Moja lista przebojów 2

28 lipca 2013

Rozdział 7 (44) - Pucharu c.d. i walka z dwoma Horkruksami

Klik


          Sai i jego wujostwo zastanawiali się od dłuższego czasu co zrobić z tak niebezpiecznym przedmiotem jakim jest Puchar Helgi Hufflepuff, który Voldemort zamienił w swojego Horkruksa, i który stał teraz na stole w salonie w ich domu.
- Już wiem! - zawołała niespodziewanie pani Ghoh prostując się w fotelu. Obaj mężczyźni aż podskoczyli na nagły głos kobiety.
- Co wiesz, An? - spytał Peter.
- Sarah mówiła nam, że Harry Potter szuka Horkruksów. Chce je zniszczyć. Jeśli damy Potterowi Puchar będzie chciał Go zniszczyć. Musimy mu tylko ten Puchar tylko dostarczyć. - wyjaśniła.
- Wprost genialne, ciociu! A jak zamierzasz ten Puchar mu zanieść? - spytał cynicznie Sai.
- Ty to zrobisz. - odpowiedziała.
- Ja? - zdziwił się.
- Ty, w przeciwieństwie do nas jesteś czarodziejem i możesz się teleportować. - Anne uśmiechnęła się. Młodzieniec westchnął z dezaprobaty.
- No dobrze. Pójdę do niego, ale nie wiem gdzie on teraz może być. - powieszał z rezygnacją w głosie. Państwo Ghoh patrzyli na niego zdziwieni. Następnie pan Ghoh uśmiechnął się lekko i powiedział do siostrzeńca.
- Musisz się do niego bezpośrednio teleportować. Pomyśl o nim a pojawisz się przed nim. - zaproponował jego wuj.
- Faktycznie. Dzięki, wuju. - Sai wziął Puchar, schował do kieszeni i już po chwili zniknął z pola widzenia.

~~*~~

Ameryka Południowa... Brazylia...
          Pojawił się na jakiejś polanie po środku lasu, na którego horyzoncie stał olbrzymi zamek. Zastanawiał się dlaczego tutaj się pojawił, a nie przed Potterem? - "Być może jest w tym zamku, a teren budynku może jest pod działaniem zaklęcia anty deportacyjnego i nienaszolnaści..." - zastanawiał się. Skierował swe kroki ku niemu.
          Szedł już dobrą godzinę, a nie zbliżył się do niego, co rzadko się mu zdarzało, bo od miejsca, w którym się aportował do zamku dzieliło około 0,5 mili. Normalnie doszedł by w ciągu dwóch minut, ale tak nie było. Mało tego znajdował się w dżungli. - "...Najwyraźniej to Amazonia..." - pomyślał. Po drodze napotykał przeszkody, więc zajęło mu dużo czasu, by przez to wszystko przejść.
          Po piętnastu minutach niespodziewanie z gąszczy wyleciała strzała. Mając nie tylko moc wyczuwania ciemnych mocy, ale też instynkt zagrażający życiu i Szukającego chwycił strzałę w locie i rozejrzał się dookoła. Wyczuł, że jest tu dużo ludzi, a sądząc po ładnym zapachu były to kobiety.
- Wiem, że tu jesteście. Pokażcie się. Nic wam nie zrobię, przybyłem w pokoju. Nie jestem Śmierciożercą, ani żadnym Lordem. - oświadczył. Po kilku chwilach wyszło z zarośli kilkanaście kobiet. Szczupłe, wysokie i uzbrojone.


Każdy mężczyzna mógłby się w nich zakochać, gdyby nie fakt, że każda miała na twarzy maskę:


- "...To Amazonki, strażniczki Ciernistego Grodu" - pomyślał Sai patrząc na nie. Nagle jedna z nich wystąpiła z szeregu i przemówiła groźnym tonem:
- Kim jesteś i czego chcesz? - spytała celując w niego dzidą na końcu, której widniał dziwny symbol. Przypominał węża, ale wężem nie był. Po pierwsze: był z rubinów, a po drugie: za bardzo był poskręcany i nie miał oczu, tylko dziwny rubin w kształcie łzy. Sai nigdy w życiu go nie widział, albo raczej widział, lecz nie mógł sobie przypomnieć gdzie go widział.


Otrząsnął się z szoku i odpowiedział na zadane pytanie:
- Nazywam się Sai Kuchemoto. Przybyłem do Lorda Lordów w ważnej sprawie. Wiem, że, jest tu jeden z jego wnuków. Przybyłem prawdę mówiąc właśnie do Harry'ego Pottera. - odpowiedział.
- Co to za sprawa? - spytała inna Amazonka.
- Na moją siostrę rzucono czarno magiczny urok poprzez Puchar, który w dawnych czasach należał do Helgi Hufflepuff... - pokazał go. - ...Lord Voldemort zamienił ten Puchar w jednego ze swych Horkruksów. Jackie, moja siostra wypiwszy z Niego trafiła do Świętego Munga i jest w bardzo ciężkim stanie. Od 36 godzin jest w śpiączce i nie wiadomo czy się obudzi... - tu zwiesił głowę oraz strzałę. Zakrył twarz i się rozpłakał. - ...Uzdrowiciele nie dają jej szans na przeżycie. Chcę dać ten Puchar Harry'emu Potterowi, by mógł go zniszczyć w zamian za pomóc mojej siostrze. - wyjaśnił.
- Rozumiem. Dobrze, zaprowadzimy cię do młodego Pottera... - Sai uradowany już chciał iść w kierunku zamku, ale gdy zrobił krok inne kobiety wycelowały w niego naciągając cięciwy łuków z tym samym dziwnym symbolem. - ...ale musisz nam udowodnić, że jesteś godzien stanąć przed naszym panem. - powiedziała ta sama kobieta. Sai zaniepokoił się.
- Ale jak? - spytał młodzieniec.
- Na początek oddaj różdżkę. - nakazała inna kobieta wyciągając rękę po ową rzecz.
- Ale jak mam wam udowodnić, że jestem godzien stanąć przed Lordem Lordów? - spytał oddając różdżkę.
- Każdym sposobem, ale nie magicznym. Ten teren, aż do jego granic jest całkowicie Mugolski, ale ze względu, że jest to teren Ciernistego Grodu należącego do naszego Mistrza są tu środki magiczne, które chronią nas przed intruzami. Fakt, że przybyłeś tu dzięki teleportacji wykazałeś tym samym wielką moc. Wielu ginie już po samym przybyciu. - odparła.
- Jak to? - spytał z zaskoczeniem.
- Dlatego, że tylko osoby mające choćby zbliżona moc do mocy naszego pana lub jego potomków mogą tu przybyć omijając inne zaklęcia chroniące. Lord Voldemort ma prawo tu przybyć, bo jest sługą Czarnego Lorda. Więc my go nie sprawdzamy...
- A powinnyście. - wpadł w jej słowo.
- Co masz na myśli? - spytała podejrzliwie.
- A to, że gdyby zabił waszego pana, Riddle mógłby zyskać wielką moc. W ten sposób nikt by nie chronił Ciernistego Grodu, domu Matta Evansa i jego żony. Tak, wiem kim jest wasz pan. Wiem, że pokonał poprzedniego Lorda kilkadziesiąt lat temu. Jeśli dobrze pamiętam nazywał się Doman Winchester. Znam Legilimencję i odczytałem wasze myśli. Czy to dość bym poszedł do Evansa i porozmawiał z nim oraz z Harrym Potterem? - spytał z uśmiechem. Kobiety popatrzyły na niego niezbyt pewnie. Po czym radziły się. W końcu jedna z nich powiedziała:
- Tak. Chodź z nami. - powiedziała chwyciwszy go za ramię. Poszli w kierunki Grodu przez gąszcz drzew.
          Szli kilka minut, aż w końcu stanęli przed drzwiami owego zamku. Był ogromny, gdy stanęło się u jego wrót. Jedna z kobiet otworzyła wrota i wprowadziła młodzieńca do środka.
- Zostań tu i poczekaj. - nakazała wchodząc po najbliższych schodach i znikając mu z oczu.

