojcu Tomashie. Agnes pomyślała o przyjaciółce z Polski, Anne*. Alastor też pomyślał o przyjaciółce, ale na imię jej było Alexiel*.  Za to Matt pomyślał nie o żonie Joanne (która w końcu żyła), ale o ich córce, Lily i jej mężu Jamesie Potterze. Jack pomyślał nie tylko o rodzicach, ale też o Carlu, gdyż był jego najlepszym przyjacielem, zaraz po Alexie, w poprzedniej szkole. Zamordowano go na jego oczach. Nicole pomyślała też o rodzicach, ale także o swojej trzeciej przybranej siostrze, Laili McGray. Za to Harry, myśląc też na pierwszym miejscu o rodzicach pomyślał także o Syriuszu. - ...Widzę, że osób jest nie mało... - mówiła Regina z wciąż zamkniętymi oczami. - ...Kto zacznie pierwszy? - spytała teraz je otwierając i patrząc na każdego po kolei wyczekująco. Nastało krótkie milczenie.
- Może ja zacznę... - odezwała się nieśmiało Nicole patrząc na kobietę swoimi czarnymi oczami. Ta kiwnęła głową na znak, że się zgadza. - ...Chcę porozmawiać z moją przybraną siostrą Lailą McGray. - powiedziała. Pani Hoof skinęła głową ponownie i zwróciła się do wszystkich:
- Podczas mojego transu za żadne skarby świata nie puszczacie dłoni sąsiada, którego trzymacie. - zakomunikowała i chwilę potem zapadła w coś w rodzaju transu. Mruczała jak kot jednocześnie na jej twarzy wychodziło coś w rodzaju tajemniczości, a jej aura trochę pojaśniała. Nagle-niespodziewanie wytrzeszczyła oczy, które najpierw stały się mleczno-białe, a potem na ich oczach źrenice zmieniły się na jasno zielone. Rozejrzała się i spytała:
- Gdzie ja jestem? Jak tu się znalazłam? - spytała głupio... nieswoim głosem. Ten głos był znajomy tylko dla jednej osoby.
- Laila? To ty? - spytała Nicole. Ta spojrzała w jej kierunku i wytrzeszczyła oczy na nią spytawszy:
Nicole?? Co tu robisz? Nie... Co JA tu robię?? - spytała nieco wystraszona. Pan Hoof trzymał mocno dłoń żony, a ich syn, który trzymał jej drugą rękę też trzymał mocno.
- Niech się pani uspokoi, panno McGray. - uspakajał ją Roger. Ta spojrzał na niego, ale nadal była nieco zdezorientowana. Nicole postanowiła "przejąć pałeczkę" mówiąc do przybranej siostry:
- Lailo, posłuchaj: sprowadziliśmy Cię tu by z tobą porozmawiać, a raczej JA chciałaby z tobą porozmawiać... - nagle urwała, bo odezwał się jej młodszy brat:
- Ty nie żyjesz, Lailo... - "Co za szczerość. Chłopak jest tak bezpośredni, że aż strach" - pomyślał Alastor. - ...Chcielibyśmy cię zapytać czy tam, w Zaświatach, jest ci dobrze, czy może chciałabyś wrócić? - spytał Jack. Dziewczyna patrzyła na młodzieńca, ale nie na Jacka tylko na Harry'ego i nawet nie zwróciła uwagi, że coś w ogóle powiedziano. Wpatrywała się w zielonookiego jak urzeczona.
- Ty jesteś Harry Potter, jeśli się nie mylę? - spytała nagle się rozluźniając.
- Tak, to ja. Skąd mnie znasz? - spytał Wybraniec.
- Pan Black mi o tobie opowiadał. - wyjaśniła.
- Harry, muszę cię uprzedzić o czymś... - odezwał się Roger. Ten spojrzał na niego pytającym wzrokiem, więc Ten wyjaśnił. - ...Im dłużej moja żona jest w takim transie, tym więcej wychodzi z jej ciała życia i energii. Więc przyspieszmy te rozmowy. - powiedział cicho.
          Tak więc spieszyli się z rozmową z bliskimi. Dana osoba rozmawiała ze swoją bliską osobą po przez Reginę. Na końcu rozmawiali z Lily i Jamesem Potterami oraz z ich przyjaciółmi już na poważniejsze tematy...
          - Naprawdę chcecie byśmy was wskrzesili? Ale czemu chcecie bym ja wraz z Nicole i Jackiem oraz Ronem i Hermioną uciekli z Hogwartu? - zdziwił się Harry.- To przecież niebezpieczne w takich czasach, by wyruszać samemu! Zwłaszcza Harry jest w niebezpieczeństwie! W Hogwarcie jest najbezpieczniejszy! - zawołała Nicole.
- Moi drodzy. Wyjaśnimy wam to jeszcze raz... - mówiła Regina głosem Lily. - ...W Nowy Rok Hogwart zostanie zaatakowany przez Voldemorta. - wyjaśniła.
- Musicie powiadomić Dumbledore'a i Ministerstwo o tym ataku. Sami także powinniście uciekać, gdyż Riddle chce dopaść Harry'ego żywego. Chce on dać mu nauczkę i karę. - wtrącił się James.
- A jeśli Harry ucieknie złapie wszystkich jego przyjaciół oraz rodzinę. Będzie go torturować lub szantażować poprzez nich i dopaść, gdyż zna całą treść przepowiedni. - wyjaśnił Syriusz.
- Dlatego musicie uciekać i się ukryć, a przy okazji znaleźć Horkruksy i je zniszczyć. - podsumowała Alexiel.
- W Hogwarcie pomoże wam Sarah Moon. - zakończył James. Nagle kobieta zesztywniała jakby wychodziła z transu i nagle upadła na podłogę.
- Regina! - zawołali jednocześnie Roger i Matt. Pan Hoof rzucił się ku nieprzytomnej żonie. Agnes wyczarowała wodę, a Alastor przyniósł jakieś lecznicze eliksiry.
          Tymczasem Harry, Jack i Nicole oraz ich dziadek byli w niezłym szoku z powodu zasłyszanych przed chwilą informacji.
- Musimy powiadomić dyrektora i to szybko. - postanowił Matt.
- Ja to zrobię... - powiedział stanowczo Harry. - ...Jesteś uważany za zmarłego, dziadku. Lepiej ja to zrobię. - oświadczył.
- Nie. Ja. - zaprotestował Jack.
- Lepiej idźmy razem... - zaproponowała rozsądnie Nicole. - ...Dziadku, wróć lepiej do domu. - poprosiła. Mężczyzna popatrzył na wnuczkę z miłością. Uśmiechnął się, przytulił ją do siebie i powiedział głaszcząc po jej rudych włosach:
- Masz świętą rację, Nicki. Wrócę do Ciernistego Grodu... - puścił ją i podszedł do Puchona. - ...Bądźcie ostrożni, kochani... - powiedział podając rękę Jackowi. Potem podszedł do Harry'ego i powiedział. - ...Harry, jesteś Wybrańcem Losu i nic tego nie zmieni... - zaczął z powagą w głosie. Przez krótką chwilę milczał patrząc na niego, ale w końcu powiedział. - ...Pokonaj mojego wiernego sługę, Harry. Nie będę ci w tym przeszkadzał... - oświadczył z poważną miną, a potem powiedział z uśmiechem. - ...Wręcz przeciwnie. Pomogę ci... - zrobił mały krok w jego stronę mówiąc: - ...Zbiorę inne moje sługi i przekonam, by walczyli po stronie dobra. Zgadzasz się? - spytał. Harry, nieco zaskoczony uśmiechnął się i przytulił mężczyznę. W pewnym momencie ich skóry zetknęły się. Nagle–niespodziewanie obaj coś poczuli. Jakby jakąś energię przepływającą od jednego do drugiego. Była dość silna i potężna. Szła od Matta do Harry'ego.
- Jack,... Nicole... chwyćcie Matta za ramię!... Szybko! - odezwała się słabym głosem Regina. Oboje spojrzeli na nią, potem na siebie. Podbiegli do dziadka i chwycili go za ramiona. Oni również poczuli tą niesamowitą energię. Była nieziemska. Jak tylko go chwycili Harry poczuł większą moc napływająca do jego ciała. Najpierw przechodziła z Nicole i Jacka do Matta przez kilka chwil, a potem ze zwiększoną siłą i mocą do Harry'ego.
- "...Lord Lordów wprawdzie ma wielką i mroczną moc, ale dobry jest... Złączy swą moc ze Strażnikami chłopcu z blizną... Dziecko Losu zostanie obdarzone siłą i mocą o wiele większą od Salazara Slytherina i pokona swego wroga, by nie wrócił do Świata Żywych! Ludzkość będzie ocalona..." - przypomniała Regina słowa przepowiedni wpatrując się jednocześnie w proces toczący się przed nimi.
          W między czasie Matt, Nicole i Jack stali zszokowani na to, co się teraz działo z Całą Nadzieją Mugolskiego i Czarodziejskiego Świata. Ledwo co kobieta zaczęła recytować słowa przepowiedni Harry uniósł się w górę półtora metra nad podłogą. Mając przymknięte oczy powoli lewitował wokół własnej osi nad podłogą recytując jakieś skomplikowane formułki w obcym języku. Jego ciało spowite było biało różową poświatą, a nad głową miał coś w rodzaju złotej aureoli, ale kształt jej był uformowany w drobną koronę.


