Moja lista przebojów 2

24 lutego 2013

Rozdział 25 - Klątwa Voldemorta, Armia Hogwartu i przepowiednia Reginy

Jak już kiedyś wspomniałam będę coś jeszcze pisać, w niektórych rozdziałach, aby czasami wyjaśnić coś, co było wcześniej napomniane i niewyjaśnione czy niekompletne. Przykładem czego jest Prolog oraz rozdziały 20 i 22 o Reginie Hoof - siostrze bliźniaczce Lora Voldemorta. Niniejszy rozdział będzie nieco inny. Jest on wstępem do odnalezienia kolejnego członka rodziny Potterów, który z początku rozwinie się w rozdziałach 26 i 27 w dwóch częściach. Ta osoba została już wspomniana w rozdziałach 8 i 23.
Zapraszam więc do czytania!


Klik

Rozdział 25 - Armia Hogwartu, klątwa i przepowiednia Reginy

Zmieniamy czasy... 22 lata wcześniej...
Rok 1975... Sen...
           * - To pańskie ostanie słowo? - spytał czarnowłosy młodzieniec wstając.
- Tak - odrzekł Dumbledore również to czyniąc.
- Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. - oświadczył groźnie czarnowłosy młodzieniec.
- Nie, nie mamy... - powiedział dyrektor, a na jego twarzy pojawił się głęboki smutek. - ...Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom... Tak bym pragnął. - Przez chwilę dyrektor zauważył, że młodzieniec chce chwycić różdżkę znajdującą się w wewnętrznej kieszeni jego szaty. W ogóle na to nie zareagował. Po chwili Tom Riddle II wyszedł szybkim krokiem, trzasnął drzwiami i tyle go widziano...*

Rzeczywistość... Pół roku później... Połowa sierpnia 1976 rok... Gabinet dyrektora Hogwartu...
           Albus Dumbledore obudził się z krótkiej drzemki. Siedział w swoim fotelu przed biurkiem rozmyślając nad tym, co się działo w przerwie świątecznej Świąt Bożego Narodzenia. Martwiła go sytuacja związana z Czarnym Panem, bo sen mu o tym przypominał. Za każdym razem, gdy zasypiał śniła mu się ta sama sytuacja. Starał się jak najszybciej zapomnieć o tym wydarzeniu, ale coś nie dawało mu spokoju. Riddle jakoś inaczej wyglądał za każdym razem, gdy go widywał z bliska. Miał już wstawać, by coś sprawdzić w bibliotece, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. - zawołał siadając z powrotem w fotelu. Do środka wszedł wysoki mężczyzna o rudych krótkich i dobrze ułożonych włosach oraz niebieskich przenikliwych oczach. Wyglądał na 35 lat.


Dopiero teraz przypomniał sobie, że miał na dziś umówione spotkanie w sprawie stanowiska nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią z tym mężczyzną. Co roku kto inny nauczał tego przedmiotu.
- Dzień dobry. - przywitał się uprzejmym głosem przybysz.
- Dzień dobry. Proszę usiąść. - Dumbledore wskazał mu krzesło na przeciw siebie.
- Dziękuję, przebyłem długą drogę... - Albus spojrzał na mężczyznę na kilka chwil. Zbladł przypominając sobie ten sam tekst, który powiedział Riddle w Boże Narodzenie także na przywitanie się z nim. - ...Coś się stało, dyrektorze? - spytał Ten.
- Nie. Nie, nic. Zamyśliłem się. Najpierw zapytam: Jak się pan nazywa? - poprosił dyrektor.
- Nazywam się David Michael Glembin. - przedstawił się uprzejmie.
- Miło mi pana poznać... - przywitał go ściskając rękę Davidowi. - ...Więc, skąd pan jest i jakie ma pan preferencje, panie Glembin? - spytał wstając i podchodząc do szafki, gdzie w przyszłości będzie stała myślodsiewnia. Postawił na biurku dwa kielichy i butelkę z winem. Nalał sobie i gościowi.
- Pochodzę z Polski. Uczyłem się w Polskiej Szkole Czarów im. Merlina Wspaniałego. Tu ma pan moje wyniki egzaminacyjne. Albo jak pan woli, są to końcowe wyniki z SUM-ów i OWTM-ów. - podał starszemu mężczyźnie dwa pergaminy. Ten wziął je do ręki i przejrzał sącząc wino.
- Brał pan udział w jakichkolwiek magicznych wojnach? - spytał wciąż przeglądając pergaminy.
- Oczywiście. Brałem udział w ostatniej wojnie przeciw Gridenwaldowi oraz we wszystkich wojnach przeciw Voldemortowi. Ale w Polsce nie było tzw. magicznych wojen, ale byłem w oddziale aurorów, którzy brali udział w wojnie toczącej się tu w Anglii. - wyjaśnił.
- A popiera pan Voldemorta? - spytał spojrzawszy na niego spoza swoich okularów-połówek.
- Nie. Nigdy nie popierałem idei Voldemorta ani Gridenwalda. Moja rodzina też. - odparł.
- Rozumiem... - dyrektor umilkł na chwilę wertując wciąż oba pergaminy. David miał bardzo dobre wyniki. Mógłby być nawet pracować w biurze samego Ministra Magii. Więc czemu chce być nauczycielem? Cisza trwała kilka chwil. - ...Panie Glembin... - Dumbledore spojrzał na mężczyznę prostując się w fotelu i odkładając papiery. - ...Czy kiedyś już pan uczył w podobnej szkole? - zapytał.
- Tak, dyrektorze. Tam, gdzie się uczyłem, lecz kilka lat później. - odpowiedział.
- Przez ile czasu? - spytał taksując go spojrzeniem. Młodszy mężczyzna miał na sobie ciemnoniebieską długą szatę z kapturem.
- 8 lat. Mam też preferencje na aurora i animaga. - oświadczył.
- Ach, tak. W co się pan przemienia? - zaciekawił się starzec.
- W rudego tygrysa. - odparł.
- Ciekawe. Więc,... - tu zawahał się przez chwilę i dokończył. - ...jest pan przyjęty, profesorze Glembin. - oznajmił dyrektor.
- Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem David.
- Tak. - odpowiedział Dumbledore z wymuszonym uśmiechem, ale za tym uśmiechem czaiło się przerażenie i myśl, by ten mężczyzna zrezygnował jak najszybciej zanim będzie za późno.
- To niesamowite! Dziękuję, dyrektorze! Pójdę powiadomić żonę i dzieci! A później przyniosę swoje rzeczy i się urządzę w swoim gabinecie! - uścisnął dyrektorowi rękę i już go nie było - tak szybko wyszedł. Gdy drzwi się zamknęły twarz Dumbledore'a zmieniła się niemalże jak piorun z jasnego nieba. Zakrył twarz.
- Co ja robię!? Jeśli David zginie jak Alexandra Shmit!... - załkał. - ...On nie może się o tym wiedzieć... - powiedział stanowczo. Wstał i podszedł do kominka. Wrzucił garść połyskującego proszku Fiuu w płomienie i zawołał w stronę ognia. - ...Minerwo, proszę cię na słówko! - podszedł do okna i zapatrzył się w krajobraz zanim niewidzącym wzrokiem czekając na przyjaciółkę.
        Po pięciu minutach do gabinetu weszła kobieta w średnim wieku, srogiej twarzy, brązowym ciasnym koku na głowie i okularach na nosie. Miała na sobie szmaragdową szatę i tiarę tego samego koloru.
- Wzywałeś mnie, Albusie?
- Tak, Minerwo. Chciałby ci coś pokazać... - nie czekając dłużej podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej mydlodsiewnię, nieco mniejszą od tej z przyszłości. Sięgnął po różdżkę i przyłożył jej koniec do skroni. Wyjął ze swojej głowy nić myśli i strząsnął do misy. - ...Podejdź tu. - nakazał. Mężczyzna pokazał koleżance wspomnienie z przed ośmiu miesięcy.
           Gdy po kolejnych dziesięciu minutach wrócili do gabinetu kobieta była zszokowana informacją, którą właśnie zobaczyła i usłyszała.
- Albusie, powiedz mi... czy ten młodzieniec rzucił tą klątwę, która zabiła Alexandrę? - spytała zlękniona.
- Tak. To on. Nazywa się Tom Marvolo Riddle, ale bardziej go znasz pod pseudonimem Lord Voldemort. - wyjaśnił Albus. Kobieta wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia, ale dyrektor nie zwrócił na to uwagi.
- Albusie, co teraz? Powiemy nowemu profesorowi Obrony o klątwie? - spytała.
- Nie! W żadnym wypadku nie można mu o tym mówić! I właśnie dlatego cię tu wezwałem. - oznajmił smutno dyrektor siadając za biurkiem.
- Ale Albusie, jeśli mamy mu tego nie mówić to przy najmniej powiedzmy uczniom! - zasugerowała.
- Dobrze, powiedz im, ale tylko godnym zaufania. Na przykład siódmej klasie, ale nikomu więcej, dobrze?
- Dobrze, Albusie. - i wyszła lekko drżąc.

~~*~~

Od tego dnia minęło sześć miesięcy... Rok: 1977... Miesiąc: Marzec... Miejsce: Gabinet McGonagall...
           Profesorka siedziała przy biurku zastanawiającą się czy jednak dziś im o tym powie.
- Ale czy rozpowiedzą o tym całej szkole? Jeśli tak, to dowie się o tym i David... - załkała. Spojrzała przelotnie na zegarek i spostrzegła, że minęła już połowa lekcji! - ...O mój, Boże! Jestem spóźniona!
W tym samym czasie uczniowie siódmej klasy zaczęli się niepokoić...
           - Nigdy się nie zdarzyło, by profesor McGonagall aż tak się spóźniała! - zauważyła jedna Puchonek, Evie Fersten.
- Masz rację, Ev. - (Od autorki: Ev - zdrobnienie od Evie) przyznała rację jej najlepsza przyjaciółka Fiona.
- Może sprawdzimy co się z nią dzieje? - zaproponował Remus, jeden z Huncwotów. Wszyscy, nawet Ślizgoni się z nim zgodzili.
- Kto pójdzie do jej gabinetu? - spytał jeden z Krukonów.
- Myślę, że prefekci powinni pójść. - zaproponowała Lily, mając na myśli siebie i Remusa.
- Czy ty zawsze musisz decydować za nas?! - spytał Severus Snape z udawaną złością.
- Nie, ja nie decyduję za was tylko proponuję, bo się martwię o profesor McGonagall! Więc sądzę, że Remus i ja powinniśmy tam pójść. - zasugerowała Gryfonka.
- Ja uważam, że... - Syriusz urwał, bo w tym momencie drzwi do sali Transmutacji się otworzyły. Do środka weszła profesor McGonagall.
- Pani profesor! Nic pani nie jest? - spytała jedna z Krukonek. Nazywała się Aurelia i była bliźniaczką Rudej (tak nazywali ją Huncwoci i jej rodzeństwo, gdyż była płomiennoruda).
- Nie, panno Evans. - odparła.
- Ale, pani profesor, minęła połowa lekcji, więc coś musiało się stać! Nigdy pani się nie spóźniała! - stwierdził Peter zwany też Glizdogonem, również Huncwot. Kobieta spojrzała na niego, a potem na resztę klasy. Po chwili powiedziała:
- Chyba ma pan rację, panie Pettigrew. Nigdy się aż tak nie spóźniałam. Powiem wam co mnie zatrzymało... - oznajmiła Minerwa. - ...Spóźniłam się dlatego, że w sierpniu dyrektor wyjaśnił mi, że posada nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią została przeklęta... - zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nikt nie uronił słowa. Za to nauczycielka kontynuowała: - ...Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska umrze, albo zrezygnuje z tej posady i nigdy nie wróci. Tak powiedział dyrektor recytując pewną przepowiednię... - wszyscy zamarli, nawet Ślizgoni. - ...Ta klątwa została rzucona w grudniu półtora roku temu. Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska zrezygnuje z tej posady lub umrze. Kochani moi, mam do was prośbę. Otóż, proszę was byście nie rozpowiadali o tym nikomu, a przede wszystkim by nie dotarło to do uszu profesora Glembina. Zwłaszcza wy, Ślizgoni nie mówcie nikomu. Panie Potter, panie Black, panów też się to tyczy... - ostrzegła. - ...Zgoda? - prosiła.
- Zgoda, pani profesor. - odpowiedzieli równocześnie wyżej wymienieni.
- A teraz idźcie już. Jesteście wolni. - i wyszli. Gdy wszyscy znaleźli się na korytarzu, Lily pobiegła razem z Huncwotami i siostrą do gabinetu dyrektora. Po drodze spotkali młodszego brata Jamesa. Czwartorocznego Gryfona. Michaela Pottera.
- Gdzie tak pędzicie? Może się przyłączę? - spytał z uśmiechem brata. Przyjaciele Rogacza spojrzeli na niego z prośbą: "Zrób coś!"; "Pozwolisz mu iść z nami?"; "On wszystko wygada całej szkole!". Tak wyrażały ich miny, zresztą było już za późno, gdyż, tuż za nimi, korytarzem szedł profesor Glembin. Stanął przed nim. Byli zmieszani, gdy na niego patrzyli. Davidowi wydało się to bardzo podejrzane, gdyż zapytał:
- Stało się coś? - zagadnął ich.
- Eee... nie, profesorze. - odpowiedziała Lily.
- Musimy.... musimy już iść, bo... bo się.. spóźnimy na następną lekcję. - wybełkotał James, znany też Rogaczem, mówiąc pierwszą lepszą myśl jaka wpadła mu do głowy. Nie oglądając się pobiegł w wybranym przez siebie kierunku, reszta poszła w jego ślady, nawet Michael. Nauczycielowi wydało się to bardzo podejrzane. James Potter mówiący o spóźnianiu się na lekcje? Świat się wali! Postanowił pójść za nimi nie zdając sobie sprawy czego może się dziś dowiedzieć.
           Bracia Potterowie wraz z resztą Huncwotów i bliźniaczkami Evans dotarli do gabinetu dyrektora. W biegu Remus wypowiedział hasło (kanarkowe lizaki) i weszli po schodach na górę. Chwilę potem wszedł po nich David. Siódemka uczniów zapukali do drzwi. Po chwili usłyszeli głos dyrektora:
- Proszę wejść. - więc weszli wołając zgodnie:
- Dzień dobry, dyrektorze!
- Dzień dobry, kochani. Co was do mnie sprowadza? - przywitał się widząc szóstkę Gryfonów i jedną Krukonkę.
- Widzi pan, profesorze dowiedzieliśmy się właśnie od profesor McGonagall o klątwie rzuconej w grudniu dwa lata temu na stanowisko Obrony. - zaczął Lunatyk na jednym wydechu. Mężczyzna za drzwiami zamarł z niedowierzania.
- Dowiedzieliśmy się też... - Rogacz wpadł w słowo przyjacielowi. - ...że każdy nauczyciel na tym stanowisku umrze lub po prostu zrezygnuje z tej posady ze strachu... - wydyszał na jednym wydechu.
- Krótko mówiąc: ta posada jest przeklęta. Żaden nauczyciel na tej posadzie nie utrzyma się dłużej niż dwa semestry. - wyjaśnił Michael.
- Wiemy też, że powiedział pan profesor McGonagall o niej w wakacje. - wyjaśnił Peter. Lily wraz z siostrą spytały jednocześnie:
- Czy może pan coś zrobić z tą klątwą? - Cisza. Mężczyzna zarówno jak i za biurkiem, jak i ten za drzwiami znieruchomieli na dźwięk pierwszych trzech zdań. Trwało to ze dwie minuty. Gdy David chciał już odejść, a raczej wybiec z płaczem myśląc o zrezygnowaniu z tej posady i uciec z Hogwartu, gdy jednak Albus w końcu się odezwał, więc nastawił uszu.
- Wreszcie udało jej się wyrzucić to z siebie... - uśmiechnął się. - ...Tyle miesięcy trzymała to w tajemnicy! Dobrze, posłuchajcie. Ta klątwa rzeczywiście została rzucona ponad rok temu, a uczynił to Tom Marvolo Riddle znany bardziej jako Lord Voldemort. - Wszyscy słuchający wytrzeszczyli oczy. Mężczyzna za drzwiami nie mógł wytrzymać i wszedł bez pukania. Zgromadzeni byli zaskoczeni jego przybyciem i zamarli.
- Profesor Glembin?! Co pan tu robi?! - zawołała zaskoczona Lily.
- Ja... ja przepraszam, ale podsłuchałem... - wyjąkał. - ...Poszedłem za Huncwotami, pannami Evans oraz Michalem Potterem i... i... nie mogłem się powstrzymać, by nie podsłuchać waszej rozmowy. Dyrektorze, czy to prawda, że moja posada jest przeklęta? - Starszy mężczyzna patrzył na kolegę bez wyrazu na twarzy, ale wewnątrz trwała burza uczuć i myśli.
- Tak, Davidzie. Ile usłyszałeś? - spytał poważnym tonem.
- Na tyle by zrezygnować z tej posady. - odpowiedział wprost. Po tych słowach skierował się ku drzwiom. Huncwoci, Lily i Aurelia zagrodzili mu drogę, a James oznajmił:
- Nie, Davidzie! Nie możesz odejść!... - zawołał stanowczo. - ...Uznano by cię za tchórza! - oświadczył poważnie co do niego wcale nie pasowało.
- Jak chcesz, możesz wrócić do domu, ale my Cię zastąpimy na tyle ile potrzebujesz wolnego! - wtórował mu Remus.
- My cię zastąpimy, a ty obiecaj, że wrócisz do swoich obowiązków do końca roku szkolnego. - poprosiła Lily.
- A na ile chce pani z przyjaciółmi zastępować profesora Glembina? - spytał dyrektor.
- No myślę, że... - zająknęła się Lily, ale mężczyzna zza biurka oznajmił:
- Zastąpicie profesora na nie całe dwa miesiące tak, by mógł pod koniec roku jeszcze uczyć. Pasuje wam? - zasugerował.
- Tak! - odpowiedzieli zgodnie uczniowie.
- Od kiedy zaczynamy? - dopytywał się Syriusz zwany również Łapą.
- No myślę, że od poniedziałku. Davidzie, idź się spakuj. Wyjedziesz o świcie.
- Dziękuję, dyrektorze. - po tych słowach wyszedł nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.