~~*~~

Tymczasem w jednym z pokoi...
          Nicole i Jack rozmawiali ze swoją babcią na temat wyruszenia w dalszą podróż Świętej Trójcy i ich przyjaciół.
- Sądzę, kochani, że powinniście zabrać waszego dziadka. On się zna najlepiej na czarnej magii, a już w szczególności na tej, którą zna Tom Riddle II, bo w końcu uczył się jeszcze u niego po zabiciu poprzedniego Lor... - urwała, bo nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy zamarli patrząc w tamtym kierunku. Pani Evans podeszła do drzwi spytała. - ...Kto tam? Przedstaw się! - zawołała.
- To ja, Abelia. Mam wiadomość dla Czarnego Lorda i jego wnuka. - odpowiedziała. Jo spojrzała na dwoje z trójki wnuków.
- Dobrze. Wejdź. - powiedziała i otworzyła drzwi.
- Pani. - powiedziała kłaniając się.
- Co się stało, Abelio? Co to za wiadomość dla mego męża? - spytała nieco zdziwiona.
- Na dole czeka młodzieniec, który twierdzi, że posiada Puchar słynnej Hufflepuff i, że jest on Horkruksem. - odpowiedziała. Panią Evans zatkało jeszcze bardziej.
- Przyprowadź natychmiast waszego dziadka i Harry'ego... - nakazała Jackowi. Ten w mgnieniu oka wyszedł. - ...A ty przyprowadź tu tego młodzieńca. - dodała spojrzawszy na Amazonkę. Ta też wyszła. Gdy zniknęła za drzwiami przybyli Harry i Matt.
- O, co chodzi, babciu? - spytał Harry. Kobieta spojrzała na niego lekko wystraszona i podekscytowana jednocześnie.
- Mamy okazję pozbyć się kolejnego Horkruksa, kochani. - oznajmiła z lekkim uśmiechem na twarzy. W tym momencie ponownie rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść. - zawołał Lord. Abelia weszła prowadząc wysokiego młodzieńca.
- Jak się nazywasz, młodzieńcze? - spytała Matt zamiast powitania.
- Sailey Taylor Kuchemoto, proszę pana. - odpowiedział.
- Twierdzisz, że posiadasz Puchar Helgi Hufflepuff. Pokaż nam go. - nakazała Joanne. Sai wyjął przedmiot pokazując Go wszystkim. Harry rozpoznał ów Artefakt.
- Dziadku, to On! Gdzie Go znalazłeś?? - zawołał Harry podbiegając do młodzieńca, ale zatrzymała go siostra.
- Harry, stój! On może być Śmierciożercą! - stwierdziła.
- Nie przesadzaj, Nicki. Niby jak? Niema Mrocznego Znaku, ani nie jest ubrany jak Śmierciożerca... - odparł. - ...Panie Kuchemoto, niech nam pan powie skąd pan Ten Puchar wziął? - zapytał Harry podnieconym głosem patrząc na młodzieńca.
- Zacznę od tego, że to nie ja go znalazłem, tylko pracownik domu antycznego, który sprzedał mojej siostrze, Jackie. - odparł.
- W jaki sposób? - spytał tym razem Matt.
- Moja siostra od zawsze interesowała się magicznymi starociami, zwłaszcza tymi z czasów Założycieli Hogwartu. Z tego czego się dowiedziałem od wujostwa to dostała go w Domu Antycznym w Londynie, nie daleko naszego domu. Niestety nie zdawała sobie sprawy czym on jest. Napiła się z niego i zachorowała. Jej stan pogarsza się z godziny na godzinę. Zapadła w śpiączkę nie całe dwie doby temu. Ciocia An przypomniała sobie o Sarah Moon, która opowiadała jej i wujowi Peterowi, że ty Harry Potterze szukasz Horkruksów i chcesz... - wyjaśnił, ale urwał, bo Jack się wtrącił mówiąc:
- Oo, cofnij płytę, Kuchemoto. Powiedziałeś Sarah Moon? - spytał zaskoczony tą wiadomością, że jeszcze ktoś wie o tych przedmiotach i tej dziewczynie.
- Czy twoje wujostwo przypadkiem nazywają się Anne i Peter Ghoh? - spytał Harry.
- Tak. - odpowiedział.
- I pomyślałeś, że dając go nam zniszczylibyśmy Horkruksa, a przy okazji poprosisz nas o wyleczenie twojej siostry? - spytał z nie małym zaskoczeniem Lord Lordów.
- Tak... - odpowiedział. - ...Jeśli by się nie udało, to czy i tak mi pomożecie wyleczyć ją? Kocham Jackie jak nikogo innego. Poza wujostwem i siostrą nie mam nikogo na świecie. - powiedział ze smutkiem. Wszyscy spojrzeli na niego współczująco.
- No dobrze. Pomożemy ci, ale najpierw zniszczymy Horkruksa. - oświadczył Matt. Młodzieniec skinął głową promieniejąc z radości i sięgnął ręką po różdżkę w kierunku Abelii. Ta spojrzała na niego krzywo, ale oddała mu różdżkę. W między czasie Jack położył Puchar na podłodze i cofnął się jak inni, co byli w pomieszczeniu.
- Jak wypuścimy Riddle'a? - spytał Jack. Wystąpił Sai zbliżając się na bezpieczną odległość do przedmiotu gotów w każdej chwili odskoczyć. Wyciągnął różdżkę i stuknął w Puchar.
- Adaperire*! - To co się zdarzyło chwilę potem trwało w ułamku sekundy. Najpierw rozległ się ogłuszający ryk, następnie rozszalał się potężny wicher, potem Sai'ego odrzuciło do tyłu. Tymczasem Nicole niespodziewanie uniosła się w górę jak w transie. Po pokoju latały: kartki, łóżko, pościel i meble. Nicole krzyczała potwornie. Apokalipsa. Koniec świata. Z gardła dziewczyny dobiegł się głos tak straszny, że Sai'em, Jackowi, Harry'emu i państwu Evans, którzy zmagali się z wichurą, krew ścięło w żyłach:
- Harry Potterze!! ZGINIESZ, CZY TEGO CHCESZ, CZY NIE!! - Rudowłosa rzuciła się na Wybrańca.
- NIE!! - Jack ryzykując życiem, skoczył w kierunku brata w ostatniej chwili zwalając się na niego i odturlowując po podłodze na bok. Obaj cudem uniknęli drewnianego łóżka, które świsnęło im nad ich głowami. Jack poczuł jak paznokcie siostry przejechały mu przez policzek. Krew trysnęła strumieniem, ale adrenalina nie pozwoliła chłopakowi poczuć bólu.
- Jack, uważaj!... - krzyk mężczyzny, prawdopodobnie ich dziadka, uświadomił Jackowi, że za długo stał w jednym miejscu. Uświadomiło mu to także po części drewniany nocny stolik, który uderzył go boleśnie w nogę. - ...ARPEGNEO! - Już nie wiadomo co się właściwie dzieje. Wszystko fruwało w powietrzu z prędkością rozszalałego cyklonu.
          Sai półprzytomny czuł, że zaraz oszaleje. Jak przez mgłę widział, że młoda Potterówna wrzeszczy coś. Wszyscy zobaczyli jak z ciała Rudej wyłonił się Tom Marvolo Riddle. Śmiał się potwornie wśród całego tego zgiełku. Nagle zauważył też twarz Harry'ego Pottera. Zdawał się zapałać taką wściekłością, że omal sam nie uniósł się w powietrze.
- Wiedziałem, że nie jesteś typem inteligenta, Potter, ale żeby być aż takim idiotą, to trzeba mieć wrodzony talent!... - dobiegł ich ten sam głos, ale z drugiej strony pomieszczenia. Był to drugi Riddle. - ...Ty, ludzka szmato, nie jesteś mi już potrzebna! - Wszyscy zobaczyli jak na zwolnionym filmie. Nicole została odrzucona niewidzialną siłą, gdzieś w drugi koniec pokoju, po czym z głuchym łupnięciem uderza w ścianę i osuwa się na posadzkę. Nawet stąd widzieli krew, która spłynęła w ślad za nią po ścianie. Nie wiedzieli co się właściwie dzieje. Dwóch Riddle'ów walczyło z naszymi bohaterami. Obaj byli silni.
Jack nie wiedział już co się właściwie dzieje w pokoju wśród tego całego zamieszania. Jęknął głucho widząc Riddle'a i siostrę jak przeleciała tuż nad nim, omal nie taranując go. Wyszarpnął różdżkę i już miał ruszyć do ataku, gdy to, co walnęło go z całej siły w okolice nerek całkowicie odebrało mu resztki przytomności. Wokół niego zapanowała niczym nie zmącona czerń.
          Tymczasem Harry już nad sobą nie panował. Chcąc pomścić zarówno brata jak i siostrę rzucił się na Riddle'a, który wcześniej wyszedł z ciała Nicole, z różdżką niczym szpadą.
- SECTUMSEMPRA! - ryknął zachrypnięty, czując tak silną nienawiść, że omal go nie rozsadziło.
W międzyczasie pierwszy Riddle śmiał się jak szaleniec. Śmiał się podle. Nagle ni stąd, ni zowąd Harry wylądował na nim. Różdżki nie były już potrzebne.
- Nie wiesz, kiedy skończyć?! - wrzasnął Riddle zamykając nadgarstki chłopaka w niewyobrażalnym uścisku.
- Ja ci powiem! A NAWET POKAŻĘ! - zawołał ten drugi Riddle. Potworny, wręcz niewyobrażalny ból dźgnął Harry'ego w bliznę. Przed oczami mu pojaśniało, nawet nie wiedział czy wrzeszczy. Coś liliowego błysnęło mu w oczach. Słyszał wrzask, jakieś zaklęcia i uścisk, stalowy uścisk obu Horkruksów. To czym dostał niespodziewanie w głowę sprawiło, że stracił oddech, czucie w ciele i... przytomność.


_____________________________________
Od autorki:
*
Adaperire - łac. Ujawnić.

21 lipca 2013

Rozdział 6 (43) - Złoty Puchar

Klik


Na chwilę zmieniamy bohaterów... Parę godzin później... Londyn...
          Ładna szatynka o czarnych oczach i azjatyckiej urody zmierzała ulicą w kierunku domu z antykami.


Od dawna się interesowała starociami mimo tak młodego wieku. Nazywała się Jacqueline Kuchemoto (czytaj: Dżekłelin Kaczimoto). Miała ona 18 lat. Rok temu ukończyła Japońską Akademię Magii (w skrócie: JAM) w swym ojczystym kraju, a nie dawno, zaledwie pół roku temu, przeniosła się z bratem Sai'm do Anglii.
          Sai Kuchemoto jest japońskim aurorem, a ze względu, że Japonia i Anglia w Mugolskim i czarodziejskim świecie są sojusznikami zaproponowano mu, by reprezentował swój kraj w Anglii. W ten oto sposób przybył z siostrą tu do Londynu. Kochała ona zarówno swój kraj oraz magiczne stare antyki, a także zaczęła kochać Anglię. On sam znalazł pracę w tutejszym ministerstwie, a Jacqueline szukała jej już od dawna i właśnie natrafiła na swoją życiową szansę. Antyki! To było coś fascynującego! Sam też musiał przyznać, że nie widział jeszcze osoby tak zafascynowanej starymi przedmiotami. Nadzwyczajne było to, że umiała odróżniać magiczne przedmioty od zwykłych Mugolskich oraz dostrzegała aury wokół przedmiotów.
          Jacqueline szła ulicą już kilka minut, aż zatrzymała się przed owym domem antycznym i po chwili weszła do środka. Rozglądnęła się dookoła. Pomieszczenie było ogromne. Przypomniała katedrę. Wokół siebie dostrzegła meble i obrazy oraz zwykłe przedmioty jak puchary do picia czy biżuterie. Nic ciekawego dla Mugoli, którzy nimi się nie interesują, a zwłaszcza nie wyczuwają w nich magii. Dla niej jednak to nic trudnego. Kochała starocie, zwłaszcza te magiczne. Chodziła po całym domu podziwiając przeróżne meble i mebelki; stoły i stołki; krzesła i krzesełka; obrazy i obrazki; zdjęcia i autoportrety, itp. Nagle zobaczyła dziwną rzecz. Był to przepiękny Złoty Puchar. Podbiegła do Niego szybkim krokiem i się Mu przyjrzała z bliska. Był zrobiony z czystego złota. Miał ingrediencje "HH" i miało zwierzę. Borsuka.


Nie miała wątpliwości, że należał do słynnej Helgi Hufflepuff, jednej z Założycieli Hogwartu.
- W czym mogę panience pomóc? - rozległ się miły męski głos tuż za nią. Dziewczyna obejrzała się i zobaczyła mężczyznę na oko 35 lat.
- Co...? Ach tak, przepraszam. Słyszałam, że brakuje wam pracowników. Chciałabym się tutaj zatrudnić. Czy może znalazłaby się dla mnie jakaś praca? Chciałam się też spytać czy ten Puchar jest na sprzedaż? - spytała wskazując na Przedmiot. Mężczyzna popatrzył na nią nieco podejrzanie, w końcu powiedział:
- Proszę za mną. - i zaprowadził dziewczynę na zaplecze. Zaprowadził młodą kobietę do gabinetu dyrektora. Mężczyzna zapukał dwa razy knykciem w drzwi.
- Proszę wejść. - rozległ się inny męski głos. Oboje weszli.
- Przepraszam, panie dyrektorze. Ta młoda panienka przyszła w sprawie pracy. - poinformował.
- Ach tak. Jak się panienka nazywa? - spytał dyrek.
- Jacqueline Megara Kuchemoto, proszę pana. - odpowiedziała kłaniając się.
- Hm... - mężczyzna wzrokował ją od stóp go głów. - ...Ma pani jakieś kwalifikacje? - spytał.
- Oczywiście... - odparła. - ...Mam je tutaj. - wyjęła z torebki nie dużą teczkę ze wzorem drzewa kwitnącej jabłoni i podała mężczyźnie.



