Moja lista przebojów 2

28 kwietnia 2013

Rozdział 33 - Pierwsze starcie z Horkruksem - Srebrny Diadem

Klik

          Gdy tylko Harry się obudził usłyszał stłumiony głos, jakby ktoś go wołał. Słyszał wokół siebie jeszcze inne głosy i czuł, że nie jest tu sam. Ponownie zasnął, ale tym razem nie miał żadnych snów.
Pół godziny później...
          Młody Potter obudził się na miękkim łóżku, ale czuł coś dziwnego, jakby ktoś dotykał jego czoła jakimś wilgotnym materiałem. Chciał unieść rękę, ale stwierdził, że będzie to trudne. Poczuł, że jego ręce są jak z ołowiu. Jęknął w odpowiedzi. W tym momencie usłyszał czyjś głos, ale nie był to głos ani Lily, ani Jamesa, ani też Syriusza, a nawet jego największego wroga, Lorda Voldemorta.
- Harry, jak się czujesz? - Zielonooki powoli otworzył oczy i zobaczył niewyraźną twarz profesora.
- Pan... profesor? - spytał.
- Tak, Harry. To ja. - potwierdził mężczyzna.
- Dyrektorze... - zaczął Potter.
- Ciśś... Już spokojnie. - mężczyzna ocierał jego czoło i przytrzymywał, by leżał. Harry wstał powoli, założył okulary i rozejrzał się. Nagle zdał sobie sprawę iż był to... JEGO pokój w Dolinie Godryka! To, co było zaskakujące to, to, że nie czuł tego osłabienia jakie powinien czuć będąc w tym pomieszczeniu ostatnim razem. Tak było, gdy wchodził tu z rodzicami i Syriuszem.
- Dyrektorze, wiem co naprawdę wydarzyło się 16 lat temu. - powiedział niecierpliwie do starszego mężczyzny.
- Ale, Harry... - odezwał się Ashe stojący na przeciw jego łóżka. - ...Przecież wszyscy wiedzą co się wtedy wydarzyło. - oznajmił.
- Ale, Ashe, ja wiem co NAPRAWDĘ się wydarzyło! Znaczy się, wiem kim stał się mój ojciec i poco Voldemort tak naprawdę przybył do domu moich rodziców. A ściślej, chciał mnie mieć... żywego... - ostatnie słowo wyszeptał. Zrobiło się cicho.
- Jak to? - spytał Ashe. Harry opowiedział co się dokładnie wydarzyło, gdy przeniósł się do przeszłości we śnie.
          Po kilku minutach skończył, a Percy, który również był w pomieszczeniu powiedział:
- Panowie, uważam, że powinniśmy wyruszać do Londynu po Horkruksa tak, jak postanowiliśmy wcześniej. - wszyscy, prócz Harry'ego, się z nim zgodzili.
- Ale jak to? - spytał najmłodszy.
- Harry, posłuchaj. Dyrektor, ja i Ashe przenieśliśmy cię tu, gdy ty byłeś nieprzytomny. Wiedzieliśmy, że bardzo będziesz chciał iść z nami, więc gdy spałeś przenieśliśmy cię tutaj. Majaczyłeś o tamtej nocy. Więc uzgodniliśmy wspólnie, że tu cię zaniesiemy. - wyjaśnił Percy.
- Rozumiem. Chodźmy więc zniszczyć jego Duszę. - powiedział z entuzjazmem.

~~*~~

Londyn...
          Wyszli i deportowali się blisko sierocińca, ale już ktoś tam był i najwyraźniej czekał na nich.
- Nicole? Jack?... - zdziwił się Harry widząc swoje rodzeństwo. - ...Co wy tu robicie? - W odpowiedzi Nicole przypomniała fragment poniższej przepowiedni:
- "...Pozna tajemnicę Czarnego Pana i pokonają go.... Jednak jego pierwsza klęska obudzi Mrocznego Lorda. Strzeżcie się!...". Musimy tę część proroctwa wykorzystać. - zakończyła Nicole.
- Rozumiem. Albusie, idź powiedzieć przełożonej sierocińca, że chcemy się rozejrzeć po budynku. Ashe, ty zabezpiecz budynek przed jego rozwaleniem, gdy będziemy szukać tego Horkruksa, gdyż możemy go przypadkiem zniszczyć. Musimy to zrobić własnoręcznie. Nicole, Jack wy pójdziecie ze mną. Percy, na wszelki wypadek ewakuuj dzieciaki i personel z budynku. Chodźmy. - Weszli do budynku. Wewnątrz było inaczej, gdy był tu ostatnio. Było tu teraz kolorowo. Personel i sieroty mieli różnokolorowe ubrania. Dzieciaki były ubrane w, nie szare, ale granatowo-czerwone stroje, wyglądały jak mundurki. Każde dziecko miało na sobie białą bluzkę. Dziewczynki nosiły granatowe sukienki i białe skarpetki aż do kolan, a chłopcy tego samego koloru spodnie. Na nogach miały śliczne ciemne buty. Przy szyi miały wymyślny krawat. Na każdej bluzce mundurka z lewej strony bluzki miały jakiś symbol. Chyba herb, a pod nim nazwa i adres owego sierocińca oraz imię i nazwisko danego dziecka.