~~*~~

Dwa miesiące później...
           W domu Glembinów najwyraźniej trwała kłótnia, której nie było od wielu lat.
- "Musisz tam wrócić! Jeśli tego nie zrobisz uznają cię za tchórza!!" - zawołała kobieta o blond włosach i piwnych oczach w języku polskim.
- "Mówisz zupełnie jak Lily Evans. Dajcie mi po prostu spokój i nie wtrącajcie się do moich spraw szkolnych!" - zawołał już nie na żarty zezłoszczony jej mąż.
- "Będziemy się wtrącać, tato! Jesteś naszą rodziną, a w moim i Kevina przypadku jesteś naszym ojcem i martwimy się o Ciebie. Wróć do szkoły i dotrzymaj danego słowa ofiarowanego Lily Evans. Przecież obiecałeś jej!" - zawołała Lisa jego 11-letnia córka, która w tym roku miała iść do pierwszej klasy w PAM.
- "Lisa ma rację, tato. Wróć i dotrzymaj słowa. Obiecałeś jej! Magiczne obietnice zobowiązują jak w przypadku Magicznego Kontraktu" - pisnął ich pięcioletni syn, Kevin, który bawił się kolejką w salonie i najwyraźniej słuchał ten wymiany zdań.
- "No cóż, może jednak..."
- "Zrób to, kochanie. Dla mnie i naszych dzieci oraz tylu innych co zginęli, byli torturowani, gnębieni i terroryzowani przez Niego i Jego zwolenników" - oświadczyła jego żona, Catherine. Mężczyzna popatrzył na nich po czym powiedział niezbyt przekonująco:
- "Zastanowię się, dobrze?" - oznajmił, a w jego głosie brzmiała nuta przerażenia i nawet trzylatek, by zauważyłby, że bardzo się boi. Cała trójka stanęła przed nim jak jeden mąż, a jego żona oznajmiła bardzo stanowczo:
- "NIE, DAVIDZIE! NIE I JESZCZE RAZ: NIE! Albo wrócisz do Hogwartu i będziesz tam do końca roku szkolnego, albo my wyjedziemy do mojej matki! Ty zostaniesz tu z niczym i dalej będziesz trząsł portkami ze strachu przed JAKĄŚ-KLĄTWĄ-OD-SIEDMIU-BOLEŚCI!!! WYBIERAJ I TO TERAZ!! Albo zostaniesz i będziesz czekał na Śmierciożerców, by Cię zabili, albo wrócisz do szkoły, będąc tam do końca roku szkolnego i mieć to z głowy!!!" - zawołała kobieta.
- "Tak, tato, czekamy na twoją decyzję" - oświadczyła Lisa. Mężczyzna gapił się na swoją rodzinę. Kochał ich jak nikogo innego na świecie. Bał się ich stracić oraz tego, że jeśli on zginie to będą mieć tylko siebie. Jeśli się nie zgodzi na powrót do Hogwartu straci ich. Westchnął i oznajmił zrezygnowany:
- "Dobrze. Wrócę, ale tylko ten jeden raz..." - Jego dzieci i żona uśmiechnęli się z ulgą i przytuliły go. - "...Ale jeśli Dumbledore będzie w przyszłości potrzebował nauczyciela Obrony, a zagrożenie minie wrócę ponownie, zgoda?"
- "Zgoda!" - zawołali jednocześnie z uśmiechem na twarzach. Poszedł więc do swojego pokoju i spakował swoje rzeczy.
           Dopiero rano deportował się do Zakazanego Lasu i skierował się do zamku. Gdy wszedł do swojego gabinetu zostawił tam swoje rzeczy i skierował się do gabinetu dyrektora poprzez sieć Fiuu. Pomyślał, że mogło się zmienić hasło, więc tylko w taki sposób mógł dostać się do jego gabinetu.
- Albusie, śpisz? - spytał. Starszy mężczyzna aż podskoczył z wrażenia i spojrzał na osobę stojącą przy jego łóżku.
- David! Jak miło cię widzieć ponownie! I jak? Wracasz do obowiązków profesora Obrony? - spytał siadając na brzegu łóżka.
- Widzi, pan dyrektorze... wrócę, ale pod jednym warunkiem: Po tym jak minie zagrożenie, chodzi mi o tą klątwę, że gdy ona zniknie to wrócę ponownie, a teraz zostanę na miesiąc, zgoda? - powiedział młodszy mężczyzna.
- Dobrze, zgoda. - i uścisnęli sobie dłonie.
Następnego dnia przy śniadaniu...
            - Kochani, proszę o uwagę!... - uspakajał dyrektor całą Salę. - ...Mam dobrą wiadomość dla was. Profesor David Glembin wraca do obowiązków nauczyciela Obrony. Huncwoci niech zgłoszą się u mnie razem z profesorem Glembinem po lekcjach. Dziś jeszcze będziecie prowadzić zajęcia, ale już jutro przejmie te obowiązki profesor Glembin. Jeszcze jedna sprawa. Dostaliśmy informację z ministerstwa, że Śmierciożercy na czele z Voldemortem... - tu skrzywienie na dźwięk TEGO imienia, ale Dumbledore nie zwrócił na to uwagi, gdyż mówił dalej. - ...mają zaatakować Hogwart, ale to nie jest pewna informacja. Uzgodniłem z ministrem, że uczniowie klas szóstych i siódmych muszą się nauczyć bronić, a piąta ma bronić młodsze. Zatem klasy 5-7 mają umieć przynajmniej: Drętwotę, Expelliarmusa, Giennsa, Zaklęcia Traczy np. Protego oraz Perificus Totalus, Zaklęcie Patronusa, itp. Zajęcia będą się odbywały tu, w Wielkiej Sali codziennie o 16:00 dopóki Lord nie zaatakuje. Sami wybierzecie dowódcę i nazwę dla waszej organizacji. Ministerstwo nie może się o tym dowiedzieć. To, kto wpadł na pomysł z organizacją również nie może wyjść poza tereny szkolne. Dopilnuję, by ministerstwo nie dowiedziało o tym. A teraz idźcie na lekcje. - zawołał, a uczniowie i nauczyciele rozeszli się do siebie.

~~*~~

Tydzień później... Jedno z owych spotkań...
           - Sądzę,... - mówiła Evie. - ...że nasza Organizacja powinna mieć krótką nazwę złożoną z przynajmniej z dwóch słów. Co wy na to? - spytała zgromadzonych.
- Zgadzam się z Evie... - zawołała jej przyjaciółka Fiona również Puchonka. - ...I musi wiązać się z Hogwartem oraz walką. - dodała z namysłem. Wszyscy zamyślili się, a potem Lily zasugerowała:
- A co powiecie o skrócie AH czyli: Armia Hogwartu lub GH czyli: Gwardia Hogwartu... - Wszyscy spojrzeli na Gryfonkę, a potem na siebie, po chwili Lily oznajmiła. - ...Te dwie nazwy idą pod głosowanie. Kto głosuje za "Armią Hogwartu"?... - W górę uniosło się ze 17-ście rąk (było ich tam co najmniej 30 osób). - ...A kto na "Gwardię"?... - uniosło się mniej niż 13-ście rąk. - ...A więc przegłosowane! Nasza Organizacja Uczniowska Obrony Hogwartu nazywa się od tej chwili i po wsze czasy: Armia Hogwartu, w skrócie: AH. - oświadczyła dziewczyna.
- Lily, trzeba teraz wybrać dowódcę AH. - przypomniała jej Aurelia.
- Masz rację, Aurlo. Kogo proponujecie? - Wszyscy spojrzeli na nią, ale to nie ona się odezwała, lecz jej młodszy brat, Aidrene. Był to chłopak o zielonych oczach i słomianych włosach.


- Lilka, może ja spróbuję? - Dziewczyna spojrzała na niego i zawołała:
- Ty, Aidrene?! Nie żartuj sobie! Jesteś za młody! - zawołała zaskoczona rudowłosa.
- Za młody? Ja jestem za młody?? Jestem na tyle duży bym mógł walczyć w naszej organizacji, Lily. Zauważ, że mam już 15 lat! Już to upoważnia mnie do walki przeciw Voldemortowi. Nie jestem już małym chłopcem, który był zazdrosny przez lata nim poszłaś do szkoły z Aurelią i Petunią!... - Lily wzdrygnęła się, a Aidrene zirytował się mówiąc: - ...No i masz!... - zawołał krzyżował ręce na piersi, gdy zobaczył, że jego starsza siostra się wzdryga na dźwięk imienia Toma Riddle'a II. . - ...Wciąż się wzdrygasz na dźwięk Jego imienia! O tym kto jest za młody z twojego rodzeństwa do walki z Księciem Ciemności decyduje limit wieku? Mówię oczywiście o Petunii, która w przeciwieństwie do CIEBIE NIE BOI SIĘ wymawiać Jego imienia bez śladu lęku! Mało tego jest od ciebie o cztery lata młodsza, czyli ma 13 lat, a jest odważniejsza od ciebie! I to ją chcieliście wybrać na dowódcę Armii??... - spojrzał na zgromadzonych, którzy najwyraźniej nie chcieli się wtrącać do ich "rozmowy". - ...Ona wciąż boi się nawet wymawiać głupiego pseudoimienia Najpotężniejszego Swoich Czasów Czarnoksiężnika, Lorda Voldemorta! Wstydzę się za ciebie Lily! To właśnie MY powinniśmy być najbardziej odważni ze wszystkich czarodziei i czarownic na świecie! MY, dzieci Mugolskiego pochodzenia! Powinniśmy walczyć o honor Mugoli!! Bez nich nie przeżyłaby społeczność czarodziejów! Dowódca powinien być odważny, nie bać się wymawiać imienia Voldemorta, być lojalny wobec swoich przyjaciół i rodziny, być lojalny wobec siebie, a przede wszystkim nie powinien się poddawać i zachować zimną krew! - zawołał już bardzo głośno. (od autorki: rodzeństwo Evans jeszcze nie wiedzieli, że byli spokrewnieni z Lordem Voldemortem. Dowiedzą się za kilka miesięcy od jednego ze Śmierciożerców).
- Ja... ja... ja przepraszam cię, Aidrene. Ni-nie chciałam cię urazić. - wyjąkała.
- Ty mnie przepraszasz, Lily? No proszę! To już jakiś postęp, ale to dla mnie za mało!! Wymów Jego imię, proszę. Dobrze by było, gdybyście i wy je wypowiedzieli. - oświadczył Aidrene patrząc na resztę zgromadzonych. Wszyscy spojrzeli najpierw na niego, a potem po sobie. Rozległo się powolne i pojedyńcze klaskanie w dłonie. Obejrzeli się i zobaczyli profesora Glembina stojącego w wejściu do pokoju.
- Dobrze powiedziane, panie Evans... - powiedział z uśmiechem idąc ku nim. - ...Otrzymuje pan 50 punktów dla Gryffindoru. A co do was, to powinniście posłuchać swojego kolegi. Dopóki nie nauczycie się wymawiać imienia Voldemorta bez śladu lęku możecie zapomnieć o tych zajęciach. - odparł pan Glembin. Nikt się odezwał.
- Dziękuję, profesorze Glembin! - pisnął Aidrene z uśmiechem.
Kilka godzin później... W innym miejscu... 
           Lucjusz Malfoy ubierając się w czarne szaty Śmierciożercy i zakładając białą maskę rozmyślał o tym, o czym mu powiedziała dziś przed snem jego dziewczyna, Narcyza Black. Dowiedział się, że dwoje Evansów "lekko" się pokłóciło podczas dzisiejszego spotkania jakiejś szkolnej Organizacji. Ona sama dowiedziała się od jednej z tamtejszych członkiń. Zastanawiał się: - "Czy powiedzieć o tym Czarnemu Panu? A z drugiej strony: Jeśli mu powie zwróci ich przeciw sobie jeszcze bardziej, ale czy jednak mu to powiedzieć?" - Takie myśli kłębiły się w głowie przyszłego najwierniejszego i najpotężniejszego Śmierciożercy swoich czasów. Postanowił jednak pójść.
           Gdy był w już Sali Wejściowej spostrzegł na końcu korytarza kłócących się Huncwotów. Zdjął maskę i opuścił kaptur. Zbliżył się do nich powolnym i cichym krokiem zastanawiając się o, co tym razem poszło, ale niczego się konkretnego nie dowiedział. Miał już iść ku frontowym drzwiom, gdy usłyszał za sobą głos:
- Malfoy, co ty tutaj robisz? - Zanim stała ruda dziewczyna.
- A co cię to interesuje, Evans? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie słyszałeś co powiedziała Ruda? Zapytała cię co tu robisz? Powinieneś być z Fersten na patrolu. - odezwał się Rogacz z naprzeciwka.
- Być może, Potter, ale wiedz, że to ja w przeciwieństwie do ciebie jestem Prefektem.
- To prawda, Malfoy. Lecz chcę ci przypomnieć, że to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem Prefektem Naczelnym. I to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem w ciąży z Jamesem!... - nagle zdała sobie sprawę co powiedziała, gdyż zakryła usta. - ...Ups! - jęknęła. Spojrzała na okularnika z przerażeniem.
- Który to miesiąc? - spytał wyżej zainteresowany mało nie mdlejąc ze szczęścia. Lily zmieszała się, ale odpowiedziała:
- Drugi. - i odwróciła wzrok nie patrząc na nikogo ze zgromadzonych.
- Czemu mi nie powiedziałaś?! Zmieniłbym się ze względu na dziecko! - zawołał. Dziewczyna odwróciła się ku niemu.
- Naprawdę?... - spytała uradowana spojrzawszy na niego niedowierzającym wzrokiem. - ...Och, James! Jesteś kochany! - i przytuliła go nie zwracając uwagi na resztę.
- Więc jak, Lily? Chcesz wyjść za mnie? - Dziewczyna patrzyła na niego poważnym wzrokiem spytawszy:
- Naprawdę się zmienisz? Dla mnie i dziecka? - spytała z uśmiechem.
- Tak, Lilko, kochanie, ty moje! - zawołał z radością w oczach i na twarzy.
- Więc wyjdę za ciebie jeśli wy czterej zmądrzejecie... - wyszczerzyła do niego białe równe zęby. - ...Nie będziecie tak się wygłupiać, bo to kompletna strata czasu i energii oraz przyłączycie się do Zakonu Feniksa, bo ja i moje siostry i brat już to zrobiliśmy! - zawołała.
- Zgoda! - odpowiedzieli równocześnie Huncwoci stojący za Malfoy'em. Blond włosy oddalił się od nich jak najszybciej i najdyskretniej jak mógł. Skierował się do Zakazanego Lasu i tam zastanawiał się na poważnie czy powiedzieć Lordowi Voldemortowi o tym, co dziś usłyszał z ust panny Black i rudowłosej Evans. Ostatecznie postanowił iść z tym rano do dyrektora. A jeśli chodzi o Lorda to postanowił nic nie mówić, więc zawrócił do dormitorium i położył się do łóżka.
           Następnego dnia po śniadaniu blond włosy Ślizgon szedł korytarzem. Nagle spostrzegł dyrektora wychodzącego z Wielkiej Sali. Gdy upewnił się, że nikogo za nim nie ma przyspieszył kroku. - ...Dyrektorze, muszę z panem porozmawiać. - powiedział tajemniczym głosem.
- Proszę za mną, panie Malfoy. Zapraszam do mojego gabinetu... - i poszli. Gdy po pięciu minutach zasiedli na swoich miejscach w gabinecie dyrektora (Malfoy w krześle przed biurkiem profesora, a on sam w fotelu przypominający tron) Ten drugi spytał. - ...Słucham, panie Malfoy. Co chciał pan mi powiedzieć?
- Niech pan najpierw spojrzy na to... - Młodzieniec odwinął lewy rękaw ukazując Mroczny Znak, po czym powiedział. - ...Dyrektorze, niech pan mnie najpierw uważnie wysłucha. To nie wymuszenie, ale prośba. Po pierwsze: to, co wczoraj wieczorem usłyszałem od Narcyzy Black i Lilianne Evans zmieniło mnie, a zwłaszcza informacja od Evans. - oznajmił.
- A co to za informacje? - spytał mężczyzna patrząc na niego z powagą.
- Od Narcyzy dowiedziałem się, że Lily i Aidrene Evansowie się pokłócili podczas ich wczorajszego spotkania nie jakiego AH. Profesor Glembin uspokoił ich w jakiś sposób, lecz i tak nie spotykają się, a raczej unikają siebie nawzajem od tamtego czasu. Od Lily Evans dowiedziałem się, że jest z Jamesem Potterem w drugim miesiącu ciąży. - oświadczył. Dyrektor był zaskoczony tym faktem.
- Teraz rozumiem dlaczego panna Evans tak często chodziła do Skrzydła Szpitalnego. A druga sprawa? - spytał.
- Po drugie, dyrektorze: Gdy się dowiedziałem o ciąży Evans zdałem sobie sprawę, że jeśli ja byłbym ojcem to martwił bym się o moją rodzinę i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś im się stało, bez względu czy to Czarny Pan by im coś zrobił, czy ktokolwiek inny. - powiedział z rozpaczą.
- Rozumiem. Czy jest coś jeszcze? - spytał zauważając rozpacz i łzy na twarzy blondyna.
- Tak, dyrektorze. Bo widzi pan, chciałbym się przyłączyć do Zakonu Feniksa... - powiedział szybko, a po chwili dokończył. - ...Naprawdę żałuję tego co robiłem przez ten czas. Szpiegowałem was dla Czarnego Pana. Zabijałem wielu ludzi dla udowodnienia lojalności wobec niego i jego chorej przyjemności torturowania ludzi, ale chcę z tym skończyć. - powiedział ze wstrętem.
- Dobrze, ale musisz udowodnić swoją niewinność nam. W tym celu szpieguj Śmierciożerców. Zgadzasz się?
- Tak, dyrektorze. - odpowiedział z entuzjazmem.
- Dobrze. Teraz już idź. Porozmawiamy o tym później. - oświadczył.
 - Dziękuję i do widzenia. - zawołał na odchodnym.