Widać było też zarysy czerni i bordu w nie których miejscach ciała. W pewnym momencie wyłoniły się najprawdziwsze anielskie skrzydła.
- Wydaje mi się, że to starożytny język Celtów z czasów Założycieli. - powiedział Alastor patrząc na Harry'ego.
- Skąd wiesz? - spytał Jack patrząc na to, co się działo z jego ukochanym i jedynym bratem.
- Bo znam, nie które słowa. Uczę się tego języka. - wyjaśnił.
- Wiesz co on mówi? - spytała Nicole. Alastor patrzył przez kilka chwil na Wybrańca wsłuchując się w jego ciche słowa. Zdawało mu się, że to jakaś ceremonia.
- Chyba tak. Wydaje mi się, że mówi... - urwał, bo Harry otworzył nagle oczy. Spojrzał na nich władczym i groźnym wzrokiem. Z tą aurą wyglądał bardzo groźnie. Nagle odezwał się w obcym języku, którego prawie żadne z nich nie rozumiało:
- Jo sóc el que té el poder per derrotar el mal més gran. Sóc poderosa, no vençuts i immortal. El poder és passat com la tercera generació, llevat que la persona té el poder per transmetre qualsevol altra persona fora de la família ... Jo visc una llarga vida de l'últim dels familiars dels Ancians. Tingueu cura dels Lords! - Gdy skończył wszystko zniknęło, nawet skrzydła i opadł bezwładnie na podłogę mdlejąc. Wszyscy podbiegli do Harry'ego i sprawdzili jego stan. Szczęście, że unosił tylko półtora metra nad podłogą.
- Żyje, ale jest nieprzytomny. - poinformowała ich Nicole. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Co on tak właściwie powiedział? - spytał Jack.
- "Jam jest ten, który ma moc pokonania Największego Zła. Jestem potężny, nie zwyciężony i nieśmiertelny. Moc ma przechodzi co trzecie pokolenie, chyba że dana osoba przekaże mą moc jakiejś innej osobie z poza rodziny... Żyję dopóki żyje ostatni z Rodziny Starożytnych. Strzeżcie się Lordowie"... - wycerował Matt. - ...To kataloński. Tego języka używali Założyciele między sobą za swoich czasów... - dodał z wyjaśnieniem. - ...Musiałem się nauczyć tego języka jako Lord Lordów. - objaśnił.
- Co robimy? - spytał Jack. Pan Evans i Hoofowie myśleli chwilę, aż w końcu odezwał się pan Hoof:
- Powinniście zanieść go do Hogwartu, a tam do Skrzydła Szpitalnego. Zresztą, macie po drodze do dyrektora. Opowiedzcie mu o wszystkim. Alastorze, Nicole deportujcie ich tam. - poprosił.
- Dobrze, ojcze. - powiedział Alastor, a Nicole skinęła tylko głową. Alastor wziął na ręce Harry'ego. Nicole chwyciła Jacka, a druga ręką chwyciła ramię Alastora i deportowali się pod bramę Hogwartu.

~~*~~

W tym samym czasie w innej części kraju...
          Percy Levender poczuł jakby wypił pełną butelkę Ognistej Whisky, a wraz z nią poczuł przypływ mocy. Znał ją. To samo czuł, gdy był w wieku Harry'ego i Jacka.
- Percy, czy coś się stało? - spytała Elyon.
- Czuję moc... - szepnął trzymając się okolic serca. - ...Moc,... której nie czułem... od wieków... - spojrzał na nią z rozszerzonymi oczami. - ...Gdzie jest teraz Harry? - spytał. Elyon popatrzyła na ekran, który wcześniej był wyczarowany.
- Ee... Jest w Hogwarcie. Są z nim Jack i Nicole oraz wasz dziadek Matt Evans. - odpowiedziała.
- Wiem co się stało!... - zawołał. - ...Harry otrzymał twoją moc! Nareszcie!... - usiadł na najbliższym fotelu patrząc na swoje dłonie. Lśniły złotym, białym, różowym i bordowym blaskiem. Przeważały trzy pierwsze. - ...Nie czułem się tak od stuleci. Zacząłem tracić moc w momencie, gdy zmarł ojciec Albusa a narodził się Salvatore. Gdy Lily otrzymała twoją moc, moja moc czarodziejska diametralnie zaczęła maleć. Jednak, gdy Harry się narodził... - wstał i podszedł do okna nadal patrząc na swoje dłonie. - ...moc jakby z roku na rok zaczęła wzrastać. Gdy Voldemort utracił moc i ciało na trzynaście lat... - tu zaśmiał się cicho. - ...mogłem być spokojny, że jej nie utracę, ale... - westchnął. - ...wrócił... dzięki Harry'emu. Musiałem się wzmocnić... - znowu westchnął. - ...Poszedłem do wampirów i poprosiłem o ponowny trening. Bardziej wymagający. Trenowałem i uczyłem się... aż do dnia,... gdy spotkałem Harry'ego. Moc moja przy nim maleje, ale teraz... - uśmiechnął się lekko. - ...Harry posiada moc Estery i nie będę tracić mocy, a nawet obaj zyskamy moc Raiku**... - uśmiechnął się diabelnie i zacisnął powoli dłonie w pięść. - ...Salvatore, strzeż się! Dopadnę cię! I tym razem pokonam ciebie na dobre!... - spojrzał w okno. - ...Wtedy mi się nie udało, ale teraz jest ze mną mój przeszły Ja i razem nam się uda! Odwagi, Percy! - mówił do siebie dodając sobie otuchy i odwagi.