Albus skierował się do jakiejś młodej kobiety i spytał o dyrektorkę. Ta zaprowadziła ich na parter. Gdy się znaleźli w ładnym pokoju poczekali z minutę, aż w końcu przyszła.
- Dzień dobry. Nazywam się Samantha Lenelis*. W czym mogę pomóc? - przywitała się.
- Dzień dobry. Nazywam się Albus Dumbledore. Byłem tu ponad pięćdziesiąt lat temu. To moi towarzysze: Percy Levender, Ashe Wilson oraz Harry, Jack i Nicole Potter. - przedstawił ich po kolei, a oni tylko skinęli głową z szacunkiem lub uścisnęli jej rękę witając się.
- Przybyliśmy tutaj, bo w nocy 31 grudnia 1926 urodził się tutaj niejaki Tom Marvolo Riddle. Skończywszy pełnoletność mógł tu wrócić i coś tutaj schować, ale nie wiemy w jakim miejscu i co dokładniej. To mogło by być coś małego, jakiś przedmiot z jakimś zwierzęciem na wierzchu. - wyjaśnił Percy. Teraz odezwała się Nicole:
- Niech pani nam powie czy jest jakieś miejsce w tym budynku, którego unikają wszyscy? - spytała.
- Zarówno jak i wy personel oraz dzieci. - zakończył swoim pytaniem Harry. Kobieta zamyśliła się i odparła:
- Tak, jest takie miejsce. Na strychu. Ale o, co chodzi? - spytała.
- Później pani wyjaśnimy. Percy, idź z panią Lenelis i ewakuuj wszystkich z sierocińca, a po drodze wyjaśnij dlaczego to robimy. Ashe, zabezpiecz go, by nie wybuchł. - poradził mu Harry. Kobieta była lekko wystraszona słowem "wybuchł".
- Dobra. - powiedzieli jednocześnie i poszli w jakiś zaułek.
- Pani Lenelis, proszę za mną. - odezwał się Percy.
- Jack, Nicole chodźcie ze mną. - nakazał Harry rodzeństwu i poszli w kierunku schodów prowadzących na strych. Szli schodami na samą górę. Gdy we trójkę weszli do pomieszczenia zauważyli nie tylko brud, kurz, porozbijane meble i różnorodne inne rzeczy, ale też wyczuli dziwną moc.
- Nie podoba mi się tutaj. - odezwał się Jack.
- Ani mnie. - dodała Nicole.
Tymczasem na dole...
          Pani Lenelis po wyjaśnieniach Ashe'a po co tu naprawdę przybyli, wraz z Percym i Albusem na czele ewakuowała dzieci razem z nimi. Reszta personelu z budynku pomagali im. Nagle znikąd pojawiły się dwie postacie. Gdy Dumbledore usłyszał trzask towarzyszącemu aportacji rozejrzał się i zauważył dwoje ludzi.
- Alastor? Agnes? Co wy tu robicie? - spytał Percy.
- Dyrektorze, moja siostra zaraz wypowie kolejną przepowiednię. Niech pan zawoła tych, których pan tutaj przyprowadził. Szybko. - poprosił młodzieniec podtrzymując siostrę.
- Dobrze. Niech Agnes się wstrzyma jeszcze chwilę. - po czym skontaktował się z Potterami i Wilsonem:
- "Ashe, Harry, Jack, Nicole, słyszycie mnie?" - spytał telepatycznie.
- "Tak. Słyszymy pana, profesorze. Czy coś się stało?" - spytała Nicole za wszystkich.
- "Na dole jest rodzeństwo Hoofów. Alastor powiedział, że jego siostra wypowie zaraz przepowiednię. Przyjdźcie do holu. Szybko" - poprosił. Tak zrobili. Przyszli wszyscy zanim mężczyzna zdążył mrugnąć okiem.
- Co się stało? - spytał Jack rodzeństwa Hoofów.
- Cierpliwości. - odezwał Alastor. Nie minęły dwie chwile, gdy nagle Agnes zesztywniała i zaczęła mówić monotonnym pozbawionym emocji głosem:
- "Jesteście we właściwym miejscu... Zło czające się w tym budynku jest groźne i niebezpieczne... Uchrońcie setę dusz niewinnych! Nie tylko magią pokonajcie Zło, ale też odwagą i przebiegłością" - po tym ostatnim słowie zemdlała, ale brat ją przytrzymał i położył ostrożnie na podłodze.
- Co to może znaczyć? - spytał Harry.
- Chyba wiem... - Wszyscy spojrzeli na Alastora. - ...Jesteśmy w tym sierocińcu, co nie? Szukacie Horkruksa, prawda? A on jest tym złem. "...Nie tylko magią pokonajcie Zło, ale też odwagą i przebiegłością". Sądzę, że nie tylko na magii będziemy polegać. Musimy być odważni, by go pokonać. - wyjaśnił.
- No dobra, niech ci tam będzie. Percy, Ashe czy ewakuowaliście już ludzi z sierocińca? - spytał.
- Zostało jeszcze kilka osób z personelu i już się bierzemy do roboty. - powiedział Percy i poszedł z panią Lenelis do jednego z pomieszczeń.
- Dobrze. Jack, Nicole, Ashe chodźcie za mną, a pan profesorze, niech nas ubezpiecza. Tak na wszelki wypadek. - i poszli w kierunku schodów.
- A my? - spytała Agnes, która przed chwilą się obudziła i dowiedziała od brata jaką wypowiedziała przepowiednię i o czym rozmawiają. Harry spojrzał na nią i odpowiedział:
- Wy ochrońcie okoliczne budynki, gdyby wybuch je uszkodził. Trzeba wezwać też Artura Weasley'a, by coś zrobił z bałaganem, który zrobimy. - nakazał i wszedł na samą górę z czwórką towarzyszy. Wszedłszy na strych wyjęli różdżki i zaczęli szukać tej dziwnej mocy. Po chwili ją znaleźli. Jej źródło było... w podłodze?
- Zajrzyjmy do środka. - zaproponował Ashe.
- Nie, zaczekajcie. Chcę coś najpierw sprawdzić. - powiedział Harry i podszedł do miejsca, gdzie była ta moc. Zacisnął oczy i otworzy je. Spojrzał w dół i zobaczył...
- Tam jest dementor! Ashe, wysadź tę podłogę, ale ostrożnie. Zrób to tak, aby nie rozwalić podłogi, na której stoimy i sufitu na dole. - poprosił.
- Co jeszcze widzisz, Harry? - spytał Albus.
- Hmmm... Jakieś pudełko, a wewnątrz niego Diadem. Wokół niego jest czarna poświata. - odpowiedział zaciskając ponownie oczy. Otwierając je spojrzał na profesora.
- Biorę się za niego. - postanowił Percy wyciągając różdżkę.
- Nie, Percy to niebezpieczne! - zawołał profesor. Młody mężczyzna spojrzał na niego ostrym wzrokiem.
- Albusie, czy ty nie wiesz, że Horkruks jest niczym w porównaniu z Lordem Lordów? - zawołał.
- Kim?? - pytali wszyscy zgromadzeni.
- Kiedy indziej wam o tym opowiem... - odpowiedział wymijająco. - ...W tej chwili jest ważny Horkruks... - powiedział nachylając się nad podłogą i nie wyjaśniając o jakiego Lorda chodzi. - ...Musimy go zniszczyć, a potem poszukać innych i także zniszczyć je, a na końcu zabić Voldemorta. - odparł. Wszyscy spojrzeli po sobie, potem skupili się na zadaniu. Najpierw Ashe wysadził podłogę, by przynajmniej zrobić w niej dziurę i wyjąć to, co tam było, ale nie dziurawić sufitu piętro niżej. Nagle zrobiło się niemiłosiernie zimno. Wszyscy odskoczyli do tyłu tak szybko jak mogli. Harry'ego, Percy'ego i Jacka sparaliżowało ze strachu, za to Nicole zemdlała wypuszczając różdżkę z ręki, która potoczyła po podłodze blisko dziury. Z owej dziury wystrzelił najprawdziwszy klawisz azkabański. Lepkie powietrze stało się zimniejsze, gdy potwór wciągnął powietrze. Harry już słyszał krzyk matki, przeplatany z krzykiem Snape'a wymawiającego formułę Kedavry oraz Voldemorta wołającego klątwę Cruciatus na niego podczas tortur w te wakacje. Z tyłu rozległ się krzyk Dumbledore'a:
- Expecto Patronum! - Harry i Percy z trudem skupili się na najszczęśliwszym wspomnieniu wymawiając to samo zaklęcie. Harry skupił się na Ronie, Hermionie i Eleine, a także z faktu iż będzie ojcem. Percy zaś skupił się na Alii, Martha'cie i wspólnie spędzonych dniach z nimi. Z różdżki wystrzeliły dwa srebrne jelenie i natarły na dementora. Z różdżki Percy'ego wystrzelił jaśniejszy i nieco większy. Z różdżki Albusa wyleciał srebrny feniks. Dementor został odpędzony przez trzy Patronusy i wyleciał przez otwarte okno.
- Wszyscy cali? - rozległo się pytanie z ust Albusa.
- Taa. - odezwał Ashe wstając z podłogi.
- Jakoś ujdzie. - odezwali się jednocześnie Percy i Jack.
- Harry, w porządku? - spytał starzec podając mu pomocną dłoń.
- Tak... - odpowiedział pozwalając, by mężczyzna pomógł mu wstać. - ...Gdzie Nicole? - spytał. Wszyscy spojrzeli w stronę, gdzie leżała rudowłosa.
- Jest nieprzytomna. Zostawmy ją. Później się nią zajmiemy. - powiedział Albus. Percy spojrzał najpierw na starca, potem na siostrę, a następnie na pudełko. Ów pudełko leżało niewinnie w dziurze.
- Co teraz? - spytał Ashe spojrzawszy na przedmiot. Wszyscy jeszcze lekko zszokowani po starciu z dementorem podeszli do dziury. Percy lekko się trząsł, Jack wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Albus za to całkiem dobrze się czuł, bo podszedł szybkim krokiem do Percy'ego i Harry'ego pochylających się nad dziurą. Pudełko na szczególnie niebezpieczne nie wyglądało. "Pozory mylą." - usłyszał Harry w głowie głos matki. Harry zaryzykował i szturchnął je końcem różdżki. Nic się nie stało.
- Ryzyko matką wynalazców... - szepnął i wziął pudełko do rąk. Było lekkie, ale zamknięte. - ...Alochomora... - powiedział Harry. Stary, zgniły zamek odskoczył. Serca wszystkich zgromadzonych waliły jak oszalałe (wyjątkiem była Nicole, która była wciąż nieprzytomna). Puls z osiemdziesięciu podskoczył im do dwustu. Potter uchylił wieko i ujrzał piękny Srebrny Diadem z wyrytymi dwoma literami "RR" i słowami pod spodem: "Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie" oraz z dwoma nefrytami. Jeden w kształcie serca, a drugi łzy.


Wziął go do ręki i nagle poczuł, że Artefakt drży. Gwałtownie odrzucił go od siebie.
- Uważajcie!... - wrzasnął Dumbledore do towarzyszy. Zerwał się na nogi szykując się na najgorsze. Dobrze zrobił, bo rozległ się potężny ogłuszający huk, który wstrząsnął całym budynkiem. Nagle Diadem uniósł się w powietrze na kilka metrów. Szybko wirując wokół własnej osi wystrzeliwał we wszystkie strony dziwne refleksy.



Lodowaty wiatr chlastał ich po twarzy. Mało brakowało, a upadliby. - ...Percy, czy wszyscy zostali ewakuowani z budynku?! - krzyknął Albus uchylając lekko oczy zauważając wchodzącego do pomieszczenia i celującego w magiczny przedmiot.
- Telepatycznie zapytałem Alastora! Odpowiedział mi, że są już w bezpiecznym miejscu z dala od sierocińca! - odkrzyknął Percy. Huk ponownie wstrząsnął fasadami sierocińca, a nie które rzeczy na strychu zaczęły się przewracać. Ashe dopadł (z trudem) Harry'ego.
- Co się dzieje?! - krzyknął Jack zakrywając rękoma twarz.
- Nie chcesz wiedzieć!! - zawołali jednocześnie Albus i Percy.
- UWAŻAJ!! - Tym razem to Harry rzucił się na Ashe'a zbijając go z nóg. Z Diademu zaczęły wylatywać jaskrawe srebrno-zielone promienie.
- Zaraz zobaczysz co się stanie! - powiadomił Percy brata-Puchona. Kolejny huk wybił okna.
- REDUCTIO! - ryknął niespodziewanie Jack.
- JACK, NIE!!! - również ryknął Percy w panice. Najpierw rzucił się na Jacka, a potem przeturlał się po podłodze obejmując go jak matka dziecko. Promień odbił się od artefaktu niszcząc wszystko, co stało mu na drodze. Wszyscy, w wirze lodowatego wiatru, kawałków szyb i tego typu rzeczy, zobaczyli coś okropnego. Z Artefaktu wyłonił się jak duch szesnastoletni Tom Marvolo Riddle z założonymi ramionami na piersi. Uśmiechał się cynicznie patrząc na zgromadzonych.


