Moja lista przebojów 2

23 listopada 2014

Rozdział 49 (86) - Alina Losem Przeznaczenia?

Klik

Siódme piętro...
          Elyon zawiedziona, że jej ukochany nie może jej pomóc sama zabrała się do roboty. Musiała zabrać stąd Agnes, która wkrótce miała wypowiedzieć przepowiednię. Westchnęła, spojrzała na garstkę Śmierciożerców, trzy demony i Mroczne Elfy.
- Alastorze, Geandley zajmijcie się Śmierciożercami, a ja zajmę się resztą. Zgoda? - zwróciła się do obojga. Oboje skinęli głowami, po czym we troje ruszyli na przeciwników. Cała trójka byli dobrzy w pojedynkach, ale pokonanie demonów wymagało od Elyon dużego wysiłku i energii. Zresztą czuła iż Percy słabnie. Była z nim związana zaklęciami.
Pół godziny później...
          Alastor był wykończony walką ze Śmierciożercami. Klęczał na oba kolana niezdolny do jakiekolwiek ruchu. Geandley z wysiłku straciła przytomność, a Elyon ledwo trzymała się na nogach, ale nie poddawała się walcząc dzielnie i z całych sił jakie jej pozostały. W końcu ostatni elf padł na ziemię martwy. Gdy po kilku minutach Elyon odzyskała trochę więcej siły pomogła młodemu Hoofowi doprowadzić się do porządku, a ten obudził Geandley, jednak z Agnes nie było zbyt dobrze. Ledwo oddychała i drżała.
- Alastorze, Geandley chodźcie. Musimy zanieść waszą siostrę jak najdalej stąd. - oświadczyła.
- Gdzie ją zaniesiemy? Niema tu zbyt wiele bezpiecznych kryjówek. - zauważyła Geandley.
- Zaniesiemy ją na zakazane trzecie piętro... - oświadczyła. Oboje spojrzeli po sobie. Nie podobało im się ten pomysł, gdyż słyszeli trochę o tym piętrze. - ...Musimy się tylko pospieszyć. - dodała. Młodzieniec wziął siostrę pod ramię, a Geandley wyczarowała nosze i położyli na nich Agnes. Następnie wraz z blondynką poszli na trzecie piętro, by tam skierować się do zakazanego korytarza.
          Gdy po piętnastu minutach dotarli na miejsce położyli młodą Hoofnę na sofie, którą chwilę wcześniej wyczarowała Elyon. Już miała iść ku ekranom, gdy nagle blondynka jęknęła i uklękła odruchowo na posadzkę na oba kolana. Lekko zakręciło jej się w głowie.
- Elyon, co ci jest? - spytał czarnowłosy.
- Percy... - wyszeptała. - ...Coś mu jest...! Pomóż mi... pomóż mi się usadowić w krześle. - poprosiła. Ten tak zrobił. Usadowił kobietę w krześle przed ekranem, a ta spojrzała na niego. Zlokalizowała swego ukochanego na dziedzińcu. Zauważyła, że leżał na ziemi zakrwawiony. Spostrzegła, że jęczy i drży. Musiał najwyraźniej czymś dostać.
- Co mu jest? - spytała Geandley.
- Dostał silnym zaklęciem. Sądzę, że jest to piekielna magia. Bardzo niebezpieczna, groźna, a przede wszystkim zabójcza dla śmiertelników. Ja oraz Percy i Noyle nie możemy umrzeć, gdyż rzuciłyśmy bardzo dawno temu pewne zaklęcie nieśmiertelności, a także napiliśmy się prawie tego samego eliksiru co Lily i James Potter, ale pewne składniki zostały odrzucone lub dodane do eliksiru. Jest to jedyny w swoim rodzaju eliksir. Uwarzyć go może jedynie osoba o czystym i szlachetnym sercu, a przede wszystkim w dobrej wierze. Mało tego minusem tego zaklęcia i eliksiru jest to, że trzeba połączyć je z inną osobą. W tym przypadku Percy pijąc go ja musiałam rzucić jednocześnie Zaklęcie Wiążące Dusze i Bliźniacze. To samo zaklęcie Percy rzucił na Voldemorta i Reginę, gdy mieli zaledwie kilka tygodni... - spojrzała w bok i jęknęła: - ...Och! - wyrwało jej się, gdy spojrzała na Agnes, która powoli podnosiła się do pozycji siedzącej. We troje patrzyli na rudą Hoofnę. Agnes wpatrywała się w tylko sobie znany jeden punkt. Alastor zbliżył się do siostry-bliźniaczki. Dotknął ją, ale natychmiast cofnął rękę czując żar wokół jej ciała, ale także iż młoda kobieta spojrzała na niego dziwnym, nieswoim i niewidzącym wzrokiem. Jej oczy mieniły się bardzo jasnym błękitem. Po chwili zaczęła recytować te oto słowa:
- Pełnia Błękitnego Księżyca zbliża się niemiłosiernie... - jej głos brzmiał monotonnie równie jak jej matki. - ...Oto narodzili się oni! Wybrańcy Losu i Przeznaczenia, którzy wkrótce zmienią losy ludzkości i pomogą Wybrańcowi Losu w unicestwieniu największego zła! Przeznaczenie Czarnego Pana i Wybrańca Losu zapisane w gwiazdach nie ominęło ich! Dzieci zadecydują o losie świata! Wszystko zależy od tych, co urodzić mają ich... Podróżnik W Czasie i jego śmiertelny wróg także walkę toczą... Co spotka ich? Nikt nie wie... Niech zadecyduje ta, co nad Losem Przeznaczenia spełnia pieczę! - wyrecytowała i opadła na poduszki mdlejąc. Alastor popatrzył najpierw na siostrę-bliźniaczkę, a potem na Elyon. Była równie zaskoczona, ale spostrzegł w jej oczach też strach i zaniepokojenie. Bez słowa obróciła się ku ekranom i szukała czegoś na nich. W końcu odnalazła tego, czego szukała i zawołała.
- A niech mnie! - krzyknęła.
- Elyon, co się dzieje? - spytała Geandley.
- Dziewczyny zaczynają rodzić! Mary, Hermiona, Eleine i parę innych młodych kobiet zaczynają rodzić! Jest ich więcej niż pięcioro. - oświadczyła.
- "Więcej niż pięcioro"? Co to znaczy? - spytała Agnes, która już zdążyła się ocknąć z transu.
- Najwyraźniej Wybrańców Losu i Przeznaczenia będzie więcej niż pięć. Wśród nich będą Wybrańcy Pierścieni Wielkiej Piątki z dawnych lat. - objaśniła.
- Trzeba coś zrobić. Jakoś pomóc Percy'emu. - postanowiła Agnes.
- Też tak sądzę, ale pamiętajcie, że za niedługo będzie całkowita Pełnia Błękitnego Księżyca. Trzeba zgromadzić odpowiednią ilość osób na dziedzińcu, by rytuał mógł się dokonać i otworzyć Wrota. - oświadczyła Elyon.
- Nadal nie rozumiem co to za rytuał? - zastanawiał się Alastor.
- Trzeba unieszkodliwić Salvatore więżąc go w Pierścieniu Lorda Lordów, a potem ukryć Pierścień tak, by nikt go nie znalazł. Nikt. Rozumiecie? NIKT! - zawołała w lekkiej panice.
- Więc co najpierw zrobimy? - spytała Geandley. Elyon spojrzała na zegarek. Nie mieli dużo czasu. Niespełna trzydzieści minut.
- Musicie mi pomóc. Macie... - podała im trzy kartki. - ...To są nazwiska i zdjęcia osób, które trzeba zaprowadzić w jedno miejsce, a dokładniej na dziedziniec Hogwartu. Gdy ich tam sprowadzicie ja w międzyczasie zapieczętuje  dziedziniec by nikt tam nie wszedł. Na nikogo, kto nie jest na tej liście, nie może paść promień księżyca. Szczególnie tego. - objaśniła idąc ku wyjściu z komnaty.
- A co z Remusem? To przecież pełnia, a wtedy przemienia się w wilkołaka. - zauważyła Geandley.
- Wiem, że tak się dzieje, ale musicie wiedzieć, że w czasie takiego rodzaju pełni księżyca żadne stworzenie nie ulega magicznej transformacji. To święte wydarzenie i nic nie może temu przeszkodzić. Nawet walka z Salvatore czy z Voldemortem czy przemianę w magiczne stworzenia. Nic. - oświadczyła. Gdy wyszli na główny korytarz rozdzielili się. Trójka Hoofów szukała wyznaczonych przez Eylon osób. Za to sama zainteresowana pobiegła na sam dziedziniec pieczętując wejścia i wyjścia do niego.
          Sama Elyon miała problem. Percy był ranny, więc ledwo widziała, a co dopiero mówić o chodzeniu i utrzymaniu równowagi. Była już na korytarzu prowadzącym na dziedziniec, gdy straciła równowagę i upadła. Spróbowała wziąć się w garść. Całą siłą woli podnosiła się do pozycji siedzącej, ale nie mogła chodzić, więc przesuwała się powoli ku środku dziedzińca. Gdy tam dotarła zobaczyła naprawdę nie codzienny widok. Percy leżący pośrodku dziedzińca u stóp Salvatore. Czarownik śmiał się otwarcie. Nieopodal zauważyła dwa ciała. W pewnym oddaleniu od siebie leżeli Harry i Tom II. Zauważyła lekkie ruchy klatki piersiowej u Harry'ego, więc jej ulżyło iż Riddle nie żył. Harry go pokonał. Odetchnęła z ulgą. Zbliżyła się do kolumny i obserwowała walkę przypominając sobie jednocześnie treść przepowiedni Agnes.