Ten otworzył ją i przejrzał papiery.
- Panno Kuchemoto, może mi panienka powiedzieć czemu chciałaby pracować u nas? - spytał.
- Fascynują mnie starocie z czasów króla Artura. Rozpoznałam jeden z artefaktów u was. Jest to Złoty Puchar z ingrediencjami "HH". Był na nim borsuk i napis: "Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie". Sądzę, że należał do niejakiej Helgi Hufflepuff. - odparła patrząc na dyrektora. Mężczyzna patrzył na nią z zachwytem, ale drugi wpatrywał się w nią z zaskoczeniem.
- Imponujące, panno Kuchemoto. Co może pani jeszcze powiedzieć o tym Pucharze? - spytał.
- No cóż,... - dziewczyna zamyśliła się, po czym usiadła i zaczęła wymieniać: - ...słyszałam i czytałam, że wszystkie przedmioty należące do pani Hufflepuff i jej przyjaciół miały niezwykłe właściwości. Szczególnie te osobiste. Jak np. Diadem Roweny Ravenclaw, czy Medalion i Pierścień Salazara Slytherina, czy choćby miecz i pierścień Godryka Gryffindora. - wyjaśniła. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Więc dobrze. Jest pani przyjęta, panno Kuchemoto. - dziewczyna nie mogła się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Wyciągnęła rękę ku mężczyźnie, a ten ją uścisnął.
- Dziękuję, panu. - powiedziała z entuzjazmem.
- Nie ma za co. Tak się składa, że w naszej firmie w chwili przyjęcia do pracy dajemy jeden dowolny przedmiot za darmo. - wyjaśnił. Dziewczynę uradowało to i zawołała:
- Mogę wybrać sobie co chcę i zabrać ze sobą do domu i to za darmo?? - spytała z niedowierzaniem i z jeszcze większym uśmiechem na twarzy. W jej oczach widać było iskry szczęścia. Mężczyzna skinął głową na potwierdzenie jej słów. Dziewczyna rozpromieniła się.
- Proszę za mną... - powiedział. Zaprowadził dziewczynę do głównego holu, gdzie były wystawione przeróżne artefakty. - ...Proszę sobie wybrać co pani chce z tego, co tu się znajduje. - powiedział do Jacqueline pokazując na hol ręką. Japonka szczęśliwa na twarzy podeszła do złotego Pucharu Helgi i powiedziała:
- Chcę ten Puchar. - oświadczyła stanowczo. Obaj mężczyźni nieco byli zdziwieni. W końcu dyrek oświadczył:
- Zgoda. Puchar Helgi Hufflepuff od teraz należy do pani. - powiedział uroczyście.
- Dziękuję, panu. - powiedziała biorąc z szafki magiczny Artefakt. Wiedziała, że musi go stąd zabrać jak najszybciej, gdyż jakiemuś Mugolowi może coś się stać.
- Kiedy może pani zacząć? - spytał dyrektor. Panna Kuchemoto zamyśliła się na chwilę, po czym odpowiedziała:
- Od tego poniedziałku. - odpowiedziała. Mężczyzna wyciągnął rękę ponownie w jej kierunku. Ta ją uścisnęła, skłoniła się jak na Japonkę przystało i wyszła biorąc Puchar ze sobą.
          Szła ulicą podziwiając swój drogocenny skarb. Gdy przyszła do domu postawiła Go na stole. Jej i Sai'ego dom był prawie w całości w stylu angielskim, ale były fragmenty japońskie np. ich sypialnie i łóżka (czyli poduszka i kołdra zamiast prawdziwego łóżka) oraz ogródek, gdzie było dużo drzew wiśni.

 
Posłanie Jackie


 Posłanie Sai'ego

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Jacqueline poszła do przedpokoju i otworzyła owe drzwi.
- Jackie*, skarbie! - byli to wujostwo dziewczyny i jej brata. Anne i Peter Ghoh.
- Ciocia An? Wujek Pet? Co wy tu robicie? - spytała się ich ściskając każde z osobna.
- Przyszliśmy odwiedzić naszą kochaną Jackie! - pisnęła pani Ghoh podając jej pudełko z czerwoną kokardą.
- A także złożyć jej sto lat z okazji 18 urodzin**! - zawołał pan Ghoh podając jej kwiaty, a konkretnie białe i czerwone róże.
- Och, dziękuję, wuju! Są piękne! - uśmiechnęła się. Wzięła od nich prezent oraz kwiaty i zaprowadziła do salonu, a sama poszła do kuchni. Przygotowała wodę na herbatę, wyjęła trzy filiżanki i ciasteczka oraz ciasto biszkoptowe. Położyła je na dwóch talerzach, a filiżanki z herbatą obok. Gdy położyła to wszystko na tacy zaniosła do salonu. Będąc już w owym pomieszczeniu zauważyła dopiero przy stole, że jej ciotka trzyma Coś w ręce.
- Skąd To masz, kochana? - w głosie pana Ghoha było słychać powagę, zaniepokojenie i przerażenie. Jackie spojrzała na wuja. Ten wskazywał na Puchar, który trzymała Anne.
- Z Domu Antycznego. Jest tu, nie daleko... - odpowiedziała. Państwo Ghoh spojrzeli po sobie. Wiedzieli czym jest Ten Przedmiot. - ...Czy coś się stało?... - spytała się ich biorąc od ciotki Puchar i napełniając Go sokiem z pomarańczy. Zanim którekolwiek z nich zareagowało Jackie napiła się łyka z Pucharu.
- NIE! JACKIE!! NIE PIJ Z NIEGO!!! - ryknął jej wuj. Było jednak za późno, gdyż brunetka skończyła pić i spytała:
- Dlaczego? - spytała głupio, ale nie mogła nic więcej powiedzieć, gdyż zaczęła się krztusić, a potem dusić. Puchar wypadł z jej rąk wylewając jego zawartość. Płyn zamienił się w czarną maź. Po chwili dziewczyna upadła na podłogę próbując nabrać powietrza.
- JACQUELINE!!... - ryknęła Anne i podbiegła do niej. - ...Jacq*! Jacq, skarbie! Powiedz coś!... - wołała zrozpaczona Anne, ale dziewczyna nie odezwała się. Nie mogła nic powiedzieć, gdyż w tym momencie zemdlała. Cała pobladła. - ...Peter, trzeba ją zanieść do szpitala! - zawołała do męża.
- Ale którego? Nie możemy jej zanieść do Mugolskiego, nie zrozumieli by. Poza tym uzdrowiciele ze świętego Munga też tego nie zrozumieją co było przyczyną. Poza tym to czarna magia, trzeba coś zrobić aby ją zniszczyć. - oświadczył mężczyzna.
- Ale jeśli nic nie zrobimy ona umrze!... - zawoła zrozpaczona biorąc głowę siostrzenicy i tuląc ją do swojej piersi. W jej oczach szkliły się łzy. Nagle do pokoju wszedł inny mężczyzna. Był to wysoki 25-letni młodzieniec. Miał rozczochrane czarne włosy wpadające w granat i równie czarne oczy. Był ubrany w zwykły szary sweter.


Gdy zobaczył swoje wujostwo uśmiechnął się promiennie, ale gdy zobaczył ich twarze we łzach zaniepokoił się. - ...Sai! Dzięki Bogu! - zawołał Peter.
- Co się stało, wuju? Ktoś umarł?... - spytał z uśmiechem na twarzy, ale dopiero teraz zauważył głowę siostry wtuloną w głowę jego ciotki. - ...Co jej się stało? - spytał podchodząc do dziewczyny i klęcząc przy niej.
- Kupiła w domu antycznym Puchar Helgi Hufflepuff. Wiedzieliśmy czym On jest. Puchar jest Horkruksem Sami Wiecie Kogo i napiła się z Niego nie wiedząc czym On jest. Ostrzegaliśmy ją, by nie piła z niego, ale było już za późno. Po wypiciu zaczęła się krztusić, a potem dusić. Następnie upadła i zemdlała. - wyjaśnił pan Ghoh.
- Kiedy to się stało? - spytał badając różdżką stan Jackie.
- Z dwie minuty temu. - odparła zrozpaczona kobieta.
- Musimy ją zanieść Munga, i to szybko. - powiedział biorąc siostrę na ręce.
- Ale dlaczego? Czy ma jakieś poważniejsze obrażenia? - spytał Peter.
- O, tak. Ma obrażenia wewnętrzne. Trzeba ją jak najszybciej zanieść do szpitala zanim będzie za późno! Nie ma co zwlekać. - powiedział z powagą. Anne i Peter byli charłakami, więc chwycili Sai'ego za ramiona i deportowali się prosto do Świętego Munga.
          Gdy tam się znaleźli natychmiast podeszli do sekretarki.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - spytała patrząc na nich nawet nie zauważając nieprzytomnej Jackie.
- Proszę pomóc mojej siostrze. - powiedział Sai pokazując na wyżej wymienioną. Kobieta spojrzała na dziewczynę i natychmiast podeszła do młodzieńca wyjmując różdżkę. Gdy się zbliżyła przesunęła końcem różdżki wzdłuż ciała dziewczyny.
- Jest bardzo źle. Ma wewnętrzne obrażenia, straciła mnóstwo krwi, ma wewnętrzne siniaki i zadrapania i... Och! Ma wstrząs mózgu. Musi się nią zająć najlepszy uzdrowiciel. Chodźcie za mną. - oświadczyła, więc poszli za nią. Weszli schodami na górę, a dokładniej.


Piętro czwarte
URAZY POZAZAKLĘCIOWE
(uroki, nieusuwalne klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia)