- Proszę, proszę. Mamy zaszczyt się spotkać w większym gronie. Levender, Potterowie i jego kumple, a nawet sam Albus Dumbledore mnie odwiedził. - wycedził jadowicie. Harry zerwał się na nogi. Jack i Ashe z trudem gramolili się z podłogi. Wiatr wytrącał wszystkich z równowagi.
- Co to za jeden?! - wrzasnął Jack. Harry przez chwilę zastanawiał się co zrobić: ryknąć histerycznym i nieopanowanym śmiechem, wyć ze strachu, czy najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Voldemort postąpił w stronę smaganych wiatrem czwórki. Patrzył bezlitośnie na Percy'ego. Obaj naraz zauważyli samotną różdżkę Nicole, która na widok młodzieńca ponownie zemdlała.
- HARRY, ALBUSIE, RÓŻDŻKA NICOLE!!! - wrzasnął Percy. We trzej równocześnie rzucili się ku niej, ale Voldemort, ze względu iż profesor Dumbledore był starym i wolniejszym mężczyzną, zdążył dobiec do różdżki Rudej.

Ziuu! Łup!

Przeleciał błyskawicznie między nimi powodując, że obaj się zderzyli głowami. Nim wszyscy się zorientowali Riddle miał już różdżkę w ręku.
- I znowu popełniłeś podstawowy błąd, Levender... - zadrwił Horkruks z bezczelnym uśmiechem. - ...Nie doceniasz mojej...
- I TAK CIĘ POKONAM! - wrzasnął pół-wampir. Chwiał się, ale czuł autentyczną desperację.
- Crucio! - zaklęcie Riddle'a niespodziewanie śmignęło ku Ashe'owi. Ten wrzasnął przeciągle i upadł zwijając się w kłębek.
- DRĘTWOTA! - wrzasnął Harry.
- Jesteś idiotą, Potter!... - wrzask Riddle'a dźgnął go w bębenki. Zaklęcie ominęło go. Tylko Jacka, Harry'ego i Ashe'a zdziwiło to, ale nie Albusa i Percy'ego. Jack za to nie był w stanie zastanowić się co się właściwie się dzieje. - ...Nie nauczyłeś się niczego?!?! AVADA KEDAVRA!! - Harry nie zdążył się uchylić.
- HARRY, PADNIJ! - Uratował go cud jakim był Ashe, który resztką sił szarpnął go na ziemię, tym samym zwalając chłopaka na siebie. Wilson jęknął z bólu.
- PRZEKLĘTY GŁUPCZE!... - Riddle w piekielnej furii wzniósł się w górę. Ryk wiatru i jego zimno wzmogło się prawie dwukrotnie. - ...PETRIFICUS TOTALUS!
- REDUCTIO! - wydarł się Percy zbijając urok Voldemorta rykoszetem.
- Jack, Percy, Harry trzeba zniszczyć Diadem! - zawołał Dumbledore.
- Nie, Dumbledore! - Riddle w krwiożerczym, wręcz nieludzkim szale, rzucił się na zielonookiego chłopaka niczym lew na antylopę gnu. Harry odskoczył potykając się o coś i uderzając boleśnie kręgosłupem o starą szafę. Riddle wyhamował.
           Zaczęła się klasyczna zabawa w kotka i myszkę.
- PROTEGO!... - ryknął Harry, odbijając Cruciatusa. Wicher szalał. - ...Ashe, Jack żyjecie?!
- Tak! - zawołali jednocześnie.
- JUŻ NIEDŁUGO! - wrzasnął Voldemort ponownie ciskając zaklęciem w blondyna. Ashe ponownie wrzasnął przeciągle i chwycił leżący wśród pobojowiska artefakt. Zasłonił się nim przed śmiertelnym zaklęciem. Wszystkich zatkało na ułamek sekundy. Każdemu serce waliło jak oszalałe. Każdy patrzył na scenę jaka przed nim się odbyła. Śmiertelny czar łupnął w Diadem rozbijając go w setkę odłamków, które rozprysnęły się we wszystkie strony kalecząc do krwi nie tylko Ashe'a, ale także Harry'ego i Percy'ego, którzy stali najbliżej również ich raniąc. Huk i wrzask, nieludzi wrzask, wstrząsnął budynkiem sierocińca. Dach zaczął się walić.
- ALBUSIE, NAD TOBĄ!!!! - Harry na wpół oślepiony wiatrem rzucił się do przodu wybijając mężczyznę spod linii wolnego spadu belki stropowej. Ciemność przesłoniła mu wzrok. Ostatnie co zapamiętał to uścisk dłoni Ashe'a na nadgarstku.

~~*~~

Londyn...
           Ashe, Harry, Percy, Jack, Nicole i Albus zostali eskortowani do Św. Munga. Byli tam trzy dni, ale gdy zostali wyleczeni wrócili do szkoły.
           Na miejscu zastali swoich przyjaciół: Dracona, Rona, Hermionę, Mary i Eleine.
- Gdzie wy byliście?! - wrzasnęła Hermiona do przybyłych jakimi byli Jack, Harry, Ashe i Percy.
- Przestań, Hermiono. Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie byłem z rodzeństwem oraz Ashe'em i dyrektorem. I czemu John musiał mnie zastępować przez ten czas na lekcjach to powiem ci, że zniszczyliśmy jednego z Horkruksów Voldemorta. - wyjaśnił.
- Poważnie? - spytała zaskoczona dziewczyna.
- Tak. Wiecie, muszę coś sprawdzić w bibliotece. - i poszedł na górę, a oni zanim. Znalazłszy się w wyżej wymienionym pomieszczeniu zobaczyli przyjaciela w dziale o animagii.
- Animagia? - zdziwił się Ron.
- Tak. Jak chcecie... - powiedział szukając książki. - ...możecie razem ze mną ją poćwiczyć... O, jest. Posłuchajcie...:


           Animag jest to zdolność czarodzieja do zmieniania się w dowolne zwierzę nie tracąc przy tym swojej świadomości i magicznej mocy zyskując za to, prócz innego kształtu, zdolność porozumiewania się z innymi zwierzętami i ich cechy.
           Animagia jest bardzo trudną sztuką, dlatego nie wszystkim czarodziejom udaje się ją posiąść. Inną rzeczą jest zamienienie przez czarodzieja innego człowieka w jakieś zwierzę. Wówczas ów zamieniony osobnik nie tylko ma kształt i wygląd danego zwierzęcia, ale i jego mózg.
Jak przemienić się w animagiczne zwierzę?
Oto trzy podstawowe kroki jak to zrobić:
1. Najpierw pomyśl o zwierzęciu, w którego chcesz się zmienić.
2. Następnie się skupiasz na czymś przyjemnym lub na jakimś miłym wspomnieniu z dawnych lat, bądź możesz pomyśleć o swych bliskich, którzy byli animagami.
3. Jednocześnie wypowiedz zaklęcie Anime.
Nauka może potrwać nawet trzy lata, ale są niektóre wyjątki. Osobą, którą opanował tą sztukę najkrócej w tym stuleciu jest Albus Dumbledore, a nauczył się jej w dwa miesiące.


___________________________________________
Od autorki:
* Lenelis - Jest to wymyślona przeze mnie postać, ale czy pani Cole jest nieśmiertelna jak Voldemort? Ależ oczywiście, że nie! Przecież ona już dawno powinna nie żyć...! Więc musiał ją ktoś zastąpić, co nie? W "...Labiryncie Pragnień" - tomie siódmym, jest też taka postać, ale obecna kobitka wyszła za mąż i zmieniła nazwisko.

21 kwietnia 2013

Rozdział 32 - Podróż do przeszłości

Klik


We śnie...
           Pojawił się w jakim pustym i ciemnym pomieszczeniu. Czuł czyjąś obecność.
- Kto tu jest? - spytał wstając powoli.
- Spokojnie, Harry. - rozległ się czyjś głos. Znał ten głos. Po chwili na lewo od niego pojawiła się postać Syriusza.
- Nic ci tu nie grozi. - odezwał się czyjś inny głos z innej strony. Nie był zbyt wyraźny i nie mógł poznać czy to kobieta czy mężczyzna, ale był łagodny.
- Jesteśmy z tobą. - rozległ się czyjś inny znany mu głos. Również znajomy. Kolejna postać podeszła do niego, ale tym razem ją poznał. Był to James Potter - jego ojciec.
- Wszystko jest w porządku, kochanie. Jesteś bezpieczny. - Ponownie odezwał się ten drugi głos. Tym razem zdołał go rozpoznać. Był to kobiecy głos. Obejrzał się. Zobaczył rudą kobietę.
- Mama? Tata? Syriusz?... - spytał. Cała trójka skinęli głową. - ...Czy wy... czy wy na prawdę tu jesteście? Czy ja umarłem? - spytał.
- Na chwilę twoje serce stanęło. To był jedyny sposób, by z tobą porozmawiać. Nie martw się. Twoi przyjaciele robią wszystko, by cię ocalić. Jednak my chcemy ci pokazać coś o czym powinieneś wiedzieć już trzy lata temu. - oznajmił James ze smutkiem w oczach.
- Nikt ci tego nie pokaże, gdyż tylko Voldemort to widział, a James i Lily byli świadkami, ale niestety... - tu Syriusz zawiesił głos, ale po chwili dokończył: - ...umarli i nie mogli tego powiedzieć, bo ty i twój brat byliście za mali na taką wiedzę. Za to ja mogę ci tylko pokazać co było w między czasie. - wyjaśnił mu Syriusz.
- Ja ci pokażę jak cię uratowałam. - odezwała się tym razem Lily.
- To będzie trwało zaledwie dwie sekundy na ziemi, a podróż w czasie tyle ile zechcesz. - wyjaśnił James.
- Czyli chcecie mnie przenieść w czasie podczas, gdy ja będę spał?... - spytał z zaskoczeniem Harry. Cała trójka skinęli jednocześnie głowami. - ...Dobrze. Zróbcie to. - powiedział Wybraniec bez zastanowienia. James, Lily i Syriusz machnęli rękoma i po chwili cały świat zniknął Harry'emu z oczu.