~~*~~


Wróćmy do rodzeństwa Potter...
          Nicole podeszła do bramy i otworzyła ją. Weszli na błonia i skierowali się do zamku. Idąc korytarzami lewitowali Harry'ego na niewidzialnych noszach ku Skrzydłu Szpitalnemu.
- Idź, ja muszę gdzieś pójść. - powiedziała do Jacka.
- Gdzie idziesz, Nicki? - spytał szatyn.
- Idę do profesor McGonagall. Wy idźcie do pani Pomfrey i zanieście tam Harry'ego. Jak się obudzi wcześniej, to niech przyjdzie do gabinetu dyrektora, dobrze, Jack? - poprosiła Nicole.
- Dobrze. - i skręciła w boczny korytarz. Jack szedł dalej wciąż lewitując brata. Alastor szedł obok niego.
Pielęgniarka zajęła się nauczycielem. Jack nawet nie wyjaśnił jej jak to się stało, że najlepszy nauczyciel jakiego miał Hogwart (Remus był niestety na drugim miejscu) jest nieprzytomny. Kobieta powiedziała mu, że Harry się nie obudzi aż do rana, więc poszedł do siebie.
          Następnego dnia (a była to niedziela) zaraz po śniadaniu Jack przyszedł do Skrzydła Szpitalnego, by sprawdzić czy jego brat już się obudził. Puchon nawet nie powiedział przyjaciołom Harry'ego co się stało poprzedniej nocy. Gdy przyszedł siedział z godzinę przy Harrym. Myślał o przepowiedni Reginy. - "Co ona może oznaczać? Kto jest tym zagrożeniem?" - wałkował te pytania przez resztę nocy. Nie minęło dziesięć minut, gdy nauczyciel OPCM się budził. Jack natychmiast wstał, gdy zobaczył budzącego się Harry'ego. Nachylił się nad nim.
- Harry? - spytał spojrzawszy na niego niepewnie. Ten spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem i spytał słabo:
- Gdzie ja... gdzie ja jestem? Co się stało? Ostatnio, co pamiętam to jak dziadek Matt mnie przytulał, a potem... chyba straciłem przytomność. - powiedział.
- Harry, nie straciłeś przytomności, ale świadomość. Dziadek Matt rzeczywiście cię przytulił, ale wiesz co się stało, gdy cię dotknął?... - spytał podekscytowany. Harry patrzył na niego zainteresowanym spojrzeniem czekając na odpowiedź. - ...Wszedłeś w jakiś trans, a Regina powiedziała do mnie i Nicole, byśmy chwycili ramię dziadka. Potem powtórzyła przepowiednię dotyczącą naszej piątki. - wyjaśnił.
- Piątki?... - zdziwił się opierając się łokciami o pościel i patrzył na brata. - ...Czyli kogo? - spytał z niedowierzaniem.
- Ty, ja, Nicole, dziadek Matt i Voldemort. - wyjaśnił Potter-Puchon.
- Acha... Chwileczkę, a co się działo ze mną podczas tego transu? - spytał Harry.
- No więc, zacząłeś unosić się w powietrzu na półtora metra nad podłogą i... - tu zaciął się.
- I co? - ponaglał były Gryfon brata.
- Ee... I zacząłeś wymawiać jakieś formułki w obcym języku. Nie uwierzysz mi w jakim. - powiedział wymijająco. Harry miał już dość tych zagadek.
- Co takiego powiedziałem? Powiedz! - Jack zauważył, że wokół ciała brata pojawia się jakaś dziwna złoto-czerwona aura, więc bez żadnych ceregieli i pamiętając co powiedział Wybraniec oznajmił:
- Harry, mówiłeś w języku jakiego używali za swoich czasów Założyciele. I zanim się dowiedzieliśmy od Alastora co konkretniej powiedziałeś, zacząłeś mówić w języku katalońskim, ale nie był to twój głos. Powiedziałeś coś bardzo znaczącego dla wszystkich. Nie tylko dla nas, ale i dla całego świata nie tylko czarodziei, ale i dla Mugoli. Cytuję: "Jam jest ten, który ma moc pokonania Największego Zła. Jestem potężny, nie zwyciężony i nieśmiertelny. Moc ma przechodzi co trzecie pokolenie, chyba że dana osoba przekaże mą moc jakiejś innej osobie z poza rodziny... Żyję dopóki żyje ostatni z Rodziny Starożytnych. Strzeżcie się Lordowie!". Potem upadłeś i straciłeś przytomność. - powiedział patrząc na coraz bardziej okrągłe oczy brata. Harry był w takim szoku, że nie zauważył gdzie są. Gdy to spostrzegł zapytał:
- Gdzie jest Nicole? I dlaczego wróciliśmy do Hogwartu? - spytał z lekką paniką w głosie rozglądając się dookoła.
- Roger powiedział, żebyśmy cię zanieśli do Hogwartu oraz doradził byśmy poszli do dyrektora jak tylko się obudzisz i poczujesz się lepiej. Mamy wyjaśnić wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Nicole do niego poszła niedawno, a mnie poprosiła bym do ciebie poszedł i zaprowadził do niego, gdy się tylko obudzisz. - wyjaśnił.
- To idźmy do nich. - powiedział i wyszli.
          Z rana Nicole poprosiła profesor McGonagall, by mogła się tu zatrzymać do Nowego Roku. Profesorka się zgodziła uprzednio spytawszy dyrektora. Więc była Krukonka, zaraz po śniadaniu poszła do gabinetu Dumbledore'a. Szła korytarzami zamyślona wciąż wałkująca przetłumaczone przez dziadka zdania brata-Gryfona z poprzedniego wieczora w domu państwa Hoofów: "...Moc ma przechodzi co trzecie pokolenie, chyba że dana osoba przekaże mą moc jakiejś innej osobie z poza rodziny... Żyję dopóki żyje ostatni z Rodziny Starożytnych. Strzeżcie się Lordowie!".
- Zaraz... - odezwała się na głos zatrzymując się nagle w połowie korytarza trzeciego piętra. - ..."...ostatni z Rodziny Starożytnych..."? To niemożliwe! Gdybyśmy byli Rodziną Starożytnych musielibyśmy mieć potężną moc! Chyba że... Tak! To możliwe! Dziadek miał tą moc dzięki poprzedniemu Lordowi...! - urwała, bo usłyszała czyjeś kroki. Obejrzała się, wyjęła różdżkę i przywarła do ściany. Gdy usłyszała głos jednego z braci odetchnęła z ulgą.
- Nicole! Poczekaj na nas! - zawołał Jack.
- Uff! Jack, ależ mnie przestraszył. O, Harry widzę, że się już lepiej czujesz. - powiedziała jakby mówiła o pogodzie.
- Nicole, idziemy z tobą do Dumbledore'a. Musimy mu powiedzieć o ataku na Hogwart i o tej mocy, którą mi daliście z dziadkiem Mattem... - powiedział nauczyciel. Nicole patrzyła na niego niepewnie. - ...Chodźmy do niego. - nalegał i poszedł przodem.
          Po dwóch minutach stanęli przed kamiennym gargulcem.
- Harry, jakie jest hasło? - spytała Nicole patrząc na wyżej zainteresowanego.