Szli wzdłuż korytarza aż do jakiejś sali. Kobieta weszła tam, coś szepnęła jakiemuś uzdrowicielowi i wyszli oboje na korytarz. Mężczyzna był stary, pod 60-kę. Podszedł do nich i zobaczywszy nieprzytomną dziewczynę powiedział tubalnym, ale miłym głosem:
- Zanieśmy ją na intensywną terapię, a najlepiej na ojon. Tam zajmą się nią nasi najlepsi uzdrowiciele. Chodźcie za mną... - i poszli do końca korytarza. Tam weszli do jakiejś białej sali. - ...Proszę ją tu położyć... - poprosił mężczyzna pokazując na łóżko. Sai tak zrobił. - ...Proszę ich stąd wyprowadzić, musimy mieć spokój. - powiedział na koniec starszy mężczyzna. Więc kobieta wyprowadziła Sai'ego i Ghohów z sali.
- Proszę mi teraz powiedzieć kim państwo są? - swoje pytanie sekretarka skierowała do Sai'ego.
- Nazywa się ona Jacqueline Kuchemoto. Ja jestem jej bratem i nazywam się Sai Kuchemoto. To moje wujostwo, Anne i Peter Ghohowie. Jesteśmy jej najbliższą rodziną. Nasi rodzice zostali zamordowani w 1979 roku przez zwolenników Lorda i od tamtego czasu opiekujemy się sobą nawzajem. - wyjaśnił Sai.
- A co się stało pana siostrze? - spytała pielęgniarka. Sai spojrzał na nią i odpowiedział drżącym głosem:
- Właściwie... to nie wiem. Stało się to dwie minuty przed moim przybyciem do naszego domu. Wujostwo to wie, byli przy tym. - odpowiedział. Tak więc Peter odpowiedział na jej pytanie.
- W Londynie nie daleko ich domu jest dom antyczny. Jest to taki budynek, w którym są stare przedmioty. Mugole je kupują... - wyjaśnił mężczyzna. Kobieta tylko kiwnęła głową zachęcając do dalszych wyjaśnień. - ...No więc, przyszliśmy do Jacq, by złożyć jej życzenia urodzinowe i wręczyć kwiaty. Poszła do kuchni i szykowała herbatę, a Anne w między czasie zauważyła mały Puchar podobny do tego, który miała za swych czasów Helga Hufflepuff. Anne przyglądała się mu. Jacq powiedziała nam, że kupiła go w tym Domu. - wyjaśnił.
- Gdy z niego wypiła sok to zaczęła się najpierw krztusić, a potem dusić, a na końcu upadła i na koniec zemdlała. - dodała Anne.
- Rozumiem. Sądzę, że na ten Puchar zostało rzucone zaklęcia czarno magiczne wyższego stopnia. - wyjaśniła kobieta i weszła do sali zamykając za sobą drzwi.
- Muszę wiedzieć co dokładnie się wydarzyło. - zakomunikował Sai wujostwu i zniknął.
Pojawił się chwilę potem w domu antycznym...
          Sai miał pewien dar odziedziczony po matce. Umiał wyczuć złowrogą magię z przedmiotów i osób, a nawet widział kolory aur. Im bardziej ciemniejszy jest kolor tym przedmiot lub osoba są bardziej czarno magiczne lub złe. Rozglądał się dookoła widząc różne kolory. Nagle zobaczył mężczyznę idącego ku niemu. Skierował się do niego i bez żadnego przywitania powiedział
- Była tu moja siostra, Jacqueline Kuchemoto. Dostała od was mały Puchar. Puchar Helgi Hufflepuff. - oświadczył.
- Zgadza się. A czy coś się stało? - spytał koleś.
- Oczywiście, że tak!... - zawołał - ...Moja siostra jest teraz na intensywnej terapii! O, przepraszam,... JEST NA OJONIE i nie wiadomo czy przeżyje! Chcę wiedzieć skąd wzięliście ten Puchar?? - spytał zbliżając się do mężczyzny z nożem.
- Ja... no.. Znalazłem go kilka dni temu... na chodniku... przy Dziurawym Kotle... - jąkał się, ale przerwał mu Sai.
- Uuu, zaraz. Poczekaj... Powiedziałeś "Dziurawy Kocioł"? Przecież tylko czarodzieje i charłaki go widzą... Chyba, że... chyba, że jesteś czarodziejem! I...
- Jestem charłakiem... - przerwał mu mężczyzna. - ...Pochodzę z rodziny czarodziejów, ale nie uczęszczałem do Hogwartu, bo nie ujawniałem do końca magicznych zdolności. Osoby takie jak my widzimy magiczne budynki takie jak np. Dziurawy Kocioł czy peron 9 i 3/4 oraz dementorów... - wyjaśnił, po czym dodał: - ...Chodź, porozmawiamy gdzie indziej. - poradził mu mężczyzna.
- Nie. Mam innym pomysł. Pójdziesz razem ze mną do Świętego Munga i zobaczysz co się stało z moją siostrą!... - i chwycił go za ramię, a chwilę potem zniknęli pojawiając się obok Ghohów, którzy siedzieli na krzesłach w poczekalni. Mężczyzna, którego trzymał Sai rozglądał się dookoła. - ...Chodź. - warknął Ten i poprowadził mężczyznę do szyby, za którą było pomieszczenie z łóżkiem, na którym leżała wciąż nieprzytomna Jackie.
- Co jej się stało? - spytał.
- A nie wiesz? - spytał pan Ghoh.
- Nie. Nie wiem. - odparł.
- A więc ci powiem. Moja siostra nie wiedząc, że na Pucharze ciąży jakaś czarno magiczna klątwa wypiła z niego sok. Z tego co mi mówili wujostwo, to zaczęła się krztusić, potem dusić, następnie upadła i zemdlała. Jest w tym stanie do teraz... - wyjaśnił. - ...Zadowolony? - spytał na koniec.
- Nie... - odparł. - ...Nie wiedziałem. Myślałem, że to zwykły Puchar za czasów Założycieli Hogwartu. - tłumaczył się usiadłszy na krześle zakrywszy twarz. Widać było, że był załamany. - "Nie powinienem pozwolić brać tego Pucharu..." - pomyślał z rozpaczą patrząc poprzez załzawione oczy na stań dziewczyny. - "...Z drugiej jednak strony nie powinienem także kraść Pucharu z ulicy" - dodał.
          Po kilku minutach przyszedł ten sam uzdrowiciel. Państwo Ghoh i Sai wstali jednocześnie i podeszli do starszego mężczyzny. Drugi mężczyzna siedział dalej pogrążony w swoich myślach i nawet nie słuchał tego co mówił uzdrowiciel:
- Źle z nią. Uleczyliśmy wewnętrzne obrażenia, ale z mózgiem jest źle. Panna Kuchemoto jest w głębokiej śpiączce. Nie wiadomo kiedy się obudzi. - odparł patrząc na rodzinę pacjentki smutnym wzrokiem.


____________________________________________
Od autorki:
* Jacq i Jackie - to zdrobnienie od Jacqueline.
** Jackie miała 18-ste urodziny dwa dni temu.

14 lipca 2013

Rozdział 5 (42) - Nieco wyjaśnień i kolejna walka o Horkruksa - Złoty Medalion

Klik


Nicole wyciągnęła różdżkę zza pazuchy swojej szaty i wycelowała w mężczyznę. Z końca jej różdżki wystrzelił czerwony promień i uderzył w Śmierciożercę. Ten upadł nieprzytomny na posadzkę. Następnie Jack wyszedł z pod peleryny i podbiegł do kobiety mówiąc:
- Pani Ghoh! Proszę za mną! Wyprowadzimy panią stąd!... - powiedział machając do niej. Kobieta pobiegła za chłopakiem i weszła pod pelerynę, a Jack za nią, gdzie była również Nicole. Profesor McGonagall poszła ostrzec nauczycieli, by ci poinformowali uczniów. Tymczasem dwójka Potterów i pani Ghoh pobiegli najciszej, najostrożniej i jak najszybciej jak mogli w kierunku wyjścia. Przedostanie się tam było problem, bo na korytarzach było mnóstwo Śmierciożerców panoszących się w tą i z powrotem. Jack miał szczęście, gdyż kiedyś Harry pokazał tajne przejścia na skróty, które widniały na Mapie Huncwotów. Gdy wyszli na błonia myśleli, że nie tylko mogą zdjąć pelerynę to mogli by odetchnąć i odpocząć, lecz pojawił się kolejny problem. Na zewnątrz było jeszcze więcej tych idiotów jak to w myślach nazywali ich Potterowie. - ...Mam pomysł... - szepnął Jack. - ...Nie ruszajcie się przez chwilę... - nakazał. Odwrócił się do kobiet i machnął różdżką na nie obie w dość skomplikowany sposób i powiedział na koniec. - ...Curpae Diyane! - (czytaj: Karpe Dijen) Obie kobiety zniknęły. Potem wycelował w siebie i wykonał ten sam gest.
- Wow! Ale super zaklęcie! Gdzie się go nauczyłeś? - zawołała cicho Nicole.
- Cóż, siostrzyczko. Percy Levender nauczył mnie i Harry'ego tego zaklęcia ... - odparł skromnie wzruszając ramionami. - ...Chodźmy. - powiedział zdejmując z nich pelerynę.
- Jack! Zgłupiałeś!? Zobaczą nas! - syknęła była Krukonka próbując założyć z powrotem pelerynę.
- Nie, Nicki. Nie zobaczą... - zaprzeczył Puchon. - ...Dzięki temu zaklęciu nikt nas nie zobaczy i nie usłyszy, chyba że rzuci na siebie to samo zaklęcie. - wyjaśnił.
- Aha. - inteligentna odpowiedź Nicole rozbroiła napięcie obecnej sytuacji, więc skierowali się do Zakazanego Lasu. Po drodze, jak było do przewidzenia, zobaczyli kolejnych Śmierciożerców. Anne chciała rzucić zaklęcie oszałamiające, ale Jack ją powstrzymał chwyciwszy jej nadgarstek.
- Muszę ich walnąć oszałamiaczem. - wyjaśniła. Pomimo wyjaśnień kobiety Jack jej nie puszczał wyjaśniając to słowami:
- Jeśli to pani zrobi zaklęcie, które na nas rzuciłem zostanie automatycznie zdjęte, ale nie przeze mnie tylko przez samo zaklęcie, które rzucisz. Zaklęcie NiN polega na tym, że jest się jednocześnie nie widzialnym i nie słyszalnym. Dodane jest też zaklęcie zwodzenia i Muffliato. Działa dopóki, dopóty nie użyje się zaklęć obronnych, atakujących lub się nie teleportujesz. Wtedy Zaklęcie NiN znika. Im silniejsze zaklęcie, tym szybciej ta ochrona zejdzie. Czy teraz rozumiesz dlaczego nie chcę byś rzucała jakiekolwiek zaklęcia, gdy masz na sobie tą ochronę? - spytał. Kobieta popatrzyła na niego przez chwilę, a potem opuściła różdżkę i kiwnęła głową. Poszli więc dalej. Byli przy bramie, gdy usłyszeli głos w swoich głowach:
- "Teleportujcie się przed Ciernistym Grodem. Będę tam na was czekała" - Był to głos pani Evans, więc zrobili jak im kazała. Deportowali za bramą do domu Matta Evansa. Jack i Nicole podeszli do babci, a ona zaprowadziła ich do holu, a potem weszła na górę czekając na męża.

~~*~~

Kilka minut wcześniej w gabinecie "dyrektora"...
          Harry był w niemałych tarapatach. - "Niech to szlag! Jak mam się stąd wydostać, nie zwracając uwagi Voldemorta na siebie?! I te liny... Psia mać! Merlinie, co mam robić???" - rozpaczał Harry w myślach. Stał przy ścianie związany, zakneblowany z nasuniętą opaską na oczy. Słyszał jednak rozmowę Czarnego Pana ze swoim panem. Gdyby Tom II się dowiedział prawdy o Czarnym Lordzie byłoby gorzej niż źle. Jeszcze ci idioci pilnowali go. Co robić? Pewnym pocieszeniem było to, że dziadek kazał Voldemortowi nie torturować go, bo jak to sam stwierdził: Ma wobec niego plany. Plany. Ale jakie są te plany? Tego nie wiedział ani Harry, ani Voldemort.
- Więc, Riddle,... - mówił Matt do Voldemorta. - ...zrobisz tak: Oddasz mi Tego-Przeklętego-Bachora jak to go nazywasz, a Snape będzie dyrektorem Hogwartu do końca roku szkolnego. Ty odejdziesz z resztą swoich sług. Jak chcesz, możesz pozostawić tu jeszcze dwóch lub dwoje z nich. - zaproponował pokazując na Śmierciożerców.
- Dobrze, panie. Wybieram rodzeństwo Carrow jako zastępcy Snape'a. Będą nauczycielami Obrony Przed Czarną Magią oraz Mugoloznawstwa. - poinformował go.
- W porządku. A teraz... - tu podszedł do nieco przestraszonego Wybrańca. - ...Zabieram Pottera... - Zdjął opaskę z jego oczu i wyjął knebel z ust, potem chwycił go za ramię i spojrzał prosto w czerwone oczy Voldemorta. - ...Jeśli się dowiem, że Ty i twoi Śmierciożercy nie stosujecie się do zasad szkolnych tej placówki wrócę tu, i zabiję któregoś z nich. I nie obchodzi mnie kto to będzie, ale wiedz, że pożałujesz tego. Do zobaczenia, Riddle. - skierował się do kominka, wrzucił garść proszku Fiuu w popiół i wszedł do niego wołając adres swojego domu. Ostatnią rzeczą jaką obaj zobaczyli był Czarny Pan celujący w kominek. Lecz było już za późno dla byłego Ślizgona, bo Harry i Matt zniknęli.