~~*~~

Data: 31 października 1981 roku... Miejsce: kryjówka Glizdogona...
           Harry i Syriusz pojawili się przed jakimś małym obskurnym domem. Młody Potter rozejrzał się. Nie znał tego miejsca.
- Syriuszu, gdzie my jesteśmy? - spytał rozglądając się wokół.
- Jesteśmy przed kryjówką Petera z godzinę przed śmiercią Lily i Jamesa. To jest moment, gdy domyśliłem się, że jest szpiegiem i Śmierciożercą. O, zobacz, tam jestem. - wskazał podbródkiem na czarnowłosego młodego mężczyznę schodzącego z motoru biegnącego ku domowi.


Poszli za nim. Gdy weszli do środka zobaczyli, że dom wyglądał normalnie. Jak powiedział im Syriusz (Harry'emu, Ronowi i Hermionie) cztery lata temu, nie było śladu walki, a po Pettigrew nie było śladu. Tego byli pewni, a młody Łapa właśnie się tego domyślił. Wybiegł jak szalony z domu, a oni za nim. Na podwórku zobaczyli motocykl, na którego młodszy Black wskoczył i wzleciał w niebo.

- Wiesz, Syriuszu, gdy w trzeciej klasie w Hogsmeade "Pod Trzema Miotłami" podsłuchałem rozmowę profesor McGonagall, profesora Flitwicka, Hagrida i ministra Knota dowiedziałem się, że dałeś Hagridowi swój motocykl, i że to on cię ostatni raz widział tamtej nocy. - zauważył Harry na co Black uśmiechnął się lekko i stwierdził:
- I tak było, Harry. Chciałem cię chronić. Podjąłem pierwszą dorosłą decyzję jako ojca chrzestnego, gdyż następnego dnia wytropiłem Petera i zesłano mnie do Azkabanu. Chwyć mnie za ramię. - polecił po chwili. Młody Potter tak zrobił.
           Po chwili byli przed nienaruszonym domem Potterów. Zauważyli jednak coś dziwnego. Z okna na piętrze rozbłysło światło. Jednak nie takie zwykłe światło lampy czy świecy, ale ZIELONE światło, a potem pojawił się dym o jakimś dziwnym kształcie. Ściana w dziecięcym pokoju Harry'ego, a wraz z nim roztrzaskała się szyba, ale tylko ta część.
- Syriuszu, to Voldemort! Jego widmo! To już się stało! Moi rodzice NIE ŻYJĄ!! - załkał przytulając się do niego.
- Harry, spokojnie. Twoi rodzice żyją w twoim sercu. Pamiętaj. - powiedział pocieszająco Black.
- Harry. - rozległ się głos tuż za nim. Obejrzał się i zobaczył ich oboje.
- Mama! Tata!... - krzyknął i podbiegł do nich, po czym przytulił. - ...Ale mi napędziliście stracha. - wyszeptał.
- Harry, czy chcesz wiedzieć co naprawdę się wydarzyło tamtej nocy? - spytała Lily. Wybraniec spojrzał na nich i odparł uśmiechając się przez łzy:
- Tak. Chcę poznać prawdę. - oświadczył.
- Dobrze. Więc trzymaj się, synu. - odezwał się James. Znowu cała trójka machnęli rękoma i ponownie świat rozpłynął się wokół nich i pojawił.

~~*~~

           Tym razem pojawili się przy schodach na korytarzu w ich dawnego domu. Harry rozejrzał się i uśmiechnął lekko.
- Pamiętam to pomieszczenie. Tu walczyłeś z Voldemortem, tato. - Wszyscy troje spojrzeli na siebie zaskoczeni.
- Harry, jako niemowlę byłeś już niezwykły. Pójdź na górę, tam jesteś razem z Lily. - poinformował James.
- Chcesz powiedzieć, że przenieśliśmy się w czasie do momentu, gdy Voldemort tu przybędzie? - spytał.
- Tak. Przybędzie za pół godziny... - odparła pani Potter. Harry westchnął. - ...Przez ten czas możesz popatrzyć na siebie samego, gdy byłeś mały i na nas zanim zginiemy. - Wybraniec popatrzył na nich i westchnął po raz drugi. Następnie skierował się na górę. Był już w pokoju, gdy się zachwiał i spadł ze schodów.
- HARRY!! - krzyknęli jednocześnie. Najwyraźniej szli za nim.
- Harry, syneczku, co ci jest?? - spytała zaniepokojona kobieta.
- Ja... nie wiem... Jak wszedłem do ś-środka zakręciło mi się w głowie. - wyjaśnił, gdy wychodzili z pokoju.
- Wiem dlaczego tak się stało. - Wszyscy spojrzeli na Syriusza, który wypowiedział to zdanie.
- Dlaczego? - spytał Harry wstając z pomocą ojca.
- Dlatego, że w tym pokoju Voldemort wkrótce straci swoją moc i ciało na trzynaście lat. Ty, Harry jak tu wszedłeś moc zaklęcia zabijającego w twojej bliźnie uaktywniła się i spowodowała, że źle się poczułeś. Z Voldemortem będzie tak samo w twojej przyszłości. - poinformowała Lily.
- Rozumiem. Więc idę. - wszedł do pokoju. Starał się nie zwracać uwagi na złe samopoczucie. Patrzył tylko na to, co się dzieje z przyklejonym uśmiechem na twarzy.
           Pół godziny później młodzi Potterowie usłyszeli pukanie do drzwi.
- Ja pójdę. - powiedziała ta młodsza Lily. Już wstawała, gdy powstrzymał ją mąż.
- Nie, skarbie. Ja otworzę. - powiedział pan Potter. Jego głos był trochę zdenerwowany.
- Dobrze, Jami! - odpowiedziała kobieta. (od autorki: Jami - czytaj dżejmi) Gdy mężczyzna stanął przy drzwiach spytał:
- Kto tam? - na chwile zapadła cisza. Potem rozległ się zimny głos:
- Si vita est mortis aeternae uisio*. - młodszego Jamesa zatkało na te słowa, a szczególnie głos. Powoli otworzył drzwi ich domu zobaczywszy nie kogo innego jak Lorda Voldemorta. Harry'ego to przeraziło.
- Czemu nie uciekasz? - spytał własnego ojca stojącego obok niego. Ten powiedział tylko:
- Wysłuchaj tego, o czym rozmawiałem z Voldemortem. - powiedział ze łzami w oczach i nawet na niego nie patrząc. Harry podszedł do Lorda oraz młodszego ojca i wysłuchał rozmowy między nimi...
- Co tu robisz? - spytał niezbyt grzecznie Rogacz.
- Uważaj na to co mówisz, bo może się to dla ciebie źle skończyć, Jami... - powiedział sarkastycznie Czarny Pan naciskając na ostatnie słowo. Czarnowłosy przełknął ślinę. - ...Mam dla ciebie wiadomość. Pewna wieszczka wypowiedziała rok temu przepowiednię o chłopcu, który ma moc pokonania mnie. Jednak mam mały dylemat. Przepowiednia dotyczy dwóch chłopców. Twojego syna i dziecka Longbottomów. Obaj chłopcy urodzili się pod koniec siódmego miesiąca... - "Rzeczywiście. Harry, Jack i Neville urodzili się pod koniec lipca, ale o, co mu chodzi?..." - pomyślał młody Rogacz. - ...A jego rodzice opierali mi się trzykrotnie... - kontynuował Lord. - "...Ma rację. Ja i Lily, oraz Alicja i Frank uchodziliśmy z życiem trzy razy Voldemortowi w ciągu ostatniego półtora roku. Ale co, to ma znaczyć?" - ...Sprawdziłem syna Longbottomów i stwierdziłem, że niema on dostatecznie dużo mocy, by mnie zabić, więc pozostał twój syn. - zakończył.
- Chyba nie myślisz, że ja...? - zaczął Rogacz, ale mu przerwano, bo Lord nie dość, że wszedł do przedpokoju wolnym krokiem i zbliżył do mężczyzny dość blisko, ale też powiedział niepokojące zdanie:
- Prawa Ręko, przez te pół roku dałem ci czas do namysłu, by być wolnym od zabijania i torturowania, ale widzę, że żyjesz sobie w dostatku... - rozejrzał się po pomieszczeniu i znowu spojrzał na Pottera. - ...Daruję życie tobie, twojej żonie oraz przyjaciołom jeśli zrobisz coś dla mnie. - poinformował go Lord. James zrozumiał wreszcie o, co jego panu chodzi.
- Nie! Nie zabiję własnego syna! W życiu! Prędzej umrę niż Ci na to pozwolę! Lily, uciekaj!! To ON, uciekaj! - ryknął cofając się i wyciągając różdżkę szykując się do walki.
- Nie? No dobrze. Sam tego chciałeś. - I rzucił w niego wiązkę zaklęć. James zrobił unik i także rzucił w niego zaklęcia. Walka stała się nierówna w momencie, gdy Jamesowi została odebrana różdżka. Wynik był z góry przesądzony. Riddle trochę torturował Pottera chcąc go jeszcze przekonać, ale i tak go zabił. A co będzie na piętrze?
- Jak to, tato? Byłeś Śmierciożercą, a w dodatku Prawą Ręką Voldemorta?? - zawołał Harry nie wierząc w ani jedno słowo młodszego Jamesa.
- Wybacz, Harry, ale nie miałem wyboru. Były ciężkie czasy. - próbował się usprawiedliwić.
- "Były ciężkie czasy"! Phi!... - przedrzeźniał go Harry. - ...I ty myślisz, że wasze czasy były ciężkie?? Pomyśl o obecnych! Wiesz, że będziesz dziadkiem? Miałem zamiar was wskrzesić, ale się chyba rozmyśliłem! Jeśli po ożywieniu udowodnisz mi, że jest ci przykro to może zobaczysz wnuka lub wnuczkę. A teraz idę na górę zobaczyć jak moja własna matka chroni mnie przed Riddlem! Własnego syna! - zawołał i pobiegł na górę.
- Harry! - załkał James, ale Ten nawet się nie obejrzał. Nawet nie zauważyli, że Rogacz płacze. Gdy Harry wszedł do swojego pokoju zobaczył swoją matkę w młodszej wersji obejmującą ramionami małego Harry'ego i wypowiadającą dziwne formułki siedząc na tapczanie. Trwało to kilka chwili nim Lord wszedł do pokoju. Lilka wstała, wrzuciła chłopczyka do łóżeczka. Wyciągnęła ramiona na boki i zawołała:
- Nie Harry, tylko nie Harry! - po chwili padła na kolana.
- Odsuń się, głupia... odsuń się, i to już! - Lily popatrzyła na czerwonookiego przez chwilę, a potem wstała, stanęła przed nim i powiedziała:
- Nie Harry, błagam, weź mnie zamiast niego. - zawołała składając ręce jak do modlitwy.
- To ostatnie ostrzeżenie, dziewczyno.
- Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko... - błagała. - ...Poza tym jeśli już chcesz go zabić to po moim trupie! - zawołała w przypływie odwagi.
- Na tobie mi nie zależy, tylko na twoim synu. Jeśli oddasz mi go dobrowolnie daruję ci życie. Ale jeśli już tak chcesz umrzeć to twoja prośba jest dla mnie rozkazem,... wnusiu... - i zanim kobieta choćby zrobiła ruch Lord zawołał. - ...Avada Kedavra! - Lily krzyknęła głośno i chwilę potem upadła martwa.
- Mamo! - krzyknął Harry. Załkał i zakrył oczy.
- Harry. - odezwał się głos jego matki zza jego pleców.
- Mamo... - szepnął oglądając się.
- Spójrz. - wskazała podbródkiem na Voldemorta i jego samego w wieku niemowlęcym. Chłopak spojrzał tam i zobaczył jak Czarny Pan celuje różdżką w małego chłopczyka mówiąc:
- I pomyśleć, że taki bachor ma moc pokonania mnie. Ale nie dopuszczę do tego, gdyż cię zabiję!... - i po raz trzeci w tym domu zabłysło zielone światło. - ...Avada Kedavra!... - promień poleciał ku chłopczykowi. Wszyscy patrzyli jak na zwolniony filmie. Zaklęcie poleciało ku czołu niemowlaka, odbiło się od niego i poleciało w przeciwną stronę uderzając Lorda Voldemorta w pierś. Usłyszeli przeszywający krzyk i chwilę potem czarownik upadł. Następnie z jego ciała wyleciał dym. Ten sam dym, który Harry widział przed domem i gdy miał 11 lat, w tej ostatniej sali na trzecim piętrze w Hogwarcie. Unosił się teraz w powietrzu jak duch. Spojrzał na chłopczyka i powiedział. - ...Jeszcze się spotkamy dziedzicu Gryffindora i od teraz także Slytherina! Obiecuję ci to! - i poleciał w siną dal.
- Rany! On wiedział, że jestem dziedzicem Gryffindora! Mamo, tato, Syriuszu, chcę wracać do swojej przyszłości. Już dość się na oglądałem. - odparł.
- Dobrze, Harry. Idziemy. - i ponownie machnęli we trójkę rękoma i dom zniknął. Pojawili się w pustej przestrzeni, gdzie mogli chwile pogadać.
- Harry... - odezwał się jego ojciec. - ...Ja chciałem cię przeprosić. - zaczął nieśmiało.
- Nie musisz, tato. Już zdążyłem ci wybaczyć, ale coś czuję, że nie powiedziałeś nikomu o tym co dokładnie się wydarzyło? - spytał Harry.
- No... w zasadzie... to nie wszystkim. Nie powiedziałem tylko Peterowi. - odparł.
- Dlaczego? - spytała Lily.
- Dlatego, że on też jest Śmierciożercą, a gdyby się dowiedział, że wciąż jestem po dobrej stronie powiedziałby to Voldemortowi. Jednak sam się o tym dowiedział. Był to jeden z powodów dla, których Riddle mnie zabił. - wyjaśnił.
- Mam dla was dobrą wiadomość. - odezwał się Wybraniec.
- Jaką? - spytali jednocześnie.
- A taką, że Glizdogon jest po naszej stronie. Zapytajcie się go. Proszę byście mnie teraz odesłali z powrotem. - Tak zrobili. Najpierw jednak się pożegnali, a potem odesłali go z powrotem do jego czasów.