~~*~~

          Tymczasem Percy leżał po środku dziedzińca. Kilka metrów od niego stał Salvatore. Młodzieniec dostał naprawdę potężnym zaklęciem, w tym kilkoma torturującymi. Nikt by nie przeżył takich zaklęć i klątw, ale nie on. Eliksir i zaklęcie robiły swoje. Oszukiwał śmierć. Nie żałował iż go wypił. Przynajmniej żył. Ledwo, co prawda, ale żył. Spróbował wstać. Już stał na obu nogach, gdy znowu dostał zaklęciem, które spowodowało, że upadł, ale tym razem na jedno kolano. Oddychał ciężko.
- Pozwoliłem ci wstać? - rozległ się głos Domana. W tym momencie nagle – niespodziewanie z wejścia do zamku wyszła postać. Nikt by nie zwrócił na nią uwagi, gdyby nie to, że świeciła białym jaskrawym światłem. Dopiero, gdy stanęła w blasku księżyca mogli zobaczyć wyraźniej jej twarz. NIE DO WIARY! Była to ALINA ANDERSON! - kuzynka Harry'ego! Stanęła ona pośrodku dziedzińca i uniosła się w górę na trzydzieści metrów, tak by każdy mógł ją dostrzec mimo ciemności nocy. Cała trójka wpatrywali się w nią jak zahipnotyzowani. Nagle-niespodziewanie zaczęła mówić do kogoś, kogo tylko ona widziała i jakby nie widziała owej trójki osób na dziedzińcu ani nikogo w Hogwarcie.
- To JA jestem Przeznaczeniem. To JA kreślę los ludzkości. To JA mówię jaką ścieżką mają podążać poszczególni ludzie. Ja i tylko JA. Jeśli pisana jest im wspólna przyszłość, to nic. Nikt tego nie zmieni prócz mnie. Uwierz. Jam jest Przeznaczeniem. Ja wybieram to, co dobre, a co złe. Jam jest Drogą Życia, którą podąża każde z was. Teraz ostrzegę was: "Nadchodzi dzień zagłady! Nic, co żyje nie skryje się! Miłością łączone, krwią naznaczone, śmiercią rozdzielone... Miecz o miecz uderzy! Różdżka z różdżką złączą się! I wnet poleje się krew! Dzieci Losu I Przeznaczenia urodzili się i pomogą Wybrańcowi w pokonaniu Mrocznego Lorda! Wystarczy, że uwierzycie we mnie" - jej głos roznosił się chyba po całym kraju, a może po całym świecie? Nagle – niespodziewanie dziewczyna zaczęła opadać.
- Alina! - wrzasnął Percy. Machnął zamaszyście ręką wyczarowując dzięki mocy wiatru miękką chmurę, która po chwili opadła bezpiecznie na ziemię niedaleko nich, a Gryfonka razem z nią. Percy już wstawał, by do niej podejść, gdy nagle Salvatore uderzył go w plecy. Upadł cicho jęcząc.
- Po co wstajesz, głupcze? Nie kazałem ci się ruszać! - zawołał. Percy patrzył na swojego wroga nienawistnym wzrokiem modląc się, aby ta gnida udławił się ogniem piekielnym. Oparł się na łokciach patrząc wciąż na niego spode łba z oburzeniem W tym momencie obaj usłyszeli jakiś ruch nieopodal nich. Spojrzeli w tamtą stronę. Obaj rozpoznali wstającą powoli postać. Nie była to ani Alina, a tym bardziej Voldemort. To był...
- Harry!... - zawołał z ulgą Podróżnik W Czasie. - ...Harry, uważaj! - krzyknął nagle, gdyż Salvatore rzucił w Pottera bordowym promieniem – takim samym jak na wierzy północnej. Harry podniósł gwałtownie głowę ku nim i jak w transie wyciągnął dłoń ku niemu... zatrzymując ów promień! Odbił go ręką. Rykoszet z powrotem poleciał ku właścicielowi, który Ten poleciał do tyłu uderzając potylicą w kolumnę tracąc na chwilę orientację, a potem przytomność. Mieli chwilę czasu. Harry szedł wolnym krokiem ku Percy'emu nie zwracając uwagi na fakt, że ktoś rzuca w niego nieznanymi mu zaklęciami. Jakby aura wokół Pottera odbijała wszelkie zaklęcia, nawet niewybaczalne. W końcu, gdy stanął nad bratem uśmiechnął się do niego i wyciągnął ku niemu rękę.
- Nic ci nie jest, Percy? - spytał jakby nie swoim głosem.
- Nie... nic... - odparł. Spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę. - ...Jak to zrobiłeś? - spytał. Jednak Harry mu nie odpowiedział, bo ruch tuż za nim przykuł ich uwagę.
- Idź zobacz co Aliny. - powiedział tylko i skierował się ku czarownikowi, który już wstawał lekko wściekły.
- Harry, nie rób tego. On jest bardzo niebezpieczny. Nie lekceważ jego siły i mocy. Nie dasz mu rady. - próbował go przekonać Levender, jednak to nic nie dało. Harry już wyciągał różdżkę ku Salvatore i wymawiał pierwsze zaklęcia, a tamten je blokował i także rzucał w niego zaklęcia. Harry radził sobie całkiem nieźle.
       Nie wiadomo jak długo trwała walka, ale jedno było na plus: odciągał uwagę od Aliny i wyczarował w międzyczasie zaklęcie blokujące każdy rodzaj magii wokół murów szkoły, ale nie na jego terenach. Pary walczących na błoniach Hogwartu wciąż walczyli i nie zwracali uwagi na to, co przed chwilą się stało.

11 września 2014

Rozdział 48 (85) - Ostatnia walka - Harry/Voldemort

Klik

        Walka z siłami ciemności wciąż się toczyła. Przerwy nie robili ani razu! Rannych było sporo. Skrzydło Szpitalne było zapełnione prawie po brzegi. Martwych na szczęście było nieco mniej.
        Od 03:03 Salvatore zaczął chwytać swoich wrogów jako jeńców. Gdy nasi bohaterzy to zauważyli musieli się dowiedzieć kto zaginął i czemu Czarny Lord to robi. W tym celu Percy poprosił Elyon, by pójść do zakazanego korytarza na trzecim piętrze. Tam zamknęli się na wszystkie możliwe spusty i obserwowali szkołę jak i jej tereny i Hogmeade. Tak też Elyon zrobiła. Wytworzyła mnóstwo ekranów z daną osobą bądź pomieszczeniem i okolicami.
        Obserwowali wszystko i wszystkich.
- Jak idzie, Elyon? - spytał Percy o 03:45 nad ranem. Był bardzo śpiący, więc ziewał ci kilka minut.
- Jest dobrze zważając na fakt, że straciliśmy 1/4 naszych. - powiedziała niezbyt przekonująco.
- Oby wytrzymali. - powiedział z westchnieniem.
- Percy... - ten spojrzał na przyjaciółkę kątem oka. Kobieta dotknęła jego ręki i powiedziała: - ...Będzie dobrze, obiecuje i... PERCY! - krzyknęła głośno. Ten spojrzał na to, na co patrzyła. Jej wzrok padł na Agnes Hoof. Była obecnie na siódmym piętrze. Byli z nią też jej brat i siostra. Alastor i Geandley. Oboje stali po środku kręgu, wśród których byli nie tylko Śmierciożercy, ale też Mroczne Elfy oraz trzy demony.
- Rety...! Percy, trzeba im pomóc! - zawołała w panice.
- Nawet więcej. Musimy chronić Agnes i... O rety! Harry!... - spojrzał na nią. - ...Harry ma stoczyć już teraz walkę z Voldemortem! Nadchodzi czas bym i ja stoczył walkę z Salvatore... -urwał na chwilę i zwiesił głowę, po chwili jednak wyprostował się, a następnie wstał i wyszedł bez słowa. Elyon patrzyła na drzwi przez minutę, za którymi wyszedł jej ukochany, po czym odwróciła się i patrzyła na dane ekrany obserwując wszystko. Myśli tłukły się w jej głowie jak młot o kowadło. Nie wiedziała co robić. Musiała mu pomóc, ale przeznaczenie mówiło inaczej. Nie mogła nawet go zmienić. Nie mogła...

~~*~~

        Tymczasem Harry walczył z Mrocznym Elfem na pierwszym piętrze. Percy miał rację. Nie da się ich pokonać zwykłą magią. Nie mając wyjścia musiał uciekać, ale było to trudne. Na każdym kroku widział a to elfy a to demony a to Śmierciożerców. Mało brakowało, by spotkał się z samym Salvatore. Po jakimś czasie znalazł się na dziedzińcu. Tam natknął się na całą zgraję Śmierciożerców na czele z Riddlem.
- Niech to szlag! - jęknął cicho. Chciał zawrócić, ale jego drogę ucieczki zagrodziły zastępy demonów i Mrocznych Elfów na czele z Salvatore. Był w pułapce. Zanim Potter zdołał zrobić kolejny ruch coś poleciało w jego kierunku od tyłu, ale zdziwiło go, że NIE DOSTAŁ zaklęciem. Tuż za nim, odwrócony do niego plecami, stał Percy z wyciągniętą różdżką przed siebie. Dyszał.
- Percy, jak dobrze cię widzieć. - szepnął z ulgą.
- Mnie też. Szczęście, że zdążyłem... - dodał. - ...Skup się, Harry. To nie są ćwiczenia. To poważna walka. Do tej walki nikt, nawet nasi przyjaciele, rodzina, a nawet aurorzy czy Założyciele i Merlin nie mogą się mieszać. To nasza osobista walka. Taka była moja umowa z Domanem zanim uciekłem ze Wrzeszczącej Chaty. Tylko pod tym warunkiem pozwolił mi odejść... - westchnął. Po chwili oświadczył: - ...Nie będziemy mogli polegać na nikim innym niż na samym sobie. Rozumiesz?... - oznajmił. Harry trochę się bojąc niepewnie kiwnął głową. - ...Teraz podejdziemy do nich i rozpoczniemy walkę. - poradził. Obaj stanęli naprzeciw swoim wrogom plecami do siebie celując w nich różdżkami.

~~*~~

Między Levenderem a Salvatore rozpoczęła się bardzo precyzyjna i widowiskowa walka...
        Percy rzucił się do walki z siłami Salvatore.
- Witaj, Doman. - przywitał go z figlarnym uśmieszkiem na twarzy.
- Widzę, że sam Percivald Levender mnie zaszczycił. Jak sam widzisz nie macie szans na zwycięstwo. Macie problemy z moją armią, a co dopiero z tamtą... Wasz opór jest bezcelowy. - oświadczył.
- Myślisz Salvatore, że twoi sojusznicy zaatakują nas, gdy umrzesz? - spytał.
- Jeśli umrę. - zaznaczył pierwsze słowo.
- Nie oszukujmy się, jesteś ode mnie słabszy i wiesz o tym. - powiedział Levender.
- Tak sądzisz? Pochodzę z Piekła. Okropnie denerwuje mnie ta twoja pewność siebie. Powalczmy sobie. Co ty na to? - zaproponował.
- Jak chcesz. Wolisz z pomocą kolegów czy sam? - spytał.
- Kpisz sobie ze mnie?! Twierdzisz, że potrzebuje na ciebie pomocy!? - zawołał.
- A ja sądziłem, że opanowałem Oklumencję, a ty czytasz sobie w moich myślach. Może naprawdę powinienem się bać? - zakpił Percy.
- Imbecyl!! - Salvatore bardzo nie lubił jak ktoś sobie z niego kpił, a w szczególności chłopak, który pokonał go 100 lat temu! Rzucił w niego zaklęciem i tak rozpoczął się między nimi pojedynek. Przyszły Ja byłego Gryfona zrobił szybki unik i rzucił dwie Drętwoty w kierunku przeciwnika, który jednak zniknął pod peleryną i pojawił się za jego plecami. - "No tak zapomniałem o metodzie demonów. Ona nie należy do deportacji więc jej nie blokuje pole" - Doman zaatakował go Zaklęciem Patroszenia, ale Percy spodziewający się ataku uniknął go robiąc długie salto w tył i przeskakując nad przeciwnikiem "częstując" go solidnym kopniakiem w tył głowy.
- Boli prawda, Doman? Chcesz się dalej bawić? - Wysłannik z Piekła podniósł się z ziemi bliski stanu furii. Uniósł dwie ręce ku górze i wypowiedział dziwną formułę. Obu walczących otoczyła czarno-beżowa mgiełka. Było to pole blokujące każdy rodzaj magii z wyjątkiem czarnej i piekielnej. Młodzieniec mógłby ją zdjąć bez problemu, ale po pierwsze: wzięło by mu to dużo energii, a po drugie: walka na takich zasadach mogłaby być naprawdę ciekawa.
- Wiesz co to jest, głupcze... Kto teraz jest górą?! Uczyli cię wykorzystywać czarną i piekielną magię?? Wątpię! - zawoła z drwiną.
- Błąd... Nie doceniasz mnie. - Percy uśmiechnął się. Rzucił w stronę Salvatore Zaklęciem Wyrwania Serca, jednak Lord Ciemności w ostatniej chwili zrobił unik i znów stał twarzą w twarz z przeszłym Ja Pottera-Gryfona.
- Więc jednak walka będzie w miarę równa... Doskonale. More-Namba. - czarna magia miała to do siebie, że była zdecydowanie ofensywna i uczeń Merlina w większości musiał polegać na unikach. Tak było i teraz, gdy Doman próbował skończyć z wrogiem przy pomocy wyjątkowo silnego Zaklęcia Miażdżącego. Levender przetoczył się do przodu i kontratakował "jadem bazyliszka" - bardzo potężnym urokiem. Działa jak ukąszenie przez Króla Węży, i natychmiast po tym rzucił jeszcze trzy Zaklęcia Przecinające z dziedziny czarnej i piekielnej magii przez co czarownik musiał się ratować szybką ucieczką za plecy Percy'ego, który jednak przewidział także ten ruch i przez wykorzystanie niesamowicie trudnego i chłonącego moc Zaklęcia Pętli Czasu w niecałą setną sekundy obrócił się i zaatakował "falą niemocy". Wysłannik z Piekła padł na ziemię. Nie mógł się ruszyć. Zaklęcie, którego użył na nim Podróżnik W Czasie było co prawda bardzo proste do zablokowania nawet przy pomocy czarnej magii, ale gdy się go zupełnie nie spodziewało sytuacja znacznie się komplikowała. W normalnej sytuacji odruchem wyuczonym jest unik. Jednak większość tak zwanych "fal" jest bardzo nieprecyzyjna i wraz z odległością rozszerza się, więc w tym wypadku najprostsze rozwiązanie zawiodło. W oczach Salvatore można było ujrzeć prawdziwy strach, a gościł w nich naprawdę rzadko i nigdy z taką siłą. Levender podszedł do niego i postawił na jego plecach swoją nogę przygważdżając go do ziemi.
- Siedź grzecznie, a ja pooglądam sobie walkę Harry'ego z Voldemortem. Ich walka zadecyduje czy walczymy dalej czy też nie. - oznajmił z miną godną Huncwota.