~~*~~

Trzy tygodnie później...
           David Glembin siedział przy biurku w swoim gabinecie kończąc sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy na koniec roku szkolnego. Gdy skończył podszedł do kominka, wziął z garnuszka, stojącego na gzymsie szczyptę proszku Fiuu i wrzucił go w płomienie. Po czym włożył głowę w zielone płomienie mówiąc adres gabinetu wicedyrektorki. W następnej chwili jego głowa wirowała w płomieniach, ale reszta jego ciała wciąż spoczywała na podłodze w jego gabinecie. W końcu, gdy się pojawił w wyżej wymienionym gabinecie otworzył oczy i rozejrzał się. Spostrzegł kobietę siedzącą przy biurku ślęczącą nad czymś.
- Minerwo. - Kobieta spojrzała w jego stronę z uśmiechem na twarzy.
- David, miło cię widzieć. W jakiej sprawie przyszedłeś do mnie? - spytała.
- Chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy. Czy mogę ci je przynieść osobiście? - spytał.
- Tak. Oczywiście, Davidzie. - odparła kobieta.
- Dzięki. Niedługo będę... - i cofnął z kominka głowę. Idąc korytarzem drugiego piętra był w dobrym humorze. W pewnym momencie zatrzymał się. Spojrzał na błonia przez jedno z okien. Podszedł do niego, by wyjrzeć i sprawdzić o, co może chodzić. Zobaczył w dole blisko Lasu grupę uczniów. Nad czymś się pochylali. Postanowił tam pójść. Skierował się najpierw do gabinetu McGonagall. - ...Minerwo, coś się dzieje na skraju Lasu. - oznajmił zamiast powitania.
- Rozumiem. No to idźmy tam. - Oboje wyszli. Profesor Glembin zawrócił jeszcze na chwilę, by zostawić sprawdziany na jej biurku. Potem pobiegł za nią korytarzem.
        Szli najszybciej jak mogli ku wyjściu. Po kilku minutach byli przy wyjściu, ale szła już ku niemu ta sama grupa uczniów, którą David widział. Ku nim szła grupa uczniów lewitując kogoś między sobą. Dopiero, gdy byli blisko zauważyli, że są to trzy postacie leżące na niewidzialnych noszach, a wśród nich byli...
- "KASIA?!? KEVIN?!? LISA?!?" - zawołał na cały głos w języku polskim. Nikogo to nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, że David Glembin jest polakiem. Szedł obok nich próbując ich jakoś ocucić. Żyli, ale ledwo. No i byli nieprzytomni.
- Zanieście ich do Skrzydła Szpitalnego... - nakazała wicedyrektorka. David skomlał jak dziecko z rozpaczy. - ...Chodź, Davidzie,... Twojej rodzinie nic nie będzie. Obiecuję. - szepnęła pocieszająco i zaprowadziła go do wyżej wymienionego pomieszczenia.
        Doszli do Skrzydła, gdzie była już trójka nieprzytomnych Glembinów. Zastali tam dyrektora, ale gdy się zbliżyli zobaczyli jego smutną minę.
- Nie... Nie!... - zawołał zdając sobie sprawę, że ktoś umarł. - ...Nie! Kto? - spytał nie mogąc się opanować, gdyż domyślił się, że ktoś umarł.
- Kevin. - odparł ze smutkiem mężczyzna.
- NIEEE!!! - zawył profesor Obrony.
- David, zaczekaj, on coś powiedział przed śmiercią... - Dyrektor próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdołał, bo młodszy wybiegł z płaczem. Przy drzwiach natknął się na Huncwotów, Evansów i Make'a. - ...Zatrzymajcie go! - nakazał dyrektor, gdy ich zobaczył. Huncwoci pobiegli za nauczycielem. Dogonili go dopiero na Wieży Astronomicznej i zaprowadzili z powrotem do Skrzydła.
- O co chodzi, Albusie? - spytał opryskliwie nie patrząc dyrektorowi w twarz.
- Spokojnie, Davidzie. Twój syn powiedział coś co cię zainteresuje.
- Co takiego? - spytał udając zainteresowanie dalej na nikogo nie patrząc.
- Cytuję: "Tato, wyjedź z kraju do Polski, ale nie rozpaczaj po nas". Zanim wszedłeś zmarła Lisa, przykro mi. Lecz i ona też coś powiedziała. Cytuję: "Rób co chcesz, ojcze, ale ufaj intuicji i miłości. Bądź rozważny i nie rób nic głupiego". To wszystko. - oświadczył.
- "Dawidzie..." - Rozległ się słaby kobiecy głos od strony łóżka. Był to głos Catherine Glembin. Wszyscy spojrzeli na nią, a pan Glembin spojrzał z miłością na przedostatniego członka swojej rodziny. Usiadł na krześle obok jej łóżka i ujął jej dłoń, a ta mówiła dalej. - "...Dawidzie, kochanie, mam dla ciebie wiadomość..." - odezwała się po polsku. - "...Posłuchaj. Kilka dni temu była u nas Regina i Roger Hoofowie z dziećmi. Byli bardzo dobrzy i mili dla nas. Śmiali się z każdego naszego dowcipu. Potem się rozdzieliliśmy. Ja z Reginą poszłyśmy do salonu, by napić się herbaty i poplotkować, a Roger z dziećmi do drugiego pokoju, by też pogadać. Ja i Regina zaczęłyśmy rozmowę. Po kilku minutach wypowiedziała przepowiednię. Cytuję: "W dniu, gdy Dziecko Losu osłabi Księcia Ciemności zawita nowy dzień nad światem czarodziei i Mugoli... Nie martw się, Katarzyno, twój mąż będzie odważny i lojalny temu, kto pokona Czarnego Pana! Na początku będzie nie ufny wobec innych ludzi, lecz się nie obawiaj. Pokona swą słabość i pokona nawet to, co się stanie z twoją rodziną!" Gdy jej powiedziałam, że ją wypowiedziała zawołała swojego męża, a ja powtórzyłam im słowa proroctwa. Roger zapisał coś na kartce papieru i gdzieś pobiegł" - oświadczyła.
- "Ja wiem o co chodzi..." - odezwał się dyrektor (najwyraźniej znał język polski). Oboje spojrzeli na niego - ...Bo widzicie, Regina Hoof jest medium. I to jest jedna z jej prawdziwych przepowiedni. W jej przypadku, gdy proroctwo składa się z więcej niż trzech zdań to coś w tym jest i dotyczy przyszłości lub konkretnych osób bądź przedmiotów wymienionych w proroctwie. - oświadczył dyrektor, który razem z Potterami, resztą Huncwotów, Evansami, profesor McGonagall i panią Pomfrey słuchali jej opowieści. Pomimo, że nie znali języka polskiego to i tak dyrektor tłumaczył im jej słowa.
- Niesamowite. - wybełkotał Remus. Nagle - niespodziewanie Catherine zaczęła dostawać drgawek. Pielęgniarka i dyrektor próbowali jakoś ją uspokoić.
- Co jej jest?! - zawołał zrozpaczony David.
- Nie wiem. Przed chwilą było dobrze, a teraz... - wymamrotała kobieta.
        Jeszcze kilka minut Catherine się trzęsła, ale żadne z nich nie mogło z tym nic zrobić, bo dyrektor oświadczył, że jest to Czarna Magia. Przypuszczał, że ktoś mógł rzucić na tą rodzinę urok, który działa dopóki ostatni członek tej rodziny nie umrze. Zarówno na Catherine, Kevina i Lisę. Kobieta nagle znieruchomiała. W tym momencie rozległ się przeszywający głos:
- NIE! MAMO, NIE! - Był to młody kobiecy głos. Wszyscy się rozejrzeli poszukując właścicielki tegoż głosu. Przy drzwiach do Sali zauważyli młodą dziewczynę na oko 17-ście lat.
- Fiona? Co ty tu robisz? - spytała Lily stojąca najbliżej niej, ale panna Glembin podbiegła tyko do łóżka zmarłej matki i objęła ją, a potem powiedziała do ojca.
- "Tato, wracajmy do domu. Jutro jest uczta pożegnalna i jak przyjedziesz po mnie na dworzec to wróćmy do Polski" - to zdanie powiedziała po polsku.
- "Dobrze, kochanie, tak właśnie zrobimy. Zresztą miałem właśnie taki zamiar..." - odpowiedział również po polsku, a potem zwrócił się do Albusa tym razem po angielsku. - ...Dyrektorze, chcę mojej rodzinie wyprawić pogrzeb, ale nie w Anglii lecz w Polsce. W związku z tym rezygnuję ze stanowiska nauczyciela OPCM. Powinienem zrobić to już trzy miesiące temu. Nie wiem czemu tu zostałem. - powiedział zrezygnowany.
- Dlatego, że mi obiecałeś. - oświadczyła Lily. Mężczyzna spojrzał na Rudą i westchnął, po czym wraz z najstarszą córką, a jednocześnie ostatnią członkinią swojej rodziny wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i tyle ich widziano.


______________________________________________________________
Od autorki:
* Jest to fragment z "Harry Potter i Książę Półkrwi" trochę go zmieniłam, ale nadal chodzi to samo. Jest to fragment widziany oczami dyrektora Hogwartu.

17 lutego 2013

Rozdział 24 - Ponowne spotkanie, zamiana i Pierwsza Próba Dracona


Klik

         Od dnia, gdy Levender wraz ze Snape'em zaczęli sporządzać Eliksir Wskrzeszenia w domu Potterów minął jakiś czas.