- Dlaczego mnie o to pytasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dlatego, że jesteś nauczycielem i znasz wszystkie hasła w całym zamku... - wyjaśnił Puchon. - ...Więc jakie jest hasło do gabinetu dyrektora? - Nie ustępował Jack jakby nie usłyszał pytania. Harry westchnął z dezaprobatą i powiedział do gargulca:
- Bądź miłosierny, a zostanie Ci dane. - powiedział. Nagle gargulec poruszył się i ukazały schody.
- I to ma być niby hasło? - zdziwił się Jack, gdy wchodzili po schodach.
- Tak. Jest to hasło informujące właściciela o ważnej sprawie. - odparł nauczyciel.
- Dziwne, nie typowe i przydatne. - skomentował Jack.
- Właśnie. Nietypowe, ale daje do myślenia. - dodała Nicole wchodząc po schodach za nimi. Stanąwszy przed drzwiami Harry zwrócił się do rodzeństwa:
- Bardzo przydatne, więc zapamiętajcie je gdybyście chcieli powiedzieć coś ważnego dyrektorowi. - poinformował, po czym zapukał.
- Proszę wejść. - usłyszeli starczy głos. Więc weszli.
- Dzień dobry, dyrektorze. - powiedzieli zgodnie.
- Dzień dobry. Czemu zawdzięczam tą wizytę? I co się stało? - spytał patrząc na nich. Potterowie spojrzeli po sobie. W milczeniu zgodzili się, by zaczęła Nicole.
- Dyrektorze, Alastor Hoof powiedział nam wczoraj w nocy byśmy poszli do jego matki, bo ma nam coś ważnego do powiedzenia i chce nam kogoś przedstawić. - mówiła rudowłosa. Do jej zdania wtrącił się Jack również występując po jej lewej stronie.
- Gdy się tam znaleźliśmy spotkaliśmy naszego dziadka, Matta Evansa. Powiedział nam, że jest nowym Lordem Lordów. - mówił. Teraz wtrącił się Harry powiedziawszy i jako ostatni stanąwszy między rodzeństwem:
- Powiedziała nam, że możemy skontaktować się ze zmarłymi. Więc rozmawialiśmy z naszymi rodzicami i Syriuszem oraz innymi zmarłymi. Powiedzieli nam, że Hogwart zostanie zaatakowany w Nowy Rok i doradzili - mnie, Nicole i Jackowi byśmy uciekali ze szkoły z zaufanymi osobami i to jak najszybciej. - powiedział na jednym wydechu.
- Dyrektorze, jest jeszcze jedno, co chcieliśmy panu powiedzieć. - odezwała się Nicole po chwili milczenia. Dyrektor już na poważnie zszokowany spytał:
- Co jest jeszcze takie ważne, że nie chcecie mi powiedzieć czegoś więcej na temat tego ataku? - spytał.
- To jest dość ważne i dziwne. Niech pan posłucha. Jak się żegnaliśmy z dziadkiem ja ostatni go przytulałem i coś się wydarzyło, gdy nasze skóry się zetknęły. - wyjaśnił Harry.
- Co takiego? - spytał dyrektor zaskoczony samym faktem tego, że o czymś takim mówią.
- Zanim to wyjaśnimy powiemy o tym, co się tak właściwie wydarzyło... - kontynuował Jack. Podszedł do myślodsiewni dyrektora i wyjął różdżkę. Przyłożył jej koniec do skroni, wyjął nić myśli i wrzucił je do misy. Potem zwrócił się do dyrektora ze słowami. - ...Proszę wejść do środka. Pójdę z panem. - poprosił. Gdy weszli Harry poszedł za nimi, a Nicole została na czatach.
Wrócili po dziesięciu minutach...
         Jack i Harry podeszli do siostry stanąwszy po jej obu bokach. Dumbledore był w szoku. Siadając przy biurku nie patrząc na Wybrańca.
- Dyrektorze? Wszystko w porządku? - spytała Nicole. Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Siedział kilka chwil w milczeniu, aż w końcu powiedział:
- Harry... - Ten drgnął lekko i wystąpił.
- Tak, profesorze? - spytał.
- Jeśli zamek rzeczywiście zostanie zaatakowany musimy być gotowi. Powiadomimy wszystkich i sprowadzimy ich do zamku, by bronili go. - poinformował.
- A kogo konkretniej powiadomimy? - spytał Jack.
- Powiadomimy wszystkich kogo się da. Zakon Feniksa, Armię Hogwartu no i oczywiście Gwardię Dumbledore'a. Powiadomimy też aurorów z ministerstwa. Szczególnie tych, którzy są po naszej stronie i tych co ufamy gotów, by bronić czarodziejski świat... - teraz zwrócił się do całej trójki. - ...Jeśli chodzi o waszą ucieczkę z Hogwartu to zróbcie co uważacie za słuszne. Możecie uciec albo zostać i chronić swoich bliskich. Powiedzcie też swoim przyjaciołom to, co was wczoraj spotkało... - na chwilę umilkł. - ...Nicole,... - zwrócił się do Pani Światła. - ...Chroń swoich braci za wszelką cenę. Jack w twoim przypadku też to zrób. Na początku niech was zobaczą walczących, a zwłaszcza Voldemort. Rozumiecie? - spytał całą trójkę.
- Oczywiście. - odpowiedzieli równocześnie. Pożegnali się i wyszli na korytarz.
- Co teraz zrobimy? - spytał Jack odzywając się już na trzecim piętrze.
- Myślę, że najpierw musimy zaplanować tą ucieczkę. Skoro też Ron i Hermiona mają iść z nami to im o tym powiedzmy. Chodźcie ze mną do Pokoju Wspólnego Gryfonów... - powiedział Harry. Więc poszli za nim. Szli kilka minut w ciszy, aż w końcu stanęli przed portretem Grubej Damy. - ..."Słowo "kocham" - słowo czyste, żadną skazą niezmazane". - powiedział nauczyciel zanim kobieta się odezwała, ale i tak spytała:
- Profesorze Potter, czy ta dwójka jest z panem? - wskazała na Nicole i Jacka. Harry spojrzał na kobietę, a potem odpowiedział:
- Tak, madame Alice. To Nicole, a to Jack. Moje rodzeństwo. Pomimo, że byli w innych domach to i tak musimy pogadać z moimi przyjaciółmi i z członkami GD będących Gryfonami. To bardzo ważna sprawa. Dotyczy to ataku na Hogwart w Nowy Rok. - wyjaśnił. Kobietę zatkało na moment, ale bez słowa otworzyła przejście.
- Szczery to jesteś, niema co! - skomentował Jack wchodząc do środka. Harry tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu. Gdy portret się zamknął usłyszeli jak Gruba Dama porusza się w portrecie. Domyślili się, że przechodzi do kolejnego portretu, by poinformować resztę zamku. Harry poprowadził rodzeństwo na środek Pokoju i zwrócił się do zgromadzonych Gryfonów:
- Uwaga! Proszę o uwagę!.. - zawołał nauczyciel. Nikt nie chciał go słuchać i nawet nie kwapili się zamilknąć. Nagle huknęło i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Blada, czarnowłosa i wysoka dziewczyna o rażących pomarańczowych oczach wstała patrząc po wszystkich groźnie.