~~*~~

W międzyczasie Harry i Tom II walczyli niesamowicie i równie widowiskowo...
        - Witaj, Harry... - zagadnął niemalże wesoło Riddle. - ...Jakże miło, że się znowu widzimy... - Harry drżał, różdżka telepała mu się w ręku. - ...I co, teraz, Harry?... - Voldemort patrzył bezlitośnie na młodego mężczyznę. - ...Wreszcie stajemy naprawdę twarzą w twarz. Masz pecha... Nauczyciel Obrony... - zaśmiał się zimno. - ...Kolejny do mojej kolekcji?... - zadrwił. - ...Szesnaście lat temu nie przypuszczałem, że będę się z kimś takim jak ty użerał. Niestety... przepowiednia...
- Nie znasz wszystkich!... - wtrącił nagle Harry. - ...Jack jest Przepowiadaczem Snów. Powiadomił nas, że nasze ostateczne starcie zadecyduje iż Mistrz Mistrzów, czyli twój Pan zostanie pokonany przez dzieci twoich córek, a konkretniej Eleine, Mary i Hermiony oraz kilka innych młodych kobiet, które urodzą Dzieci Przeznaczenia, a one z kolei pokonają twojego Pana. My mamy je nauczyć wszystkiego co umiemy, a one mają nauczyć swoje dzieci, by go pokonać na fest! Jesteś głupcem, Riddle, że Salvatore cię o tym nie powiadomił... - Harry zdobył się na zimny ton. - ...Głupcem.
- CO?!
- Nie pozwolę ci iść dalej. Dokonamy teraz ostatecznego starcia, Riddle... - cedził Harry, a Voldemort coraz bardziej się wściekał. - ...Nasza wspólna przepowiednia mówi, że "...żaden z nas nie może żyć póki drugi żyje...". I teraz ja wykończę ciebie! - Voldemort wybuchnął śmiechem, śmiechem przerażającym, zimnym i.... rozbawionym.
- Ty? Mnie? Potter, ja jestem nieśmiertelny... - powiedział to niemal łagodnie. - ...Nie uśmiercisz mnie, ponieważ.... ja nie mogę umrzeć. - Harry wybuchnął równie szaleńczym śmiechem jak jego wróg. Voldemort popatrzył na niego jak na wariata.
- Możesz. Już możesz. Twoje Horkruksy już nie istnieją. Jesteś śmiertelnikiem. Jak ja. - Harry patrzył z satysfakcją jak Voldemort blednie (jeśli to w ogóle możliwe).
- To.... niemożliwe.... - szeptał gorączkowo. - ...Nie, Potter! Znam twoje sztuczki!... - ryknął. - ...AVADA KEDAVRA!... - Harry padł na ziemię, by uniknąć zaklęcia. W taki sposób rozpoczęła się walka. Harry wyciągnął ręce i siłą woli użył mocy ziemi. Ku czarnoksiężnikowi poleciało wiele kamieni. Ten odepchnął je jakimś zaklęciem. Harry używał wielu zaklęć i mocy żywiołów. Raz czy dwa użył pierścienia do obrony przed zaklęciem Riddle'a, gdy nie zdążył unieść różdżki. Ich zaklęcia leciały to w jedną to w drugą stronę o przeróżnych kolorach i sile. Od jednego do drugiego. W końcu Harry spróbował użyć Fali Kamehameha. Riddle nie był na to przygotowany. Percy był tym zaskoczony jak i Salvatore. Jednak wszyscy obserwowali walkę z napięciem. Fala Harry'ego, mimo, że słaba (jak to zauważyli Percy i Doman) popchnęła Riddle'a ku jednej z kolumn. Walnął w nią z impetem na chwilę tracąc orientację. Potter zbliżył się do niego. Percy patrzył to jak na wciąż powtarzającym się filmie. Było jak deja vu. Z wrażenia cofnął nogę z klatki piersiowej Czarnego Lorda. Czuł, że Harry nie powinien się do niego tak szybkim krokiem zbliżać, ale nie mógł temu przeszkodzić. Zielonooki był bardzo blisko swego wroga, gdy ten rzucił się na niego całym ciałem. Obrócił go przygważdżając do ziemi. Zacisnął palce na jego szyi bardzo mocno aż ten prawie nie mógł oddychać. - ...Zabiję cię gołymi rękami, parszywy dzieciaku.... - cedził jak oszalały Czarny Pan. Harry krztusił się. Przed oczami mu wirowało. Dochodził jeszcze silny ból blizny. Szarpał się. Spróbował użyć jakiegoś zaklęcia z dziedziny żywiołów, ale Riddle przywiązał mu ręce do kolumny. Spróbował z całej siły wyrwać prawą rękę. Gdy mu się to w końcu udało wycelował rękę z pierścieniem w jego pierś i próbował wykrztusić:
- Avad....ha... KEDAVRA! - Już po chwili nie wiedział co się dzieje, nie mógł oddychać. Lepka czerń odebrała mu wzrok i czucie. Coś ciężkiego uderzyło w niego potęgując wszystko. Percy pobiegł szybkim krokiem ku Harry'emu badając go przez chwilę aż w końcu odetchnął z ulgą. Żył.
- Uf! Tylko zemdlał... - odetchnął z ulgą. Spojrzał najpierw na Śmierciożerców, którzy już mieli uciekać, ale ten im na to nie pozwolił machnąwszy zamaszyście ręką. Wokół sługusów martwego ostatniego Czarnego Pana pojawił się wysoki ogień odgradzając ich od wszystkiego i wszystkich, gdyż nawet nie mogli się teleportować czy wyczarować świstoklików. Percy uniemożliwił im to. Potem młodzieniec spojrzał złowrogo na Salvatore i jego popleczników tuż za sobą. Już wstawał, gdy rozległo się pikanie na jego lewym nadgarstku. Spojrzał na niego. Ktoś chciał się z nim skontaktować. - ...Kto tam? - spytał naciskając na pomarańczowy guzik.
- To ja. Elyon. Mam wiadomość. Jestem obecnie na siódmym piętrze, a Agnes wypowie zaraz przepowiednię. Musimy ją stąd zabrać i wysłuchać przepowiedni. - wyjaśniła.
- Rozumiem, ale jestem na dziedzińcu i nie mogę stąd odejść. Mam zaraz walczyć z Salvatore. Ty ją zabierz, a potem niech wypowie przepowiednię... - oświadczył po czym rozłączył się. Odwrócił się w kierunku wroga i przyszykował się do swojej walki. - ...No, Salvatore. Jestem gotowy. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Zaczynaj! - oświadczył zbliżając do niego. Ten rzucił w niego Piekielne Zaklęcie o dużej mocy, ale Percy odskoczył i rzucił w niego zwielokrotniego Cruciatusa, ale jego przeciwnik niezbyt się tym przejął i rzucił w niego Zaklęcie Wyrwania Duszy. Walka toczyła się długo. Jednak my przeniesiemy się do przyjaciółki naszego dowódcy. Do Elyon...

27 lipca 2014

Rozdział 47 (84) - Fala Kamehameha i Tchnienie

Czytając ten rozdział nie miejcie mi za złe, że będzie odbiegać od tematu Potterowskiego, ale to było konieczne, by dowiedzieć się skąd Percy Levender nauczył się tak dzielenie walczyć, nawet bez magii, żywiołów natury oraz skąd zna pewną przedziwną technikę walki, która była wspomniana w rozdziale "Rozdział 75 - Koszmarny Dwór"

 Rozdział 84 - Fala Kamehameha i Tchnienie
Klik


         - Co mu jest? - spytał Ron klęcząc przy nim. Percy trząsł się lekko. Roger obrócił mężczyznę na plecy. Zauważyli na jego twarzy wyraźne cierpienie, jakby uderzano w niego wieloma zaklęciami torturującymi jednocześnie, a potem nagle... zastygł. Pan Hoof nachylił się nad jego piersią nasłuchując bicia serca. Chwila ciszy i napięcia.
- Jego serce ledwie bije... - odparł w końcu. Chwycił jego nadgarstek w swoje dłonie, by wyczuć puls. - ...Tętno też ledwie mogę wyczuć, a ciśnienie jest niskie. Oberwał potężną klątwą... - tu zajrzał pod jego zamknięte oczy. - ...Trzeba go zanieść do Munga i... - tu Roger urwał, bo Percy lekko się poruszył i dotknął jego szaty, ale z wysiłku ręka opadała mu na posadzkę. Oddychał nierówno. Na szczęście był przytomny. Wszyscy patrzyli na niego z przerażeniem. Miał błędny wzrok, a oddech nierówny.
- Ro-roger... Nie... Z-zostawcie... mnie... i-i-i uciekajcie... jak najdalej stąd... - tu jęknął, ale mówił dalej: - ...Znajdźcie Elyon... ona... ona mi pomoże. - szepnął, po czym zemdlał.
- Żyje? - spytała wystraszona Regina.
- Tak. Tylko zemdlał. - odpowiedział z ulgą jej mąż. W tym momencie usłyszeli śmiech. Wszyscy obejrzeli się patrząc groźnym wzrokiem na Salvatore, który stał kilka metrów od nich patrząc triumfalnie na swego wroga i śmiejąc się.
- Wreszcie udało mi się pozbawić go nieśmiertelności! - zawołał z radością.
- Pożałujesz tego!... - warknął Harry z nienawiścią jednocześnie wstając. Wyciągnął ręce ku niemu chcąc wyczarować liany, które mogłyby czarownika opleść, ale nagle jego ręce odmówiły mu posłuszeństwa. Przywarły do siebie splatając się z tyłu. Harry czuł jakby ktoś mu związał za mocno ręce. Nie mógł się wyswobodzić. Nagle mężczyzna machnął zamaszyście ręką na resztę towarzyszy Wybrańca przygważdżając do ścian, po czym zbliżył się powolnym krokiem ku Harry'emu. W zielonych oczach Pottera widać było złość, gniew i chęć mordu. Czarownik znowu machnął na Harry'ego powodując, że padł przed nim na kolana. - ...Dopadnę cię!... - syknął młodzieniec ponownie spojrzawszy na niego. Wszyscy patrzyli na tą scenę. Zauważyli, że od Wybrańca emanowała potężna moc, aż czuli ją w piersiach. Najwyraźniej ten gniew i nienawiść powodowały iż świecił bordowo-czarnym blaskiem. Wyglądała jak aura. Salvatore zaśmiał się otwarcie, ale nagle jego mina zrzedła. Najwyraźniej zobaczył coś, co tylko on mógł zobaczyć. Musiał ktoś najwyraźniej stać za Harrym. Zielonooki obejrzał się, a zobaczywszy Percy'ego uśmiechnął się z niemałą ulgą. - ...Percy! - zawołał z radością.
- Zostaw... mojego... - tu się zachwiał, ale ustał. - ... przeszłego... Ja... Salvatore!... - wydyszał. Mężczyzna jakby się tym nie przejmując chwycił zielonookiego za włosy tak, że Harry został zmuszony patrzeć na Domana. - ...Odejdź... od niego,... bo rzucę... w... ciebie Najwyższą Mocą! - warknął. Ledwie trzymał się na kolanach opierając się jedną ręką o podłogę. Za to druga ręka wyciągnięta była ku swemu wrogowi. Wokół dłoni pojawiła się biało-błękitna świetlista poświata.