~~*~~

Hogwart...
         Na trzech fotelach w Pokoju Wspólnym Ślizgonów odrabiając lekcje siedzieli: Draco, Pensy i Tom III. Następca Lorda pisał esej z eliksirów na temat Wywaru Żywej Śmierci. Miał skrytą nadzieję podać go kiedyś Wybawcy Świata, jak to on sam go nazywał. Panna Parkinson odrabiała lekcje z OPCM na temat Zaklęć Niewerbalnych (Harry specjalnie zadał jej ten temat, by, łagodnie powiedziawszy: "utrudnić jej życie"). A tymczasem Draco odrabiał lekcje z Astronomii na temat pozycji Marsa i Saturna oraz ich księżyców.
- To wszystko jest do bani! Nic z tego nie rozumiem! - zawołała Ślizgonka po jakiejś godzinie ślęczenia nad pracą domową. Obaj chłopcy spojrzeli na dziewczynę zastanawiając się: "o co może jej chodzić?"
- Pen,... - (od autorki: Pen - zdrobnienie od Pensy). - ...co się dzieje? - spytał Riddle.
- Nie mogę zrozumieć o, co chodzi z tymi Niewerbalnymi. - oświadczyła ze złością i rozpaczą odrzucając arkusze pergaminu z rozmachem, które po rozleciały się na podłogę.
- Czego dokładnie nie rozumiesz? - spytał łagodnie Draco patrząc na nią.
- Pytanie referatu brzmi: "Co wiesz na temat Zaklęć Niewerbalnych? Napisz w jaki sposób się je rzuca? Podaj przyczynę jak można je wykorzystać i do czego?". Chłopaki, pomożecie mi? - błagała. Obaj Ślizgoni spojrzeli po sobie i jak na komendę zajęli się swoimi esejami nie patrząc na towarzyszkę. Obaj chcieliby zaimponować dziewczynie, ale ani Tom ani Pensy nie wiedzieli, że w tym czasie coś tliło w umyśle blond włosego młodzieńca. - "Czy ja ją naprawdę kocham?? Czy jest mnie warta?? Pensy jest ładna, to fakt, ale Hermi jest Gryfonką... I TO JĄ KOCHAM! Ale co z tradycją czystości krwi? Ojciec nie zaakceptuje Hermiony, ale ona jest córką Czarnego Pana. To zmienia postać rzeczy. On ją zaakceptuje. Raz kozie śmierć jak to mówią Mugole" - westchnął w myślach.
         - Skończyłem! - zawołał blondyn po piętnastu minutach.
- To super! Pomożesz mi w referacie? - spytała z nadzieją w głosie czarnowłosa.
- Przykro mi, Pen, ale niestety nie. Chcę ci jednak coś powiedzieć zanim stracę odwagę. - powiedział nieprzytomnie.
- Co takiego? - spytała zawiedziona, ale i ciekawa tego, co chce jej powiedzieć jej narzeczony*. Blond włosy podszedł do niej, ujął jej dłoń i oświadczył siadając obok niej:
- Widzisz, Pensy, jesteś bardzo romantyczna i śliczna, ale to, co się wydarzyło w czerwcu zmieniło mnie. Najpierw ojciec w Azkabanie, potem wieść od Czarnego Pana, że jeśli wpuszczę Śmierciożerców do zamku i zabiję dyrektora to mój ojciec i on sam będą ze mnie dumni i zadowoleni. Wiedz jednak, że zanim Dumbledore zginął i nim przybyła reszta Śmierciożerców na Wieżę Astronomiczną coś mi zdążył powiedzieć. Otóż, powiedział, że gdy ojciec wyjdzie z więzienia Dumbledore ukryje go i moją matkę tak, że nawet Lord ich nie znajdzie. Zaproponował mi to wszystko, a ja miałem go zabić!... - zakrył twarz dłońmi i dodał wstając po chwili. - ...Przykro mi, ale jest inna dziewczyna w moim sercu i... i muszę z tobą zerwać. To koniec z nami. - Po tym oświadczeniu wybiegł do dormitorium chłopców siódmego roku starając się nie płakać, ale dziewczyna strasznie płakała. Zostawił ją z Tomem III, który ją próbował pocieszyć. Po minucie do dormitorium, gdzie był Draco, przyszedł Tom i zapytał na powitanie:
- Kim ona jest? - warknął ze złością.
- To nie twój interes, Tom. - oświadczył cynicznie, co rzadko mu się zdarzało przy tym chłopaku.
- Wiesz doskonale, że mogę powiedzieć o tym memu ojcu!... - Zanim Riddle zdołał powiedzieć kolejne zdanie młody Malfoy chwycił go za kołnierz. Przybliżył swoją twarz do jego twarzy i syknął nienawistnym głosem, gdzie czaiło się złość, niezadowolenie i ostrzegawczy ton:
- Jeśli to zrobisz poczujesz takiego Cruciatusa, że nawet się nie podniesiesz, a potrafię to zrobić! Mało tego moi przyjaciele pomogą mi w tym! O tak, Riddle!... - dodał z uśmiechem na twarzy zauważywszy jego przerażone spojrzenie. - ...Harry Potter i jego spółka, w której jestem od dobrych kilku tygodni! Więc jeśli spróbujesz tknąć Hermionę Granger,... - tu przycisnął go do ściany. - ...jej rodzinę i przyjaciół niedoczekanie twoje!... - Patrzył przez chwilę w jego czarne oczy i dodał spokojniej. - ...Myślisz zapewne, że ja uważam iż chcesz się zemścić za to, że Harry chce zabić twojego ojca, co? O nie, Riddle. Harry i Voldemort rywalizują ze sobą od dobrych 16 lat! Zostali dla siebie stworzeni w sensie przeciwników, a dokładniej: "...jeden ma zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje..."! Nie pozwolę ci na takie czyny jakie zrobiłeś na pierwszej lekcji Obrony! Już od dawna cię obserwuję, Riddle i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy!... - Po tym oświadczeniu puścił czarnowłosego i wyszedł szybkim krokiem przez puste dormitorium, a potem przeszedł przez Pokój Wspólny ku wyjściu do lochów. Zauważył, że nie było tam panny Parkinson, ale akurat to go już nie obchodziło. Zerwał z nią i teraz ważniejsza była brązowowłosa Gryfonka. Skierował się do Sali Wejściowej. Tam wyjął Dwukierunkowe Lusterko i powiedział do niego: - ...Hermiona Granger. - Chwilę potem twarz panny Granger pojawiła się w Lusterku.
- Draco? Stało się coś? - spytała zaskoczona.
- Chcę z tobą tylko pogadać. Czy znasz jakieś ustronne miejsce, gdzie moglibyśmy w spokoju porozmawiać? - spytał.
- Tak, oczywiście. Kiedy chcesz się spotkać?
- Może teraz? - zaproponował.
- Zgoda.
- A gdzie? - dopytywał się młody Malfoy.
- Przyjdź pod Pokój Życzeń. - oznajmiła szybko.
- W porządku. No to,... do zobaczenia za chwilę. - oświadczył na odchodnym i schował przedmiot do kieszeni. Szedł kilka minut, aż w końcu znalazł Gryfonkę przy ścianie chodząca wzdłuż niej w tą i z powrotem. Chwilę potem pojawiły się drewniane drzwi.
- Chodź. - powiedziała chwytając go za rękę. Młodzieniec był miło połechtany, gdy objęła delikatnie jego dłoń, ale poszedł za nią wchodząc do ładnego i przestronnego pokoju z lampionami, stolikiem i dwoma fotelami oraz wesoło trzaskającym kominkiem.
Wieża Krukonów...         Mary siedziała przy kominku w Pokoju Wspólnym Ravenclawu wpatrując się w ogień. Skończyła właśnie pisać esej z Numerologii. Myślała o pewnym rudowłosym młodzieńcu. - "Czy on mnie pokocha pomijając fakt, że ma dziewczynę? Może powinnam uwarzyć amortencję? Nie. To by było nie fair" - pytała sama siebie w myślach. Po paru chwilach obok niej przeszła blond włosa szesnastolatka z kolczykami w kształcie pietruszek. Gdy Mary ją spostrzegła zawołała, bo już miała wyjść przez drewniane drzwi z kołatką:
- Lovegood, poczekaj! - Blondynka zawróciła i podeszła do niej.
- Och, witaj. Coś się stało?
- Słuchaj, wiesz może czy Ron Weasley ma jakieś fanki? - spytała starsza.
- Fanki? A co mają do tego fanki Rona? - spytała ta druga.
- Bo... bo... bo ja... ee... - jąkała się panna Parker.
- Bo się w nim zakochałaś. - stwierdziła Luna ze śmiechem.
- No,... tak. I co z tego? - odparła nieśmiało, a rumieniec pojawił się na jej policzkach.
- Nic, ja też się nim interesuję. Ej, mam pomysł! Co powiesz, byśmy znalazły wszystkie fanki Ronalda? - zaproponowała Luna.
- Po co? - spytała Mary.
- By zobaczyć czy Ron ma rzeczywiście jakiś fanklub, bo Harry ma go w całym Hogwarcie i poza nim, czyż nie? Poza tym sprawdzimy, która z nich jest naprawdę zakochana w Ronie za to kim jest, a nie kto jest jego przyjacielem jak np.: Harry Potter.
- Faktycznie. Dobra, zgadzam się.
- Dobrze, więc chodźmy. - i wyszły.
Na zewnątrz... Błonia....         Ginny Weasley siedziała przy dębowym drzewie oparta o niego plecami odrabiając lekcje z Transmutacji. Wciąż kochała Wybrańca, ale z tego co słyszała znalazł sobie inną. Na tą myśl odrzucając pióro, pergaminy i książkę pt.: "Transmutacja dla średnio zaawansowanych" rozpłakała się zakrywając sobie twarz dłońmi. Po chwili zebrała rzeczy i pobiegła do zamku nie patrząc, gdzie biegnie. Nagle wpadła na wysokiego młodzieńca o czarnych jak heban włosach i równie czarnych jak dwa ciemne tunele oczach.
- O, przepraszam. - wymamrotała. Gdy jednak zobaczyła twarz stojącej przed nią osoby pisnęła i pobiegła dalej wystraszona. W zamku natknęła się na blond włosego Riddle'a. Gdy go zobaczyła już miała się odwrócić i pobiec przed siebie byle dalej od jakiegokolwiek Riddle'a, gdy jednak Marvolo chwycił ją za ramię zatrzymując ją. Postawił ją przed sobą i zapytał:
- Ginny, czy coś się stało?... - Dziewczyna spojrzała na niego, ale nic nie odpowiedziała, ale jej wzrok mówił sam za siebie: Była wystraszona i zrozpaczona. - ...Czy ktoś cię skrzywdził? Powiedz mi kto. Możesz mi zaufać. - jego głos był łagodny i cichy. Zamiast się uspokoić rozpłakała się jeszcze bardziej.
- A-ale j-ja nieee... uf-am Ri-ddle'om. - stwierdziła ledwo słyszalnym i jąkającym się głosem.
- Och, rozumiem. Mówisz pewnie o moim ojcu, który cię wykorzystał kilka lat temu. Tom III jest taki sam, ale ja jestem ich przeciwieństwem. Co świadczy, że jestem w Gryffindorze i przyjaźnię się z Harrym Po... - tu dziewczyna załkała znowu. - ...Ginny, co ci jest? - Panna Weasley zadrżała niebezpiecznie po czym... przytuliła się do niego.
- Zabierz mnie jak najdalej od jakiegokolwiek Toma, proszę! Boję się ich, Marvolo. Jestem chyba w dołku. I wiesz, co? Kocham Harry'ego odkąd go zobaczyłam, ale... słyszałam, że ma inną! - pisnęła.
- Ja też o tym słyszałem, ale w przeciwieństwie do ciebie, wiem kto nią jest.
- Jak to? Kim ona jest? - rudowłosa spojrzała na Marvola zaskoczona. Jego zielone oczy były podobne do oczu Harry'ego, ale te były ciemniejsze podobne do trawy. Za to blond włosy miał strasznie rozczochrane. Trochę przypominał Harry'ego, ale miał inne rysy twarzy i kolor włosów oraz te oczy. Strasznie hipnotyzowały. Nie mogła się od nich oderwać.
- Eleine Parker. - odpowiedział. Nagle podskoczył, bo Ginny jakby wyrwała się z transu i wrzasnęła na cały głos:
- COOO TAKIEGOOO?! - wydarła się na cały korytarz co przyciągnęło uwagę dwóch Ślizgonów stojących w pobliżu.
- No to już wiemy jaki jest słaby punkt słynnego Harry'ego Pottera. - rozległ się "zbyt znajomy" głos dla nich obojga. Ginny i Marvolo spojrzeli po sobie, ale zanim się odwrócili ku głosowi rozległ się inny głos. Również "zbyt znajomy", a zwłaszcza dla panny Weasley, bo jej twarz wyrażała panikę i strach. Na dodatek zbladła strasznie.
- Odwróćcie się powoli i spokojnie. - zażądał drugi głos. Tak zrobili. Przed nimi stali nie kto inni, jak Lord Voldemort, a obok niego bliźniak Marvola. Teronit.
- Co ty tu robisz, ojcze? - spytał blond włosy z jadem w głosie.
- Nie twój interes, zdrajco! Panno Weasley, pójdzie pani ze mną. - Dziewczyna spojrzała na bladego mężczyznę. Była bardzo zdenerwowana i bardzo przerażona. Postanowiła jednak powiedzieć bardzo stanowczo te słowa:
- NIE! Nigdzie z tobą nie pójdę, Tomie Marvolo Riddle'u! - wrzasnęła na cały głos.
- Doprawdy? - spytał drwiąco Lord czerwieniąc się na dźwięk swego prawdziwego imienia i nazwiska.
- Tak! Nie wykorzystasz mnie już nigdy więcej! - i pobiegła pustym korytarzem.
- Biegnij za nią!... - zwrócił się Voldemort do syna-Ślizgona. Ciemnowłosy uczynił to. Gdy był za rogiem korytarza Czarny Pan zwrócił się do drugiego syna. - ...Co ty robisz z tą zdrajczynią krwi!? - warknął rozglądając się na wszystkie strony.
- A co cię to? Co TY tu robisz? Ktoś może cię zobaczyć! - warknął
- Martwisz się o mnie? - spytał z niedowierzaniem Voldemort.
- Nie. Nie martwię o ciebie. Lecz jak ktoś cię zobaczy i usłyszy będzie panika, a nie masz obstawy. - stwierdził zaskakując samego siebie, gdyż on sam też jej nie miał.
- No to co? Umiem walczyć. - stwierdził z wyższością Lord.
- Wiem o tym, ojcze, ale wiedz, że w zamku jest mnóstwo aurorów i... - nie dokończył, bo rozległ się głos tuż za Lordem:
- Panie, odwróć się powoli i spokojnie, bo mu coś zrobimy. - Czarny Pan obejrzał się. Zobaczył braci Potterów, którzy stali parę metrów za nim i w pewnym oddaleniu od siebie. Harry obejmował ramieniem szyję Teronita celując różdżką w jego szyję, a Jack celował w czerwonookiego. Lord zmrużył oczy patrząc na obu Potterów.
- Potter, puść go. Mój syn nic ci nie zrobił. - wyszeptał.
- Och, doprawdy?... - spytał Harry z jadem w głosie - ...A pamiętasz pierwszą lekcję Obrony z siódmą klasą, o której ci opowiadałem, gdy przyprowadziłem ci Teronita i Vulture'a? - spytał Harry.
- Czy myślisz, że i ty nam nic nie zrobiłeś? Zabiłeś naszych rodziców, Voldemorcie i wiele innych osób. Poza tym torturowałeś Harry'ego!... - warknął Jack. Chwila ciszy, a potem Puchon dodał. - ...Mamy ci coś do powiedzenia, Voldemort.
- Co takiego? - spytał z udawanym zainteresowaniem najstarszy Riddle.
- Widzisz, sam dałeś nam broń do ręki. "Niby co?" mógłbyś spytać. Odpowiadam: Jest to skład Eliksiru Wskrzeszenia. Dając go nam wpadliśmy na pomysł, by wskrzesić naszych rodziców, a także kilkoro innych zmarłych osób, których zabiłeś, a także twoi zwolennicy... - stwierdził szatyn. Voldemort zmrużył oczy jeszcze bardziej. Czuć było od niego złowrogą energię. Był wściekły, i to bardzo, co obaj młodzieńcy odczuwali. - ...Mało tego w składzie Eliksiru jest składnik, który przeważa o tym, kto może go pić a kto nie. Pamiętasz może, że John i Ashe zabrali ci dwukrotnie twoją krew? - spytał Harry. Mężczyzna wytrzeszczył oczy z zaskoczenia.
- Tak, Riddle, jeden z podpunktów to krew osoby, która nie ma prawa pić niniejszego eliksiru... - wyrecytował Harry. - ...Wybraliśmy ciebie, gdyż już jesteś nieśmiertelny... - stwierdził. Uśmiech na twarzy zielonookiego Pottera był prawie tak straszny jak u jego pana. - ...Skąd to wiem? Od Dumbledore'a. Zmieniając temat. Co tu tak właściwie robisz? - spytał po chwili.
- Niech cię to nie interesuje, Potter. - i odwrócił się od niego plecami krzyżując ręce na piersi.
- Jak sobie chcesz. Zobaczymy jak zareagujesz, gdy twój ukochany syn będzie torturowany. - oświadczył zielonooki. Młody Tom miał złe przeczucia. Żaden z nich nie zauważył iż po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie. Jack dopiero po paru chwilach rozmowy z Voldemortem to spostrzegł.
- "Harry..." - zwrócił się telepatycznie do brata. - "...Po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie. Jeśli Voldemort ich zauważy ktoś może zginąć jeśli wykonamy fałszywy ruch" - stwierdził z przerażeniem.
- "A kto ich tu sprowadził?" - spytał.
- "Skąd mam wiedzieć?" - żachnął się Jack.
- "Myślę, że to Ginny ich tutaj wezwała" - stwierdził po chwili milczenia Wybraniec.
- O czym tak myślisz, Harry? - Chłopiec, Który Przeżył wytrzeszczył oczy z zaskoczenia i zwrócił wzrok na osobę stojącą przed nim. Czarny Pan stał milimetr przed nim, a blizna mocniej zapiekła, co było zaskakujące, bo nie wyczuł tego. Może z powodu iż był przyzwyczajony do bólu? Ich oczy były bardzo blisko siebie.
- Na Merlina! - szepnął cofając się.
- Co się stało? - spytał Jack spojrzawszy na niego.
- Imię... Wypowiedział moje imię!... - powiedział z przerażeniem. Voldemort uśmiechnął się chytrze robiąc kolejny krok ku niemu. Po chwili Harry wziął się w garść i warknął. - ...A co cię to? - spytał robiąc kolejne dwa kroki do tyłu ciągnąc za sobą młodego Ślizgona. Teronit zaśmiał się drwiąco.
- A to, że nie miałeś zamkniętego umysłu, Harry i wiem, że po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie oraz to, że panna Weasley wezwała ich tu. - uśmiechał się w dość niepokojący sposób. Harry myślał chwilę. Musiał coś z tym zrobić. Musiał znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Postanowił podejść do brata.
- Trzymaj go. - powiedział do niego pchając brutalnie młodego Toma ku Jackowi. Puchon chwycił Teronita i przywarł go do muru celując w niego swoją różdżką, a kątem oka patrząc na parę wrogów.
- Pójdę z tobą w zamian za Ginny. - odezwał się w końcu Harry.
- Doprawdy? Wiesz, mój chłopcze, że twoja propozycja mi się nie podoba?... - spytał z groźnym błyskiem w oku. - ..."Dlaczego?" zapytasz. Otóż, torturując cię nie dostajesz w ogóle nauczki, a ja z kolei satysfakcji z twojego cierpienia. Dlatego postanowiłem, że popatrzysz sobie jak twoi bliscy konają z bólu na twoich oczach. - Czarny Pan uśmiechnął się z satysfakcją. Harry zacisnął dłonie w pięść i odparł:
- Zanim cokolwiek zrobisz przypomnę ci słowa Przysięgi Wieczystej. Obiecałeś... Och, nie. Wybacz. PRZYSIĘGAŁEŚ, że... - tu machnął ręką z zniecierpliwieniem. - ...A z resztą pokażę ci. Przy okazji zobaczą to też inni. - machnął swoją różdżką. Po chwili pojawiła się przed nim myślodsiewnia. Harry skierował koniec różdżki w skroń. Z końca różdżki wyszła srebrna nić i wleciała do misy z jego myślami. Harry uchwycił krawędź misy i potrząsnął nią jak sito. Po chwili pojawiły się trzy postacie: Harry'ego, Voldemorta i Snape'a, lecz tylko dwie pierwsze wypowiedziały te oto słowa:

- Jeśli chcesz mieć mnie u swojego boku, to lepiej się zgódź na moje warunki, panie. - oświadczył Harry kompletnie olewając Teronita. Wstając, Voldemort powiedział tylko:
- Bella będzie naszym Gwarantem. - powiedział tylko.
- Nie... - zaprzeczył Potter. - ...Snape niech nim będzie. - powiedział Harry. Czarny Pan spojrzał na niego z lekką złością. Ściągnął wargi i skinął głową na wyżej wymienionego mężczyznę. Severus zbliżył się do nich i stanął między nimi. Wyjął różdżkę. Harry pierwszy wyciągnął rękę do Voldemorta. Ten patrzył przez chwilę w zielone jak u Kedavry oczy zastanawiając się czy dobrze robi. W końcu i on wyciągnął rękę ku młodzieńcowi. Lekko się uśmiechnął, gdy Harry jęknął, ale nie skomentował tego. Harry oddychając uspokajająco spojrzał na Lorda wytrzymując oporny ból w czole. Ten tylko się uśmiechnął drwiąco. Po chwili Voldemort się odezwał.
- Zaczynaj. - Harry wziął głęboki i uspakajający oddech. Olewając okropny ból w czole powiedział:
- Lordzie Voldemort, czy przysięgasz nigdy nie krzywdzić grona moich przyjaciół i rodziny obojętnie kim są lub będą? - spytał.
- Przysięgam. - Wszyscy, nawet Śmierciożercy byli niemało zaskoczeni, gdy pierwsza złota lina wyleciała z różdżki Snape'a i oplotła ich złączone dłonie.
- Czy przysięgasz nigdy nie mieszać się do moich prywatnych spraw nawet, gdy będą to sprawy dotyczące ciebie? - spytał.
- Przysięgam. - Druga złota lina oplotła pierwszą.
- Czy przysięgasz nigdy nie włamywać się do mojego umysłu penetrując go obojętnie w jakiej sytuacji? - spytał. Tu chwila wahania.
- Przysięgam. - Trzecia złota lina pojawiła się oplatając dwie poprzednie.
- Czy przysięgasz nigdy, ale to nigdy nie szantażować i nie krzywdzić w jakikolwiek sposób swojej oraz mojej rodziny? - spytał Potter.
- Przysięgam... - Powiedział Riddle. Czwarta złota lina pojawiła się oplatając resztę. Czekali chwilę na to, by liny wchłonęły się w ich dłonie. Gdy w końcu to się stało Harry z ulgą puścił rękę Voldemorta i oddychał uspokajająco przyciskając dłoń do blizny.

Harry, patrząc na Lorda przez cały czas, gdy ich postacie w myślodsiewni wypowiadały słowa Przysięgi Wieczystej, miał uśmiechniętą z satysfakcji twarz. Gdy trzy postacie w misie zniknęły Harry machnął znowu różdżką i przedmiot zniknął. Tymczasem Lord stał jak sparaliżowany, a Harry chełpił się, że ma go, w pewnym sensie, w garści. Wybraniec machnął ręką na kilku aurorów, by wyprowadzili stąd gapiów, a on wyprowadzi stąd Lorda.
- "Harry, to niebezpieczne!" - przekazał mu telepatycznie Jack.
- "Doprawdy?..." - Harry udał zdziwienie, również mówiąc telepatycznie. - "...Jack, wiedz, że kłopoty zwykle znajdują mnie" - oznajmił śmiejąc się cicho. Ten śmiech otrzeźwił Riddle'a. Wyprostował się, wycelował różdżkę w Harry'ego, po czym zawołał z nienawiścią:
- CRUCIO!! - Jack, widząc ruch Toma II, zareagował natychmiast. Puścił młodego Toma tak mocno, że upadł twarzą na posadzkę. Pchnął brata i stanął w polu promienia. Sekundę potem wrzeszczał w niebo głosy. Jego krzyk trwał kilka sekund, a gdy się zakończył młodzieniec padł najpierw na kolana, a następnie upadł na posadzkę całym ciałem trzęsąc się.
- JACK!... - wrzasnął równie głośno zielonooki podczas męczarni brata. - ...JACK, NIE!! Tylko nie ty!!... - zawołał. Gdy tortury się skończyły krzyknął do Voldemorta. - ...Ty idioto! Spójrz coś ty narobił!!! Złamałeś właśnie słowa Przysięgi! - zawołał ze złością i łzami w oczach, a ostatnie zdanie powiedział z nutą groźby.
- Harry, uspokój się! Nic mi przecież nie jest! - odezwał się Jack wstając powoli.
- Tak?! Przecież ten Cruciatus miał być przeznaczony dla mnie!... - jęknął Harry, po czym z determinacją wstał i podszedł do Lorda. Złapał go za ramię i oznajmił ze złością. - ...Koniec z tym! Nie pozwolę byś tak rządził wszystkimi, a zwłaszcza mną!
- Co chcesz przez to powiedzieć, Potter? - spytał próbując się wyswobodzić z jego bardzo mocnego uścisku. Harry z zawziętą miną powiedział tylko:
- To! - i zniknął, a wraz nim Lord. Wszyscy, no, prawie wszyscy, osłupieli.