- Głusi?! ON chce coś powiedzieć! - odezwała się głośnym stanowczym głosem. Zapadła głucha cisza. Wszyscy wiedzieli, że z tą dziewczyną nie warto zaczynać. Harry spojrzał na nią krótko i wykorzystując ten moment zaczął mówić:
- Dziękuje, panno Moon. Posłuchajcie mnie uważnie, bo to bardzo ważne... - zawołał do nich. Zauważył przyjaciół przy kominku i zbliżył się do nich i mówił dalej. - ...Hogwart nie długo zostanie zaatakowany... - Jak było do przewidzenia panika wśród zgromadzonych. - ...Spokój! Uspokójcie się! Musimy się przygotować. Niektórzy, zwłaszcza ci, co są Mugolakami i są od 1 do 4 klasy, są w niebezpieczeństwie. - powiedział.
- Skąd wiesz? - spytał Dean Thomash. Harry spojrzał w jego kierunku i odpowiedział:
- Wczoraj w nocy odwiedziliśmy z Jackiem i Nicole pewną kobietę, która jest medium. Na pewno nie była to Sybilla Trelawney. Medium, u której byliśmy ufamy. Trzeba sprowadzić resztę członków GD z innych domów i zwołać wszystkich na natychmiastowe spotkanie. Tam gdzie zwykle za dwadzieścia minut. Zróbcie to szybko. - powiedział. Wszyscy gapili się na niego zszokowani, ale po wyjściu nauczyciela, jego rodzeństwa i dwojga przyjaciół wykonali jego polecenie.
          Nikt nie zauważył, że po przemowie nauczyciela tajemnicza dziewczyna o nazwisku Moon poszła do dormitorium dziewcząt szóstego roku. Nałożyła zimowe buty, rozpuściła włosy, które miała w japońskim koku, a po rozpuszczeniu opadły jej prawie do pasa. Poprawiła grzywkę, nałożyła czapkę, rękawiczki, założyła kurtkę i owinęła się szalikiem. Rozejrzała się po pokoju czujnie i... zniknęła bez trzasku.
          Ginny Weasley zauważyła, że niema jednej z jej lokatorek w Pokoju. Weszła na górę do swojego dormitorium. Chwyciwszy za klamkę po Sarze Moon nie było ani śladu. Rudowłosą zdziwiło to. Pamiętała, że czarnowłosa wchodziła na górę, ale nie pamiętała, by z niego wychodziła.
- Gdzie ona jest? - spytała w przestrzeń.

~~*~~

          W tym samym czasie w siedzibie Voldemorta panna Moon pojawiła się prosto w srebrny fotelu z czerwonymi obiciami stojącym w cieniu. Lord zauważywszy ją uśmiechnął się diabelnie i spytał:
- Moon, jak miło cię widzieć. Masz jakieś wieści z Hogwartu? - Dziewczyna luk na niego i odpowiedziała obojętnie:
- Taa... - odparła obojętnie. Spojrzał na nią w oczekiwaniu.
- Więc? - ponaglał.
- Oj, nie teraz. Pić mi chce... - oświadczyła obojętnie bawiąc się swoimi włosami. Czarny Pan westchnął. Pstryknął palcami i chwilę potem pojawił się Śmierciożerca z kieliszkiem czerwonego płynu. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok owego płynu, a jej oczy zalśniły jasną pomarańczą zupełnie jak w przypadku Voldemorta, gdy się denerwował lub czymś się fascynował. Skwapliwie chwyciła go w swoje blade ręce i wypiła do dna. Oblizała się i w błogim uśmiechu spojrzała na niego. Po chwili odpowiedziała. - ...Troje Potterów są w Hogwarcie. Szykują się powoli do świąt. Niczego się nie spodziewają, niewiedzą, że chcesz zaatakować Hogwart w Nowy Rok. - dodała z szatańskim uśmiechem. Lord skinął głową na znak podziękowania i zwrócił się do niej, jak na niego, dość dziwnym uprzejmym tonem:
- Możesz wracać do zamku. - powiedział. Sarah wstała, skłoniła się i zniknęła. Został po niej tylko chłód w powietrzu.

~~*~~

          Gdy dziewczyna wróciła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru nie zastała nikogo od piątej klasy wzwyż. Zaczęła nasłuchiwać głosu Wybrańca. Zdawało jej się, że słyszy go na tym piętrze. Wyszła z Wierzy. Stanąwszy na korytarzu znowu zaczęła nasłuchiwać. Był kilkadziesiąt metrów od niej. Poszła w kierunku posągu czarodzieja i trolla. Tu wyraźniej słyszała głos zielonookiego Pottera. O czym rozmawiał? I z kim? Było tu pusto, ale wiedziała, że jest tu przejście do Pokoju Życzeń i są tam ludzie. Więcej niż 30-stu. Postanowiła się przenieść swoją metodą. Rozejrzała się uważnie i zniknęła pojawiając się w tłumie uczniów. Nikt jej nawet nie zauważył i nie usłyszał. Postanowiła wysłuchać przemowy Pottera.
- ...Hogwart zostanie zaatakowany. Musimy się przyszykować. - mówił Harry.
- Kiedy? - spytał Ron przerażony.
- Dzięki Reginie rozmawialiśmy z naszymi rodzicami i przyjaciółmi. Powiedzieli nam tylko to, że będzie to w Nowy Rok. O której to się stanie tego nie wiemy. - odpowiedział Jack wzruszając ramionami.
- Wiemy na pewno, że podczas ataku na szkołę my, wraz ze swoimi przyjaciółmi musimy odejść, by wypełnić daną nam od dyrektora misję... - Nicole nie skończyła, bo Harry jej przerwał:


________________________________________
Od autorki:
* Miałam na myśli Anię Jędral mieszkającą niedaleko mojego miasta. A jeśli chodzi o Olę to miałam na myśli Olkę z Siedlec o przezwisku Wampirzyca.
** Raiku - To, co powiedział Percy jest ważne. Tak samo jak w przypadku Salvatore jest ważna dla opowiadania. Więcej informacjo o niej w późniejszych rozdziałach