Percy był gotów ją uwolnić. Żadne z nich, poza Harrym, Percym i Salvatore nie wiedzieli co to jest ta cała Najwyższa Moc.
- A jeśli go nie zostawię, to co mi zrobisz? Ledwie trzymasz się na kolanach, Levender! I ty chcesz rzucić we mnie Falę Uderzeniową*? Nie uda ci się! - zaśmiał się. W jego głosie słychać było irytację i lekką obawę.
- Chcesz się założyć? - spytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy jednocześnie wstając. Chwiał się lekko, a lewa ręka zwisała wzdłuż jego szczupłego ciała niezdolna do ruchu, jakby była zwiotczała. Twarz pół-wampira mówiła same za siebie: cierpiał. Widać było pot na jego twarzy, ale robił wszystko, by się nie poddawać. Za to oczy były przepełnione nienawiścią i determinacją. W dodatku widać było płomień w jego oczach(dosłownie). Harry podziwiał go za to. Tak powinien się zachowywać prawdziwy dowódca i wojownik. Silny pod względem nie tylko siły fizycznej i doświadczenia w magii czy wiedzy, ale także psychiki, wytrwałości oraz woli przetrwania. Trudno by wierzyć, że także stoczy walkę, gdy stanie się nim.
- Mam pytanie... - odezwał się Ron. Prawie każdy na niego spojrzał. - ...Co to jest ta cała Najwyższa Moc? - spytał.
- Gdzieś o niej czytałem. Jest też nazywana Falą Kamehameha... - odparł Roger. - ...ale nie wiem na czym to dokładniej polega. Percy opowiesz nam o niej? - poprosił Roger.
- To nie czas i miejsce na takie pytania. - odparł idąc powoli ku Salvatore. Chwiał się z każdym krokiem.
- Prosimy. - odezwał się Draco. Percy myślał przez chwilę nie spuszczając wzroku z Salvatore. W końcu odpowiedział:
- Jest to coś w rodzaju energii Qi... - (czytaj kai). - ...Atak zostaje wykonany poprzez złączenie swoich dłoni przy ciele, a następnie stopniowe odchylanie ich do tyłu, kiedy to kula błękitno-białej świetlistej energii tworzy się pomiędzy dłońmi. W tym samym czasie wymawiamy zaklęcie. Sylaba po sylabie, a przy ostatniej wychyla ręce naprzód w pozycji przywierających do siebie nadgarstków wyzwalając strugę energii prosto w przeciwnika.** - wyjaśnił.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - spytał Ron.
- We Francji u pewnego starego mistrza. Nauczył mnie też sztuk walki... - objaśnił. Wszyscy byli skupieni na tym co mówił Levender, ale tylko wyżej wymieniony zauważył iż Doman zaatakował ich wyrzucając z siebie dziwną ciemno-czerwoną energię odrzucając jednocześnie Pottera do przodu. - ...PADNIJCIE!... - krzyknął Levender cofając rękę do tyłu i zawołał w tym samym czasie: - ...KA-ME-HA-ME-HA!!... - wrzasnął wyzwalając promień ze swojej dłoni, a ostatnią sylabę wykrzyknął głośno aż echo potoczyło się po wierzy. Skutkiem tego oba promienie zetknęły się w połowie drogi, ale ze względu iż Percy był osłabiony jego energia cofała się poprzez energię Domana, więc zawołał do towarzyszy: - ...Uciekajcie stąd! To nie jest miejsce na obserwacje! Znajdźcie Elyon i sprowadźcie ją tu jak najszybciej! - krzyknął poprzez dźwięki obu promieni i porywistego wiatru.

~~*~~

Niedługo wcześniej...
         W innej części zamku Elyon miała bardzo dziwne uczucie, że stanie się coś niedobrego. Czuła też, że Percy'emu coś grozi. Pobiegła ile sił w nogach korytarzami nie przejmując się, że ktoś rzuca w nią śmiertelne zaklęcia. Owe zaklęcia mijały ją łukiem. Tak działało zaklęcie nieśmiertelności połączone z eliksirem, który wieleset lat temu rzuciła i uwarzyła dla nich oboje. Dochodziło też Zaklęcie Bliźniacze i Zaklęcie Wiążące Dusze. Nie mogła dopuścić, by jej ukochanemu coś się stało. Szukała długo aż nagle poczuła silny ucisk w piersi. Spowodowało to, że upadła na ziemię (gdyż znajdowała się już na błoniach Hogwartu). Wstała lekko chwiejąc się na nogach. Oparła się o ścianę zamkową. Próbowała zebrać myśli i siły. Nagle, poprzez lekko uchylone powieki, zobaczyła dziwnie znaną jej poświatę na Wierzy Północnej.
- Fala Kamehameha... - wyszeptała. Najwyraźniej toczyła się tam walka. W tym momencie uświadomiła sobie, że tylko jedna osoba potrafiła ją wytworzyć. Rozszerzyła oczy ze strachu i zawołała w panice: - ...Percy! - i pobiegła ku owej wierzy.
         Wkrótce dotarła na miejsce. Niespodziewanie poczuła nagły podmuch silnej energii. Gdy weszła do wierzy zobaczyła, że kilka osób w tym Hoofowie i uczniowie, a także Harry są przytwierdzeni do ścian, a w epicentrum tego całego zgiełku stali dwaj najwięksi wrogowie: Levender i Salvatore.
- Nie... - wymamrotała zakrywając usta. Pobiegła ku nim. Gdy Percy ją zauważył zawołał:
- Elyon, nie podchodź! - krzyknął. Był tak skupiony na jej postaci, że jego Fala zaczęła słabnąć. Obecność kobiety była na rękę jego wrogowi. Salvatore miał okazję pokonać młodzieńca i rzucił swoją Falą w przeciwnika.
- Percy! Uważaj!... - krzyknęła blondynka. Za późno. Czarownik najpierw obezwładnił go rzuciwszy Falą. Percy uderzył potylicą w ścianę tracąc na chwilę orientację. Mężczyzna zbliżał się do niego powolnym krokiem. - ...Zostaw go!... - krzyknęła zrozpaczona kobieta. Doman rzucił kobietą jak szmacianą lalką, po czym nachylił nad Levenderem tak, że ich usta były blisko siebie. Wszyscy patrzyli z napięciem na to, co czarownik robił. Z jego ust wyleciało coś w rodzaju Pocałunku Dementora. Było koloru czarnego. - ...PERCY! NIE! - wrzasnęła Elyon. Musiała coś zrobić. Na szczęście nie związał jej ani nie nie unieruchomił. Wyciągnęła obie ręce ku Domanowi i siłą woli wypchnęła go przez okno wierzy roztrzaskując szybę na miliony kawałeczków. Gdy zaklęcie Salvatore przestało działać przyjaciele Wybrańca upadli na posadzkę. Pierwsi dotarli do niego Harry i Elyon. Reszta podążyła za nimi. Stali w kole przyglądając się stanowi ich przywódcy, przyjaciela i rodziny. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Szczerze mówiąc miał wiele ran na ciele, a także siniaków. Jednak najgorsza była rana w okolicach serca.
- Co mu jest? - spytał Harry nachylając się nad nim.
- To straszne... - wymamrotała z przerażeniem Elyon przyglądając się poszkodowanemu. - ...Otrzymał Spiritus Moritis, czyli Tchnienie Śmierci używane wyłącznie w Piekle. - odparła.
- Co to jest Tchnienie Śmierci? - spytał Draco.
- Jest to wyjątkowo rzadka umiejętność. Równie rzadka jak wężomowa. Tylko mieszkańcy Piekła, w tym Salvatore, posiadają tę umiejętność. Dusza Salvatore jest w ciele mężczyzny, którego opętał. Jego dusza pochodzi z Piekła, jak i moc oraz umysł. - wyjaśniła.
- Czy jest sposób na uratowanie Percy'ego? - spytała Regina zauważając, że wcale się nie rusza.
- Tak. Jest tylko jeden sposób. Przeciwieństwo tego, co mu zrobił Salvatore to Spiritus Vitea. - odparła.
- Tchnienie Życia... - szepnął Roger. - ...No jasne! Ale nikt w tym stuleciu tego nie potrafi. - stwierdził.
- Może to zrobić wyłącznie osoba, która kocha osobę potraktowaną Tchnieniem Śmierci i oddałaby za niego życie nie dbając o swój los. Ta osoba potrafiłaby tego dokonać. - wyjaśniła.
- Kto to jest? - padło pytanie. Kobieta patrzyła na nich przez chwilę, po czym nachyliła się nad młodym mężczyzną mówiąc:
- Tylko ja to potrafię... - spojrzała na Percy'ego z miłością w oczach i twarzy. - ...Kocham go i oddałabym za niego życie... - powiedziała dotykając jego twarzy. - ...jeśli zaszła by taka potrzeba. - dodała, a łzy poleciały kobiecie po policzku opadając na jego policzek. Po chwili nachyliła się nad nim zbliżając swoje usta do jego ust. Dmuchnęła cicho w kierunku jego lekko rozchylonych ust. Z jej ust wyleciał równie taki sam dym, ale był koloru biało-różowego. Po kilku sekundach Percy otworzył oczy i spojrzał na nią. Uśmiechnął się, a następnie powiedział:
- Dziękuję, Elyon. Jestem ci wdzięczny. - chwilę tak patrzyli na siebie, potem Eylon objęła mężczyznę płacząc.
- Nigdy mi tego nie rób, Percivaldzie! Nigdy! Słyszysz? Nigdy! Nie chciałabym cię stracić! Nie przeżyłabym tego! - pisnęła przez łzy.
- Już spokojnie, kochanie. Nigdzie się nie wybieram. - oznajmił głaszcząc ją po włosach.
- Nie chcę poganiać, ale na zewnątrz trwa bitwa. - przypomniał rozsądnie Ron.
- Słusznie. Trzeba pokonać Voldemorta i Salvatore przed całkowitą Pełnią Błękitnego Księżyca. Mamy mało czasu. - w tym momencie do pół wampira zbliżył się Draco.
- Percy... ja... ja chciałem ci podziękować. Gdyby nie ty podzieliłbym los ofiar Salvatore. Dziękuję. - powiedział wyciągając ku niemu rękę na podziękowanie. Percy patrzył na niego przez chwilę, po czym chwycił jego rękę, by ten pomógł mu wstać i powiedział:
- Nie ma za co, Draco. Nie wiem czy ty byś zrobił to samo, ale musiałem to zrobić, gdyż to zaklęcie pozbawiło by ciebie życia, a jesteś śmiertelnikiem. To bardzo okrutne zaklęcie. Nikt by go nie przeżył, nawet Voldemort. - objaśnił.
- Rozumiem. Mam u ciebie dług wdzięczności. - oświadczył.
- Spoko. Kiedyś i ty przyjmiesz jakieś zaklęcie, by mnie uratować. Wierzę w to. Teraz chodźmy i pokonajmy tych brutali. - oznajmił.
         Pognali ile sił w nogach ku walczącym. Zbliżała się Błękitna Pełnia. Mieli zaledwie półtorej godziny. Musieli odpowiednie osoby zgromadzić w jednym miejscu, a dokładniej na dziedzińcu. Poza tym miały się tam odbyć dwie bitwy. Jedna za drugą. Pierwsza – Harry i Voldemort, a druga – Levender i Salvatore. Zarówno, jak i Harry, tak i Percy obawiali się swojego pojedynku. Bali się. Który z nich wygra swoją walkę? Nie wiedzieli.