~~*~~

W zupełnie innym miejscu...
         Harry i Voldemort pojawili się w pokoju tego drugiego w Piekielnym Dworze. Czarny Pan przestraszył się z deka.
- Jak to zrobiłeś?! - krzyknął z niedowierzaniem. Harry uśmiechnął się złośliwie i odsunął się od niego o kilka szybkich kroków, tak by blizna mu zbyt nie dokuczała.
- Niech cię to nie interesuje, Riddle. - Już miał się deportować ponownie, gdy Lord podbiegł do niego szybko i chwycił za brodę. Wybraniec syknął z bólu i upadł na kolana. Po chwili Lord wyciągnął drugą rękę ku twarzy chłopaka i dotknął go. Ten wrzasnął.
- Potter, chyba mnie nie zrozumiałeś! Mów, jak ci się udało deportować z Hogwartu do mojego domu!? Oba budynki są chronione wieloma prastarymi zaklęciami! Więc słucham! Jak to zrobiłeś? - warknął przesuwając rękę coraz bliżej blizny. Młodzieniec jęknął znowu. Zaczął drżeć.
- Nie powiem! Nie i już! - ręka Voldemorta zbliżała się niebezpiecznie blisko blizny. Riddle zbliżył także twarz Pottera do swojej i syknął:
- Mam cię potraktować dziesięciokrotnym Cruciatusem jak twojego brata, byś się tak do mnie nie odzywał? Odpowiadaj!... - Harry zadrżał ze złości i bólu. Zaczął się w myślach modlić, by on, Harry, zniknął z tego miejsca. ie wiadomo jak przypomniała mu się jedna z lekcji z Percym. Uczył go wtedy pewnego trudnego do opanowania zaklęcia. W myślach wypowiedział zaklęcie: - "Carpe Diene***" - chwilę potem rzeczywiście tak się stało. - ...Co? Gdzie on jest??... - spytał głupkowato Czarny Pan puszczając go. - ...Myślisz Potter, że uciekniesz mi tak łatwo jak w ciągu tych szesnastu lat? O, nie! Niedoczekanie twoje! Zobaczysz, że gdy najmniej będziesz się tego spodziewać zniszczę cię!
         W tym samym czasie Harry próbował nabrać powietrza. Był zdziwiony tym, że Voldemort go nie widział, ani nie słyszał. Użył tego zaklęcia poprawnie po raz pierwszy w życiu bez pomocy Levendera! To właśnie on go nauczył, niedługo po tym, jak dowiedział się iż Ten jest jego przyszłym Ja. Z każdą próbą nie udawało mu się. A teraz? Teraz wyszło mu idealnie, ale czy uda mu się zdjąć zaklęcie?
- O, kurde... Udało mi się! Voldemort nie może się o tym dowiedzieć od kogo nauczyłem się tego zaklęcia, ale i tak kiedyś się dowie... - powiedział do siebie zielonooki. - ...Coś jest jednak nie tak. Muszę się tego dowiedzieć. - zastanowił się na głos. Wstał i zaczął chodzić wokół niego mówić do niego w myślach.
- "Powiedz mi, Tom, jak ci się udało wejść do szkoły nie zauważonym? Wszystkie kominki w Hogwarcie i jego tereny są strzeżone przez ministerstwo" - Czarny Pan obrócił się o 180 stopni, ale nigdzie nie widział Harry'ego Pottera. Mało tego, chłopak mówił do niego telepatycznie.
- Gdzie jesteś, Potter? - spytał Riddle.
- "Dobrze, powiem ci. Po pierwsze: Jestem nie widzialny i nie słyszalny. Po drugie: Chodzę wokół ciebie. Po trzecie: Jeśli otrzymam od ciebie odpowiedź odejdę stąd. Po czwarte: Nie mam zamiaru być twoją Prawą Ręką. Rozmyśliłem się. W związku z tym, po piąte: Usuń mi także Mroczny Znak, gdyż nie chcę być również Śmierciożercą" - oznajmił czekając na mocniejszy ból blizny. Postanowił trochę znieść zaklęcie. Wciąż był niewidzialny, ale słychać było jego głos, co prowadziło także do odgłosów jego korków.
- Nie widzialny i nie słyszalny? Kto cię nauczył takiego zaklęcia? Przecież szukano go od stuleci! Używali go tylko Założyciele i Merlin. - Lord nie zauważył go jak dotąd, ale coś mu mówiło, że zaraz go zobaczy lub choćby usłyszy.
- "Czy ty myślisz, że powiem ci kto mnie nauczył tego zaklęcia? Nie powiem ci kto, ale powiem iż jest to najmniej spodziewana przez ciebie osoba" - oświadczył Potter chichocząc cicho.
- Kto to taki? - spytał Voldemort stojąc jak ten słup soli, po środku pokoju śledząc nagłe usłyszane kroki i chichot Pottera.
- "NIE! NIE POWIEM I JUŻ!" - wrzasnął w myślach.
- Więc nie powiem ci w jaki sposób dostałem się do szkoły! - oświadczył z triumfem. Harry postanowił coś wymyślić. Trwało to kilka sekund. Nagle - niespodziewanie blizna eksplodowała potężnym bólem. Wrzasnął głośno. Riddle zlokalizował jego krzyk trzy metry na prawo od siebie. Harry musiał coś szybko wymyślić. Postanowił się deportować, ale najpierw musiał zdjąć zaklęcie, by to zrobić. Wstał i podbiegł szybko do ściany za mężczyzną. Gdy tam stanął machnął różdżką w siebie, a w następnym momencie powiedział celując w Voldemorta:
- Obejrzyj się... - nakazał. Lord tak zrobił. - ...Zrób ruch, a będziesz się wił i wrzeszczał jak panienka, jak ostatnim razem i nawet twoja siostra ci nie pomoże!... - oświadczył z błyskiem w oku. Czarny Pan zamarł, gapiąc się na Tego-Bezczelnego-Bachora. Harry wyprostował się i powiedział na koniec. - ...Aloha, Tom. - oświadczył dotykając końcami palców do skroni i już go nie było.

~~*~~

Hogwart... Trochę wcześniej...
         - Jak on to zrobił? Przecież na błoniach zamku oraz w nim nie można się deportować! - zawołał jakiś auror.
- Och, przestańcie!... - oburzył się Jack. - ...To, że Harry aportował się z Hogwartu, nie znaczy iż nie można się tego nie nauczyć! - oświadczył rozumnie Puchon. Po czym zwrócił się do przyjaciół. - ...Słuchajcie, trzeba przejąć dowództwo nad szkołą. Chodzi mi oczywiście o aurorów. Najlepszy do tej funkcji będzie Harry.
         I tak dyskutowali aż zielonooki się pojawił niespodziewanie u ich boku i odezwał:
- O czym tak gadacie? - zapytał z uśmiechem na ustach. Wszyscy, z wyjątkiem Jacka, aż podskoczyli na dźwięk jego głosu. Niebyli jeszcze przyzwyczajeni do takiej aportacji, szczególnie w zamku. Gdy go zobaczyli podbiegli do niego ściskając i zasypując pytaniami takimi jak: I jak ci poszło??? (Jack, Ron, Marvolo), lub "Dokopałeś mu?", "Czy dobrze się czujesz, Harry?" (Mary, Eleine i McGonagall), albo "Nic ci nie zrobił?" (Eleine i Ginny).

~~*~~

         Tymczasem w Pokoju Życzeń Draco i Hermiona siedli w fotelach. Draco nie wiedział jak zacząć rozmowę.
- Więc, Draco,... - przerwała ciszę Hermiona. - ...o co chodzi? O czym chciałeś ze mną pogadać? - spytała.
- Widzisz, Hermiono,... - zaczął z lekkim wahaniem. - ...bardzo cię lubię, a nawet kocham... - cisza. - ...Tak, Hermiono Granger. Kocham cię, a czy ty odwzajemniasz to uczucie? - Chłopak patrzył na nią w oczekiwaniu. Dziewczyna była wstrząśnięta tak szybkim wyznaniem Ślizgona. Postanowiła coś jednak powiedzieć.
- Draco, posłuchaj. Ja też cię lubię, ale nie kocham. Wybacz, ale tak niestety jest. Ja i Ron jesteśmy już od dawana parą. Chyba słyszałeś, co się stało w wakacje w Kwaterze Głównej Zakonu z Ronem? - spytała.
- Tak, słyszałem. - bąknął z rezygnacją.
- Więc wiesz, że ja i Ron jesteśmy od tamtej pory oficjalnie parą i mam nadzieję, że poprosi mnie wkrótce o rękę... - dziewczyna rozmarzyła się. - ...Z Harrym i Eleine prawdopodobnie jest tak samo i ją również poprosi o rękę. Więc, Draco, z przykrością muszę ci odmówić i nie przyjmę twoich oświadczyn. Bardzo mi przykro, ale odmawiam... - Blond włosy zwiesił głowę i zaczął cicho płakać. Pannie Granger zrobiło się nagle żal Ślizgona, więc podeszła do niego i objęła ramieniem. Potem objęła go mocniej. Położyła brodę na jego głowie i zaczęła kołysać lekko cicho nucąc jakąś ładną i uspokajającą melodię. Następnie powiedziała uspokajająco. - ...Ciii... cicho, spokojnie... ciiśś.
- Hermiono, jeśli się nie ożenię ojciec mnie wyklnie lub co gorsza zabije. Powiedział mi, że powinienem się ustatkować. Dał mi jasno do zrozumienia, że musi być to dziewczyna z rodziny czystej krwi. Moją żoną miała być Pensy Parkinson, ale dziś jej powiedziałem, że jej nie kocham i, że zrywam z nią... - brązowowłosa spojrzała w jego szare oczy. - ...Od dawna cię kocham, Hermi. Przyglądałem ci się od początku ubiegłego roku. A w te wakacje ojciec nakazał mi bym się ożenił. Nie chcę mieć żony czystej krwi. Na początku, tak chciałem, ale gdy Dumbledore zaproponował, że mógłby mnie oraz moją rodzinę ukryć zacząłem myśleć nad swym życiem. Całym życiem. Postanowiłem zmienić się, a pierwszym punktem było pogodzenie się z wami, a szczególnie z Harrym i Ronem. Drugim zdobycie waszego zaufania. Trzecim przekonanie rodziny do tego, by zrozumieli swoje błędy. - oświadczył ze łzami w oczach. Dziewczyna nie przerywała mu przyglądając się mu uważnie. Gdy skończył oznajmiła:
- Dobrze więc. Zostanę twoją żoną, Draco... - spojrzał na nią. - ...Niech stracę! Lecz mam dla ciebie kilka Prób Lojalności wobec moich przyjaciół i rodziny, a przede wszystkim mnie. - burknęła na koniec wzdychając. Chłopak ożywił się i zawołał:
- Naprawdę? A co z Ronem? - spytał młodzieniec niepokojąc się lekko.
- Powiem mu, że zrywam z nim i oddam mu naszyjnik, który dostałam od niego w urodziny Harry'ego na znak, że jesteśmy parą, ale w zamian muszę znaleźć mu dziewczynę. Pomożesz mi w tym? - spytała.
- No jasne, że tak!... - zawołał z entuzjazmem. Na kilka minut umilkli, a potem Draco powiedział. - ...Hermiono, chyba wiem! A może Mary, twoja siostra? Dowiedziałem się od Pensy, że podsłuchała rozmowę jakiś dziewczyn na trzecim piętrze. Dowiedziała się, że Mary go kocha. Zrobiły nawet jakiś test. Polegał on na tym, że były tam jakieś pytania na temat Rona i one miały je wypełnić. Ogólne pytanie brzmiało: Która bardziej sympatyzuje do Rona Weasley'a? I wyszło z tego, że to twoja siostra-Krukonka go najbardziej kocha! - wyjaśnił Draco.
- Rany! To by rzeczywiście wszystko wyjaśniało! Zawsze pierwsza pojawiała się przed drzwiami pokoju Rona w Kwaterze, albo zgłaszała się pierwsza, by to ona poszła po niego, by zawołać na śniadanie, albo, gdy był w szpitalu to siedziała przy nim przez cały czas nie odrywając od niego wzroku! Tak mi powiedziała Eleine... - Black Lady była w szoku. - ...Co teraz zrobimy? - spytała na koniec.
- Może chodźmy do naszych, by oznajmić im o najnowszej wiadomości, a ty powiesz Ronowi o zerwaniu z nim, dobrze?
- Ech, no dobrze. - powiedziała zrezygnowana i wyszli.
         Draco i Hermiona powiadomili o nagłym spotkaniu całe GD i starszych, ale tylko Ślizgon ich powiadamiał, a Adi poprosiła Rona o natychmiastowe spotkanie we dwoje.
- Hermiono, skarbie stało się coś, że nie chcesz tego powiedzieć nam wszystkim? - spytał zmartwiony.
- Draco już o tym mówi GD. Jednak gdybyś przy tym był zabił byś go za to gołymi rękoma. Bo widzisz, mój drogi, Draco wyznał mi miłość... - Ron rozszerzył oczy z zaskoczenia. - ...Wiem, że ty i ja jesteśmy parą, ale gdy zobaczyłam jego zawiedzioną minę i usłyszałam jego wyjaśnienia musiałam się zgodzić na jego warunek. Posłuchaj, w zamian iż ze mną zerwiesz znajdę... znajdziemy ci nową dziewczynę, zgoda? - spytała z nadzieją. Rudzielec gapił się na pannę Granger i mało brakowało, aby się rozpłakał.
- No dobrze, zgoda. - Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Podeszła do niego i oznajmiła:
- Ron, bądź spokojny. Wybranka, którą ja i Draco ci znaleźliśmy jest doskonała i ona cię kocha. Ona jest nawet twoją fanką!
- Naprawdę!? - Ron był zaskoczony.
- Tak... - Hermionie zrobiło się lżej na sercu, gdy zobaczyła, że jej były chłopak się uśmiecha lekko.
- Tak, Ron. Masz swój własny fanklub, tak jak Harry... - Dziewczyna wzięła go za rękę i dodała. - ...Chodź, powiemy reszcie, że zrywamy, a w zamian znaleźliśmy ci nową dziewczynę, być może wkrótce narzeczoną! A tu masz mój naszyjnik, który jej dasz. - Ron westchnął. Wziął przedmiot i poszedł za byłą dziewczyną.
Podeszli do spółki, którzy stali na czwartym piętrze.
- I co? - dopytywał się Draco zauważając ich. Ron zobaczywszy Ślizgona zmarszczył czoło patrząc na niego groźnie. Panna Granger chyba to zauważyła, bo stanęła między młodzieńcami i powiedziała:
- Rada jestem, że obaj mnie lubicie, a nawet kochacie, ale nie zniosę, gdy będziecie o mnie walczyć jak dzieci! Nie zapominajcie, że jesteście po tej samej stronie... - oświadczyła Hermiona i demonstracyjnie odwróciła się od nich plecami, po czym dodała zwracając się do Ślizgona. - ...Draco, jeśli już naprawdę chcesz ze mną być, to musisz na to zasłużyć... Ron tak zrobił ucząc się pilnie. - Malfoy zapatrzył się na Gryfonkę i westchnął, po czym oświadczył parząc na rudzielca:
- Ron, przepraszam, że zabrałem ci dziewczynę, ale ja i Hermiona znaleźliśmy ci nową dziewczynę i mam nadzieję, że ci się spodoba... - Ron popatrzył na niego i Hermionę podejrzliwie i oczekująco. Po chwili Draco oświadczył z uśmiechem. - ...Mary, czy możesz podejść do swojego księcia z bajki i przywitać jak należy?... - Ciemnowłosa spojrzała na blondasa, podeszła do rudzielca i uśmiechnęła się nieśmiało. Ten był zaskoczony wyborem tych dwojga, ale był mile połechtany. Uśmiechnął się i przybliżył się do Krukonki. Dał jej naszyjnik z piękną szkarłatną różą, który miała poprzednio Hermiona.


Pod różą był napis w języku katalońskim:

"El secret està en l'amor i la unitat"

Dziewczyna była szczęśliwa jak nigdy. Ron spojrzał na nią i pocałował lekko w usta. - ...Hermiono, przepraszam cię za tą scenę dwie chwilę temu. - odezwał się młody Malfoy. Dziewczyna popatrzyła na niego przez chwilę, po czym uśmiechnęła się. Podeszła do blond włosego i przytuliła go, a następnie oświadczyła:
- To była twoja Pierwsza Próba, Draconie Malfoy'u. - Ślizgon był zszokowany oświadczeniem dziewczyny.
- Mogę o coś zapytać? - poprosił Draco.
- Tak, oczywiście, Draco. - odezwał się Harry.
- Co oznacza ten napis? - wskazał na naszyjnik. Wszyscy tam spojrzeli.
- To po łacinie, ale nie wszytko rozumiem. - odparła Hermiona.
- Ja wiem co tu jest napisane... - powiedział Draco - ...Tu pisze: Sekretem jest miłość i jedność.



______________________________________________________________________________
Od autorki:
* Draco i Pensy razem, a nawet narzeczeni? Już wyjaśniam. Draco i Pensy zaręczyli się zanim chłopak zdał sobie sprawę, że zrobił źle w związku z Dumbledore'em. Stało się to już na początku lipca.
** Zaklęcie mojego wymysłu. Oznacza Niewidzialność i Niesłyszalność. Jak sama nazwa tłumaczy jest się niewidzialnym i niesłyszalnym. Jednak jest jedna wada. Gdyby się użyje jakiegokolwiek zaklęcia nawet świetlne Lumos zaklęcie zostanie automatycznie zdjęte.