9 czerwca 2013

Rozdział 2 (39) - Ostrzeżenie Jacka i przepowiednia Reginy

Klik


          Poprowadziła swoją rodzinę i przyjaciela do małego ciemnego pokoju na drugim piętrze. Stały tu pufy, fotele, kilka niskich stolików, a na nie których stolikach stały kryształowe kule. Regina zaprowadziła ich na sam koniec pokoju do stolika, gdzie leżała plansza z dziwnymi symbolami, literami, cyframi i małą strzałką po środku.
- Usiądźcie wokół stołu... - poprosiła. Więc usiedli. - ...Alastorze, możesz pójść po bliźniaków Potterów, którzy są w Hogwarcie oraz ich siostrę, która prawdopodobnie jest teraz w swoim domu. Przyprowadź ich tutaj, proszę. - poprosiła. Ten spojrzał na nią, wstał i zszedł na dół do salonu. Tam podszedł do kominka, na którym stał mały pojemnik z proszkiem Fiuu. Wziął garść i wrzucił w płomienie wołając:
- Pokój Wspólny Hufflepuffu! - wszedł w płomienie i zniknął w nich.
          Znalazł się w przytulny pokoju w barwach żółtych u brązowych. Skierował się do dormitorium chłopców siódmego roku. Podszedł do pierwszego łóżka, w którym spał jakiś blond włosy chłopak. Zauważając, że nie jest to Jack Potter szukał dalej. Po chwili, wśród ciemności zauważył czarnowłosego młodzieńca łudząco podobnego do Wybrańca. Zbliżył się i zaczął go wybudzać. Ten spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na przybysza i zapytał zaspanym głosem:- Ktoś ty? - i ziewnął.
- To ja, Alastor Hoof. Przyszedłem po Ciebie, bo mam Cię zabrać do mojej matki. - wyszeptał przybysz, by nie obudzić reszty chłopców. Jack ziewnął ponownie. Wciąż zaspanym wzrokiem spojrzał na zegarek na stoliku nocnym. Było po drugiej w nocy. Podparł się na poduszkach i spojrzał na Alastora wypytując dalej:
- A po co? - spytał.
- Jack, chcesz się dowiedzieć czegoś o swoim dziadku ze strony matki?... - spytał młody Hoof. Ten trochę zdziwiony ożywił się i skinął głową z entuzjazmem. - ...Więc ubierz się i zejdź do Pokoju. Zaraz po ciebie przyjdę. Tylko nie zaśnij. - i wyszedł. Alastor szedł korytarzami uważając, by nikt go nie zauważył i nie obudzić nikogo. Po pewnym czasie na czwartym piętrze wszedł do gabinetu Harry'ego, ale nie zastał go tam. Myślał przez chwilę i wpadł na pomysł. Użył Zaklęcia Przywołującego, by zajrzeć do Mapy Huncwotów. Nie minęły dwie chwile, gdy miał ją w ręku, ale usłyszał czyjeś kroki. Szybkie kroki. Miał już się gdzieś schować, ale nagle pojawiła się postać... Harry'ego. Alastorowi ulżyło. Obaj patrzyli na siebie zdziwieni.
- Alastor? Co ty tu robisz? - spytał nauczyciel.
- Przyszedłem po ciebie i Jacka. Przysłała mnie moja matka. Ma dla waszej trójki dobrą wiadomość i chce wam kogoś przedstawić. - wyjaśnił.
- Trójki? To kto jeszcze ma z tobą pójść? - spytał.
- Nicole. - odparł krótko.
- Chcesz mnie, Jacka i Nicole zaprowadzić do twojej matki, a ona nam tego kogoś przedstawi? - spytał.
- Tak. - odpowiedział skinąwszy głową.
- Alastorze, jest późno, a ja mam nocny patrol. Więc wybacz, ale nie mogę. - próbował się wymigać. Młody Hoof patrzył na niego zastanawiając się jak go przekonać, by z nim poszedł. Spróbował innej taktyki.
- Tą sobą jest wasz dziadek ze strony waszej matki. Poznałem go na tyle, by stwierdzić, że jest po naszej stronie. - wyjaśnił szybko, gdy ten się odwracał. Potter spojrzał na niego pytającym spojrzeniem i powiedział:
- Słucham więc.
- Twój dziadek ze strony matki, Matthew Evans żyje... - wyjaśnił akceptując ostatnie słowo. Objaśnił jak to się stało, że ojciec Lily, Aurelii, Petunii i Aidrene'a żyje oraz to jaki jest cel jego wizyty u jego matki. - ...Chce on także pogadać z Założycielami, Merlinem i z twoimi rodzicami. Sam też chciałbyś przecież z nimi pogadać. Czyż nie? - spytał na koniec. Po tym argumencie Harry w końcu się zgodził i poszedł z Alastorem do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, gdzie Jack czekał na nich. We trójkę deportowali się (z pomocą Harry'ego i Jacka) do domu Nicole.
Inna część kraju... Okolice Londynu...          Trzej młodzi ciemnowłosi młodzieńcy pojawili się po środku ciemnego salonu. Była dość późna godzina, a oni chodzili po mieszkaniu szukając właścicielki domu. Alastor szukał w kuchni, Jack w salonie, a Harry na korytarzu i w schowku na miotły. W końcu Jack zaproponował, by poszli na piętro, bo w końcu było dość późno, więc mogła być w sypialni. Bardziej poczuli niż zobaczyli, że ktoś jeszcze tu jest. Znalazłszy się na piętrze niespodzianie rozbłysło kilka różnych zaklęć o różnych kolorach. Pierwszy upadł na podłogę Jack, po chwili Alastor. Harry natychmiast włączył kontakt. Światło pokazało scenę w korytarzu. Gdy ledwo światło się zapaliło zobaczyli Nicole w czarno-różowej koszuli nocnej z różowymi koronkami u dołu. Wyglądała ślicznie w tej koszuli.


Celowała w Harry'ego, a on w nią, lecz gdy zobaczyła kto ją odwiedził opuściła przedmiot.
- Harry? Jack? Co wy tu robicie poza Hogwartem o takiej porze? - spytała zaskoczona. Harry, do którego było głównie skierowane to pytanie odpowiedział:
- Lepiej spytaj Alastora. - Ta spojrzała na wyżej wymienionego z pytającym wzrokiem.
- Moja matka powiedziała bym was troje zaprowadził do niej. Ma wam coś ważnego do powiedzenia i chce wam kogoś przedstawić. To kim stała ta osoba musicie sami zaakceptować i zrozumieć, że nie zrobiła tego umyślnie. - odpowiedział na nie zadane pytanie wstając.
- Chcesz nam powiedzieć, że ta osoba jest Śmierciożercą? - spytała Nicole.
- Och, na Merlina, nie! To osoba, która jest uważana za zmarłą. Jest to wasz dziadek ze strony waszej matki. - odpowiedział.
- Rozumiem. Zaprowadź nas do nich. - poprosiła Ruda.
- Nicole, co ty robisz? Regina Hoof jest siostrą Voldemorta! Nie możemy jej ufać, bo może być z nim w zmowie! - zawołał Puchon.
- Jack, nie masz zaufania do osób, które według społeczeństwa, nie tylko czarodziei, ale też Mugoli nie zasługują na zaufanie... - zbeształa go siostra. - ...Nie pamiętasz co było w przypadku Elizabeth Pettigrew? Powiedziała, że jest po stronie Voldemorta. Wysyłała ona list do wodza druidów, w którym była informacja o porwaniu jego syna, Alexa i ciebie, ale był tam też zamaskowany list do Harry'ego iż Elizabeth jest po stronie dobra i jest szpiegiem, a także wiadomość, że masz brata i to bliźniaka... - dodała. Ten milczał kuląc się pod jej czarnym spojrzeniem. - ...Mało tego jest on Wybrańcem! - zawołała.
- Ale... - zaczął Jack, jednak Nicole ciągnęła dalej.
- Może jeszcze powiesz, że nie masz do mnie zaufania, bo jestem córką Najpotężniejszego Czarnoksiężnika Na Świecie?! - wrzasnęła ostatnie zdanie. W tym momencie wtrącił się Alastor:
- Mój wuj nie jest Najpotężniejszym Czarnoksiężnikiem Świata. - oświadczył spokojnie, ale i stanowczo co zwróciła uwagę bliźniaków. Nastała cisza. Trójka Potterów zamarła z szoku gapiąc się na niego.
- Że co?? - spytała Nicole pierwsza odzyskując głos.
- Możesz powtórzyć? - poprosił Harry.
- Lord Voldemort nie jest Najpotężniejszym Czarnoksiężnikiem Świata... - powtórzył Alastor. - ...Jest od niego potężniejszy czarodziej i właśnie chcę was do niego zaprowadzić. Możecie być pewni, że jest po naszej stronie. - zapewnił ich młody Hoof. Rodzeństwo Potter gapili się na niego wystraszeni, a jednocześnie zaintrygowani. Spojrzeli po sobie i jednocześnie skinęli, a Harry powiedział za całą trójkę:
- Zaprowadź nas do niego, Alastorze. - poprosił.
Dolina Godryka nr 11...          Pojawili się w salonie Hoofów. Tam zastali Agnes, która zaprowadziła trójkę Potterów na górę, gdzie przebywali państwo Hoof, jego siostra i pan Evans. Gdy weszli do ciemnego pokoju usłyszeli głos Rogera:
- Och, już jesteście! Zachodźcie. Nie stójcie tak w progu. - powiedział pan Hoof widząc ich. Harry, Jack i Nicole rozglądali się po pomieszczeniu. Podchodzili coraz bliżej do dziwnej planszy z literami, symbolami, cyframi i dziwną strzałką. Zauważyli przy niej Reginę skupiającą się nad czymś oraz mężczyznę o oczach i jasno brązowych włosach...