__________________________________
*
Fala Uderzeniowa to, to samo co Kamehameha.
** Fala Kamehameha wzięłam ją z trzy seriowej bajki anime Dragon Ball. Po raz pierwszy pokazują ją w ósmym odcinku pierwszej serii przez Genialnego Żółwia, aby ugasić zamek ojca koleżanki Son Goku.

4 lipca 2014

Rozdział 46 (83) - Powrót Percy'ego, Raiku sprzymierzeńcem i przepowiednia

Klik

Tymczasem wewnątrz zamku...
          Harry i Jack siedzieli wśród tłumu macając siebie.
- Ja... ja żyję? - spytał z niedowierzaniem Jack.
- I nie tylko!... - odezwała się jego dziewczyna Susan tuląc go. - ...Och, Jack, tak się cieszę, że nic ci nie jest! - pisnęła.
- Udusisz go. - zaśmiała się Clare.
- Oj, wybacz, Jack. - wymamrotała.
- A ty, Harry, jak się czujesz? - spytała Clare. Harry patrzył na swoje ręce, które promieniowały czernią i bordem, a także bielą. Dotknął głowy, a potem piersi, nóg i szyi.
- Czuję się... - tu wstał szybko. - ...znakomicie!... - wyjął różdżkę. Wszyscy cofnęli się natychmiast. - ...Mógłbym przenosić góry!... - wycelował przed siebie koniec różdżki i wypowiedział zaklęcie w dziwnym języku. Nie miał pojęcia skąd je zna. Nagle z końca różdżki wyleciał fioletowy promień, który przebił ścianę naprzeciw niego. Blair chwyciła go za ramię i oświadczyła:
- Harry, proszę, nie rób tego. Oszczędzaj energię na Lorda Voldemorta, a twój przyszły Ja niech pokona Salvatore, gdyż właśnie odzyskał utraconą moc i siły witalne. Dzięki twojemu ozdrowieniu i daniu mocy ode mnie poprzez siostry Trudeau wróciły mu siły. Zdołał się z pewnością już uwolnić i pędzi do nas. - oświadczyła.
- Skąd to wiesz? - spytała zaskoczona Elyon.
- Czy to nie oczywiste? - spytała zagadkowo i pokazała na drzwi do Sali . Blondynka patrzyła na nią przez kilka sekund i po chwili rozszerzyła oczy jakby zobaczyła coś za nią, coś co tylko ona mogła zobaczyć. Wybiegła tak szybko z Sali, że aż się za nią kurzyło. Miała nadzieję, że nic mu nie jest.
- Co ją opętało? - spytał Ron. Blair spojrzała na każdego z osobna i uśmiechnęła się.
- Miłość. Elyon kocha Percy'ego Levendera. - wyjaśniła. Chwilę potem zobaczyli jak Elyon prowadzi lekko kulejącego Percy'ego.
- Percy! - krzyknęły jednocześnie Clare i Noyle. Blondynka usadowiła go na najbliższym krześle.
- Nic ci nie jest? - spytał Harry, który podszedł do niego pierwszy.
- Nie, nic. Dostałem tylko od Wierzby Bijącej. - wyjaśnił.
- Ach tak. W jaki sposób wydostałeś się od tego tyrana? - spytał Jack, gdy pani Pomfrey zajmowała się jego nogą i twarzą. Chwila ciszy.
- Niech wam wyjaśni Blair. - oświadczył ze śmiechem. Wszyscy spojrzeli na wyżej wymienioną.
- Cóż, jak wiecie Harry i Percy są tą samą osobą. Obaj posiadają moc wzywania Elyon... - wskazała na wyżej wymienioną. - ...Zapewne Doman Salvatore torturował Percy'ego takimi zaklęciami, że go osłabiały zabierając tym samym moc. Harry także był słaby, a Jack to odczuł, gdyż są bliźniakami. Dlatego tak źle się czuli. We trzech odczuwają ten sam ból. Jeden bardziej, drugi słabiej, a trzeci ze zdwojoną siłą. - wyjaśniła.
- Ale wciąż nie rozumiem czemu czuję taką dziwną i nieziemską moc? - zachwycał się Harry patrząc na swoje dłonie.
- Czujesz ją, Harry, gdyż Noyle, Elyon i Clare połączyły swoje moce ze mną. - odparła Blair.
- Harry, musisz coś wiedzieć o tej dziewczynie... - odezwała się Elyon - ...Nie jest do końca wampirem. Znasz treść przepowiedni o księżniczce. Blair nią jest i w dodatku czterech rodów wampirów i to jedyną dziedziczką. Ma przekazać ważną wiadomość tobie, Jackowi i Nicole. W przepowiedni jest wspomniane o Wrotach Niebios i Piekieł, że czas je otworzyć. Ona powie wszystkim jak je otworzyć. Słyszałeś o Raiku? - spytała na koniec.
- No, podobno jest demonem zesłanym z Piekieł. - odparł Percy.
- Tak, to prawda. Jednak Blair i Raiku to ta sama osoba. Raiku jest pół demonem i pół Mrocznym Elfem, ale nikt nie wie, nawet Salvatore, że ma coś wspólnego z wampirami. Raiku czasami wygląda jak zwykły człowiek za dnia, lecz w nocy przybiera jedną z tych postaci, to także zależy od jej nastroju. Demonem staje się, gdy przemienia się w Raiku. Wampirem staje się przemieniając się w Blair, ale nie pije krwi. Pije krew zwykłych zwierząt. Nie wiem jak ma na imię, gdy staje się Mrocznym Efem. Jest jeszcze postać człowieka. Blair wiesz może jak się nazywa człowiek, w którego się zmieniasz? - spytała Elyon dziewczyny.
- Wiem tylko, że nazywa się Monic McGraw-Hill. Dziadek zawsze się denerwuje, gdy się wymykam, więc może wrócę. - powiedziała. I już miała iść, gdy...
- Nie, Blair. Chcę wiedzieć czemu mi dałaś tę moc? - poprosił Harry.
- Ja ci powiem... - odezwał się Percy. Ten spojrzał na niego. - ...Po pierwsze, samą Raiku trzeba się wystrzegać, gdy się ujawnia. Jest niebezpieczna, ale z drugiej strony to ona uratowała Elyon pod postacią Blair. Podarowała ci moc, która mnie uratowała z rąk Salvatore i to ona wie w jaki sposób można go pokonać. Jak mówi fragment tej przepowiedni: "...Otworzyć Wrota Piekieł i Niebios czas będzie trzeba, serce i umysł potrzebny jest... Księżniczka powie jak to trzeba zrobić... Ona jedyna wie..." . A pamiętacie ostatnią przepowiednię? "Zbliża się czas Mroku i Światła. Dziecko Losu musi wykorzystać Mroczną Duszę i żywioły natury, by Wybrańcy Pierścieni zmarłych wielkich czarodziei otworzyli Wrota Piekieł i Niebios, by odpędzić zagrożenie, które nawiedziło tę Ziemię w Roku Tygrysa. Jeśli Mroczny Lord zdobędzie klucz do Wrót koniec świata jest bliski... Tylko Wybraniec Podróżujący W Czasie może go pokonać i zamknąć je!" - wyrecytował.
- Percy ma rację. Trzeba działać... - odezwał się Remus. - ...Ale co możemy zrobić? - dodał.
- Przede wszystkim nie możemy wpuścić Salvatore do zamku. Voldemort to co innego, bo ma mniejszą moc od niego i jest zestresowany jego obecnością. - wyjaśniła Elyon.
- A co ze mną? - zapytała Blair.
- Puki jesteś pod tą postacią mury Hogwartu będą cię chronić przed twoim dziadkiem. Co do przepowiedni... - tu ściszył głos. - ...musimy to zrobić jak najszybciej. - szepnął.

~~*~~

Godzinę później w Chacie...
          Salvatore siedział na swoim ogromnym tronie patrząc w dół. Przy jego stopach leżał skulony i obolały Lord Voldemort. W pomieszczeniu byli też słudzy Domana i co chwila rzucali w jego najwierniejszego sługę potężne zaklęcia niewiadomego pochodzenia, ale Riddle je znał oraz czuł je tak bardzo boleśnie na swym ciele, aż ten żałował iż zaatakował Potterów, a szczególnie Harry'ego. Jednak przepowiednia musi się wypełnić, a on zasłużył na karę od swego pana. Nagle zaklęcia ucichły, a Czarny Lord spytał:
- Riddle, słyszysz mnie? - spytał Mroczny Lord.
- Tak. - szepnął Ten.
- Matthew Evans zapewne nigdy by cię tak nie torturował. Jest zbyt słaby na to, by kogokolwiek tak gnębić. Jego Pierścień jest mi potrzebny. Musisz go dla mnie zdobyć. Rozumiesz?
- Tak, panie. Rozumiem. Zdobędę go, choćby nie wiem co. - powiedział próbując wstać, jednak dostał ponownie zaklęciem. Mężczyzna wrzasnął i upadł.
- Pozwoliłem ci wstać? - spytał.
- N-n-nie... p-p-panie... Wybacz... - wyjąkał.