10 lutego 2013

Rozdział 23 - Tajemnica Levendera, kolejny sprzymierzeniec i poszukiwania

Klik

         Po chwili dołączyli do niego Jack i... Percy. Wszyscy trzej byli wzruszeni tym miejscem. Dopiero po jakichś dwóch minutach wszyscy zauważyli dziwne zachowanie Percy'ego. Szedł wzdłuż budynku zrujnowanego domu Potterów, a gdy skierowali się na pobliski cmentarz tylko kilka osób zauważyło, że roni łzy rozglądając się po okolicy.
- Percy, co się stało, że płaczesz? - spytał Harry zauważając iż idzie wzdłuż jednej z alejek patrząc na jakiś nagrobek.
- "Widzisz, Harry na tym cmentarzu spoczywają moi rodzice" - załkał. Wypowiedział to zdanie w mowie węży. Z całego Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a tylko Harry, Marvolo, Alina, Hermiona, Mary, Eleine i Aurelia zrozumieli co powiedział pół-wampir.
- Skąd znasz tą mowę? - zdziwiła się Hermiona.
- Widzisz, Hermi, przybywam z przyszłości. Nie jestem prawdziwym wampirem i nie jestem tym kim jestem teraz... Nie! To nie jest odpowiedni moment na zwierzanie się i omawianie mojej tragicznej przeszłości! - tu padł na kolana przy jednym z nagrobków i mimowolnie zadrżał. Hermiona podeszła do niego, położyła dłoń na jego ramieniu i spytała z łagodnie:
- Jeśli rzeczywiście przybywasz z przyszłości to powiedz nam jak się naprawdę nazywasz? - Mężczyzna spojrzał na pannę Granger załzawionym wzrokiem. Po chwili oznajmił:
- Hermi, zawsze zadawałaś bardzo intrygujące i czasem zabawne pytania. Byłaś bardzo mądrą i dobrą dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałem w życiu. Ty i Ron byliście moimi najlepszymi i zaufanymi przyjaciółmi jakich kiedykolwiek miałem w całym moim życiu. - powiedział ze łzami w oczach.
- O czym ty mówisz, Percy? - spytała. Ten westchnął i odparł:
- Czy jesteście na tyle gotowi, by poznać moją prawdziwą tożsamość? - spytał dla pewności, a kolejna łza wyleciała mu z oka.
- Tak. - odparł Harry za wszystkich. Mężczyzna popatrzył na niego dziwnym wzrokiem, po czym oznajmił przyglądając się nagrobkom:
- Tak naprawdę nazywam się... - chwila ciszy. Percy westchnął i wydusił z siebie: - ...Harry James Potter... - wszystkich zatkało. - ...i... jestem twoją przyszłością, Harry... - zwrócił się do Wybrańca. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Milczeli kilka dobrych chwil. - ...Chcecie dowodu? - dodał spojrzawszy na resztę, a wszyscy kiwnęli głowami. Ten wstał, otarł łzy i oznajmił.
- Pierwszym dowodem jest to, że przemówiłem do Harry'ego w mowie węży, a tylko kilka osób w tym stuleciu zna tą umiejętność. Są nimi głównie dziedzice Slytherina. Ja się do nich nie zaliczam... w pewnym sensie. Jestem Podwójnym Dziedzicem. Jak chcecie zapytajcie mnie o coś, co by wiedział tylko i wyłącznie Harry Potter. - zasugerował.
- Pokaż nam lewe przedramię... - zaproponował Moody. Percy tak zrobił. Odwinął je i okazało się, że nie było tam Mrocznego Znaku. - ...A prawe? - poprosił auror. Percy odwinął je i ukazał im się Znak, lecz przepołowiony.
- Tylko ja i Teronit mamy na tym przedramieniu Mroczny Znak. - powiedział Percy.
- To prawda. - przyznał mu rację Harry pokazując na swoje prawe przedramię.
- Voldemort zrobił mi go kilka dni po tym jak Hermiona mnie odwiedziła w celi w Piekielnym Dworze. Torturował mnie co najmniej dwa może trzy tygodnie zanim ty Hermiono przekonałaś mnie bym się do niego przyłączył. Było to w lochach. - objaśnił.
- Mówi prawdę... - powiedziała Hermiona. - ...Tak rzeczywiście było.
- Percy, jeśli rzeczywiście jesteś Harrym Potterem z przyszłości, to dla pewności powiedz o czym opowiadał Harry w drugiej klasie po pierwszym spotkaniu Klubu Pojedynków w Pokoju Wspólnym? - spytał Ron.
- Było to w dniu, gdy wszyscy, cała szkoła, dowiedzieli się, że jestem wężousty. Opowiadałem wam o boa dusicielu jak napuściłem go rok wcześniej na mojego kuzyna Dudley'a w zoo. Nie wiedziałem co wtedy robię w terrarium. Wydawało mi się, że słyszałem jego głos, ale musiało mi się to chyba przesłyszeć. Rok potem zorientowałem się, że nie mogło, gdyż znam mowę węży... - stwierdził, ale po chwili dodał: - ...Hermiono, opowiadałaś nam, mnie i Ronowi, że tylko dziedzice Slytherina znali tą mowę i dlatego godłem Slytherinu jest wąż. - objaśnił.
- Zgadza się! - zawołali jednocześnie Ron i Hermiona.
- Ja nie jestem jeszcze do końca przekonany... - zamyślił Remus, po czym spytał: - ...Percy, powiedz nam jaki kształt przybiera twój patronus i dlaczego? - spytał.
- Jelenia. Mój ojciec, James Joseph Potter zmieniał się w niego za szkolnych lat. Dlatego nazwaliście go Rogaczem. Syriusz, Peter i mój ojciec zmieniali się w zwierzęta tylko dla tego, że ty, Remusie zostałeś pogryziony przez wilkołaka, gdy byłeś bardzo mały. Chcieli dotrzymać ci towarzystwa nie tylko jako ludzie, ale także jako zwierzęta. Wałęsaliście się po Hogsmeade w nocy podczas każdej pełni księżyca. Peter zmieniał się w szczura i zdradził was mówiąc Riddle'owi o miejscu pobytu Potterów. To on był ich Strażnikiem Tajemnicy i wiedział gdzie mieszkają, a Syriusz przemieniał się w psa. Został niesłusznie zesłany do Azkabanu za zabicie dwunastu Mugoli i jednego czarodzieja, a naprawdę zabił ich Peter 16-ście lat temu dzień po zabiciu moich rodziców. Remusie, gdy byłeś nauczycielem OPCM-u cztery lata temu na koniec roku, gdy Peter i Syriusz poprzedniej nocy uciekli z Hogwartu, powiedziałeś mi, że w jelenia najczęściej zmieniał się mój ojciec i właśnie dlatego nazwaliście go Rogaczem. Ty byłeś Lunatykiem, Peter Glizdogonem, a Syriusz był Łapą. Te pseudonimy widnieją na Mapie Huncwotów. Jest to mapa Hogwartu przedstawiająca każde miejsce w zamku, jego tereny i każdą żywą osobę, nawet jeśli będzie pod inną postacią czy pod peleryną-niewidką. Opowiedzieliście nam to wszystko we Wrzeszczącej Chacie.. - spojrzał na Harry'ego. - ...Tego samego dnia, ale kilka godzin wcześniej została wygłoszona przepowiednia, że sługa Voldemorta ucieknie przed północą i pomoże mu odzyskać moc... - spojrzał na Petera. - ...I rzeczywiście, rok później Voldemort odzyskał ją poprzez kość swego zmarłego ojca, ciało swego sługi, którym był Glizdogon i moją krew, gdy byłem Harrym. Stało się to na cmentarzu niedaleko Little Hangleton przy nagrobku ojca Voldemorta. - oświadczył pan Levender.
- Zgadza się. - powiedzieli jednocześnie z uśmiechem Glizdogon, Lunatyk, Harry, Hermiona i Ron. Jack patrzył na Percy'ego niepewnie. Nagle zawołał:
- Słuchajcie, coś mi się przypomniało. "Wybraniec Z Przyszłości odnajdzie się i przyłączy do swego przeszłego Ja"!! - krzyknął ostatnie zdanie.
- Co? - spytali wszyscy.
- "Wybraniec Z Przyszłości..."... - powtórzył spojrzawszy na nich. - ...Harry jest tym Wybrańcem. Teraz sobie przypomniałem, że wyrecytowałem w wakacje przepowiednię o Wybrańcu Z Przyszłości. Percy pochodzi właśnie z niej. Jest on Harrym w przyszłości. Z tego co mi opowiadaliście był atak na Pokątną w wakacje i pewnie wtedy spotkaliście się po raz pierwszy z Levenderem, gdy atakował razem z garstką wampirów Pokątną. Przepowiednia ta mówi, że się do nas przyłączysz i od tamtego czasu jesteś z nami. Zapewne, gdy powiedziałeś, że się zgadzasz na przyłączenie do Zakonu Feniksa ja wyrecytowałem proroctwo mimo, że byłem wiele mil od was. Trenowałem wtedy z Alexem walkę na miecze w mieście druidów i właśnie na mnie natarł, gdy ja niespodziewanie upadłem i zasnąłem. Z tego co mi mówił Al spałem z pół godziny, a potem powiedziałem proroctwo o Wybrańcu Z Przyszłości, czyli o tobie, Percivaldzie. - oświadczył Jack patrząc na wyżej wymienionego.
- Jack ma rację. - potwierdził Alex z uśmiechem. Nagle rozległ się głos Petera dwie alejki dalej:
- Hej! Znalazłem ich groby! - zawołał Pettigrew. Wszyscy pobiegli do wskazanego miejsca. Stanęli przy nagrobku w kształcie serca, a napisane było na nim tak:

Lily Potter
Ur.
30 I 1960 r.
Zm. 31 X 1981 r.

James Potter
Ur.
27 III 1960 r.
Zm. 31 X 1981 r.


Połączeni na zawsze. Kochający rodzice i przyjaciele. Poświęcili się dla swych synów Harolda i Jacoba oraz jedynej córki - Nicolette.

"Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony"

Harry i Jack patrzyli na nagrobek niewidzącym wzrokiem. - "Mamy... siostrę??" - pomyśleli jednocześnie bracia.
- "Tak, chłopcy. Macie. Wkrótce Los Przeznaczenia was z nią zetknie" - rozległ się telepatyczny głos Percy'ego bezbłędnie odgadując ich myśli, zresztą ich twarze mówiły same za siebie. Obaj bracia spojrzeli po sobie zdziwieni, po czym spojrzeli na trzeciego "brata".
- "Jak ją rozpoznamy?" - spytał telepatycznie Harry.
- "Będzie podobna do waszej matki, lecz będzie mieć w oczach coś, co nie pasuje ani do Potterów ani do Evansów. Bardziej do Voldemorta" - wyjaśnił.
- Rozumiem... - szepnął Harry, po chwili westchnął i dodał wciąż patrząc na grób rodziców. - ..."Percy, czy możesz otworzyć grób i wylewitować ich trumny?" - poprosił mówiąc do wyżej wymienionego tym razem w mowie węży. Percy popatrzył na siebie z przeszłości (czyt. Harry'ego) i uśmiechnął się promiennie po przez łzy. Kiwnął głową i podszedł do nagrobka.
- Percy, co ty robisz? - spytał Ashe widząc, że mężczyzna wyjmuje różdżkę celując nią w ziemię pod nagrobkiem.
- Niech Harry wam powie. - powiedział tylko, a następnie machnął różdżką i po chwili w ziemi pojawiła się dziura na dwa metry w dół. Wszyscy spojrzeli na Wybrańca w tym czasie, gdy dwie trumny uniosły się w górę i zostały postawione na ziemi między trzema braćmi. Harry wyjaśnił, że zaniesie ich w jakieś bezpieczne miejsce.
- Co teraz? - dopytywał się Remus. Wszyscy spojrzeli na Wybrańca. Ten popatrzył na zgromadzonych i oświadczył:
- Najpierw zanieśmy naszych rodziców do Kwatery... - oświadczył stanąwszy obok Jacka. - ...Potem zdecydujemy co dalej.
- Harry, Jack, Percy, a może zaniesiemy ich do miasta druidów...? - zasugerował John, ale urwał, gdy ci zawołali jednocześnie.
- ABSOLUTNIE NIE MA MOWY!!! - Wszyscy aż podskoczyli i umilkli natychmiast. Coś czuli, że nie warto zadzierać z ostatnimi potomkami Lily i Jamesa Potter. Sekundę potem deportowali się do Kwatery razem z trumnami państwa Potter.
Londyn... Dom Blacków...
         Na miejscu wszyscy poszli za braćmi, którzy kierowali się na strych. Między nimi lewitowały dwie trumny. Percy postawił je po środku pomieszczenia, uprzednio wyczarowując dwa podłużne cokoły zaklęciem niewerbalnym. Percy, Jack i Harry zaczęli sprzątać pomieszczenie. Następnie udekorowali go tak, by panowała żałobna atmosfera. Po chwili również John i Ashe dołączyli się do nich. Wszędzie były czarne świece i pachnidła. Całe pomieszczenie wyglądało jak pokój Voldemorta, ale nigdzie nie było krwi i tej atmosfery przerażenia.
- Proszę, aby tu zostali: Weasley'owie, Harry, Jack, Ashe, Hermiona i Parkerowie, a resztę proszę wyjście ze strychu. - oświadczył Levender. Większość wyszła. Percy patrzył na trumny niewidzącym spojrzeniem, a po chwili podszedł do pierwszej i otworzył ją. W środku były strasznie śmierdzące szczątki Jamesa Pottera (poznali je po pozostałościach ubrania), ale Percy nie przejął się tym zbytnio i nawet nie zareagował. Wycelował różdżkę w owe szczątki i wyrecytował zaklęcie:
- Deixi que els seus restes cap enrere, deixar que es converteixin nou!*! - W ciągu trzech kolejny chwil owe szczątki zaczęły się formować w ciało Rogacza niczym nieuszkodzonego ani żadną raną, czy blizną. Tak samo zrobił ze szczątkami Lily. John wyczarował dla nich porządne i czyste ubrania. Gdy skończyli owe ciała niczym się nie wyróżniały pomijając fakt, że były martwe, nieruchome, blade i zimne. Pierwsza odezwała się Aurelia spytawszy, wciąż patrząc na ciało swojej siostry-bliźniaczki:
- W jakim języku jest to zaklęcie? - Ten spojrzał na swoją matkę chrzestną i odpowiedział:
- Po katalońsku. Nauczyłem się go zanim jeszcze miałem dzieci oraz zanim stałem się Percym. Miałem wtedy mniej niż 30 lat. To dość trudne zaklęcie, równie trudne jak aportacja na terenie Hogwartu. - wyjaśnił.
- A ile miałeś lat, gdy stałeś się Percym? - spytał Jack.
- 35. - odparł odwróciwszy wzrok kierując je na rodziców.
- A tak właściwie... dlaczego zmieniłem tożsamość? - spytał z zainteresowaniem Wybraniec. Pół-wampir westchnął.
- Zmieniłem nazwisko z kilku powodów... - zaczął wpatrując się w Jamesa. - ...Po pierwsze: Gdy przybyłem do tych czasów nie mogłem używać swojego prawdziwego imienia i nazwiska, co nie? Stworzyłem dla siebie nową tożsamość,... - tu uśmiechnął się lekko do Harry'ego. - ...Wykorzystałem imię i nazwisko moich znajomych z domu Gryffindor. "Percivald" po Percivalu Dumledore. Na końcu imienia dodałem tylko literę "d". Swoje prawdziwe pierwsze i drugie imiona dodałem do nowej tożsamości i dodałem trzecie po pewnym moim świętej pamięci przyjacielu. Nazwisko "Levender" pożyczyłem od Lavender Brown. W nazwisku zmieniłem tylko drugą literę. "A" zmieniłem na "E". Po drugie: Voldemort wraz ze swoim panem panoszyli się po całym świecie, więc musiałem coś z tym zrobić. Nie tylko postanowiłem przenieść się w czasie i zmienić nazwisko, ale też nauczyć się myśleć jak prawdziwy Śmierciożerca lub jak Voldemort, już nie mówiąc o jego mistrzu. Między mną a Riddle'm nie istniała więź puki się nie narodził Harry... - znowu westchnął. - ...Gdy się pojawił blizna dawała o sobie znać z dnia na dzień.... - wskazał na czoło, gdzie był ślad po bliźnie**. - ...więc musiałem coś z tym zrobić. Zgłębiłem Oklumencję, Legilimencję, Telepatię i Czarną Magię, oraz wampirzą tak dobrze jak on sam. Nauczyłem się też wielu innych zaklęć. Starożytnych, czarno-magicznych, itp. Oraz przydatnych zaklęć jak to, które przed chwilą pokazałem, a także uzdrowicielskich. Jak zauważyliście nie mówię o nim "Czarny Pan", prawda? Odzwyczaiłem się. Zmieniałem co jakiś czas tożsamość jak i wygląd aby wtopić się w tłum i nie zwrócić na siebie uwagi. - wyjaśnił.
         Po opowieści Percy'ego Zakon wrócił do siebie. Profesor McGonagall wróciła do szkoły jak i Harry oraz szkolna spółka. Jeden druid i dwóch wampirów postanowili zostać na wszelki wypadek w Hogwarcie. Każde z nich siedziało w swoich kwaterach lub dormitoriach rozmyślając o minionym wieczorze, aż w końcu zasnęli.
         Zaklęcie Pętli Czasu działało tylko na ich kwatery, więc wstali po kilku godzinach. W zamku minęła zaledwie jedna minuta. Gdy je zdjęli zaraz po śniadaniu Harry i spółka wyruszyli w różne strony. Hermiona poszła do Horacego po cztery składniki Eliksiru Wielosokowego.
- Dzień dobry, profesorze Slughorn. - przywitała się wchodząc do gabinetu profesora w lochach.
- Witam, panno Granger. W czym mogę pomóc? - spytał uprzejmie.
- Profesorze, mam do pana prośbę. Otóż, potrzebuję kilku składników będącego składem Eliksiru Wielosokowego, bo Harry... to znaczy... profesor Potter ich potrzebuje, by uwarzyć inny eliksir. - Nauczyciel popatrzył na dziewczynę.
- A jakie to są składniki?
- Muchy siatkoskrzydłe, sproszkowany róg dwórożca, rdest ptasi i skórka boomslanga. - wyliczała brązowowłosa.
- Rozumiem. Dobrze, ale powiedz, co to za eliksir, który Harry chce uwarzyć? - spytał grzebiąc w szafkach.
- Jego składniki pojawiają się co pięćdziesiąt lat oraz może go uwarzyć tylko Podwójny Dziedzic i... - nie dokończyła, bo nauczyciel zawołał:
- Podwójny Dziedzic?! Co pięćdziesiąt lat?! To znaczy, że Harry chce,... znaczy się, Harry ma uwarzyć Eliksir Wskrzeszenia!! Nie wiedziałem, że to on jest tym Dziedzicem!... - Zaczął chodzić w tą i z powrotem. Po kilku minutach oświadczył. - ...Dobrze, zgoda. Dam ci je, ale pod warunkiem, że będę w tym uczestniczył, zgoda?
- Profesorze, to nie ode mnie zależy kto ma w tym uczestniczyć. Poza tym Harry ma go uwarzyć z najbardziej znienawidzoną osobą przez cztery i pół miesiąca. - speszyła się Gryfonka.
- Rozumiem. Słyszałem, że to Harry jest teraz dowódcą Zakonu. Zgadza się?
- Tak, zgadza się. - odparła Hermiona.
- Ech, no dobrze. Masz. - mężczyzna podał dziewczynie składniki. Hermiona podziękowała i wyszła.
Tymczasem na błoniach...
         Ron szedł przez błonia do chatki pół olbrzyma. Zapukał do drzwi. Odpowiedziało mu najpierw basowe szczeknięcia psa.
- Kieł, spokój! Leżeć, mówię, leżeć! - Drzwi otworzyły się i zobaczył ogromną postać Rubeusa - Strażnika Kluczy, gajowego Hogwartu i nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
- Cześć, Hagrid. Miło cię widzieć ponownie. Możemy pogadać, to dość ważna sprawa. - wydusił z siebie rudzielec.
- Dobra, właź... - powiedział. - ...Więc, o co chodzi? - spytał, gdy podał młodzieńcowi herbatę.
- Harry chce ożywić swoich rodziców oraz Założycieli Hogwartu i Merlina, ale wszystko zaczęło się od porwania Hermiony w te wakacje... - Ron opowiedział o wszystkim kończąc na prawdziwej tożsamości Percy'ego Levendera na cmentarzu w Dolinie Godryka.
- Niesamowite!... - zdołał powiedzieć Hagrid i sięgnął po 5 włosów z ogona jednorożca, gdyż chłopak wspomniał, że są mu one potrzebne do eliksiru. - ...Teraz rozumiem jego zapał do eliksirów. Masz i powodzenia. - Ron podziękował i wyszedł.
W domu Albusa...
         "Szalonooki" deportował się z Zakazanego Lasu do domu Dumbledore'a. Skierował się do jego pokoju. Nagle zauważył, że jest coś nie tak. Przedpokój był w porządku, ale korytarz na piętrze był zrujnowany. - "Najwyraźniej, zanim Voldemort przyprowadził Albusa do Piekielnego Dworu musiała się tu stoczyć mała walka" - przemknęło aurorowi przez głowę. Skierował się do sypialni przyjaciela i zobaczył, że pomieszczenie jest nienaruszone. Żadnego rumowiska czy połamanych mebli, a nawet rozbitych szyb. Zajrzał do reszty pomieszczeń, gdy wszedł do ostatniego zobaczył rumowisko. Nawet gołym okiem widoczne były ślady Czarnej Magii, a zwłaszcza tuż nad podłogą przy jakimś fotelu.
- Cholera jasna! Muszę powiadomić Harry'ego! Ale najpierw pióra. - Podszedł do żerdzi feniksa i poprosił grzecznie o trzy pióra. Dał mu je, po czym auror deportował się do Londynu, gdzie przebywał Harry.
Gdzie indziej...
         Ashe deportował się do swego królestwa. Skierował się do ogromnego pałacu w kolorze czarnego marmuru i czerwonego dachu. Wszedł do wielkiego holu, a potem do Sali Tronowej, gdzie na przeciw stał tron ze złoto-czarno-czerwonego atłasu.
- Witam, wasza wysokość. - przywitał się klęcząc przed nim na jedno kolano i chyląc przed nim głowę z szacunkiem.
- Witaj, Ashtonie*** Wilsonie. Co cię do mnie sprowadza? - Ashe spojrzał królowi w oczy i odpowiedział:
- Panie, Harry Potter chce uwarzyć Eliksir Wskrzeszenia, a jeden ze składników to Krew Czystego Zła. Harry uważa, że to musi być ktoś od nas. - wyjaśnił.
- Rozumiem, a co z krwią Voldemorta? - spytał przyglądając się klęczącemu.
- Niestety, wasza wysokość, ale jego krew jest przeznaczona do innego celu. Właściwie jego krew to Krew Tego, Który Nie... - urwał, by po chwili zawołać. - ...O, rany! To dlatego John dwa razy pobrał krew Lorda! Uważał, że może nam się przydać już nie długo! Przewidział to. - zawołał.
- Możesz to wyjaśnić? - poprosił król. Ashe wstał i odpowiedział:
- Tak, oczywiście, panie. Po pierwsze: Harry jest nauczycielem OPCM-u. Po drugie: Chłopak był umierający, gdyż jeden z jego rówieśników rzucił na niego Zaklęcie Nienawiści podczas pierwszej lekcji z siódmą klasą. Postanowiliśmy poprosić druidów o jakiś eliksir od nich, bo tylko to mogło mu pomóc. A decydujący składnik tego eliksiru, to cząstka najbardziej w świecie znienawidzonej osoby dla poszkodowanego. Wraz z Johnem Parkerem poszliśmy do Piekielnego Dworu, by zdobyć ten składnik. Pobrałem krew Lordowi, a John drugi raz sugerując, że może nam się kiedyś przydać. - zakończył młodzieniec.
- A kto go uwarzył?
- Loreine Pettigrew, matka Petera i Elizabeth Pettigrew. Ten eliksir nazywany jest Eliksirem Druidzkim. - odpowiedział Wilson.
- Elixir de la Salud y Esperanza****... - zamyślił się król. - ...Rozumiem. Zaraz, gdzie on jest?... - zastanawiał się na głos król. - ...Już wiem. Chodź ze mną. - Przez całą drogę król mamrotał coś nie wyraźnie, ale Ashe'a to akurat nie obchodziło, zresztą i tak król mówił w nieznanym mu języku, którego nie mógł zrozumieć. Ważny był teraz ten składnik.
         Szli chyba z dziesięć minut, aż do najgłębszego lochu. Gdy wreszcie stanęli przed jakimiś czarnymi okutymi w łańcuchy drzwiami i przeszli przez nie. W środku było mroczno, zimno i wilgotno. Mało tego czuć było krwią i potem. Ashe mimowolnie wzdrygnął się.
- Zostań tu i nie ruszaj się stąd. Ja to załatwię... - Król zrobił ledwo dwa kroki, gdy chwilę potem z góry przyleciał nietoperz, który po chwili zmienił się w bladą wysoką postać w czerwono-czarnej szacie. Król wyciągnął różdżkę i wycelował nią w wampira. Nie trudno było odgadnąć, że był to Dracula*****. W mgnieniu oka "władca wampirów" rzucił się na bladą postać przed sobą i po chwili już pobierał mu krew z żyły strzykawką. Wstał i podszedł do Ashe'a stojącego przy drzwiach pozostawiając pół przytomnego Draculę na posadzce. - ...Chodź ze mną, chcę ci coś jeszcze dać... - powiedział król jakby mówił o pogodzie ocierając pot z czoła, po czym wyszli pozostawiając już nieprzytomnego wampira. Skierowali się do kwater króla. Tam władca dał młodszemu dziwny róg.