____________________________________
Od autorki:
* Si vita est mortis aeternae uisio. - oznacza z łacińskiego: Jeśli życie jest wieczne, śmierć to tylko złudzenie.

14 kwietnia 2013

Rozdział 31 - Żywioły i ciąże

Klik

           Pół godziny później członkowie Zakonu Feniksa zebrali się na Grimmauld Place 12. W salonie byli, Hermiona, Carmen i Alex Welson, prawie wszyscy Weasley'wie, Parkerowie i Hoofowie, młodsi Riddle'owie Julie Anderson i jej córka, Alina, Draco i reszta członków Zakonu i paru z Gwardii.
- Przyjaciele, to co powiem jest ważne, ale nie dotyczy Lorda... - wszyscy, no prawie wszyscy spojrzeli zdziwieni na Harry'ego. - ...Chcę poinformować, że Agnes Hoof wypowiedziała pół godziny temu proroctwo o nienarodzonych dzieciach obdarzonych magicznymi zdolnościami. Bynajmniej nie chodzi mi tu o czarodziejskie umiejętności jakie mają wszyscy czarodzieje i czarownice czystej krwi, pół krwi, czy osoby niemagicznego pochodzenia, ale o coś więcej... - zrobił pauzę i mówił dalej: - ...Pytania więc brzmią: O czyje dzieci chodzi? I o jakich umiejętnościach mówi przepowiednia? - przemówił Harry do zgromadzonych.
- Wiem o jakie umiejętności chodzi. - odezwała się niespodziewanie Julie.
- I kogo dotyczy przepowiednia. - wtórowała jej Aurelia. Wszyscy na nie spojrzeli.
- Powiedz nam, mamo. - po prosiła panna Granger. Starsza Parker spojrzała na jedną ze swoich córek, potem na resztę, a na końcu na zielonookiego Pottera. Po chwili wstała i powiedziała:
- Chodzi o takie umiejętności... - wyciągnęła zaciśniętą dłoń przed siebie i otworzyła ją. Na jej wewnętrznej części dłoni pojawił się mały płomień.