~~*~~

W tym samym czasie... W zamku...
          Blair poczuła ucisk w piersi, jakby coś ją tam ukuło. Upuściła jednego z członków Zakonu Feniksa i chwyciła się za pierś opierając się o ścianę.
- Blair, nic ci nie jest? - spytał Remus. Zatrzymali się w połowie korytarza czwartego piętra.
- Nie wiem dokładnie, ale czuję, że dziadek kogoś torturuje. Moc Raiku daje mi o tym znać. - wyjaśniła.
- Moc Raiku? - spytał Harry, który szedł na przedzie kilka metrów przed nimi.
- Tak. - odpowiedziała.
- Chyba wiem co ona ma na myśli. Mamy do Błękitnej Pełni jeszcze trochę czasu. Elyon, pokaż nam co się dzieje we Wrzeszczące Chacie. - poprosił ją Percy.
- Dobra. - machnęła ręką przed nimi i chwilę potem pojawił się ekran ukazując straszny widok pokoju, w którym znajdował się Mroczny Lord. Siedział w tronie, a wzdłuż ścian stali dziwni osobnicy w bordowych szatach.
- Co oni mają z tym bordem? - spytał Harry.
- To przeciwność władzy... - wyjaśniała Blair. - ...Godryk Gryffindor lubi szkarłat i złoto, a dziadek Doman kocha bordo i czerń. - wyjaśniła Blair.
- Ej, czy mi się wydaje, czy Salvatore przypadkiem torturuje Voldemorta? - spytał Harry. Zielonooki miał rację.
Wrzeszcząca Chata...
          Prawie, że pośrodku ogromnego kręgu ze cztery metry od Salvatore leżał zakrwawiony i posiniaczony Tom Riddle Jr. To był niespotykany widok. Słudzy Mrocznego Lorda rzucali co jakiś czas w niego zaklęciem, gdy ten próbował wstawać.
- Riddle, nie przynoś mi Pierścienia Lordów! Masz mi sprowadzić z Hogwartu moją wnuczkę Raiku i Mata Evansa. Nie dopuszczę byś stał się kolejnym Lordem Lordów. Poza tym musisz wypełnić swoją i Harry'ego Pottera przepowiednię. Sam muszę iść na dziedziniec, by stoczyć pojedynek z tym kretynem, Levenderem. - warknął Salvatore.
- Kretynem?... - szepnął Percy, a wokół jego postaci rozbłysła czarno-biała poświata. Jego ukochana to zauważyła. Była przerażona - ...Niech ja go dopadnę! - syknął i ruszył korytarzem wypuszczając z rąk jednego z martwych ciał, który trzymał, ale Elyon chwyciła go za ramię i przytulając do siebie.
- Percy, proszę uspokój się. Ledwo od niego uciekłeś!... - powiedziała tuląc go mocniej do swojej piersi. - ...Nie chcę byś kolejny raz wpadł w łapy tego drania! - pisnęła, a jej łzy wsiąkały w jego ubranie.
- Kolejny raz?... - spytał Remus. - ...To już kiedyś był u niego, prócz wtedy w Chacie? - spytał. Percy skinął w milczeniu głową na potwierdzenie jego słów nie patrząc na dawnego nauczyciela.
- Dobrze, Elyon... - odezwał po minucie milczenia. - ...Nie pójdę do niego przed czasem. Poczekamy aż sam przyjdzie do mnie na dziedziniec. - powiedział stanowczo. Kobieta spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- A jeśli cię pokona? - spytała ze smutną miną.
- Mam moc demonów, moc żywiołów, pierścień od Ralpha oraz ciebie. Poza tym jestem nieśmiertelny. Nic mi nie będzie. Co mi może zrobić taki chłystek jak Salvatore? Nic. - tu się zaśmiał ponuro.
- Ale Percy, mój dziadek jest potężny i nie możesz go lekceważyć. - odezwała się Blair.
- Z początku go zlekceważyłem, gdy otrzymałem moc demonów i nie mam zamiaru popełnić tego błędu po raz drugi. Harry, musisz pozbyć się Riddle'a... - zwrócił się do swego przeszłego Ja. - ...Nie możesz walczyć z Domanem Salvatore ani jego sługami. Musisz ich unikać jak ognia. Nie możesz dać za wygraną jeśli chodzi o Riddle'a. Obecnie jest pod presją, ale wtedy jest o wiele bardziej niebezpieczniejszy niż trzy lata temu, gdy odzyskał ciało i moc. Miejmy nadzieję, że nam się obu powiedzie. Mamy nie wiele czasu, zaledwie ponad dwie godziny do Błękitnej Pełni. - oświadczył.
- Powiedz nam, Percy o, co chodzi z tą Pełnią? - spytał Nigel.
- Właśnie. Co to jest ta cała Pełnia Błękitnego Księżyca? - wtórował mu Harry.
- Cóż,.... - tu Percy podrapał się po karku jakby czuł dyskomfort. - ...Jest to zjawisko bardzo rzadkie. Przeważnie pojawia się, gdy zbliża się potężne zło. Ostatnia była, gdy zmarł ojciec Albusa. - objaśnił.
- Mówisz o Voldemorcie? - spytał Harry.
- Nie. Mówię o Salvatore. Pełnia Błękitnego Księżyca pojawia się zawsze wtedy, gdy pojawia zło zagrażające światu czarodziei i Mugoli, za to Voldemort jest sługą Domana i to on jest tym złem. Zawsze pojawia się w innym ciele i w określonym czasie. Może być starcem, piękną istotą lub małą dziewczynką, ale muszę wam coś jeszcze powiedzieć. Ta Pełnia zwiastuje także przybycie nowego pokolenia dobra, bądź przybycie kogoś, kto pokona jego sługi i osoby, które będą ich powstrzymywać od robienia złych rzeczy puki nie przybędzie ten, kto go pokona. - oświadczył Percy.
- Tak jest i tym razem... - wtrąciła się Elyon. - ...Za dwie i pół godziny nastąpi całkowita Pełnia. Zwiastuje ona nadejście Wybrańców o niezwykłych zdolnościach, jednak w tym samym czasie musi rozegrać się walka na śmierć i życie, w tym przypadku między Voldemortem a Harrym. Jak głosi przepowiednia Tom Marvolo Riddle jest ostatnim Czarnym Panem. Gdy go pokonasz Harry Salvatore nie będzie mieć już sług w czarodziejskim świecie, straci kontrolę nad ludzkim światem. W momencie, gdy Voldemort zostanie pokonany przez Harry'ego oni się narodzą, a Salvatore będzie z czasem nabierał coraz więcej mocy aż stanie się Mistrzem Mistrzów.... - wyjaśniła. - ...Harry, pamiętasz jak Raichel opowiadała ci o tym Mistrzu? Mówiła ci, że z każdym nowym wcieleniem będzie posiadał większą moc. Wiemy jednak, że posiada on jedno imię, ale my go nie znamy, nikt nie zna. Osoba, która narodzi się w czasach waszych wnuków będzie mieć moc rozpoznawania jego prawdziwego "Ja". Wypowiadając jego prawdziwe imię tym samym pokona go na zawsze i tylko ona może to zrobić. - dodała.
- Więc Harry, proszę cię pokonaj go. Uratuj nas i nasze przyszłe dzieci, a gdy go pokonasz Eleine, Mary i Hermiona ich urodzą. Jednak to będzie początek większego kataklizmu, tak jak przepowiada Jack i inne przepowiednie. - wyjaśnił Percy.
- Dobrze. Zrobię to... - przyrzekł Harry. - ...Musicie mi jednak pomóc. - powiedział z zawziętą miną.
- Jasne, proś o co chcesz. - odparł Remus.
- Więc tak, Percy i Elyon zajmijcie się sługami Salvatore. Ja się zajmę Voldemortem... - jego mina świadczyła sama za siebie: chciał się zmierzyć z tym draniem. Nagle Harry poczuł, że w jego kieszeni drży coś. Wziął to i zobaczył, że to Lusterko Dwukierunkowe, i że ktoś chce się z nim skontaktować. - ...Kto tam? - zapytał.
- To ja, Roger. Harry, musisz natychmiast przyjść na wierzę północną! To ważne! - zawołał. Percy'emu coś tu nie pasowało. Wieża północna? Roger? To by znaczyło, że...
- No jasne! - krzyknął nagle.
- Percy, co się dzieje? - zapytał Remus.
- Już wiem! Harry, posłuchaj Roger chce byś do niego poszedł, gdyż Regina za niedługo wypowie przepowiednię! - zawołał z obawą.
- Co może mi się tam stać? - zapytał.
- Harry, ktoś chce ciebie tam zwabić wykorzystując do tego małżeństwo Hoof. - wyjaśniła mu Elyon.
- Ale Regina... - Percy urwał, bo blondynka mu przerwała:
- Percy, Harry sam musi dowiedzieć się co się tam wydarzy i czego chce od niego Roger. Ty nie możesz się do tego mieszać. - ucięła patrząc na niego porozumiewawczym wzrokiem. Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę aż w końcu westchnął i skinął głową.

~~*~~

          Gdy Harry poszedł na wierzę północą dopiero, gdy stanął przed wejściem drogę zastawił mu Mroczny Elf. Czuć było od niego silną i mroczną magię i był dość duży.
- Kim jesteś? - spytał tamten.
- Jestem Harry Potter. Mój przyjaciel tu jest i chciał abym tu przyszedł. - wyjaśnił. Elf wpatrywał się w niego przez chwilę aż w końcu przepuścił go. Harry trochę zdziwiony wszedł do środka. Okazało się, że rzeczywiście był tam Roger, ale i też Regina oraz ich dzieci. Było tam też kilku uczniów Hogwartu, a wśród nich...
- Jack! Ron! Draco! - zawołał. Już miał zrobić ku nim krok, gdy nagle drzwi frontowe się zamknęły z hukiem. Miał się obejrzeć, ale gdy usłyszał:
- Ty jesteś ten sławnym Harrym Potterem? - szepnął dziwnie znany mu głos. Właściciel owego głosu wyszedł z cienia ukazując swoją postać.
- A ty jesteś tym Mrocznym Lordem. To z twojego palca mój dziadek zdjął Pierścień Władzy. Nazywasz się Doman Salvatore! - krzyknął.
- No, no. Sława mnie wyprzedza, Potter. Odkąd dowiedziałem się, że Percivald Levender jest w Hogwarcie chciałem się z tobą zmierzyć, a już w szczególności odkąd mi ten dureń zwiał ze Wrzeszczącej Chaty. - syknął ostatnie zdanie. Harry uważnie go obserowował. Kątem oka obserwował Reginę. Percy wspomniał, że wypowie kolejną przepowiednię, więc musiał poczekać aż ją wypowie. Problem polegał na tym, że był sam na sam tym Lordem. Jedyny ratunek to wykorzystać swoje umiejętności. Tak więc wyjął różdżkę ze słowami:
- Salvatore, proszę cię byś wypuścił moich przyjaciół. Nie chcę ich w to mieszać. Widziałem jak torturujesz Riddle'a i wiem do czego jesteś zdolny i... - tu urwał, gdyż krzyknął. Zaklęcie zostało rzucone przez mężczyznę. Ból był niemiłosiernie potężny. Zdecydowanie większy od bólu jaki zadawał mu Riddle w ubiegłe wakacje. Nawet ten przy dotyku ich skór. Czar trwał kilka sekund nim ktoś nie przyszedł do wierzy. Nie wiedział kim był jego wybawca, ale dziękował jemu oraz Merlinowi za przerwanie tych tortur. Dopiero po około dwóch minutach może więcej spróbował usiąść. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zdał sobie sprawę, że jego wybawcą był... - ...Percy... - szepnął. Zobaczył obu mężczyzn jak stoją naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem aż nagle... poleciały przedziwne zaklęcia o nieznanym pochodzeniu. Podszedł najszybciej jak mógł do Reginy, u której widać było oznaki nadchodzącego wypowiedzenia proroctwa. - ...Nic wam nie jest? - spytał cicho.
- Nie, ale co z Percym? - zapytał Ron.
- On sobie poradzi... Oby... - dodał niezbyt przekonująco. Czekali niezbyt długo, gdy wtem odezwał się Roger:
- Harry... - szepnął.
- Co?... - zapytał. Ten wskazał na Reginę. Harry spojrzał na nią. Wydawała się wpadać w trans. - ...O nie... - szepnął. - ...Percy!... - zawołał podbiegając do niego, ale ten odepchnął go mocą wiatru. Harry walnął potylicą w ścianę. Trochę go to ogłuszyło, jednak po chwili wstał i zawołał: - ...Percy! Regina zaraz wypowie przepowiednię! - krzyknął. Levender zareagował natychmiast i spojrzał w ich kierunku. To była szansa dla Salvatore. Rzucił ku niemu jakieś zaklęcie, ale Harry go uratował rzucając w jego kierunku snop ognia oddzielając go od nich.
- Dzięki... - wydyszał blondyn. Podbiegł do przyjaciółki. Nachylając nad nią szepnął: - ...Regina? - spytał. Kobieta jeszcze chwilę nie kontaktowała. Jednak w końcu otworzyła szeroko oczy patrząc w jeden punkt, po czym wyrecytowała te oto słowa:
- Póki biją trzy serca tych, co urodzić Wybrańców Przeznaczenia mają, a ojcem ich jest jedyny Czarny Pan stąpający po Ziemi Mroczny Lord nie może zwyciężyć... Pokonać go mogą tylko moce: czterech żywiołów natury, Mroczna Dusza użyta wyłącznie w dobrym i słusznym celu oraz moc najpotężniejsza z nich wszystkich – siła miłości i poświęcenia... Klucz do Wrót Piekieł i Niebios potrzebny jest, ale zaginął wieki temu. Kto go ma? Tego nikt tego nie wie... - wyszeptała tak, że tylko więźniowie i bracia to usłyszeli. - "Klucz do Wrót..." - pomyślał Percy z niedowierzaniem. Chwycił coś pod szatą, lecz nagle pojawiło się jakieś zaklęcie. To Salvatore usunął ogień i zbliżał się do nich.
- Levender! Walcz ze mną! - zawołał.
- Dobrze. Spokojnie. Proszę byś ich uwolnił i zostawił w spokoju. Oni nie mają nic wspólnego z naszymi porachunkami! - oświadczył. W oczach Levendera widać było determinację i złość jakiej dotąd nigdy nie widzieli u niego.
          Przez minutę Salvatore milczał zastanawiając się nad jego propozycją. W końcu oznajmił:
- Zgoda, Levender, ale ty zostaniesz i... - tu rozejrzał się po zgromadzonych i oznajmił: - ...i on. - chwycił Rona za ramię.
- Nie! Zos...!... - Harry urwał, bo Percy powiedział:
- Zgoda. Niech będzie. My z Ronem zostaniemy. Reszta odejdzie. - oświadczył przytrzymując Pottera.
- Ale, Percy! - zawołał z niepokojem Harry.
- Spokojnie, Harry. Nic mu nie zrobi puki ja tu jestem. - szepnął. Harry patrzył na niego przez chwilę, a potem skinął głową na resztę, a po chwili dodał:
- Percy... - zwrócił się do niego. Ten spojrzał na Harry'ego, który stał w progu drzwi. - ...Bądź ostrożny. Nie daj się zabić. Proszę. - prosił.
- Dobrze, Harry... - obiecał. - ...Idź już. Uważaj na sie... - tu urwał, bo poleciało kolejne zaklęcie, ale w stronę Draco. - ...DRACO, UWAŻAJ! - wrzasnął. Rzucił się rycersko ku Ślizgonowi, gdyż czarny promień leciał z zawrotną prędkością ku niemu. W ostatniej chwili promień trafił w Percy'ego przyjmując zaklęcie na siebie.
- PERCY!!!! - krzyknęli wszyscy. Każde z nich pochyliło się nad młodym nieprzytomnym mężczyzną.