- ...To jest Kaeshel***** nasz największy skarb. Wystarczy w niego zadudnić, a wampiry zjawią się na wezwanie. Działa tylko na słuch wampirów. - oświadczył.
- Rozumiem, panie. Ale... dlaczego to robisz? - Król westchnął. Podszedł do okna i odpowiedział:
- Riddle pozabijał wczoraj wieczorem kilku moich zwolenników, przyjaciół oraz moją najdroższą córkę Casandrę. Pomimo, że niektórzy z nas się do niego przyłączyli w tym ja postanowiliśmy się zbuntować i przejść na tą dobrą stronę. Ashe, proszę,... - tu się odwrócił do młodzieńca błagalnie. - ...sprowadź tu Harry'ego Pottera. Chcę z nim porozmawiać, dobrze? - Młodszy popatrzył na swojego pana myśląc intensywnie. - "Wampiry po dobrej stronie? Niesamowite! Co to powiedział Percy: "...nie jestem prawdziwym wampirem"? A to by znaczyło, że Harry tu się będzie uczył!" - pomyślał Wilson.
- Dobrze, powiem mu to i przekażę prezent od ciebie. Do zobaczenia, panie. - oznajmił biorąc również fiolkę z krwią Draculi i zniknął z pola widzenia króla, pojawiając się po środku kuchni domu Blacków.
Gdzieś na łące... Wiele mil od Hogwartu...
         March Hoof miał w ręku książkę ze spisem wszystkich gatunków róż z całego świata. Tych z Mugolskiego i z czarodziejskiego. Mówił Lupinowi, które ma brać, a które są trujące i niebezpieczne. Informował także, na które ma uważać, a które są bezpieczne. Brali po trzy płatki z każdego gatunku. Robili to już od dobrych trzech godzin. W końcu postanowili wrócić do Londynu, gdy upewnili się, że to już wszystkie.
Londyn... W tym samym czasie...
         Harry siedział w salonie rozmyślając nad usłyszanymi informacjami zaledwie trzy godziny wcześniej. W pomieszczeniu byli też: Draco z Hermioną, którzy rozmawiali na temat rodziny Malfoy'ów; Ginny, Eleine i Mary plotkowały o trendach czarodziejskiej mody; Jack, Fred i George grali w Eksplodującego Durnia, oraz John, Percy i Aurelia, którzy rozmawiali cicho w kącie wymieniając się informacjami. Nagle ich rozmowę przerwały cztery trzaski. Jeden za drugim. W pomieszczeniu pojawili się: Ashe, Alastor, March i Remus. Zrobiło się cicho. Harry wstał uśmiechając się, po czym spojrzał na wszystkich.
- Narada Zakonu. Teraz... - Tak zrobili. Usiedli przy stole w kuchni czekali na jego słowa. - ...Poczekajmy jeszcze na resztę. - oświadczył. Więc czekali nic nie mówiąc.
Po dziesięciu minutach...
         Po niedługim czasie do pomieszczenia weszły dwie osoby: Minerwa i Severus.
- Witaj, Severusie. Dzień dobry, Minerwo. - przywitał przybyszów Harry.
- Witaj, Harry. - odpowiedzieli zgodnie.
- Siadajcie, proszę... - powiedział i dodał. - ...Więc powiedzcie, co was zatrzymało? - zwrócił się do Ashe'a, Marcha, Remusa i "Szalonookiego".
- Przeszukiwałem cały dom Albusa i znalazłem coś dziwnego. Cały dom, prócz korytarza na piętrze i reszty pokoi, był w porządku. Nie było w nich żadnego bałaganu, ani żadnego śladu po jakiejkolwiek magii, ale w ostatnim znalazłem ślad Czarnej Magii. - wszystkich zaskoczyła ta wiadomość.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Alastorze? - spytała Minerwa.
- To, że zanim pojawiliśmy się w Piekielnym Dworze w pokoju Voldemorta musiało coś się wydarzyć w domu Albusa. - oznajmił. Wszyscy popatrzyli na aurora zaskoczeni.
- Rozumiem. Zajmiemy się tym później. Ashe, teraz ty. Słuchamy. - zwrócił się do wyżej wymienionego.
- Poszedłem do króla wampirów w północnej części królestwa. Dał mi krew Draculi, ale też coś niezwykłego. Ofiarował mi róg o nazwie: Kaeshel. Powiedział, że wampiry przybędą, gdy się w niego zadni. - oświadczył podając dowódcy niezwykły róg.
- Inaczej mówiąc, mamy nowego sprzymierzeńca. - Bardziej stwierdził niż zapytał Ron.
- Zgadza się, ale dlaczego się do nas przyłączył? Słyszałam, że wampiry to bezlitosne stworzenia. - powiedziała Eleine zerkając na Ashe'a i Percy'ego z niepokojem.
- Wyjaśnił, że kilkoro z jego sprzymierzeńców, a dokładniej jego przyjaciele, paru strażników oraz jego córka, zostali zabici przez Voldemorta ubiegłej nocy. - poinformował Ashe.
- Ach, teraz wiadomo dlaczego nie mogłem zlokalizować tych ataków... - powiedział Harry w zamyśleniu. - ...Fred, George czy macie już swoje gadżety, o które prosiłem po przez Rona? - spytał bliźniaków Weasley'ów.
- Tak, Harry. - odpowiedzieli zgodnie, a George dodał:
- Jutro po południu przybędzie dostawa i będziemy mieć dla wszystkich. - oświadczył.
- Rozumiem. Dobra, zbierajcie się. Dziś w nocy gdzieś pójdziemy. - oświadczył kierując te słowa do swych przyjaciół. Wstał i zniknął. W miejscu, gdzie chwilę temu stał Podwójny Dziedzic pojawił się pergamin z piórem feniksa. Minerwa wzięła list i przeczytała go głos:

Do Aurelii:

Zanieś składniki, które już mamy do Doliny Godryka, a dokładniej do mojego dawnego domu. Tam uwarzymy Eliksir. Mam nadzieję, że się cieszysz z tego, że przywrócę do życia moich rodziców, a szczególnie twoją siostrę a moją matkę? Tak? To dobrze.

Tu Aurelia uśmiechnęła się.

Do Severusa, Johna, Percy'ego, Ashe'a i Petera:

Przygotujcie w moim domu stanowisko na warzenie Eliksiru. Ma być wszystko gotowe do mojego przybycia.

Do Mistrza Eliksirów:

Severusie, mam nadzieję, że Voldemort nie zorientował się, że nie ma cię w Piekielnym Dworze? Pójdź do niego i wyjaśnij mu, że odnalazłem już większość składników. Przeproś go również w imieniu Ashe'a i Johna za zabranie mu krwi. Była konieczna jako składnik do eliksiru. Powiedz także, że nie będę warzyć eliksiru we Dworze, ale w innym miejscu. Nie mów gdzie. Niech sam się domyśli.

Do Percy'ego Levendera:

Myślę, że to ty powinieneś uwarzyć Elixir de la Salud y Esperanza. Jesteś przecież mną w przyszłości, a jednocześnie Podwójnym Dziedzicem o czystym sercu. Zrób to dla mnie, naszej rodziny, przyjaciół, znajomych, dla twojej żony, dzieci i osób, które cierpiały z JEGO rąk. No i dla siebie.

Do Jacka, Rona, Hermiony i Draco:

Zastąpcie mnie dzisiaj jako nauczyciele na lekcjach, zwłaszcza ty, Jack. Zasłużyłeś sobie na to.
Dziś jest poniedziałek, więc są lekcje z klasą najmniej przeze mnie lubianą. Pozwiedzałem: "Najmniej lubianą"? To chyba najłagodniejsze dla nich. Co tu dużo mówić! Dziś mam mieć lekcje z siódmą klasą!! PO PROSTU HORROR, APOKALIPSA, KONIEC ŚWIATA!!...

Tu wszyscy się zaśmiali zgodnie rozumiejąc co miał na myśli.

...Mam nadzieję, że was docenią i nie będą wariować. Nie mówcie reszcie klas dlaczego mnie nie ma. Zgoda?
Do Marvolo, Eleine i Mary:

Pomożecie im. Podzielcie się jakoś obowiązkami. Jeśli jakiś Ślizgon (z wyjątkiem Dracona) coś by knuł przeciwko nim (wiecie o kogo mi chodzi), brońcie ich za wszelką cenę pod moją nie obecność, zwłaszcza Hermionę, Mary i Eleine. Zróbcie to dla mnie. Nie jako dowódcy ZF i GD, czy przyjaciela, lecz dla osoby, która jako jedyna ma moc pokonania Lorda tych czasów.

Do Albusa Dumbledore'a:

Gdy czytałem jeszcze raz Tą Księgę zauważyłem, że przy każdym z eliksirów, które mogą ożywiać zmarłych, a zwłaszcza przy Eliksirze Wskrzeszenia jest wzmianka o Kamieniu Wskrzeszenia. Mógłby pan profesor dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego przedmiotu?

Do GD:

Słuchajcie. Teraz są ciężkie czasy, ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Przyjdźcie dziś po kolacji do mojego gabinetu. Teraz idę odpocząć od tego wszystkiego i przemyśleć pewne sprawy.
Do zobaczenia później.
Harry

Gdy wszyscy zgromadzeni usłyszeli swoje instrukcje rozeszli się do siebie bez słowa. Jedni się teleportowali, inni wrócili siecią Fiuu, a jeszcze inni świstoklikiem.

~~*~~

         Od tamtej pory wydarzyło się wiele rzeczy. Np. Jack, Draco Ron i Hermiona zastępowali przyjaciela na lekcjach. Tylko oni mieli ulgi na resztę lekcji. Wszystkie klasy jakie miały z Harrym zajęcia dziwili się, że jest tu przeciwieństwo Wybrańca (chodzi o oczy, brak okularów i blizny).
Daleko od Hogwartu...
         W dawnym domu Potterów, w którym w te wakacje mieszkała Alina Anderson z Ashem, było dość tłoczno. Każdy robił wszystko, by dom wyglądał jak z przed 16-stu lat. (W wakacje były tu generalne porządki. Przecież cały dom był zrujnowany wtedy! I musiał być przystosowany dla tej dwójki) Teraz robili wszystko, by wyglądał jak dawniej. Remus i Peter wychodzili z siebie. To oni dowodzili całą tą eskapadą. Obaj pamiętali, gdzie co było, w końcu często tu przychodzili za życia przyjaciół. Najbardziej kłopotliwym miejscem do odbudowy był pokój Harry'ego, gdzie wtedy przebywał ostatnio Voldemort, a Lily w tym pokoju zginęła i Harry został "naznaczony". Severus chciał, by tam właśnie warzono eliksir, by moc eliksiru była większa, a Remus chciał by go robiono na strychu, natomiast Percy chciał, by to zrobili w pokoju jego rodziców, a Peter tylko pomagał (jak zwykle). Sporu nie rozstrzygnięto. Zgodzili się więc na to, by poprosić oto gospodarza.
Z godzinę później... Hogwart... Pokój obok sypialni Harry'ego...
         Potter przeglądał album ze zdjęciami rodziców od dobrych dwóch godzin, gdy nagle w okno zapukała sowa. Podszedł do niego niezbyt chętnie. Otworzył je i wpuścił płomykówkę Laelia (sowa Aliny). Miała przywiązany do nóżki pergamin, a było na nim napisane tak:

Cześć, Harry,
         Mamy mały problem z wyborem miejsca do warzenia twojego Eliksiru. Czy pomożesz nam w tym? Zaproponuj nam miejsce. Każdy z nas chce gdzie indziej go warzyć. Za to Peter tylko nam "pomaga"(jak zwykle)

Harry zastanawiał się przez chwilę wpatrując się w pergamin. W końcu chwycił za pergamin i pióro. Zamoczył jego końcówkę w kałamarzu i napisał następujący list:

Przyjaciele,
           Myślę, że najlepszym miejscem na warzenie Eliksiru jest piwnica. Dlatego, że osoby "nie wtajemniczone" mogą wejść do pomieszczeń wymienionych przez was. I dlatego uważam, że najlepszym miejscem jest właśnie piwnica. Na wszelki wypadek rzućcie też zaklęcia antywłamaniowe i informujące o tym, że ktoś niepożądany zbliża się do domu.
Pozdrawiam
H.P.