~~*~~

Ciernisty Dwór...
          Na miejscu Harry został rozwiązany. Szybko odszedł od mężczyzny i usiadł w fotelu. Patrzył gdzieś w kąt nie zwracając uwagi na to, że jego dziadek się przemienił z powrotem w człowieka. Pan Evans podszedł do niego powoli i położył swoją dłoń na jego ramieniu. Potter spojrzał na nią, a potem na jej właściciela. Zobaczył, że jego wnuk był strasznie wystraszony, i to na prawdę przestraszony,
- Harry, już spokojnie. Wiesz, że nic ci nie zrobię. Musiałem zachować się jak drań, by Voldemort cię za bardzo nie skrzywdził i by mnie nierozszyfrował. Wiem, że wtedy potwornie wyglądałem, ale taki się stałem, gdy dotknąłem poprzedniego Czarnego Lorda. Jestem najpotężniejszym Lordem Lordów jaki istnieje. Wierz mi, że można mnie pokonać. - powiedział na koniec pocieszająco. Harry już miał coś powiedzieć i nabierał już powietrza, gdy do pomieszczenia weszła Joanne Evans.
- Och, Matt, Harry już wróciliście? To dobrze. Skarbie, przyszli Anne oraz Nicole i Jack. Czekają w holu. - oznajmiła radując się na ich widok.
- Dziękuje ci, Jo. Pójdę po nich, a ty postaraj się pocieszyć Harry'ego. Chyba się wystraszył, gdy mnie zobaczył pod inną postacią. - i wyszedł. Jo spojrzała na wnuka najpierw ze zdziwieniem, ale gdy zobaczyła jego twarz jej mina wyrażała smutek. Podeszła do niego.
- Harry, czy coś się stało? - spytała uprzejmie stanąwszy przed nim. Harry spojrzał na nią i odpowiedział:
- Babciu, ja... ja się... boję. - jęknął. Kobieta usiadła obok niego. Przytuliła, po czym spytała:
- Czego się boisz? Voldemorta? Jego nie trzeba się aż tak bać. Wasz dziadek... - urwała, bo Harry zawołał jękliwie wtulając się w nią:
- Właśnie jego się boję, babciu! On jest straszny! Strasznie wygląda! Przestraszyłem się!... - pisnął. - ...Jak mam walczyć z najpotężniejszym Czarnym Panem jeśli boję się własnego dziadka! - zawołał. Kobietę nieco zatkało, ale przytuliła wnuka jeszcze mocniej. Zaczęła go lekko kołysać i nucić jakąś spokojną melodię. Gdy trochę się uspokoił powiedziała:
- Harry, posłuchaj. Gdy Matt przywrócił mnie do życia też się na początku przestraszyłam, ale o wiele bardziej niż ty. Przez kilka lat nie chciałam z nim rozmawiać ani spotykać się. 8 lat od przywrócenia mnie do życia zaczęło mnie gryźć sumienie. Był sam w tym zamku. Samotny i zdruzgotany, przypuszczalnie z powodu iż go opuściłam po śmierci Lily i Jamesa. Gdy w końcu postanowiłam spotkać się z nim okazało się, że nie panował nad swoimi mocami nie mówiąc już o emocjach. Gdy mnie tylko zobaczył jego aura malała w niesamowitym tempie. W końcu zniknęła, ale jego postać Lorda wciąż była. Po jakimś czasie zapanował nad mocami i przemienił się z powrotem w siebie... - objaśniła. - ...Posłuchaj teraz uważnie, jeśli będziemy go uspakajać uda nam się "ujarzmić" te moce... - wyjaśniła głaszcząc wnuka po głowie. Harry trochę się uspokoił, a nawet uśmiechnął i przestał płakać. W tym momencie weszły cztery osoby: Nicole i Jack Potter oraz Anne Ghoh i Matt Evans. Harry, spojrzawszy na dziadka nie puszczając Jo. Starsza kobieta widząc to powiedziała łagodnie. - ...Harry, spójrz na mnie... - ten spojrzał. - ...Wiem kiedy jest sobą, a kiedy nie. W tej chwili jest w 100% sobą. Wierz mi. - i poklepała go po plecach dodając mu otuchy i odwagi. Harry spojrzał na chwilę na Matta, a potem na Joanne i znowu na Matta. Po czym wstał. Powoli i ostrożnie zbliżywszy się do mężczyzny.
          Tymczasem Matt patrzył na Harry'ego nie pewnie. Zastanawiał się czy się rozpłacze czy też może wpadnie mu w ramiona. Zrobiło mu się ciepło w sercu, gdy chłopak podszedł do niego z lekkim uśmiechem, a potem przytulił bez słowa.
- Harry, już się mnie nie boisz? - spytał. Harry spojrzał na niego i odpowiedział:
- Nie, dziadku. Babcia Jo poinformowała mnie o tym, że bała się ciebie jak ją ożywiłeś bardziej niż ja sam. I dodała, że musimy twoje moce "ujarzmić" byś był spokojniejszy i panował nad nimi. - odpowiedział.
- Cała Joanne. Nadopiekuńcza do przesady. Nie raz wyciągała mnie z transu... - tu westchnął teatralnie, a jego oczy były jakieś zamglone, gdy wspomniał to wydarzenie. Spojrzał z powrotem na Wybrańca i powiedział. - ...Myślę, że nie powinniście wracać do Hogwartu, gdyż jest tam niebezpiecznie Voldemort dowiedział by się o tym. Dlatego zostaniecie tutaj, wasi przyjaciele też...
- Dziadku,... - przerwał mu były Gryfon. - ...a jeśli ON tu przyjdzie i zobaczy mnie całego i zdrowego rozmawiającego z tobą? Z Lordem Lordów - Mattem Evansem, dziadkiem Wybrańca Losu jak ze starym przyjacielem??... - spytał z przerażeniem. - ...A gdy moi przyjaciele i rodzeństwo tu będą to zrobi im coś strasznego!!... - jęknął. - ...Nie mogę na to pozwolić, dziadku. Muszę wyruszyć w podróż z moimi przyjaciółmi w poszukiwaniu jego Horkruksów. Dumbledore powierzył mi to zadanie i wykonam je w taki, czy inny sposób. Nie ważne ile by mi to zajęło. Ważne jest to, by został pokonany i już nigdy nas nie nachodził. - oświadczy. Jego głos był bardzo stanowczy. Matt patrzył na zielonookiego bardzo uważnie, aż w końcu skinął głową.

~~*~~

Tymczasem...
          Lord Voldemort przechadzał się w tą i z powrotem po gabinecie czekając na jednego ze swoich sług myśląc przez ten czas o swoim panu i Harrym Potterze, tej marionetce Dumbledore'a. Zastanawiał się: Czemu jego pan rozkazał mu na przestrzeganie zasad szkolnych? Zwykle nie stosował się do nich w jego czasach szkolnych oraz w czasach swojej świetności. Dlaczego chciał zabrać Gryfona do swojego zamku? Jakie plany ma wobec niego? Musiał się tego dowiedzieć. Niestety nie mógł wysłać swoich sług, a już szczególnie Snape'a. Tylko Czarni Panowie mogli tam wchodzić, mało tego za pozwoleniem właściciela. Z tego co wiedział jest tylko jeden ŻYJĄCY Czarny Pan na świecie – On sam. Sam osobiście zabił Czarnych Panów, by przejąc ich moc. Jest ostatnim. Jeśli Czarny Lord zginie on umrze, a moc piekieł zgaśnie na zawsze, chyba że ktoś inny stanie się Lordem Lordów i będzie żyć dłużej...

~~*~~

Jakiś czas później...
          Harry i jego rodzeństwo zostali u swoich dziadków kilka dni, a ich przyjaciele u państwa Ghohów. Voldemort nie nachodził ich od czasu, gdy Matt rozmawiał ostatnio z Riddlem w szkole. To ich trochę niepokoiło.
           Przyjaciele uzgodnili między sobą, że mają się spotkać w pobliżu miejsca, gdzie kiedyś odbywały się mistrzostwa świata w quidditchu, by ruszyć na poszukiwania cząstek Duszy Czarnego Pana, lecz ich plany nieco się zmieniły wraz z wiadomością, że Percy znalazł jednego z Horkruksów.
           - Gdzie on jest?! - zawołał Harry dwa tygodnie później podczas śniadania do Lusterka Dwukierunkowego patrząc w twarz pana Levendera wrzeszcząc na cały głos. Wszyscy na niego patrzyli wystraszeni.
- Mówię przecież! Umbridge miała go na szyi. Zobaczył go John, gdy byliśmy w Ministerstwie Magii na przesłuchaniu przed Komisją Rejestracji Mugolaków. Byliśmy tam nie tylko my dwaj, ale też Aurelia oraz Mary i Eleine. Umbridge ich znalazła, gdy były w Hogsmeade i zabrała na przesłuchanie. Szczęście, że Hermiona była w Miodowym Królestwie z Ronem. Problem jest w tym, że są w 3/4 czystości krwi. Uwzięła się na nie, ale gdy powiedzieliśmy, że ojciec Aurelii, Petunii, Lily i Aidrene'a jest czystej krwi i był wpływowym urzędnikiem w Ministerstwie dali sobie spokój z Aurelią i jej rodzeństwem. Zaraz po tym, jak wróciliśmy do Kwatery skontaktowaliśmy się z tobą. - wyjaśnił. Harry przez cały czas słuchał nie odzywając się ani słowem. Był wstrząśnięty tymi informacjami. W końcu się przemógł i powiedział siląc się na spokój:
- Dzięki, Percy. Zostańcie tam. Zaraz do was dołączę... - i schował Lusterko do kieszeni, po czym spojrzał na towarzyszy będących w pomieszczeniu. Wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu. - ...Percy i John znaleźli kolejnego Horkruksa. Idę do nich. Ktoś jest chętny do pójścia ze mną? - spytał się ich. Ci patrzyli na niego. Pierwszy odezwał się Jack:
- Idę z tobą, Harry. - były nauczyciel uśmiechnął się do niego.
- Ktoś jeszcze? - spytał. Zapadło na chwilę milczenie, aż w końcu...
- Jak Jack idzie, to ja też. - oświadczyła Nicole.
- Pójdziemy wszyscy... - oświadczył pan Evans. - ...Jeżeli nie będziecie wiedzieć jak je zniszczyć to służę pomocą. Znam wampirze zaklęcie, które może niszczyć Horkruksy. - oznajmił uśmiechając się rozbrajająco.
- Więc uzgodnione. Idziemy wszyscy. Proszę by każdy do mnie podszedł i chwycił moje ramię. - poprosił. Tak zrobili, a Harry teleportował się z przyjaciółmi i rodziną do Ministerstwa.

~~*~~

Londyn...
          Stali w ogromnej sali. Pierwsze co zobaczyli, to John trzymający jakiś Złoty Medalion z literą "S".