17 czerwca 2014

Rozdział 45 (82) - Raiku czy Blair? I kompromis

Klik

          Lupin, Turnirs i Kent biegali po całej szkole szukając odpowiednich osób, a po drodze obezwładniając jakiegoś Śmierciożercę czy kogoś ratując. Po pewnym czasie postanowili się rozdzielić. Remus dał im po parze zdjęć osób, których mają odszukać.
- Spotkamy się na zewnątrz przy Bijącej Wierzbie. - poinformował.
- Zgoda. - powiedział Klark.
- Dobra. - odparł Nigel i się rozdzielili. A szukali długo.

~~*~~

          Klark pierwszy znalazł poszukiwaną osobę. Pierwszym był March Hoof. Znajdował się na czwartym piętrze i walczył z trzema Śmierciożercami i jednym Mrocznym Efem. Podbiegł do chłopca i pomógł mu ich pokonać, ale elf był trudny do pokonania. Zajęło im to około dwudziestu minut. Gdy w końcu był martwy March spojrzał na swojego wybawcę.
- Dziękuję, panu. Jestem March Hoof. - przedstawił się wyciągając ku niemu dłoń.
- Nigel Turnirs. Miło mi. - powiedział ściskając mu rękę.
- Turnirs? Ten Nigel Turnirs?? Z zespołu Lucem?? - dopytywał się z podnieceniem.
- Ekhm, eee.... Tak, to ja. - powiedział zarumieniwszy się lekko.
- Jestem waszym największym fanem! - zawołał.
- Nie czas na to, panie Hoof. Musisz iść ze mną. To waga życia i śmierci. Wiesz może gdzie jest twoja siostra Agnes albo Daniel Riddle lub Draco Malfoy? Potrzebujemy waszych Pierścieni. - spytał. Chłopak trochę zdziwiony spytał:
- Czemu nie pytasz o mojego wuja i kuzyna? - zdziwił się.
- Bo wiem gdzie są. Są we Wrzeszczącej Chacie razem ze panem Voldemorta... - wyjaśnił, po czym dodał: - ...Widzisz tego elfa? - spytał pokazując na stwora z czarno-brązowymi skrzydłami.
- Tak. - odpowiedział.
- To sługa jego pana. Chodź, poszukam twojej siostry i kuzyna, a na końcu poszukamy młodego Malfoy'a. - powiedział. Więc pobiegli korytarzem, co jakiś czas walcząc z kimś czy ratując. Omijali zarówno demony jak i Mroczne Elfy

~~*~~

Tymczasem Kent....
          Biegł błońmi poszukując Agnes, Dracona i innych. Tutaj walka także się toczyła. Nagle rozległo się bicie zegara wybijając północ. W tym samym momencie rozległ się głos Riddle'a. Był lekko roztrzęsiony (takie odczuł wrażenie Kent):
- Uwaga, uwaga! Na chwilę przerwijcie walkę!... - zawołał. Wszyscy zamarli słuchając go. - ...Zmieniam żądania. Wciągu godziny do Wrzeszczącej Chaty ma przyjść Matthew Evans inaczej Percivald Levender umrze, a wraz z nim Harry Potter, który jest z wami! Evans ma przynieść Pierścień Lordów. Przez ten czas zbierzcie swoich zmarłych i rannych, a  ja odwołam swoje wojska. Macie godzinę! - głos umilkł. Klark myślał chwilę, po potem wrócił do zamku, bo domyślił się, że reszta może tam być. I nie mylił się. Zobaczył na miejscu: Agnes, Dracona, Marcha, Daniela, Remusa, Nigela, a nawet Shavanne i Madle. Te ostatnie, gdy go ujrzały podbiegły do niego szybkim krokiem.
- Klark! - zawołała Shavanne rzucając mu się w ramiona.
- Słyszeliście go? - spytała Madeleine.
- Tak... - odpowiedział. - ...Gdzie są Harry i Jack? - spytał rozglądając się dookoła zauważając, że nie ma bliźniaków Potterów.
- Musisz to zobaczyć. - powiedziała z przerażeniem ruda i poprowadziła go w głąb Sali. Zaprowadziła go do tłumu ludzi.
- Zrobić przejście! - zawołała Shavanne. Wszyscy ustąpili im miejsca. Wokół mniejszego zgromadzenia na kocu leżał Harry, a obok niego Jack. Nie wiadomo, który z nich był w gorszym stanie.
- Co im jest? - dopytywał się.
- Percy jest przyszłością Harry'ego, a Jack jego bliźniakiem. Są połączeni, a tym samym z Percym. To się stało ponad pół godziny temu. - wyjaśnił Remus.
- Wiem co się dzieje... - wszyscy obejrzeli się. - ...Bliźniaki odczuwają najwyraźniej cierpienie Percy'ego... - Wszyscy odwrócili się w tamtą stronę. Był to Matt Evans. - ...Nie mam wyboru. Muszę iść do niego. Sam. - postanowił. Już się odwracał, gdy odezwał się cichy głos:
- Dziadku,... nie. - odezwał się zachrypnięty Harry, gdy to usłyszał.
- Jeśli to zrobisz... on cię zabije. - dodał szeptem Jack.
- Nie mam innego wyjścia. Muszę tam iść, bo będzie jeszcze gorzej. - oświadczył pan Evans.
- Ale, panie Evans, bez mocy Pierścienia Lordów nie będzie pan posiadał wcale mocy, a on odzyska dawną moc... - zauważyła Clare, a następnie dodała: - ...Jest sposób, by uwięzić Mrocznego Lorda raz na zawsze. - oznajmiła.
- Jaki? - spytał.
- Potrzeba do tego kilku osób. - wyjaśniła.
- Kogo? - spytał.
- Elfa, druida, wampira, Wybrańca Losu, zdrajcę czystej krwi, kogoś bliskiego Mrocznemu Lordowi i Panią Czasu... - wymieniła, po chwili dodała: - ...Tylko oni mogą go zamknąć w Pierścieniu Lordów raz na zawsze. - oświadczyła.
- Ale kim że oni mogą być? - spytał ktoś z tłumu.
- Elfem jestem ja... - odezwał się jeden z elfów. - ...Jestem Legolas i pochodzę z Leśnego Królestwa - przedstawił się. - ...Znam Cassidy Snape, która jest moją panią i królową elfów. Harry Potter uczył się u nas jakiś czas temu. - dodał.
- Zdrajcą krwi jestem ja... - odezwał się Draco. - ...Zdradziłem zarówno Śmierciożerców jak i zhańbiłem nazwisko "Malfoy". Przez 17-ście lat wmawiano mi, że czysta krew to coś dobrego, ale gdy Voldemort kazał mi zabić Dumbledore'a nie miałem odwagi tego zrobić... - tu zwiesił głowę. - ...Na Wierzy Astronomicznej zaproponował mi, że ukryje moją rodzinę. Od tamtego czasu myślałem nad tym... - podniósł głowę i spojrzał w kierunku Harry'ego, który jak inni wokoło słuchał jego opowieści. - ...Potem, gdy wróciłem do szkoły i dowiedziałem się, że Harry stał się nauczycielem OPCM-u oraz, gdy usłyszałem w tym roku piosenkę Tiary Przydziału przypomniałem sobie tamtą rozmowę, więc postanowiłem pogodzić się z nim przy najbliższej nadarzającej się okazji. - wyjaśnił. Z jego oczu wyleciały łzy.
- "Zdrajca swojej krwi". - wyrecytowała Clare.
- Wybrańca nie musimy szukać, gdyż wiemy kim on jest. - odezwał się Harry cynicznie. Jack zaśmiał się.
- A druid? - spytał Klark.
- W tym problem. Nie znamy żadnego druida, gdyż musi być on czystej krwi oraz musi znać albo Harry'ego albo Percy'ego. - wyjaśniła Clare.
          Chwila milczenia, aż w końcu z tłumu wyszedł starzec.
- Może ja? - odezwał się mężczyzna. Wszyscy spojrzeli na niego.
- Merlin?... - zdziwiła się Clare. - ...Hm, no tak. Jesteś druidem. Tak, nadajesz się. Teraz potrzebujemy mej drugiej siostry. - oświadczyła.
- A co z osobą bliską Mrocznemu Lordowi? - spytał Ron.
- Ona jest u niego. To Raiku. - wyjaśnił Merlin.
- Ach tak. - odpowiedział inteligentnie Ron.
- Teraz muszę wezwać tu swoją drugą siostrę. Proszę, by wszyscy się odsunęli aż pod ściany. - nakazała. Tak zrobili. Clare stanęła pośrodku Sali i wypowiedziała bardzo skomplikowane słowa w obcym języku gestykulując przy tym rękoma. Nagle otworzył się dziwny portal. Weszła tam i po chwili zniknęła w nim. Tymczasem Jack ponownie zasnął. Wszyscy pomyśleli, że po prostu zemdlał, ale to nie prawda, gdyż śnił o czymś, a raczej o kimś.