Potter przywiązał list do nóżki Laelii, która następnie odleciała w ciemne niebo. Chłopak wciąż i wciąż przetrawiał zasłyszane kilka dni temu informacje. Percy jako on sam w przyszłości. Zobaczenie swojego dawnego domu, ujrzenie szczątków swych zmarłych rodziców oraz nadzieja na ich powrotu do życia, a jednocześnie odzyskanie CAŁEJ rodziny - Pytanie czy na pewno całej? Na nagrobku była wspomniana nie jaka Nicolette i podobno była ich siostrą - ale czy to prawda? Były jednak inne minusy całej tej sytuacji np.: jak on ma powiedzieć rodzicom, że Łapa nie żyje? Czy nawet, gdyby odzyskał rodziców, to jednak nie będzie ich najlepszego przyjaciela. Co prawda byli Remus i Peter, ale to nie to samo co Syriusz! Gdyby nie było wśród nich jego ojca chrzestnego, i że to przez niego nie żyje oraz gdyby dowiedzieli się w jakich okolicznościach zginął - rodzice by go zabili (Nie dosłownie. Najwyżej by nakrzyczeli lub nie odzywaliby się do niego). Musiał więc coś z tym zrobić, ale nie wiedział co.
         Gdy nadeszła pora kolacji postanowił wreszcie coś zejść. Był głodny jak nie wiadomo co. W końcu nie jadł cały dzień! Szedł korytarzem myśląc o dwóch sprawach: Jakby tu wskrzesić Syriusza, a przede wszystkim jak wejść do kotary w Sali Śmierci Departamentu Tajemnic w Ministerstwie Magii, nie tracąc przy tym życia? Oraz: Jak wykorzystać Eliksir do swoich celów i nie wzbudzając tym samym podejrzeń Voldemorta? Gdy wszedł do Wielkiej Sali nikt nie zwrócił na niego uwagi, prócz kilku osób: Rona, Hermiony, Eleine, Mary, Jacka, Ginny, Marvolo, Dracona, Marcha i Alexa. Wybraniec usiadł przy stole prezydialnym i zaczął jeść.
         - "Harry, dobrze się czujesz? Wyglądasz jakoś blado" - Usłyszał zmartwiony głos Eleine po kilkunastu minutach ciszy między przyjaciółmi.
- "Nic mi nie jest, El. Nie mogę się po prostu pozbierać po tamtej nocy. Dowiedziałem się przecież, że Percy Levender jest moim przyszłym Ja. I do tego świadomość, że odzyskam rodziców. Mam nadzieję, że plan się powiedzie, a Voldemort się o tym nie dowie" - odpowiedział jej Harry również telepatycznie. Nagle rozległ się inny głos, również kobiecy:
- "A może byś wskrzesił też matkę Aliny?" - zaproponowała Mary. Harry spojrzał w kierunku stołu Krukonów. Brunetka patrzyła w jego kierunku kątem oka.
- "Być może..." - tu westchnął. - "...Nie mogę wskrzeszać wszystkich ot tak np. matki Aliny. Przykro mi. Poza tym pogadamy po kolacji. Powiedz reszcie, czyli: Ronowi, Hermionie, Eleine, Jackowi, Ginny, Marchowi, Marvolowi, Alexowi oraz reszcie GD. Musimy pogadać nie tylko o wskrzeszaniu zmarłych, ale też o Geandley i Reginie Hoof. Do zobaczenia" - oświadczył na koniec. Skończywszy posiłek skierował się do swego gabinetu. Idąc między stołami Hufflepuffu i Ravenclawu podszedł do swojego brata.
- Możemy pogadać u mnie? - poprosił.
- Dobrze, Harry. - powiedział Jack. Gdy weszli do gabinetu śmiali się do rozpuku, bo Harry powiedział jedną z anegdot o Bellatriks w Roli Głównej. Ich miny jednak natychmiast zrzedły, bo wyżej zainteresowana stała prawie po środku gabinetu ciut wkurzona. - "Ups! Chyba to usłyszała" - pomyśleli zgodnie. Stali w jednym miejscu gapiąc się na nią.
- Chyba jest wkurzona. - stwierdził szeptem Jack. Harry skinął głową na potwierdzenie jego słów.
- Co tu robisz, Lestrange? - spytał Harry starając się zachować spokój.
- Wyluzuj, Potter. Czarny Pan cię wzywa do siebie. Przysłała mnie po ciebie. - oznajmiła.
- A czemu nie wezwał mnie po przez bliznę lub Znak? - spytał podejrzliwie.
- Skąd mam wiedzieć? Sam go zapytaj - powiedziała robiąc trzy kroki ku niemu. Zielonooki zmrużył oczy. Wycelował w nią różdżkę.
- Nie zbliżaj się. - Ta spojrzała na Wybrańca i zatrzymała się. Harry myślał bardzo szybko. Pomyślał by jego brat powiadomił resztę. W tym momencie jak na życzenie kątem oka zobaczył, że Jack chce czmychnąć z gabinetu, więc zwrócił się do brata telepatycznie (robili to dość często, gdy w pobliżu był ktoś tak nie pożądany jak Bella, czy Ślizgoni z wyjątkiem Dracona):
- "Wezwij tu wszystkich. I niech tu na mnie zaczekają, dobra? Ja ją czymś zajmę" - przekazał mu telepatycznie, a ten skinął nie zauważalnie mu głową i szybko wyszedł.
- Zaraz, a ty gdzie idziesz?! - zawołała kobieta celując w zamknięte drzwi, za którymi zniknął Puchon.
- A co cię to obchodzi, Lestrange?? - zawołał Harry stanąwszy na drodze do drzwi, by jej udaremnić pójście za jego bratem. - ...Nawet nie próbuj iść za nim. Pójdę z tobą do Voldemorta. No, na co czekasz? Prowadź! - zawołał Wybraniec.
- Ale Czarny Pan chce widzieć was obu. - stwierdziła z chytrym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
- Doprawdy? - spytał z udawaną ciekawością, gdyż podejrzewał dlaczego chce Jacka. - ...Ale Jack nie ma na sobie stempelka... - powiedział ze złością. - ...Więc on nie ma prawa u niego przesiadywać jako sługa, ale jako zakładnik. W związku z tym, nie będę narażać swego brata na niebezpieczeństwo! No już, zaprowadź mnie do Voldemorta! - krzyknął.
         Tymczasem Jack biegł ile sił w nogach do gabinetu McGonagall. Gdy po minucie czy dwóch znalazł się w jej gabinecie zawołał zamiast powitania:
- Pani profesor!! Bellatriks Lestrange jest w gabinecie Harry'ego! Powiedział, by sprowadzić resztę i pójść do jego gabinetu! - Kobieta natychmiast zareagowała. Zerwała się i zapytała:
- Kogo chce aby wezwać? - spytała idąc ku wyjściu z pomieszczenia.
- Rona Weasley'a, Hermionę Granger, Mary, Eleine i Johna Parkerów, Marvolo Riddle'a, Marcha Hoofa, Percy'ego Levendera, Ashe'a Wilsona i panią! - odpowiedział na wydechu.
- Rozumiem. Ja powiadomię Parkera, Wilsona i Levendera, a ty zwołaj resztę. Tu masz moje Lusterko Dwukierunkowe. Wystarczy, że wypowiesz imię osoby, z którą chcesz rozmawiać. Możesz nawet rozmawiać z kilkoma na raz. Dobra, ja idę. Do zobaczenia, panie Potter. - oświadczyła i wyszła. Jack spojrzał w Lusterko. Wziął głęboki wdech i powiedział do niego:
- Ron, Hermiona, Mary, Eleine, Marvolo i March. - Chwilę potem w szybie Lusterka pojawiło się sześć twarzy.
- Jack? Co się dzieje? - spytała Hermiona.
- Słuchajcie, bo to ważne. Bellatriks Lastringe jest w gabinecie Harry'ego! Kazał mi was powiadomić o tym. McGonagall zaraz tam będzie z Ashem, Percym i Johnem. Nie zadawajcie głupich pytań i lećcie tam! Ja już tam idę! - Jak powiedział tak zrobił. Pognał z powrotem do gabinetu swego brata mając nadzieję, że zdąży.
W międzyczasie w owym gabinecie...
         - Potter, czemu nie chcesz być przy boku Czarnego Pana jak ja, a na dodatek pozbyć się swych przyjaciół? - spytała czarnowłosa kobieta.
- Czemu!? Przecież sama znasz już odpowiedź na to pytanie! Nie przyłączę się na stałe!! Mało brakowało, by jego siostra, Regina przeszła na jego stronę! Całe szczęście, że już wcześniej się opierała. Ale dziwi mnie, że nie zdał sobie wcześniej sprawy iż ma siostrę. - powiedział jakby w zamyśleniu.
- Może go o to zapytasz?
- Zgoda. Poczekaj, muszę powiadomić resztę, że idę do niego. - oświadczył, ale Bella chwyciła go szybko i niespodziewanie za ramię i pociągnęła do kominka ze słowami:
- NIE, POTTER! Pójdziesz do niego teraz! I nikogo nie powiadomisz! - wrzuciła garść połyskującego proszku Fiuu w purpurowe płomienie. Owe płomienie urosły nad Bellą i wraz z Harrym zniknęła pojawiwszy się w pokoju Lorda.
- Na Wielkiego Merlina! - zawołała McGonagall pierwsza pojawiając się w gabinecie.
- Harry jest już u Voldemorta! - dodał Jack wpadając tuż za nią. Reszta podążyła za nim
- Spóźniliśmy się!... - krzyknęła Eleine wbiegając do gabinetu jako ostatnia. Patrzyli teraz na zielone płomienie w kominku jak zmieniają barwę na purpurową. - ...Spóźniliśmy się! - pisnęła dziewczyna Harry'ego przytulając się do Rona, który stał tuż obok niej.
Piekielny Dwór...
         - Harry, znowu się widzimy. Lastringe, dobrze się spisałaś. - rozległ się głos Lorda nieopodal nich. I zanim Harry się zorientował poczuł mocnego Cruciatusa. Zaczął się wić i wrzeszczeć. Trwało to jakieś pięć minut.
Hogwart...
         W gabinecie Jack, Eleine i Percy również wrzeszczeli.- Co się dzieje? - spytał Jack drżąc strasznie.
- Harry cierpi... - odpowiedziała Mary nachylając się nad siostrą. - ...A Percy wraz z nim, bo są jedną i tą samą osobą. Eleine wyczuwa to, co Harry, bo jest z nim połączona zaklęciem elfickim, ale ty nie wiem czemu...  - wyjaśniła spojrzawszy kątem oka na Puchona. - ...El, wytrzymaj.
           W Piekielnym Dworze Riddle skończył torturować Harry'ego. Ten trząsł się strasznie u jego stóp. Gdy mógł wreszcie mówić spytał:.
- Za co to??... Może za to, że... walnąłem cię... tyloma... zaklęciami ostatnim... razem, co? - spytał słabym głosem łapiąc co chwila powietrze.
- Jakbyś zgadł. - odpowiedział z uśmiechem na ustach stojąc tuż nad nim.
- Czego ode mnie chcesz? - spytał próbując wstać.
- Czy zacząłeś sporządzać eliksir? - rozległ się głos Teronita. Harry spojrzał na niego spode łba. Patrzył ze złością teraz na mężczyznę. Wkurzało go to, że wciąż zadają mu to pytanie. - "To staje się denerwujące" - pomyślał.
- Szykuję już miejsce na warzenie go. Poza tym,... nie mam jeszcze trzech składników. - oświadczył ze złością.
- Jakich? - spytał Voldemort siadając na swoim czarnym tronie.
- Dokładnie nie pamiętam, ale... dziś mam zamiar... iść po Szczątki Sławnych Ludzi, które są jednym... ze składników. Są podobno ukryte... w Hogwarcie. - oświadczył, a jego głos był urywany spowodowane krzykami. Odczuwał jeszcze ból, który spowodowany był otwarciem ran z poprzednich tortur. Mało tego dochodził silny ból blizny.
- Rozumiem. Możesz iść. - powiedział ten
- Panie, jeszcze jedno. Daj mi eliksir post cruciatusowy i na krwawienie. - poprosił Potter.
- A po co? - spytał śmiejąc się przebiegle.
- Nie będę mógł się aportować w takim stanie. Jeśli nie chcesz mi go dać, to niech Bella mnie deportuje do Zakazanego Lasu, a potem jakoś sam się dostanę do zamku... - spojrzał na nią. - ...Czy mogłabyś mnie deportować do Zakazanego Lasu? - spytał.
- Będziesz mnie oto błagać? - spytała drwiąco.
- Nigdy nie będę was o nic błagać!!... - warknął, po czym wyjął różdżkę i przylewitował odpowiednie eliksiry lecznicze. - ...Sam wrócę... - Po tym oświadczeniu napił się po kolei każdego z nich. Gdy po paru chwilach skończył pić stanął już pewniej na nogach, ale wciąż odczuwał ból po zaklęciu. - ...Do zobaczenia, Tom. - I zniknął zanim ten zdążył choćby zareagować.
         Pojawił się po środku swojego gabinetu. Zastał tam swych przyjaciół.- Już wam mówię dlaczego ten kretyn mnie wezwał. - odparł i opowiedział im co się stało. Gdy skończył uśmiechnął się blado.
- Harry, czy mógłbyś mi dać Zwierciadło Dwukierunkowe, takie samo jak ma profesor McGonagall oraz reszta? - poprosił Jack.
- To ty nie masz jeszcze tego Lusterka? - spytał z niedowierzaniem.
- Najwyraźniej nie. - odparł szatyn wzruszając ramionami.
- Dobra. Percy, mógłbyś? Nie mam dość sił. - Ten skinął głową i machnął różdżką. Podszedł do Jacka i podał mu je.
- Dzięki, Percy. - Zielonooki popatrzył na wszystkich i oznajmił:
- Kochani, bardzo przepraszam, że tak to się potoczyło, ale w zasadzie nie stało się nic poważniejszego. Przejdźmy do rzeczy. Najpierw eliksir. Otóż, musimy wybrać najbardziej znaczące dla nas osoby, które zabił Voldemort i jego sługusy, by ich przywrócić do życia. Spiszcie imiona i nazwiska, a ja zdecyduje czy ich ożywiać, czy też nie. Zgoda?
- Zgoda. - odpowiedzieli zgodnie.
- Dobra, kolejna sprawa. Geandley i Regina. Co prawda mają być u Toma do końca grudnia i wrócić na Nowy Rok, ale uważam, że powinniśmy coś z tym zrobić. Jeśli on coś im zrobi niedoczekanie jego!... - Nikt się nie odezwał. Cisza trwała dwie chwile. - ...Wszyscy za mną. - i wyszedł na korytarz. Zaprowadził ich do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- Harry, po co nas tu przyprowadziłeś? - spytała Minerwa.
- Już wam wyjaśniam. Gdy byłem w Komnacie Tajemnic rozmawiałem ze Slytherinem. Powiedział mi, że wie gdzie są szczątki, Jego, a także Godryka, Roweny i Helgi. A są pod każdym z Pokoi Wspólnych. - wyjaśnił. Wszystkich zatkało.
- Chodźmy do każdego z nich! - zawołał Ron i wybiegł z pomieszczenia.
- Jak już wiecie Merlina też chcę przywrócić do życia, ale Salazar wspomniał, że muszę sam znaleźć jego szczątki. Posłuchajcie, musimy wydostać je i znaleźć im odpowiednie miejsce, tak żeby nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak i co one tu robią. Więc tak, Marvolo i ja wydostaniemy szczątki Salazara z Pokoju Wspólnego Ślizgonów, bo może mieć to coś wspólnego z mową węży. John, Mary i March pójdą do Pokoju Wspólnego Krukonów i wyjmą szczątki Ravenclaw. Jack, Eleine i Ashe pójdą po szczątki Helgi. Ron, Hermiona, Alina oraz Minerwa zostaniecie tutaj i weźmiecie szczątki Godryka. Przyniesiecie ich do mojego gabinetu, no i oczywiście napiszecie, które są które. Rozumiecie? Percy przywróci im dawną postać. - oznajmił.
- A co ze szczątkami Merlina? - spytał Marvolo.
- Hmm... myślę, że John, Ashe i Percy poszukają ich. Coś czuje, że są tu, w Hogwarcie. Ale to na końcu. Teraz zajmijmy się szczątkami Założycieli.
- A nie lepiej, byśmy poszli wszyscy? - zaproponował March.
- Eee... No dobra, niech ci będzie. Jeśli znajdziemy szczątki Merlina zanieśmy je do mojego gabinetu. A więc,... do roboty! - I się rozeszli.
        O godzinie 2:47 w nocy wszyscy przyjaciele nauczyciela OPCM, w tym Minerwa McGonagall, wpatrywali się w szczątki czterech Założycieli.


_____________________________
Od autorki:
* Z tłumaczenia katalońskiego oznacza: "Niech wasze szczątki powrócą, niech staną się nowe!".
** Ślad po bliźnie - Percy, a raczej już nie Harry, znalazł sposób, by jego blizna nie była widoczna. Nie wykorzystywał do tego Eliksiru Wielosokowego czy mugolskich sposobów, tego możecie być pewni na 100%! Użył do tego specjalnego zaklęcia nauczonego u elfów. Uczył się, gdy wyjechał na siedem lat za granicę i doskonalił to zaklęcie w podróży.
*** Pełne imię Ashe'a.
**** Oznacza z katalońskiego: Eliksir Zdrowia I Nadziei.
***** W mojej opowieści Dracula jest mało groźny niż w opowieściach o nim. A Król jest władcą wampirów.
****** Kaeshel, jak wyżej napisałam jest magicznym rogiem wampirów, który działa na podświadomość i umysły wampirów. Król od czasu do czasu wzywa ich na apelację. Teraz król dał go Ashe'owi, by wzywać wampiry do walki z siłami ciemności.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.