Obok niego stał Percy z różdżką w ręku. Wszyscy do nich podeszli.
- To Ten? - spytał szybko Harry wskazując podbródkiem na przedmiot.
- Tak. - przyznał Parker. Harry patrzył na Medalion przypominając sobie wydarzenia z ubiegłego roku. Widział go w myślodsiewni Dumbledore'a. Przez właśnie ten Medalion, a raczej jego falsyfikat dyrektor niepotrzebnie zginął, co prawda ożył potem, ale tamto wspomnienie było bolesne.
- Niech wszyscy wyjmą różdżki, a ty Percy otwórz go. - poprosił Potter cofając się i przyjmując pozycję do walki. Jeszcze tylko Percy, John i państwo Evans przyjęli taką pozycję, po czym Percy zasyczał:
- Otwórz się. - Przedmiot, który Harry znał aż za dobrze, autentyczny Złoty Medalion Salazara Slytherina – uniósł się lekko w górę i zaczął wirować z zawrotną szybkością nad dłonią Johnego. Nagle - niespodziewanie z prędkością błyskawicy Medalion uniósł się aż pod sufit i znieruchomiał na chwilę. W tym samym momencie Nicole jęknęła i jakaś niewidzialna siła popchnęła ją do tyłu na ławki, tak że zemdlała. Siłą rzeczy uderzyła z całej siły w ścianę. Co dziwne, Medalion nadal lewitował w powietrzu obracając się delikatnie i złowieszczo. Harry chciał pomóc leżącej na podłodze siostrze, ale Medalion zaczął złowrogo brzęczeć więc się zatrzymał gotowy rzucić zaklęcie.
- Nie wiem, jak cię zniszczyć, ale zaklęcie redukujące powinno cię wykończyć... - powiedział Jack chcąc dodać sobie otuchy. - ...Reducto!... - Z jego różdżki wystrzelił promień czerwonego światła, ale... tylko odbił się od złotego metalu Medalionu. Harry w ostatniej chwili runął pod stoliki ciągnąc za sobą Jacka przewracając zarówno je jak i brata. Medalion zaczął wirować szybciej emanując jakąś potężną mocą, która szarpnęła wszystkimi. Jednocześnie zaczął wiać silny wiatr.
- DIFFINGO! - ryknęli jednocześnie Harry, John i Jack, ale zaklęcie ponownie odbiło się od Horkruksa i rozprysnęło na tysiące takich promieni, które rozleciały się po sali demolując wszystko co się da. Harry ponownie padł na ziemię zakrywając głowę rękami czując jak kafle ze ścian rozpryskują się na miliardy kawałeczków i sypiąc się im na plecy. Wiatr rzucał wszystkim mało nie powalając przyjaciółmi i rodziną Wybrańca. Harry i Percy zerwali się i już byli gotowi rzucić kolejne zaklęcia na Medalion, gdy wrzasnęli przeraźliwie i cofnęli się gwałtownie potykając o wyłamane krzesła. Wicher tarmosił ich włosami i chłostał po twarzy. Blizny Harry'ego i Percy'ego zatętniły oślepiającym bólem. Przed nimi - zamiast Medalionu - stał jak najżywszy Tom Marvolo Riddle z wyrafinowanym półuśmiechem na ustach i płonącymi pożądaniem oczami. W dłoni trzymał wycelowaną w Harry'ego różdżkę Nicole, która najwyraźniej wypuściła upadając.
- Harry Potter... - Riddle rozpromienił się w przerażający sposób. - ...Jakiż to zaszczyt znowu cię spotkać... - celował w niego różdżką, oczy błyszczały mu wściekłością przemieszaną z drwiną. - ...Widzę, Potter, że ponownie przyprowadziłeś przyjaciół i rodzinkę. - Czarny Pan spojrzał na Jacka, Percy'ego i państwo Evans. Harry z lekką paniką myślał jak by tu ich uratować. Jo i Matt podnieśli się również celując w niego, ale w przypadku pani Evans trzymała jakiś nóż. Cóż, nie była czarownicą, więc nic dziwnego, że Czarny Pan celował właśnie w nią. Najwyraźniej wyczuwał kto jest magiczny, a kto nie.
- Riddle! - wycedził były nauczyciel. Rzucił szybkie spojrzenie na nieprzytomną Nicole. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Włosy rozrzuciły się wokół jej głowy.
- Cóż za miła niespodzianka! Moje nazwisko aż tak zapadło ci w pamięci?... - zakpił Tom. Wicher szarpał włosami Harry'ego oraz jego towarzyszami i chłostał niemiłosiernie po twarzy, ale Riddle pozostał nieskazitelnie obojętny temu zjawiskowi. - ...Nie warto gadać, więc... AVADA KEDAVRA! - Harry jak długi ponownie padł pod sterty połamanych krzeseł. Zaklęcie minęło go o włos.
- DRĘTWOTA! - wrzasnął Percy. Zaklęcie poleciało prosto w Voldemorta i... minęło go szerokim łukiem. Ten zacmokał.
- Och, jaka szkoda... - zaszydził Riddle z potwornym uśmiechem. - ...Okazuje się, że słynny Percivald Levender nadal nie dostrzega subtelnej różnicy między człowiekiem a wspomnieniem! - zaśmiał się.
- Nie jesteś wspomnieniem! Jesteś częścią jego Duszy! - zawołali jednocześnie Harry, Percy, Jack i John. Cali brudni od brudu zerwali się na równe nogi i ponownie wycelowali w niego różdżkami.
- Och, chyba was nie doceniłem... - powiedział powoli. - ...Czyżbyście wiedzieli, czym jest Medalion mojego przodka? - Riddle uniósł brwi.
- Jesteś Horkruksem! - zawołał Harry.
- Co ty nie powiesz? I myślisz, że mnie pokonasz? Powiedz mi, Potter, czy jest sposób na pokonanie Cząstki Duszy?... - Riddle uśmiechnął się złowieszczo. Harry nie odpowiedział. Myślał gorączkowo. - ...IMPERIO! - Nie uchronił się przed tym zaklęciem. Poczuł się lekki i wolny od trosk.
- Odpowiedz: nie. - usłyszał rozkaz. Już otwierał usta, gdy nagle: Nie odpowiadaj... On nie może cię zmusić. - zaprotestował jego mózg.
- ODPOWIADAJ! - Harry poczuł ból w skroniach.
- NIE ODPOWIEM! - usłyszał swój własny wrzask. Uczucie lekkości minęło, ocknął się z transu. Wiatr smagał go coraz silniej. Riddle wyglądał na wytrąconego z równowagi.
- Odporny... - wycedził. Harry już wiedział co musi zrobić. Znaleźć Medalion i zniszczyć go. Artefakt musiał leżeć gdzieś obok Nicole, ale stał tam Tom... Harry zaczął obawiać się o starszą siostrę.
- Tak, jestem odporny! A nauczył mnie tego jeden z twoich najwierniejszych Śmierciożerców! Barty Crouch Jr.! - krzyknął. A żeby zyskać na czasie zaczął powoli okrążać Riddle'a. Obaj trzymali różdżki w gotowości.
- Doprawdy?... - Voldemort uniósł brwi. Nagle zmarszczył je. - ...STÓJ! Dokądś się wybierasz?! - Harry stanął gwałtownie.
- Pozwól mi zanieść ją w bezpieczne miejsce! - wypalił. Riddle obejrzał się i zobaczył leżącą rudowłosą dziewczynę z rozsypanymi na podłodze włosami.
- Ją? A co ona... Och!... - Riddle'owi błysnęły oczy. - ...Pani Mroku i Ciemności. - machnął energicznie jej różdżką. Nicole bezwładnie uniosła się w powietrze. Wszystkim zamarło serce. Skąd on ją znał?? Skąd znał Nicole?
- ZOSTAW JĄ! - wrzasnęli wszyscy jednocześnie.
- Aż tak wam na niej zależy? Miłość... głupota śmiertelnych... - zaśmiał się dziwnie sztucznie Riddle, ale oczy wciąż mu podejrzanie błyszczały. - ...Bezsensowna krótko chwila... - Harry przełknął ślinę. - ...Ale widzę, że i ciebie dosięgło to bezużyteczne uczucie... - Riddle uśmiechnął się krzywo. - ...To nieważne, bo i tak zginiesz... - machnął różdżką posyłając pannę Potter na drugi koniec zrujnowanej Sali Sądowej. Tam rzucił ją brutalnie na ziemię. Trzem braciom i państwu Evans zaszkliły się łzy w oczach, za to Jack i Matt chcieli się rzucić na Lorda, by go rozszarpać, ale w porę Harry i Jo ich chwycili w ostatniej chwili. Czarny Pan zachichotał złowieszczo co wzburzyło Jacka jeszcze bardziej, więc Harry przytrzymał go mocniej. - ...Spełniłem waszą prośbę. Taki... dobry uczynek, żebyś ty, Harry Potterze przed śmiercią nie uważał mnie za nieczułego i bezdusznego... - Riddle zaczął się śmiać. Harry w panice zaczął nerwowo się rozglądać za Medalionem. Dostrzegł Go tuż przy stopach Toma II. Telepatycznie skontaktował się z towarzyszami.
- "Jack, Percy, John, dziadku, babciu, słyszycie mnie?" - spytał.
- "Tak" - odpowiedzieli jednocześnie.
- "Medalion Salazara leży u stóp Riddle'a. Trzeba Go zniszczyć. Dziadku, to będzie twoja rola. Ja postaram się odwrócić uwagę Riddle'a od Niego. Za to reszta niech nas osłania. Zgoda?" - poprosił.
- "Zgoda" - zgodna odpowiedź przyjaciół i rodziny dodała mu odwagi i pewności siebie. By grać na czasie Harry słuchał dalej wypowiedzi Czarnego Pana. - ...A może, żeby cię nie pozbawiać resztek honoru stoczymy nieuczciwy pojedynek?
- Zgadzam się. - odparł natychmiast Harry. Miał już pewien plan. Zerknął kątem oka na dziadka, który stał trochę na prawo od Riddle'a dając mu niemą informację, by czekał na jego sygnał.
- Widzę, że zależy ci na honorze. Wielki Harry Potter odejdzie w poniżającej walce z Czarnym Panem... Tak więc ukłońmy się. Zachowajmy tradycję... - Pochylili się ku sobie. Harry czuł, że panika go ogarnia coraz bardziej. Riddle był wyluzowany. Przybrali pozycje do walki. Reszta odsunęli się od nich, by zrobić im miejsce.
- "Gdy Voldemort powie "dwa" rzucisz zaklęcie na Medalion. Dobrze, dziadku?..." - powiedział w myślach Wybraniec do Lorda Lordów. Ten niezauważalnie skinął głową.
- Raz... - zaczął odliczać Voldemort, a w jego oczach widać było szaleństwo. - ...Dwa... - Nagle - niespodziewanie Matt zawył:
- ACCIO, MEDALION! - ryknął smagnąwszy różdżką.
- NIE!! CRUCIO! - Wrzask Riddle'a wstrząsnął całą salą. Matt rzucił się w bok wiedząc, że ma mało czasu. Serce waliło mu jak miecz w kowadło, ręce trochę mu się trzęsły, jak każdemu w pomieszczaniu. Wycelował różdżką w Medalion, ale niemal natychmiast odparował zaklęcie niewerbalne ciśnięte przez swego wiernego sługę. Wszyscy padli na podłogę, by nie dostać zaklęciem.
- Expelliarmus! - wrzasnął Harry pierwsze z brzega zaklęcie rzucając je z podłogi. I nagle, jak deja vi, obie różdżki połączyły się złotą nicią. To było coś niesamowitego. Obydwaj wrzasnęli próbując utrzymać różdżki w rękach.
- CO TO JEST, DO CHOLERY?! - Riddle za wszelką cenę starał się utrzymać różdżkę w rękach, która szarpała się rozpaczliwie. Mimo absurdalnych myśli, Harry wiedział, co chce zrobić. Co MUSI zrobić. Znowu powiedział do dziadka w myślach: - "...Gdy zerwę połączenie zniszczysz Medalion. Dobrze?" - w odpowiedzi Matt ponownie kiwnął głową celując z ukrycia różdżką.
- Raz... dwa... TRZY! - wrzasnął Harry gwałtownie zrywając połączenie. Wiatr był zimny, ostry i potężny. Szarpał wszystkimi z wyjątkiem Riddle'a. Nagle rozległo się zaklęcie:
- MORIATUS! - ryknął Lord Lordów celując w trzymający w jego ręce Medalion. Czarny promień świsnął i z niebywałą mocą uderzył w artefakt. Huk z jakim Przedmiot się rozprysnął był ogromny, wręcz ogłuszający. Do tego dołączył świdrujący potężny wrzask Riddle'a. Harry zakrył uszy, targany lodowatym wichrem. Skowyt wibrował mu w uszach. Nagle poczuł, że coś ciężkiego uderza go w głowę i przed oczami zapadła mu nieprzenikniona ciemność.