Wszystkich przeraził fakt, że jej dłoń... płonie, ale ona nie krzyczała. - ...Spokojnie. - uspakajała zgromadzonych, po czym zamknęła dłoń, a płomień zniknął.
- Co to było? - spytała Minerwa
- Żywioł ognia. Jest ich pięć. - wyjaśniła.
- Sądziłem, że są tylko cztery żywioły. Ogień, Ziemia, Woda i Powietrze. Więc jak może być ich pięć? - spytała Nicole.
- A słyszałaś o Piątym Żywiole nazywanym miłością? - spytała Julie. Harry popatrzył na kobietę i spytał:
- Czy to przydatkiem nie jest zwykła magia? - spytał zaskoczony Wybraniec.
- Nie, Harry. Nie jest. - odpowiedziała Julie.
- Zaraz, moment! Jeśli ty, Aurelio umiesz przywoływać ognień w dowolnej chwili, a w TEJ przepowiedni było powiedziane o "...mocy znanej tylko Jemu i jego Oprawcy..." czy nie mówi ona przypadkiem o miłości? Czy ktoś jeszcze ma te umiejętności? - spytał młody Hoof.
- Tak. Ja. - odezwała się Julie. Wszyscy na nią spojrzeli, a ona machnęła ręką. Nagle zaczął kropić lekki deszcz, który po chwili przestał.
- Żywioł wody. - stwierdziła Mary.
- Zgadza się... - odparła Julie. - ...Władam Żywiołem Wody, Aurelia Żywiołem Ognia, Maria Gaunt włada Żywiołem Powietrza... - urwała, bo Hoof powiedział:
- Chwileczkę. Powiedziałaś: Gaunt? - spytał March.
- Tak. A co? - zdziwiła się Julie.
- Gauntowie byli przecież... - Harry urwał, a Aurelia dokończyła:
- Dziedzicami Slytherina. Tak. Musisz wiedzieć, Harry, że w przypadku Meropy Riddle nie musi ona być taka sama jak jej przodek. Zanim Voldemort się urodził było innych Pięciu Wybranych władającymi tymi żywiołami. Jak wiecie zdolność władania każdym żywiołem jest dziedziczna, a także wybrańcy ją otrzymują. Meropa władała Piątym Żywiołem, czyli miłością. Dlatego była tak traktowana przez ojca i brata. Nie tolerowali tego jak i, że zakochała się w Mugolu. - wyjaśniła.
- I uwarzyła amortencję, by dać go ojcu Voldemorta... - zauważył Harry, potem spytał. - ...Skoro pojawiły się zdolności władania każdym z żywiołów w waszych czasach, a wy jesteście w tym samym wieku co moja mama, to czy ona też miała jakieś umiejętności? - spytał.
- Spostrzegawczy jesteś, Harry... - stwierdziła Aurelia i uśmiechnęła się promiennie - ...Tak. Lily władała Piątym Żywiołem. Głównie z tego powodu uratowała ci życie. Użyła z Jamesem nie tylko Zaklęcia Fideliusa do ochrony domu, aby uchronić rodzinę przed Riddle'em i jego poplecznikami, ale także użyła swoich wrodzonych umiejętności, aby wzmocnić ochronę domu. Jednak jakoś Riddle wszedł do domu i zaatakował twoich rodziców. Potem poszedł zabić ciebie. Zaklęcie Uśmiercające Voldemorta się od niej odbiło i trafiło w niego, gdy próbował zabić ciebie. Widzisz Harry, Lily stanęła między tobą a nim tworząc nieświadomie ochronę, która była w tobie przez trzynaście lat. Twoje dzieci oraz twojego rodzeństwa i kuzynów, a także trojaczków będą posiadać moc jednego z żywiołów. Jak to mówi ten fragment przepowiedni: "...Moc ta przejawia się co trzecie pokolenie w części żeńskiej...". - wyjaśniła Aurelia.
- A propos dzieci. - odezwała się nagle Eleine.
- O, co chodzi? - spytał Harry lekko zszokowany zasłyszanymi informacjami, a zarazem nagłego i dziwnego zachowania jego narzeczonej. Młoda Parker podeszła do niego i już miała coś powiedzieć, gdy nagle zakrywała usta i wybiegła, a zaraz za nią Hermiona i Mary.
           Po kilku minutach wróciły białe na twarzy. Za wszystkie trzy powiedziała Eleine:
- Harry, wiem, że nie jest to temat dzisiejszego zebrania, ale musimy wam coś powiedzieć. - wychrypiała.
- A co takiego? - spytał.
- Harry, każda z nich jest w ciąży. - wtrącił się Jack zanim dziewczyny choćby otworzyły usta. Wszyscy spojrzeli na niego.
- Skąd wiesz? - zapytała Aurelia.
- W lochu Jack dziwnie się zachowywał. - odezwała się tym razem Julie.
- Czyli jak? - dopytywała się Susan.
- No, zasnął, a gdy po kilku minutach się obudził spojrzał na mnie i wypowiedział dziwne zdania. Miał błędny wzrok. Nie kontaktował. Odpowiadał na zadane przeze mnie pytania, jakby był w jakimś w transie czy coś. Gdy spytałam co mam zrobić, by wyprowadzić go z niego, to powiedział, że mam pstryknąć mu przed oczami. - wyjaśniła Julie. Wszyscy wpatrywali się w Jacka i Julie, potem szeptali między sobą. W końcu Harry podszedł do niej i oświadczył:
- Julie, posłuchaj, bo to ważne... - na chwilę zamilkł. Wziął głęboki oddech i dokończył: - ...Jack jest Przepowiadaczem Snów i z pewnością powiedziałaś coś, co wprowadziło go w senny trans. Tak działa u niego przepowiadanie przyszłości poprzez sny. - wyjaśnił jej Harry.
- To nie tak. - odezwał się Jack.
- Jak to? - spytali jednocześnie Harry, Julie i Agnes.
- Julie wyrecytowała mi przepowiednię, która została wypowiedziana siedemnaście lat temu. Dotyczy ona gównie Aliny... - nie którzy spojrzeli na Gryfonkę. - ...Została ona wygłoszona kilka dni przed jej narodzinami. Przepowiednia głosi, że w tym samym roku co Alina przybędzie do Hogwartu jej matka zostanie przez naszą trójkę uratowana. Mówi też, że obie się przyłączą do obecnych i przyszłych organizacji przeciw Voldemortowi o niejakiemu Mrocznemu Lordowi. Coś było jeszcze o trzech medalionach, ale nie do końca rozumiem o, co chodziło. Wspomniała coś o żywiołach, mocy planet i Pierścieniach Założycieli, że są one kluczem...
- Chodzi ci pewnie o ten fragment: "...Jednym z kluczy do pokonania najpotężniejszego Lorda Lordów i jego sług są trzy medaliony stworzone przez jedynego Czarnego Pana w tym samym czasie co porodziły się trzy anielice, co ich dzieci będą Wybrańcami Losu i Przeznaczenia Nowego Pokolenia do pokonania Mistrza Mistrzów! Żywioły... Moce Planet... Pierścienie Założycieli... Szesnaście medalionów złączone w pięć różnych pochodzących od Założycieli to klucze do otwarcia Wrót Piekieł i Niebios!..." - dokończył za niego Percy Levender wchodząc do pomieszczenia.
- Właśnie. - powiedział Jack kiwając głową.
- Wiem co to za przepowiednia. Ostrzega nas i informuje jednocześnie o zbliżającej się nieuchronnej przyszłości... - oświadczył Percy cichym głosem. - ...Mówi też o innym zagrożeniu, które na nas czyha w dalszej przyszłości... - popatrzył na nich swymi bystrymi zielonymi jak trawa oczami milcząc przez chwilę. - ...Nikt z was nie może go pokonać... - powiedział z naciskiem i patrząc na każde z osobna. - ...Tylko ja zdołam to zrobić. Nikt inny... - chwila ciszy. Nikt nie był zdolny by ja zakłócić. - ...Wiem jaką przepowiednię wyrecytował Jack... - podjął wątek Percy.  - ..."Trzy siostry zajdą w ciąże i urodzą Wybranych, którzy pokonają potężne zło czyhające w podziemiu"... - wyrecytował. Wszystkich to zaskoczyło i przeraziło zarazem. - ...Jestem w 100 % pewien kto nam grozi i radziłbym wam się przygotować nie tylko magicznie, ale także psychicznie na to. Pomogę wam w tym. - oświadczył z uśmiechem na twarzy a zarazem obawą i strachem w oczach.
- Muszę jednak coś wam powiedzieć... - odezwał się ponownie Jack. - ...Prawie za każdym razem w tych snach widuje dziwne postacie, z którymi rozmawiam, ale mają ten sam głos. Wcześniej te postacie tylko wypowiadały słowa proroctwa, potem zaczęły rozmawiać ze mną. Jednak od jakiegoś czasu widuję także dzieci i chyba są to te dzieci, które mają się narodzić za kilka miesięcy. To chyba TE dzieci są tym Pokoleniem, które mają pokonać tego Mistrza. Widziałem jak raz pokonują jakąś postać, a ona...
- Jakby wyszła z podziemia i wróciła do niego? - zakończył za niego Percy patrząc w ogień w kominku.
- Zgadza się. - potwierdził Jack.
- Uspokójmy się. Przepowiednia Jacka mówi, że Eleine, Mary i Hermiona zajdą w ciążę i zaszły. Ich potomstwa mają pokonać potężne zło. Teraz pytanie brzmi: czym jest to Zło? - podsumował John.
- Wiem czym ono jest, John... - szepnął Levender zwracając uwagę każdego w pomieszczeniu. - ...Analizując te sześć przepowiedni i przepowiednie Reginy oraz Agnes wiem z czym się zmierzymy... - stwierdził. - ...Zaczynają się pojawiać informacje o Mistrzu Mistrzów. Musimy być czujni... - tu się wyprostował. - ...Proroctwa mówią o nadchodzącym zagrożeniu, które wkrótce przybędzie i wychyli swój łeb z Piekieł. I to dosłownie... - dodał spojrzawszy na nich. W jego oczach zalśnił ogień, ale i też widać było smutek i obawę. - ...Mistrz Mistrzów wkrótce postawi nogę na Ziemi. - oznajmił bardzo poważnym tonem Percy.
- To on już tu już kiedyś tu był? - spytała McGonagall. Wszyscy skupili ponownie wzrok na Percym. Ten popatrzył na nich i westchnął.
- Tak... - młodzieniec zwiesił głowę, a w jego oczach tliły się łzy. - ...Ponad 120 lat temu nim urodził się Albus spotkałem go... - oświadczył. - ...Nie możemy jednak pozwolić na to, by przejął kontrolę nad światem. Voldemort przy nim to szczyt góry lodowej. Pod spodem kryje się wielka góra. Musimy zrobić wszystko, by nie dać się zabić i przechytrzyć Mrocznemu Lordowi. Rozumiecie? - zachęcał ich.
- Percy ma rację. Trzeba coś z tym zrobić. - odezwał się Ashe.
- Harry, myślę, że ciąża dziewczyn nie jest przypadkiem. - odezwała się Alina.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał były nauczyciel wpatrując się w nią. Lecz za nią odpowiedziała Nicole.
- To, że w przepowiedni, którą wypowiedziała Agnes są wspomniane nienarodzone jeszcze dzieci obdarzonymi mocami, które objawiają się co trzecie pokolenie. Jak dzisiaj usłyszeliśmy Eleine, Mary i Hermiona są w ciąży. To by oznaczało, że chodzi tu o wasze dzieci. Nasza mama, Lily miała moc serca. Aurelia włada ogniem, Julie włada wodą, Maria Gaunt włada powietrzem. Nie wiem kto włada ziemią, ale mam nadzieję, że się dowiemy. Julie ma za pewne nie tyko Alinę. Zapewne jej drugie dziecko będzie mieć te umiejętności bądź podobne, pod warunkiem, że będzie to dziewczynka... - urwała, bo ta pierwsza powiedziała:
- Przepraszam, że ci przerwę, Nicole, ale chcę zauważyć, że moim drugim dzieckiem jest Loren. - oznajmiła Julie.
- Ach tak, rozumiem. - speszyła się dziewczyna.
- Żywiołem ziemi włada Nancy Lynch. Nie wiem jakie teraz nosi nazwisko. - zauważyła Julie.
- Rozumiem. - powiedział Jack.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę spać. Koniec zebrania. Dobranoc. - wtrącił się Harry i deportował się do swojego gabinetu. Tam ruszył do swojej sypialni. Przebrał się i położył do łóżka. Zasnął natychmiast. Śniło mu się coś bardzo dziwnego...