...siedzącego po lewej stronie kobiety. Wokół mężczyzny czuć było dziwną aurę.
- Nie podoba mi się ten człowiek. - szepnęła Nicole do braci.
- Czemu? Wygląda sympatycznie. Na pewno jest dobrym człowiekiem. - powiedział Harry. Na te słowa odezwał się Jack:
- Harry, ty nie wyczuwasz Aury Mocy innych ludzi. Zgadzam się z Nicki. On mnie przeraża. Wyczuwam w nim złą energię. Nie pamiętacie co powiedział Alastor o tym najpotężniejszym czarodzieju? Że jest potężniejszy od Voldemorta. Myślę, że to on. - zauważył Jack. Oboje spojrzeli na Puchona zaskoczeni.
- On? On mi wygląda bardziej na Mugola niż na czarodzieja. - zauważył Harry przyglądając się mu uważniej. Nagle ów mężczyzna spojrzał na nich. Wstał i podszedł do nich. Miał miłą twarz, ale było w nim coś, co się nie podobało całej trójce, a już zwłaszcza Nicole. Oczy. Były pełne mroku. Stanął przed nimi uśmiechając się dobrodusznie, po czym odezwał się:
- Witajcie. Ty zapewne jesteś Harold James. Ty to pewnie jesteś Jacob Matthew, bliźniak Wybrańca. A to pewnie nasza mała Nicolette Lilianne... - powiedział z szerokim uśmiechem. Wszyscy troje wytrzeszczyli na niego oczy zastanawiając się skąd on zna ich drugie imiona?
- Skąd pan zna nasze drugie imiona? - spytała Nicole.
- Znam, bo znałem osoby, których drugie imiona nosicie. - odparł.
- Nie chcę być nie uprzejmy, ale nie przedstawił się nam pan jeszcze. - zauważył Jack.
- Masz rację. Gapa ze mnie. Nazywam się Matthew Anthony Evans i jestem waszym dziadkiem. Jack,... - zwrócił się do szatyna. - ...drugie imię otrzymałeś po mnie. Nie musicie się mnie obawiać... - powiedział widząc ich niepewne miny. - ...To, że jestem Lordem Lordów nie oznacza, że mam być zły. Mam władzę i kontrolę na Voldemortem. Gdybyście widzieli jak zareagował, gdy mu powiedziałem dzisiaj, że dostanie karę za to, że nie było go ponad 16-ście lat... - tu się zaśmiał. Jego śmiech był mroczny, zimny i przyprawiał o ciarki. Wszyscy się wzdrygnęli, no prawie wszyscy. Pan Evans zauważywszy to spojrzał na wszystkich nieco zmieszany i powiedział ze zwieszoną głową. - ...Przepraszam. Czasem mi się zdarza, że nie panuję nad sobą, ale się nie przejmujcie... - spojrzał na nich uśmiechając się niepewnie. - ...Pracuję nad tym. - Wszyscy patrzyli na niego nieco przerażeni. W ciszy jaka zapadła usiadł na najbliższym krześle. Nicole i Harry zastanawiali się czy mu zaufać, zwłaszcza w takich czasach, gdy Voldemort jest prawie u szczytu władzy. Jednak nikt nie zauważył dziwnego zachowania Jacka. Zakręciło mu się najpierw w głowie, gdy jego dziadek się przedstawił, a gdy powiedział, że jest Lordem Lordów upadł bezszelestnie na podłogę. Dziwne było to, że z początku nikt tego nie zauważył puki nie odezwała się Agnes:
- Co się dzieje z Jackiem? - wszyscy spojrzeli na niego. Do Puchona podbiegli jego rodzeństwo.
- Nie do wiary! On śpi! - pisnęła Nicole. Regina natychmiast wstała, podeszła do nich szybko, a następnie nachyliła się nad brunetem. Sprawdziła mu oczy. Były mlecznobiałe.
- On nie śpi. On jest w transie. Jak tylko się obudzi wyrecytuje nam przepowiednię. - oświadczyła.
- Przepowiednię? - spytał Matt.
- Tak, Matt. Twój wnuk jest Przepowiadaczem Snów. Wiesz kim oni są? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Tak. Czytałem o nich w księgach Ciernistego Grodu, ale nigdy nie spotkałem żadnego. - wyjaśnił.
- Rozumiem. Musimy teraz czekać na przebudzenie Jacka. Bez niego nie zaczniemy seansu. - wyjaśniła Regina.
- W porządku.