~~*~~

Inne miejsce następnego dnia...
          Harry obudził się w łóżku w domu dziadka nad ranem. Gdy spojrzał w okno zdał sobie sprawę, że zbliża się świt. Zaczął sobie przypominać ostatnie wydarzenia w ministerstwie. Rozmowa z Percym, powiadomienie rodziny o odnalezieniu Horkruksa, przybycie do ministerstwa, walka o niego, a potem...
- No jasne. Zemdlałem. Jednak jest dobra wiadomość: Kolejny Horkruks zniszczony. - powiedział słabym głosem do siebie. Postanowił zdrzemnąć się jeszcze parę godzin.

7 lipca 2013

Rozdział 4 (41) - Nowy dyrektor Hogwartu – część druga

Klik


- Nie pozwolę ci na to! - rozległ się głos byłego dyrektora tuż za nim. Obecny "dyrektor" obrócił się powoli i spojrzał na portret Albusa Dumbledore'a tuż a biurkiem. Podszedł do niego i oznajmił:
- Ty mi czegoś nie pozwalasz, Dumbledore? Nie masz już tu władzy! Ty nie żyjesz! Zrobię co mi się podoba, czy tego chcesz czy nie!! - zawołał. Już miał się odwrócić, gdyby nie to, że portret znowu się odezwał. Spojrzał najpierw na Księcia Ciemności swymi niebieskimi oczami, po czym odparł:
- Jeszcze zobaczymy, Riddle. Harry uciekł z Hogwartu, bo wiedział, że prędzej czy później tu przybędziesz. Wiedział, że będziesz chciał go dopaść. Dlatego uciekł. Nie pozwolę ci na panoszenie się po świecie, a już zwłaszcza po Hogwarcie. Zobaczysz, że w końcu Harry cię pokona. Nikt cię nie może zabić, tylko on. Pomści swoich rodziców i tych bezimiennych, których zabiłeś i twoi Śmierciożercy. - oznajmił z uśmiechem na ustach, co wzburzyło Lorda, bo wykrzyknął:
- ZAMKNIJ SIĘ, STARCZE!!! - wrzasnął.

~~*~~

          W tym samym czasie w domu Ghohów Harry ponownie wrzasnął trzymając się kurczowo za bliznę. Hermiona aż podskoczyła, gdy krzyknął kolejny raz. Jego przyjaciele i rodzeństwo bardzo się martwili o Wybrańca, a już szczególnie Nicole, w końcu była najstarsza z rodzeństwa.
- Musimy coś zrobić... - postanowił Jack zmagając się ze swoim bólem. - ...Harry już krzyczy od pięciu minut. Musimy się dowiedzieć dlaczego. - zasugerował.
- Wiem dlaczego się wścieka. - odezwał się były Gryfon. Wszyscy na niego spojrzeli wyczekująco. Ten spojrzał na nich z bólem w oczach.
- Dlaczego, Harry? - spytała Hermiona. Zanim odpowiedział wstał.
- On się wściekł na Dumbledore'a,... na jego portret. Mam niestety bardzo złą wiadomość... - stwierdził z westchnieniem. Wszyscy gapili się na niego wyczekując odpowiedzi. - ...Voldemort jest... - tu spojrzał na przyjaciół, wyprostował się i dopowiedział. - ...Voldemort przybył do szkoły i mianował się dyrektorem Hogwartu. - Zarówno Harry'ego jak i jego towarzyszy przeraziła ta wiadomość i nie mogli tego przetrawić. Nagle pan Ghoh wstał i zawołał:
- Tam jest moja żona! Muszę ją ratować! - i już chciał się deportować, gdyby nie Jack. Szatyn podszedł szybko do mężczyzny, chwycił go za ramię i powiedział do niego zdenerwowanym głosem:
- Panie Ghoh, niech pan najpierw mnie wysłucha uważnie... - poprosił obracając go do siebie. - ...Wiemy, że jest tam pana żona, ale jeśli pan tam pójdzie to Voldemort was prawdopodobnie zabije. Niech pan pomyśli co się stanie z państwa dziećmi, gdy wy zginiecie? Proszę tą sprawę zostawić Harry'emu. - Mężczyzna popatrzył na niego, a potem na jego brata. W sumie Puchon miał rację. Jeśli tam pójdzie to kto zaopiekuje się dziećmi po śmierci jego i An? Nie mieli żadnej rodziny. Wszyscy umarli, wyjątkiem byli Jacqueline i Sailey Kuchemoto, ale oni nie mieli doświadczenia w wychowaniu dzieci.
- No dobrze,... Ale bądźcie ostrożni. - poprosił zwracając się do byłego nauczyciela. Cała dziewiątka uśmiechnęli się i skinęli głowami.
- Nicole, mam zamiar pójść najpierw do dziadka Matta. Pójdziesz ze mną? - spytał Harry.
- Dlaczego? - opowiedziała pytaniem na pytanie.
- Voldemort jest sługą Lorda Lordów, czyli naszego dziadka, co nie? Mógłby przecież nad nim choć trochę zapanować, a przynajmniej na tyle, by Ten nie skrzywdził uczniów i nauczycieli. - wyjaśnił zielonooki.
- W sumie masz rację. Dobrze. Przynajmniej poznamy babcię Joanne... - uśmiechnęła się Nicole. - ...Jack, idziesz?... - spytała drugiego brata. Ten skinął głową. - ...Dobrze. Panie Ghoh, Ron, Hermiono, Meia, Matt, Susan zostaniecie tu. My jedziemy do Ameryki Południowej. Niedługo wracamy. Chłopaki, chodźcie. - powiedziała. Wiedzieli, że na Ciernisty Gród zostało rzucone Zaklęcie Anty deportacyjne i różne inne zaklęcia ochronne. Rozwiązując ten problem Nicole i Jack chwycili Harry'ego za ramię i zniknęli.

~~*~~

          Po chwili pojawili się tuż przed Mattem Evansem, który siedział przed biurkiem ładnego pokoju. Ten dopiero po chwili ich zobaczył. Był nie mało zaskoczony tym, że ktoś zdołał się tu aportować pomimo silnych zaklęć ochronnych. Tylko Czarni Panowie mogą tu przybyć i on sam bez trudu omijając zaklęcia.
- Jasny gwint! Harry? Jack? Nicole? Co wy tu robicie? I jak się tu dostaliście?? Joanne, chodź tu! Szybko! - zawołał wciąż zdziwiony. Wyżej wymieniona kobieta przyszła niosąc szmatkę w rękach wycierając ręce o nią.
- Co się stało, kochanie?... - spytała. Nagle zauważyła trójkę młodzieży znowu zadała pytanie. - ...Och! Czy to oni? - spytała uradowana.
- Tak, Jo. To są nasze wnuki. Harry, Jack i Nicole. - Trójka Potterów spojrzeli na nią z zachwytem. Przed nimi stała Joanne Evans. Matka ich matki, czyli ich babcia! Jak jeden mąż we trójkę podeszli do niej. Chwilę potem już się tulili.
- Jak miło was wreszcie zobaczyć, zwłaszcza ciebie, Nicole! - zawołała z szerokim uśmiechem. Ta spojrzała na nią zaskoczona.
- Dlaczego zwłaszcza mnie? - spytała. Jo spojrzała na wnuczkę z miłością i odpowiedziała:
- Dlatego, że zabito mnie pół roku po twoich narodzinach... - wyjaśniła. - ...A Matt znalazł sposób by i on umarł, ale tak by nie zginął naprawdę. Będąc Lordem Lordów znalazł sposób, by mnie przywrócić do życia. Tak więc żyję aż do dziś. - oznajmiła. Cała trójka uśmiechnęli się do kobiety i ponownie przytulili.
- Ekhm... - rozległ się głos mężczyzny. Wszyscy spojrzeli na niego, a ten odpowiedział na nie zadane pytanie. - ...Powiedzcie, jak się tu dostaliście i w jakiej sprawie przybyliście? - spytał. Na jego pytanie odpowiedział Jack:
- Harry umie omijać Zaklęcia Anty deportacyjne, a się tego nawet nie nauczył. - wyjaśnił. Na drugie pytanie odpowiedziała Nicole:
- Przybyliśmy do was w sprawie Voldemorta. - odparła. Teraz odezwał się Harry.
- Voldemort mianował się dyrektorem Hogwartu. Torturował właśnie jakąś kobietę. Miała mnie zastąpić do końca roku na stanowisku nauczyciela OPCM. - wyjaśnił. Pan Evans podszedł do Harry'ego i zaczął się wpatrywać w niego intensywnie. Chwilę potem wytrzeszczył oczy.
- Anne! Anne Ghoh!! - Harry spojrzał na niego zdziwiony. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Voldemort mógłby mianować kogoś ze swoich Śmierciożerców na inne stanowiska i kontrolować Hogwart od środka lub zamieć go na szkołę czarnej magii. - "Może gdyby dziadek Matt przybył by do Hogwartu i poprosił, a raczej rozkazał mu, by coś z tym zrobił? Gdyby sam się mianował dyrektorem to miałby w tym przypadku kontrolę nad Hogwartem, a on sam nie zrobiłby krzywdy uczniom i nauczycielom" - pomyślał Harry
- Dziadku, wpadłem na pewien pomysł. Co byś powiedział, gdybyś sam mianował się dyrektorem Hogwartu? - zaproponował chłopak. Wszyscy spojrzeli na Wybrańca zaskoczeni, a potem na Czarnego Lorda. Ten patrzył na zielonookiego wnuka z zainteresowaniem.
- Całkiem niezły pomysł, Harry, ale czy do końca przemyślany? - odezwała się Jo zadając retorycznie pytanie.
- Trochę poprawię twój pomysł, Harry,... - powiedział pan Evans. - ...a raczej dodałbym parę drobiazgów. Np. to, że ktoś musiałby pójść do niego i przynajmniej trochę go zatrzymać. Harry, ty się najbardziej nadasz. - oznajmił.
- Dlaczego ja? - spytał zaskoczony.
- Po pierwsze: całe Hogsmeade i błonia Hogwartu są strzeżone przez dementorów i Śmierciożerców. Zauważyli by was, gdybyście się bezpośrednio aportowali w wiosce. Po drugie: Na Hogwart również są rzucone Zaklęcia Anty deportacyjne. Nie zdołacie uciec, bo i tam są Śmierciożercy panoszący się na każdym piętrze i korytarzach, a nawet w lochach oraz wieżach. Po trzecie: Nie wiadomo, gdzie jest teraz Voldemort. I po czwarte: By dopaść Riddle'a trzeba użyć podstępu, przebiegłości i sposobu dostania się prosto do niego omijając bariery i strażników. A ty, Harry możesz się teleportować wszędzie omijając bariery jak to zrobiłeś z moim Dworem. - wyjaśnił.
- Więc jaki masz plan, dziadku? - spytała Nicole.
- Pójdziecie tam we trójkę. Tylko Harry ukaże się Riddle'owi, a ja na miejscu obezwładnię Harry'ego tak, by wiedział co się dzieje. Prosiłbym byś był jednak przerażony mną przy Riddle'u i przynajmniej traktował jak wroga. Zgoda? - spytał. Harry rozważał tą propozycję. Jeśli chce odbić panią Ghoh i innych to musi jakoś stanąć przed tym Kretynem Od Siedmiu Boleści.
- Zgoda. - powiedział wyciągając rękę ku niemu. Matt uśmiechnął się i uścisnął mu dłoń.
- Świetnie. Co do was, wy pod peleryną niewidką teleportujecie się razem z bratem i będziecie w pobliżu. Nie będziecie mu pomagać, gdy będzie rozmawiał z Voldemortem i nawet, gdy ja przyjdę. Waszym zadaniem będzie odnalezienie pani Ghoh i odbicie jej, a gdy Voldemort odejdzie ze Śmierciożercami zostanie uwolniona reszta. Znając Riddle'a z pewnością kazał Śmierciożercom by zaprowadzili Anne do jednego z lochów w Hogwarcie, by mieć ją na oku. Musicie pamiętać, że nikt nie może was zobaczyć... - zastrzegł ostatnie zdanie. Gdy zobaczył, że oboje kiwają głowami powiedział na koniec. - ...Dobrze. Teraz idźcie, ja tymczasem się przemienię. - oświadczył. Trójka Potterów spojrzeli po sobie nieco wystraszeni. W końcu Harry podał bratu pelerynę, a ten zarzucił ją na siostrę i siebie. Chwycili go za ramię i zniknęli.