7 kwietnia 2013

Rozdział 30 - Na ratunek druidzce i przepowiednia nienarodzonych

Klik

         Byli to: jakaś biało włosa dziewczyna i sam Lord Voldemort. Gdy Jack go zobaczył zakrył usta, by nie krzyknąć z wrażenia na jego widok (nie miał na sobie zaklęcia NiN). - "Cholera jasna! Co robić? Co robić?!" - pomyślał z przerażeniem i cofnął się, po czym oddalił cichaczem jeszcze kawałek i wszedł do najbliższej z wolnej celi. Wziął głęboki uspokajający oddech i skontaktował się telepatycznie z rodzeństwem.
- "Harry, Nicole, słyszycie mnie?" - spytał.
- "Tak, Jack" - odpowiedzieli jednocześnie.
- "Coś się stało?" - spytała Nicole.
- "Słuchajcie, w ostatniej celi natknąłem się na jakąś dziewczynę" - wyjaśnił.
- "To ją stamtąd zabierz" - poradziła Nicki.
- "Chciałby, ale sęk w tym, że nie mogę" - wybełtał dysząc szybko, ale cicho, by Lord go nie usłyszał.
- "Dlaczego?" - spytał Wybraniec.
- "Bo... bo widzicie,... jest przy niej... Lord Voldemort! Co mam robić?" - lekko panikował Jack.
- "Poczekaj chwilę..." - Harry spojrzał w dół w kierunku lochów (Harry i Nicole byli wciąż na piętrze). Harry zacisnął oczy i je otworzył. Zobaczył, że jego brat jest w celi obok. Zajrzał swoim "wzrokiem" do celi obok i zobaczył Voldemorta, a przy nim klęczącą jasnowłosą dziewczynę na oko 25 lat. Torturował ją. - "...Jack, posłuchaj, rzucisz na siebie Zaklęcie NiN i przejdziesz obok Toma. Gdy się odwróci rzucisz na nią to samo zaklęcie i uciekniecie stamtąd. Rozumiesz?" - zasugerował.
- "Tak" - odparł.
- "To idź. Bądź ostrożny i powodzenia" - powiedziała Nicole. Szatyn zamknął oczy, wycelował różdżkę w siebie, wypowiedział kilka dobrze dobranych słów i zniknął. Potem otworzył oczy i wyszedł z celi, w której był, a potem wszedł do następnej. Lord torturował dziewczynę, a ona krzyczała. Dopiero teraz młodzieniec zauważył, że miała nie więcej niż 25 lat. Pomijając fakt, że była poraniona na całym ciele i posiniaczona w kilku miejscach, to była piękna. Miała jasne włosy, a oczy niezapominajkowe, gdy je w pewnym momencie otworzyła, by spojrzeć na swojego oprawcę. Jej oczy wyrażały tylko ból, cierpienie oraz przerażenie.


           Dopiero po kilku minutach Riddle wyszedł i zamknął drzwi celi zaklęciem. Jack odetchnął z ulgą. Już miał zrzucić zaklęcie, gdy Harry zawołał w telepatycznie:
- "Nie, nie rób tego! Tom jest jeszcze za blisko jej celi!! Usłyszałby waszą rozmowę!" - Jack zamarł czekając. Trwało to zaledwie pół minuty, aż w końcu Nicole powiedziała z ulgą:
- "Jest już poza waszym zasięgiem. Zabierz ją stamtąd" - powiedziała.
- "Dzięki" - podziękował Jack obojgu. Ledwo zdjął zaklęcie, gdy Nicki znowu się odezwała:
- "Jack, bądź ostrożny, gdy będziecie wychodzić. Nie mam zamiaru tracić kolejnego członka rodziny" - oznajmiła.
- "Jak to? Przecież masz nas obu. Mnie i Harry'ego" - stwierdził Jack.
- "Tak, wiem, ale pamiętasz jak opowiadałam wam o przyrodniej siostrze i..." - nie dokończyła, bo Harry powiedział.
- "Jack, zabierz tą dziewczynę z lochów i uciekajcie" - Jack podszedł do jasnowłosej. Ta spojrzała na niego. Już miała krzyknąć, gdy się powstrzymała rozpoznawszy w nim nie swojego oprawcę, ale kogoś innego.
- K-kim je-jesteś? - spytała zachrypniętym głosem.
- Jestem Jack Potter. Zabiorę cię stąd. Rzucę na ciebie specjalne zaklęcie dzięki, któremu będziesz nie widzialna i nikt, prócz mnie cię nie usłyszy. Ja także rzucę na siebie to zaklęcie. Wydostaniemy się stąd. Reszta więźniów czekają na zewnątrz Dworu, a moje rodzeństwo dołączą do nas już niedługo. - po tej przepowie rzucił zaklęcie na nich oboje, po czym otworzył drzwi tym samym zaklęciem co drzwi celi Julie i wyszli z celi. Szli korytarzem do Hallu. Gdy się tam znaleźli zobaczyli nie tylko Śmierciożerców i Voldemorta, ale też Zakon Feniksa. Walczyli bez wyczerpania. Jack, podtrzymując jasno włosą poszedł ku frontowym drzwiom, a potem na skraj lasu. W połowie drogi zobaczyli grupę osób. Podszedł bezpośrednio do nich.
- Jestem pod wrażeniem, Jack. - To była Julie. Stała przy drzewie oparta o niego.
- Jesteś wspaniały! - powiedziała jasno włosa.
- Udało wam się! Uratowaliście nas! Ty i twoje rodzeństwo! - dodał jakiś mężczyzna.
- Nie ma za co. Teraz posłuchajcie, gdy przyjdzie Zakon oraz Harry i Nicole deportujemy was do Munga. Tych trochę w lepszym stanie przeniesiemy do Hogwartu. - oświadczył. Wszyscy zgodzili się z nim i przyjęli ofertę. Czekali teraz na resztę.

~~*~~
.
Przybyli po piętnastu minutach...
           Jack pierwszy się ujawnił przed rodzeństwem, którzy najwyraźniej wodzili wzrokiem wokoło.
- Cześć, Harry. - przywitał się.
- Cześć. Gdzie więźniowie? - spytał Potter-Gryfon.
- Tuż za mną. Rzuciłem na nich Zaklęcie NiN... - odpowiedział. - ...Nie których trzeba przenieść do Munga, a tych trochę zdrowszych do Skrzydła Szpitalnego w Hogwarcie. - oznajmił.
- Rozumiem. Spójrzmy... O, David, podejdź tu... - zwrócił się do blond przyjaciela. Ten podszedł do dowódcy. - ...David, rzuć na siebie Zaklęcie NiN i zabierz tych najbardziej rannych do Munga, a ja z Jackiem i Nicole zabierzemy resztę do Hogwartu. - poprosił.
- Zgoda. - Wyjął różdżkę, machnął nią krótko i już go nie było. Potterowie także rzucili na siebie to samo zaklęcie i też zniknęli. Zakon z kolei czekał. Ci, którzy się pojawiali zabierali do Munga. David wyczarował kopułę, a potem rzucił zaklęcie, by potem ich deportować w wyznaczone im miejsce. Potem rodzeństwo Potter dawali tym, co są najmniej ranni po świstokliku. Po minucie nikogo już nie było w lesie u podnóża Piekielnego Dworu...
Niedaleko błoni Hogwartu...
           Gdy pojawili się w Zakazanym Lasie cała trójka zrzuciła z nich zaklęcie, a potem skierowali się do zamku. Będąc w Sali Wejściowej zielonooki powiedział:
- Nicole, idź do McGonagall i powiedz jej o sytuacji, a reszta niech pójdzie za mną. - powiedział Harry. Poszli schodami do Skrzydła. Gdy przybyli na miejsce Harry powiedział im, by spoczęli na łóżkach, a sam poszedł po pielęgniarkę.