~~*~~

We śnie...
          Jack znowu unosił się w powietrzu. Zobaczył nieopodal siebie swojego dziadka i rodzeństwo, a także samego siebie. Tulili się do siebie po kolei. Na końcu dziadek Matt przytulił Harry'ego i nagle... coś się stało niespodziewanego z Harrym! Jego ciało zaczęło świecić się, a jego Aura Mocy stawała się coraz większa i silniejsza. Nabierała mocy oraz potęgi, aż parzyła. Obok Harry'ego pojawiła się niespodziewanie w blasku światła w kolorze bladego różu piękna kobieta o blond włosach i fiołkowych oczach. Posiadała także anielskie perłowe skrzydła. Przypominała Elyon Percy'ego. Wyglądała na młodszą i niższą. Chwyciła Harry'ego za rękę, a on nagle zaczął się zmieniać, a konkretniej jego twarz: rysy twarzy, włosy, oczy, usta, nos, brwi... Normalnie wszystko! Jakby stawał się inną osobą. Niespodziewanie na miejscu Harry'ego pojawił się Percy Levender! Jackowi ulżyło, bo teraz zrozumiał. Za niedługo Harry stanie się Percym, bo w końcu są tą samą osobą. Jego rozmyślenia przerwało to, że z ust Harry'ego/Percy'ego zabrzmiały te oto słowa:
- Odnalazł się dziadek rodzeństwa Potter. Stanie on po ich stronie przekazując swą moc Wybrańcowi wraz z Panią Światła i Nadziei oraz Przepowiadaczem Snów. - wyrecytował.
- Ale co to znaczy? - spytał Jack.
- To znaczy, że wasz dziadek jest od wielu lat Lordem Lordów. On wam to wyjaśni, gdy tylko się obudzisz. - wyjaśnił Harry/Percy.
- Nie oto pytałem. Pytam o tą moc. Zamieniłeś się z Harry'ego na Percy'ego, gdy tylko ta kobieta cię wzięła za rękę. Co to ma znaczyć? - zapytał pospiesznie, gdyż tamten chciał już odejść.
- Ach oto pytasz. Po połączeniu waszych dwóch mocy, twojej i siostry z Matthew Evansem Wybraniec otrzyma moc prawie równą Lorda Lordów, ale mniejszą od Percy'ego Levendera, lecz nie Mrocznego Lorda, który już wkrótce stanie się waszym największym zagrożeniem. Twój brat, Harry będzie musiał się kształcić od czasów Założycieli aż do XX wieku, a dokładniej puki nie spotka swego przeszłego Ja na ulicy Pokątnej. Potem jako Percy będzie musiał być jego nauczycielem i pewnego rodzaju mentorem, doradcą i przyjacielem. Uprzedzam cię, Jacobie, gdy twój brat otrzyma moc swej matki nie będzie już odwrotu. Jego misja jest już z góry przesądzona. Jeśli już masz zamiar go o tym powiadomić na razie nie rób tego. Najpierw porozmawiaj o tym z Levenderem. - oświadczyła postać.
- No dobrze... Porozmawiam z nim. - po tej obietnicy obudził się.

~~*~~

Rzeczywistość...
          - Budzi się! - zawołała Nicole, gdy tylko zauważyła, że Jack się poruszył. Wszyscy nachylili się nad nim.
- Czekaj!... - powstrzymała Harry'ego Regina zauważając, że ten chce pstryknąć mu przed oczami. - ...Niech wyrecytuje przepowiednię. - Jack otworzył powoli oczy i się rozejrzał wkoło. Zauważywszy Matta powiedział jak laturgu
- Odnalazł się dziadek rodzeństwa Potter. Stanie on po ich stronie przekazując swą moc Wybrańcowi wraz z Panią Światła i Nadziei oraz Przepowiadaczem Snów. - wyrecytował. Wszyscy spojrzeli na Matta.
- Te przepowiednie są coraz bardziej zaskakujące. - westchnął Harry pstryknąwszy bratu przed oczami. Ten potrząsnął głową jak pies i rozejrzał się, po czym wstał jak oparzony. Podszedł do pana Evansa, który rozmawiał z państwem Hoof.
- Dziadku, ja ci wierzę. Wierzę, że jesteś dobry, że wszystko będzie dobrze. Wierzę, że będziesz panował nad swoimi emocjami. I wierzę, że Voldemort zginie i zostawi nas w spokoju. - zbliżył się do niego i przytulił mocno wtulając swoją głowę w jego tors. Gdy Matt przytulił wnuka zdawało mu się, że w sercu czuje ciepło i spokój. To samo czuł, gdy przytulały go kiedyś Lily i Joanne. Czuł się spokojny i zrelaksowany. Nagle wyczuł, że coś się dzieje za nim. Usłyszał jak coś cicho pada na podłogę. Obejrzał się i zobaczył, że... Regina leży na podłodze pół przytomna! Roger zobaczywszy, co się dzieje z jego żoną wyjął kartkę i coś do pisania. W tym samym czasie Alastor położył matkę na sofie i czekał. Przez chwilę Regina nie kontaktowała aż w końcu otworzyła oczy, spojrzała na Matta oraz Potterów i powiedziała monotonnym głosem:
- "Stanie się to, co zażyczył sobie Los Przeznaczenia... Lord Lordów wprawdzie ma wielką i mroczną moc, ale dobry jest... Złączy swą moc ze Strażnikami chłopcu z blizną... Dziecko Losu zostanie obdarzone siłą i mocą o wiele większą od Salazara Slytherina i pokona swego wroga, by nie wrócił do Świata Żywych! Ludzkość będzie ocalona... Uważajcie, gdyż wkrótce pojawi się nowy wróg! Bądźcie więc czujni i zjednoczcie się" - wyrecytowała, po czym zemdlała.
          W ciągu najbliższych dziesięciu minut rozmawiali na temat obu przepowiedni.
- Co to może znaczyć? - spytał Jack spojrzawszy na pana Hoofa.
- Myślę, że Los daje nam ostrzeżenie przed nowym zagrożeniem. Nie wiem kiedy ono nastanie, ale wiem, że będzie. Wszystko na to wskazuje. - stwierdził rudy mężczyzna.
- To już zauważyliśmy. Ale może wie pan coś więcej? - spytał Harry. Roger patrzył na niego z zainteresowaniem. W końcu powiedział:
- Harry Potterze, wiele przepowiedni mówi o tobie lub o moim szwagrze. Czasem o twoim rodzeństwie. Wszystkie mówią o tym samym: o pokonaniu Lorda Lordów albo Voldemorta, ale ta ostatnia jest jakaś inna. Mówi, że "...Lord Lordów wprawdzie ma wielką i mroczną moc, ale dobry jest... Złączy swą moc ze Strażnikami chłopcu z blizną... Dziecko Losu zostanie obdarzone siłą i mocą o wiele większą od Salazara Slytherina i pokona swego wroga..." . Czyli chodzi tu o ofiarowanie mocy przez waszą czwórkę. Voldemorta, Nicole, Jacka i ciebie, Matt. Mówi też o pokonaniu dzięki niej Toma II, a także o ocaleniu ludzkości i o przybyciu nowego zagrożenia. Ale jakiego, tego nie wiem. - wyjaśnił.
- Myśli pan, że coś nam grozi w przyszłości? - spytała Nicole.
- Wszystko na to wskazuje. - odpowiedział. Wszyscy zamilkli. Nagle rozległ się głos Alastora:
- Mama się budzi. - Wszyscy rzucili się ku sofie i nachylili się nad Reginą.
- Skarbie, dobrze się czujesz? - spytał zatroskany jej mąż. Ta rozglądała się przez chwilę dookoła i jakby próbowała coś sobie przypomnieć. Po chwili spytała:
- Powiedzcie mi, jaką wypowiedziałam przepowiednię tym razem? - poprosiła nie odpowiadając wcale na pytania. Nastała cisza. Po chwili odpowiedział za wszystkich Matt:
- Wypowiedziałaś nie typową przepowiednię, Regino. Dotyczy twojego brata i młodszych Potterów oraz... - tu zaciął się.
- Oraz? - ponagliła go kobieta.
- Ee... i mnie jako Lorda Lordów. Brzmi ona tak... - i wyrecytował proroctwo. Kobietę zatkało na dźwięk ostatnich dwóch zdań w przepowiedni. Gapiła się na wszystkich kompletnie zszokowana. Wstała i powoli podeszła ku planszy, po czym usiadła przy niej. Po chwili się odezwała.
- Usiądźcie, proszę. Zacznijmy sesję. - powiedziała nieco drżącym głosem. Więc usiedli.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.