~~*~~

W między czasie w zamku...
          Lord Voldemort siedział w fotelu za biurkiem dyrektora ciesząc się swoim stanowiskiem. Teraz miał cały Hogwart w garści. Nikt mu się nie oprze. Nikt mu nie odmówi. Jego myśli zostały jednak przerwane, bo usłyszał trzask aportacji. Wyjął dyskretnie różdżkę. Wiedział, że tylko jedna osoba może się tu w taki sposób pojawiać, pomimo zaklęć ochronnych i Anty deportacyjnych. Dyrektorski fotel, na którym siedział Czarny Pan był odwrócony tyłem do drzwi, ale i tak wiedział kto przybył do niego w odwiedziny.
- Riddle, wiem, że tu jesteś. Czuję cię po przez bliznę, którą mi oczywiście sam zrobiłeś ponad 16 lat temu. Odwróć się i spójrz na mnie. - odezwał się wyżej zainteresowany.
- A po co, Potter? - spytał Ten ze śmiechem.
- Po to, by potwierdzić, że zostałeś mianowany dyrektorem Hogwartu. Jeśli chcesz, możesz mnie dostać w swoje ręce. Spójrz, nie mam różdżki w ręku. Jestem bezbronny i możesz mi zrobić co chcesz. Jestem do twojej dyspozycji. - powiedział Harry. - "Co ten bezczelny bachor sobie myśli? Że od tak sobie mogę mu zrobić co chcę? Nawet torturować? I on mi na to pozwala? To dość podejrzane" - pomyślał. Postanowił jednak się odwrócić wraz z fotelem. Jego okrutne czerwone oczy zobaczyły Tego-Bezczelnego-Bachora po środku gabinetu.
- I ty uważasz, Potter, że się nabiorę na twoje dziecinne sztuczki? Expelliarmus! - Różdżka Gryfona poleciała prosto do rąk Riddle'a. Lecz nagle...
- Expelliarmus! - znowu zabrzmiało to samo zaklęcie, ale osoba, która je wypowiedziała miała inny głos. Nie był to ani głos Harry'ego, ani Nicole, ani Jacka, czy nawet Czarnego Pana. Ten był mocniejszy, zimniejszy i niższy. Obaj spojrzeli w kierunku kominka. Przybysz był ubrany w tak czarną pelerynę, że wszystko inne wokół niego ciemniało. Zamiast nóg miał chmurę dymu. Wyglądał jak grecki Bóg Zaświatów - Hades.



Mało tego, wokół postaci była czarna aura, lecz Potter spostrzegł też zarys błękitnej. - "Czyżby to był dziadek Matt pod inną postacią, o której wspominał?" - pomyślał Potter. Nagle sobie przypomniał, że ma się go bać. Zaczął powoli się cofać, lecz nagle poczuł nieco mocniejszy ból blizny. Okazało się, że Czarny Pan chwycił go za ramię i pociągnął w dół, tak by padł na kolana.
- Siedź cicho, Potter i słuchaj. To jest Lord Lordów. Jest on... - urwał, gdyż tamten się odezwał:
- Zamilcz, Riddle!... - zagrzmiał. Młodszy ucichł. Harry obserwował zachowanie Toma II. Pamiętając słowa dziadka musiał się zachowywać jak, gdyby nigdy nic.
- "Teraz już wiesz, co miałem na myśli w związku z karą? On się po prostu mnie boi" - powiedział Matt telepatycznie do Harry'ego.
- "Widzę, dziadku" - odparł telepatycznie. W duchu śmiał z zachowania Riddle'a, ale przybrał maskę przerażenia i strachu (którego miał pod dostatkiem). Pan Evans tymczasem patrzył na swojego sługę i też się śmiał w duchu z satysfakcji, że ma nad nim przewagę. Dopóki nie wie kim jest, było dobrze. - ...Na początek, Tom chcę ci pogratulować stanowiska dyrektora Hogwartu. Ale... - tu zbliżył się do mężczyzny, który patrzył na Niego najpierw z zachwytem, ale gdy usłyszał ostatnie słowo, nieco się zaniepokoił. Lord Lordów pochylił się, chwycił Riddle'a za podbródek i pociągnął do góry tak, że jego stopy zawisły nad podłogą (Przed przemianą pan Evans był wzrostu około 167 cm, a teraz stając się Lordem Lordów miał ponad 2,5 m). Dopiero teraz Harry zobaczył jego twarz z bliska. Była potworna. Jeszcze bardziej straszniejsza od samego Riddle'a. Rysy miał tak głębokie, że można by uznać iż pochodzi z samego piekła. Mało tego miał szarą skórę, a oczy zaś miał nienaturalnie czarne i bez źrenic, aż odpychające. Wybraniec teraz dopiero się naprawdę przestraszył. Odsunął się jak najdalej od nich. - ...nie wybaczę ci, że zmusiłeś ministra do tego, by się zgodził na to, byś stał się dyrektorem tej szkoły. Więc prawnie nie możesz rządzić tą placówką. Wie o tym tylko minister, ja i Harry Potter, ale Rada nie wiedzą o mnie nic. Tak więc, jako dyrektor powiesz całej szkole, że kto innym będzie tu rządził. Nie odmówisz mi, prawda, Riddle? - oznajmił z jadem w głosie, który mógłby ciąć metal. Obaj, i Harry, i Matt patrzyli wyczekująco na Voldemorta. Ten gapił się na swojego mistrza ze zdziwieniem, ale i pokorą. Harry myślał, że Czarny Pan zapyta dlaczego jego Pan chce, by kto inny był dyrektorem Hogwartu. Zamiast tego odpowiedział przymilnie:
- Nie, panie. Nigdy ci nie odmówię. - skłonił się, gdy tylko pan Evans go puścił. Nagle - niespodziewanie Riddle chwycił prawą rękę Pottera. Odwinął rękaw powyżej łokcia i przycisnął dwa razy palec do jego Mrocznego Znaku. Harry'emu wydawało się, że zaraz odpadnie mu ręka. Wrzasnął, po czym upadł jęcząc trzymając się kurczowo za przedramię. Obu Lordów to nie wzruszyło, ale Harry wiedział, że to pozory ze strony dziadka Matta.
          W umyśle pana Evansa panowała złość na Riddle'a za to, że sprawił jednemu z jego wnuków ból. Podszedł do młodzieńca. Harry wstał szybko i zaczął się cofać kompletnie olewając Czarnego Pana i ból przedramienia oraz blizny. Matt wiedział, że Harry boi się go bardziej niż Riddle'a. Chciał z wnukiem porozmawiać, ale nie tu. Nagle wpadł na pomysł. Porozmawia z chłopakiem telepatycznie.
- "Harry, uspokój się. Wiem, że strasznie wyglądam, ale..." - tu urwał, bo Harry powiedział:
- "Strasznie?? Ty naprawdę potwornie wyglądasz i nawet nie muszę udawać, że się ciebie boję! Ja NAPRAWDĘ się ciebie boję, dziadku! Już sam twój wygląd mnie przeraża!" - oznajmił. Pan Evans lekko wystraszył się, ale wiedział, że jeśli zareaguje w obecności Riddle'a wszystko spaprze. Odwrócił się, ale nie zdołał powiedzieć słowa, bo zobaczył Śmierciożerców kłaniających się przed nim.
- "Harry uciekaj stąd jak najszybciej, ale dyskretnie" - zaproponował telepatycznie. Harry spojrzał w kierunku drzwi i zobaczył śmierciojadów. Może dziadek Matt ma rację? Może rzeczywiście powinien się stąd ulotnić? I to jak najszybciej, ale... co z jego rodzeństwem? Zacisnął dłonie, ale zanim zdołał się przygotować do deportacji dopiero teraz zauważył złote liny na nadgarstkach. Zaklęcie Anty deportacyjne... - "Cholera!..." - zaklął w myślach. - "...Nie mogę się teleportować! Co robić?! Co robić?!..."

~~*~~

          W między czasie Nicole i Jack biegli ku lochom ile sił w nogach. Dopiero teraz zdołali się wymknąć z gabinetu dyrektora. Gdy tam jeszcze byli weszli Śmierciożercy i jak na życzenie zostawili otwarte drzwi. Korzystając z okazji wyszli chyłkiem z pomieszczenia. Mieli nadzieję, że ich dziadek zdoła przekonać Voldemorta do zmiany decyzji, by przynajmniej część uczniów została ocalona i bezpieczni. Niestety musieli zostawić tam Harry'ego i mieli również nadzieję, że się stamtąd wyrwie... jakoś. Biegli kolejnym korytarzem zastanawiając się nad tym wszystkim. Dobiegli do lochów. Na końcu korytarza zobaczyli drzwi, gdzie prawdopodobnie była Anne Ghoh. Nie umieli widzieć przez ściany, ale musieli tam wejść. Nagle zobaczyli dwie kobiety na końcu korytarza z jakimś Śmierciożercą. Wprowadzał je do jednego z lochów. Pobiegli tam zastanawiając się nad tym samym: Jak ich brat wydostanie się ze szponów Czarnego Pana? Czy zdoła uciec Voldemortowi i jego sługusom? Lecz wiedzieli, że pani Ghoh była w tej chwili ważniejsza.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.