~~*~~

           Jeszcze tego samego wieczoru Harry przyszedł do wieży Gryfonów.
- Hasło? - spytała Gruba Dama.
- Miłość jest jak kwiat. Jeśli nie będziesz o nią dbać zwiędnie... - po tych słowach portret się otworzył, a nauczyciel wszedł. Zobaczył, że jest tu tylko kilkoro Gryfonów. - ...Proszę o uwagę! - zawołał. Zaległa cisza i wszyscy spojrzeli na Pottera.
- Cześć, Harry! - zawołał Ron.
- Cześć. Czy ktoś widział może Alexa Welsona i Alinę Anderson? Widzę, że ich tu nie ma. - spytał rozglądając się.
- Wiem, gdzie jest Alina. - powiedziała Parvati.
- To po nią idź. Mam dla niej niespodziankę... - Brązowo włosa poszła na górę do dormitorium dziewcząt. Chwilę potem wróciła z Aliną.
- Witam, profesorze. Czy coś się stało? - spytała.
- Zaraz ci powiem. Kto wie gdzie jest Alex Welson?... - spytał. Wszyscy milczeli. - ...Nikt? - spytał. Już się odwracał, gdy ktoś nieśmiało się odezwał.
- Panie profesorze. - rozległ głos jakiegoś drugorocznego.
- Słucham?
- Widziałem tego nowego Gryfona. Welsona. Szedł korytarzem trzeciego piętra. - powiedział.
- Kiedy?
- Jakieś dziesięć minut temu. - odpowiedział.
- Dziękuję, panie Fox. Alino, idziemy najpierw na trzecie piętro... - Szli w ciszy ku Skrzydłu Szpitalnemu. Idąc korytarzem trzeciego piętra spotkali młodego Welsona. - ...Dobrze, że jesteś, Alex. Chodź z nami. Mam dla ciebie i Aliny niespodziankę... - Oboje Gryfonów spojrzeli na siebie zdziwieni i poszli za swoim opiekunem. Harry zaprowadził oboje do Skrzydła Szpitalnego. Poprowadził ich do jednego z wielu parawanów i odsunął go. Na łóżku siedziała Julie czytając Proroka Codziennego. Harry spojrzał na Alinę i uśmiechnął się na widok jej niedowierzającej miny. Wiedział, że dziewczyna ją zna, przynajmniej ze zdjęć. - ...Alino, czy znasz tą kobietę? - spytał z lekkim uśmiechem. W odpowiedzi Alina podeszła powoli do kobiety i spytała z niedowierzaniem:
- M-mama? To-to ty?! - kobieta spojrzała na nią z uśmiechem na twarzy.
- Alina? To ty? Ale urosłaś... - uśmiechnęła się zdejmując okulary z nosa. - ...Coś czułam, że Jack nie próżnuje przyprowadzając mnie tam, gdzie trzeba i pytając mnie o ciebie. - Alina rozpromieniła się, a łzy popłynęły z jej oczu.
- Cały Jack! Och, mamo! - pisnęła i wtuliła się w nią. Po czym wyprostowała się i spojrzała na zielonookiego i również przytuliła go mówiąc: - ...Och, Harry tak się cieszę! Mam u ciebie dług, profesorze!! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - zawołała obcałowując go po twarzy.
- Udusisz mnie! - jęknął.
- Wybacz... - wymamrotała. - ...To z radości. - po czym usiadła na krześle obok łóżka matki i zaczęły konwersację między sobą.
- A jaką niespodziankę masz dla mnie?... - spytał Alex przypominając o swojej obecności. W odpowiedzi Harry uśmiechnął się i poprowadził go do łóżka z drugiej strony Sali zostawiając Alinę oraz jej matkę same sobie dyskutujące o tym co Alina robiła przez ostatnie lata i jak jej się żyje w Hogwarcie. Gdy dotarli do odpowiedniego łóżka młody druid rozpoznał postać na nim, mimo, że była odwrócona do nich tyłem. Z wrażenia krzyknął tak głośno, że słychać, by było to i w Chinach. - ...CARMEN?!? - ryknął. Jego wrzask zwrócił uwagę każdego, a w szczególności dziewczynę. Blond włosa otworzyła ze strachu oczy i się rozejrzała z przestrachem siadając na łóżku. Rozglądając się wkoło odetchnęła z ulgą upewniając się, że jest bezpieczna. Zakryła uszy i powiedziała w złości:
- Ciszej! Chcecie bym ogłu... - urwała, bo blondyn przytulił ją. - ...Co do.... A-Alex?? - spytała mało nie tracąc tchu.
- Och, Carmen, jak ja się cieszę, że cię widzę całą i zdrową! Gdyby się ojciec dowiedział...! Harry,... - spojrzał na swego nauczyciela, na twarzy którego widniał szczery uśmiech. - ...Jak znalazłeś moją siostrę? - spytał Pottera. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i odpowiedział:
- Miałem trening u druidów w te wakacje. Wasz ojciec wspomniał mi mimochodem, że ma dwójkę dzieci: Carmen i Alexa, czyli was. Gdy się dowiedziałem, że ty... - spojrzał na pannę Welson. - ...jesteś uwięziona w jednym z dworów Riddle'a postanowiłem wszcząć poszukiwania przy najbliższej nadarzającej się okazji. Gdy dostałem list od Elizabeth Pettigrew informujący o porwaniu Jacka byłeś też tam i ty wspomniany, Alexie. Skojarzyłem, że musicie być spokrewnieni i nakazałem odszukać cię... - spojrzał na Gryfona z uśmiechem i mrugnął okiem. - ...Postanowiłem cię uratować i przy okazji też i mego brata. - pokazał na Jacka stojącego obok nich. Puchon patrzył na nich swoim spojrzeniem, który mówił sam za siebie. Był szczęśliwy widząc tak uradowanego przyjaciela. Postanowił wtrącić swoje trzy knuty:
- Harry włamał się na chwilę do umysłu Voldemorta i dowiedział się, że planuje użyć jakiejś borni oraz paru więźniów, w tym dwie kobiety. Nie jakiej Julie Anderson... - Jack wskazał na kobietę rozmawiającą z ożywieniem z Aliną po drugiej stronie Sali. - ...oraz ciebie... - pokazał na Carmen.
- Zobaczyłem też miejsce, gdzie przebywacie... - wtórował mu Harry. - ...Rozpoznałem te lochy. - dodał.
- Jak? - spytała Carmen.
- Okazało się, że w nich przebywałem wiele tygodni w te wakacje, gdy byłem torturowany... - objaśnił Harry. - ...Postawiłem z Jackiem i Nicole deportować się do Piekielnego Dworu i przy okazji zabrać stamtąd też innych więźniów. Zrobiłem taki mały dowcip swemu Panu... - zachichotał. Młodzi Welsonowie wtórowali mu także się śmiejąc. - ...Jak widzicie udało nam się, gdyż pomogli nam również członkowie Zakon Feniksa. Nicole doradziła mi bym ich wezwał, bo sam bym nie wpadł na ten pomysł. - wyjaśnił drapiąc się po potylicy.
- Zrobiliśmy dywersję aby was stamtąd wydostać i przenieść w bezpieczne miejsce. - dodał Jack.
- Och, Harry, dziękujemy! Zrobiłeś nam wielką przysługę. Al, trzeba powiadomić ojca! - poinformowała brata Carmen.
- Ja się tym zajmę, panno Welson. Mam znajomego w waszym mieście. Już do niego idę. - i wyszedł. Po drodze spotkał Reginę i jej rodzinę.
- Och, Harry, cześć. - przywitała się Agnes uśmiechając się promiennie.
- Cześć, Agnes. Co tu robicie? - spytał.
- Słyszeliśmy, że Julie Anderson żyje, i że ją uwolniliście. - odpowiedziała Regina.
- A skąd ją znacie? - spytał nieco zaskoczony.
- Roger ją zna. - odparła pani Hoof. Spojrzeli na niego, a ten wyjaśnił:
- Poznałem Julie w Polsce. Zanim ja z Reginą się poznaliśmy chodziliśmy z Julie do tej samej klasy w szkole licealnej. - dodał.
- A gdzie jest ta szkoła? - spytał Potter.
- W Warszawie stolicy Polski... - odparł. Rozmawiając nie zauważyli, że Regina i Agnes poszły dalej korytarzem, a Alastor za nimi. Dopiero po ponad minucie zauważyli ich nieobecność. - ...Harry, gdzie są Regina, Agnes i Alastor? - spytał Roger. Poszli do najbardziej prawdopodobnego miejsca, gdzie mogliby być. Do Skrzydła Szpitalnego. I dobrze, że to zrobili, bo Agnes właśnie podeszła do rodzeństwa Welsonów. Szła jakby była w transie. Stanęli nie opodal nich, gdy nagle Alastor zdał sobie sprawę co zaraz nastąpi. Obejrzał się wołając:
- Agnes zaraz wypowie przepowiednię! - zawołał przez całą Salę. Wszyscy spojrzeli najpierw na młodego Hoofa, a potem na jego siostrę. Rzeczywiście panna Hoof wypowiadała te oto słowa:
- "W momencie pokonania Czarnego Pana przez Wybrańca narodzą się Oni! Półkrwi zrodzeni, obdarzeni mocą znaną tylko Jemu i jego Oprawcy... Moc ta przejawia się co trzecie pokolenie w części żeńskiej... Gdy złączą się moce Wybranych i Dziecka Losu objawi się im moc, która obali Mistrza Mistrzów i jego podwładnych!" - po tych słowach zachwiała się i upadła nieprzytomna na podłogę. Reszta, prócz Harry'ego podbiegli do niej. Regina sprawdziła stan córki. Nic jej na szczęście nie było. Tymczasem Harry usiadł na jednym z wolnych łóżek wpatrując się w dal.
- Harry, nic ci nie jest? - spytał Alastor zbliżywszy się do niego. Zielonooki spojrzał na młodzieńca i powiedział:
- Przepowiednia twojej siostry daje do myślenia. Musimy rozwiązać tą zagadkę i zinterpretować wszystkie przepowiednie jakie dotąd były wygłaszane przed nami. - oznajmił.
- Chyba masz rację. Najpierw jednak musimy zwołać Zakon. - zaproponował.
- Racja. - i wyszedł.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.