~~*~~

We śnie...
          Jack pojawił się w dziwnym i mrocznym miejscu. Wszystko było tu przerażające. Wszędzie czerwień i czerń. Było też niemiłosiernie gorąco. Zdawało mu się, że był po prostu w... Piekle... Nagle po swojej prawej zobaczył dziwną postać młodej kobiety o rudych włosach i przenikliwych oczach koloru niebieskiego. Stał obok niej także dziwny, jak na niego, mężczyzna. Oboje mieli na sobie peleryny z kapturem. Kobieta białą, a mężczyzna bordową. Oczy mężczyzny Jackowi bardzo się nie podobały. Były zbyt... mroczne i napawały go strachem oraz odpychał od niego. W tym momencie pojawił się Harry. Kobieta podeszła do niego, a następnie zbliżyli się do Jacka. Harry zwrócił się do brata:
- Jacobie, oto nadszedł czas byś dowiedział czegoś więcej o przyszłym Ja swego brata... - zaczął. - ...Ponad wiek temu miał on wroga potężniejszego od Voldemorta i twego dziadka. Nazywał się wtedy Doman Salvatore, a przez swych zwolenników nazywany był Mrocznym Lordem. - mówił.
- Ale sekret jest taki, że Mistrz Mistrzów, którego macie odszukać i pokonać ma różne oblicza i tożsamości... - mówiła kobieta. - ...Pierwszą z nich była Morgause. Była ona niezwykle potężną wiedźmą aż do przesady, co nie umknęło uwagi Percivaldowi Levenderowi i jego przyjaciółce Elyon. Gdy usłyszał pierwszą wygłoszoną przepowiednię w czasach Wielkiej Czwórki i ich mistrza o Mrocznej Duszy domyślili się co się wydarzy po tysiącu latach. Percy i Elyon przewidzieli wiele spraw i śledzili jego poczynania aż do wcielenia Domana Salvatore przed narodzinami Albusa Dumbledore'a i jego rodzeństwa. To on namówił Gridenwalda do kradzieży Czarnej Różdżki i stania się potężnym Czarny Panem swoich czasów. - wyjaśniła rudowłosa.
- Z każdym wcieleniem Czarnych Lordów stają się potężniejsi i potężniejsi. Jednak Salvatore sprzeciwił się zasadzie iż ma umrzeć w naturalny sposób lub poprzez osobę, która może odebrać mu Pierścień Lordów. - odezwał się mężczyzna podchodząc do nich.
- Elyon wam wszystko wyjaśni. - dodał Harry.
- Co on takiego zrobił? - zapytał Jack.
- Gdy Percival Dumbledore umarł dusza Domana weszła do jego ciała, by żyć dalej w jego ciele. Levender musiał coś zrobić, by nikt nie stał się kolejnym Lordem. Uśpił jego moc i duszę. Musiał także zmodyfikować pamięć i zrobić z niego śmiertelnika aż do dnia, gdy jego najwierniejszy sługa utraci ciało i moc, a potem odzyska... - oświadczyła kobieta, a Jack domyśliwszy o kogo chodzi zawołał:
- Voldemort!... - zawołał Jack ze złością. - ...To przez niego ta cała wojna i tyle cierpienia! Co mam zrobić? - zapytał siląc się na spokój.
- Po pierwsze: Przepowiednia: Bliska osoba Mrocznego Lorda zdradzi go i sprzymierzy się z Potterem. - wyrecytował Harry.
- Ciekawe... - zamyślił się Potter-Puchon.
- Po drugie: Wskazówką, jak można go nie zabić, ale unieszkodliwić. Trzeba Salvatore'a uwięzić w magicznym Pierścieniu Władzy, który posiadał każdy Lord Lordów. Obecnie posiada go Matthew Evans. Tylko on, mimo że nie posiada prawdziwej mocy a został nią obdarzony przez ten Pierścień, może go zamknąć w Pierścieniu z pomocą osób, które wymieniła Elyon nim zasnąłeś. - wyjaśniła kobieta.
- Dziękuję wam. Sądzę, że muszę już iść. Do następnego razu. - pożegnał ich. Moment potem sceneria zniknęła a on sam obudził się u boku brata i innych zgromadzonych w szkole.

~~*~~

Z powrotem w szkole...
          Nikt nie zwracał uwagi, że Jack śpi, gdyby nie fakt iż spał już pół godziny. Lily i jej mąż, a także państwo Anderson wychodzili z siebie. Nicole siedziała przy braciach starając się nie popadać w panikę. W końcu Martha zauważyła, że Jack się poruszył.
- Zobaczcie!... - zawołała. Wszyscy spojrzeli na nią, a potem na Jacka, na którego wskazywała. - ...Poruszył się! Przysięgam, że się poruszył! - wszyscy spojrzeli na bruneta z oczekiwaniem. Głowa Jacka leżała na kolanach siostry. Harry wyciągnął rękę ku bratu i chwycił za dłoń.
- Jack... - szepnął. - ...Jack, obudź się. Słyszysz mnie? Czekamy aż wypowiesz przepowiednię i wrócisz do nas. Wróć do nas, Jack. Wróć do swego rodzeństwa i rodziców oraz przyjaciół. - prosił. Nie wiadomo w jaki sposób, ale chyba Jack Potter jakby usłyszał jego błagania. Otworzył szeroko oczy i obrócił głowę w kierunku Clare, która zdążyła wrócić z siostrą piętnaście minut temu. Nabrał powietrza i wyrecytował monotonnym głosem:
- Osoba bliska Mrocznemu Lordowi zdradzi go i sprzymierzy się z Potterem. - powiedział jakby kobiety wcale nie widział. Wszystkich zamurowało. Znali znaczenie tego zdania, nawet ci, którzy nie wiedzieli jakie ma zdolności Jack. Pytanie teraz brzmi: Z którym Potterem się sprzymierzy?
- Clare, pstryknij mu przed oczami, proszę. - poprosił Harry. Kobieta kiwnęła głową i wypełniła jego polecenie. Chłopak przez chwilę nie wiedział gdzie jest, ale gdy rodzice go uspakajali zrozumiał, że znowu wypowiedział przepowiednię. Westchnął, ale nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Przypomniał sobie sen.
- Salvatore! - zawołał. Spróbował wstać, ale tylko jęknął i znowu się położył.
- Jack, co widziałeś? - spytał Remus.
- Będę o tym rozmawiać tylko z Levenderem i Elyon. - oznajmił. Nagle – niespodziewanie obaj, Harry i Jack zemdleli.
- Jeszcze tego brakowało! - zirytowała się pani Anderson.

~~*~~

Pół godziny wcześniejszej... Wrzeszcząca Chata... Jeden z pokoi na pietrze...
          Czarnowłosy mężczyzna siedział w swym tronie z zamkniętymi oczami. Nagle poczuł, że ziemia drży. Otworzył oczy. Poczuł znajomą sobie magię. Nie czuł jej od niespełna wieku. Wstał i poszedł w kierunku jednego z pokoi, gdzie słychać było wrzaski. Otworzył gwałtownie drzwi.
- Dosyć!... - Śmierciożercy opuścili różdżki i patrzyli jak mężczyzna kroczy powolnym krokiem ku blond włosemu młodzieńcowi leżącemu na posadzce całego we krwi (zaznaczę, że własnej krwi). Pochylił się i chwycił go za gardło. - ...Levender, powiedz mi ile Elyon ma sióstr? - spytał.
- Ja... ja nie wiem o-o-o... czym ty mówisz... - wydyszał.
- Poczułem zachwianie magii... - Percy rozszerzył oczy z zaskoczenia. - ...Tę samą magię odczułem tyko raz. Kilka minut przed tym jak przywrócono mnie do życia. Czułem ją nawet w Piekle, a ty przybyłeś wtedy z przeszłości. Wtedy portal został otworzony... - zamilkł na chwilę zastanawiając się nad tymi słowami. - ...I teraz też pewnie został ponownie otwarty,... - zamyślił się. - ...tylko nie wiem przez kogo, bo Elyon jest tutaj, a tylko ona może to zrobić. Pytanie brzmi: Kto otworzył dziś portal oraz gdzie? - spytał z zaciekawieniem.
- Portal się otworzył?... - spytał z udawanym zainteresowaniem Percy uśmiechając się. Miał zachrypnięty głos i ledwie mógł mówić, lecz jego oczy błyszczały z zadowolenia. - ...A to ciekawe kto go mógł otworzyć? To naprawdę zabawne... - nagle mężczyzna zacisnął dłoń mocniej wokół jego szyi, by go uciszyć. Młodzieniec jęknął.
- Nie rób ze mnie idioty, Levender! Coś planujecie i...! No właśnie!... - puścił go, gdy wypowiedział dwa ostatnie słowa, gdyż coś go olśniło. Percy upadł. Krzyknął z bólu, gdy jego ciało dotknęło zimnej posadzki. Próbował nabrać powietrza. - ...Ty coś wiesz, Percivaldzie... - nagle się uśmiechnął i spojrzał na niego z góry. - ...Może, gdy po torturuje Elyon to może mi... - urwał, gdyż Percy wrzasnął błagalnym tonem, co nie zdarzało mu się od 22 lat.
- Nie!!! Tylko nie rób jej krzywdy!! Błagam!! Powiem ci, tylko jej nie krzywdź!!... - zawołał czołgając się ku niemu, po chwili chwycił go za poły szaty. - ...Proszę! - błagał, a łzy pomieszane z krwią poleciały z jego oczu na posadzkę.
- Grzeczny chłopak... - powiedział mężczyzna. Machnął ręką i po chwili Percy unosił się nad podłogą tuż przed swym wrogiem. - ...Słucham więc. - powiedział patrząc na blondyna.
- Jak wiesz mam swojego przeszłego Ja. On także posiada swoją Elyon, ale nie mógł jej przywoływać odkąd otrzymał moc wzywania jej, i gdy dowiedział się, że jesteśmy tą samą osobą, bo obie kobiety by się połączyły w jedną po pięciu minutach. Rozwiązując ten problem Harry wpadł nie dawno na pomysł, by przywołać swoją Elyon. Zmniejszyć jej moc, wygląd, trochę charakter i zmniejszyć jej wiedze o czarodziejskim świecie. Mogła to zrobić tylko moja Elyon, gdyż miała większą moc i więcej doświadczenia. Gdy ukończyła ten proces pozostała tylko tożsamość. Nazwaliśmy ją Clarence Trudeau. - wyjaśnił.
- Hm, rozumem... - powiedział wpatrując się w niego. - ...To wyjaśnia otwarcie portalu między wymiarowego. To Clare ją otworzyła. Ale poco? - spytał. Levender popatrzył na niego w zamyśleniu.
- Bo... w tym przypadku Elyon i Clare mają trzecią siostrę, która jest strażniczką portali między wymiarowych i czasu. Na imię jej Noyle. Clare pewnie do niej poszła z prośbą o pomoc. - wyjaśnił. Salvatore patrzył na niego długą chwilę aż w końcu zamarł.
- Już wiem... - spojrzał na niego - ...Wy chcecie mnie zamknąć w Pierścieniu Władzy. Do tego potrzebują elfa, druida, wampira, Wybrańca Losu, mnie i kogoś kto jest mi bliski... Mają jednak jeden problem... - podszedł do okna i spojrzał w niebo. - ...Potrzebują do tego światła Błękitnego Księżyca w pełni oraz to, że muszą wszystkich zgromadzić w jednym miejscu. Raiku! - zawołał w kierunku drzwi. Wyżej wymieniona przybiegła natychmiast.
- Tak, panie? - spytała skłoniwszy się.
- Zostaniesz we Wrzeszczącej Chacie aż do końca cyklu Błękitnego Księżyca. Masz zakaz wychodzenia z tego budynku. Zrozumiałaś? - spytał.
- Tak jest, panie. - powiedziała przymilnie. Percy jednak coś zauważył, gdy potem spojrzała na swojego dziadka. Było to spojrzenie niepewności i niechęci. To ona będzie zdrajcą i to ona jest mu bliska. Pomoże im. Uśmiechnął się pod nosem.
- Możesz odejść. - powiedział. Dziewczyna wyszła z pomieszczenie kłaniając się raz po raz.

~~*~~

          Gdy Raiku wyszła nie miała zbyt dobrego nastroju. Nakazano jej zostać w tej ponurej Chacie, gdy tyle się działo, a ona chciała walczyć i być na miejscu. Znała swoją powinność, swoje przeznaczenie, swoje dziedzictwo. Wiedziała także, że w każdej chwili może stać się kimś innym. Na przykład tą całą Blair Hamilton lub człowiekiem, ale... to było jej akurat na rękę. Obmyśliła plan zemsty na dziadku. Już raz zdradziła wyjawiając Levenderowi i jego znajomym przepowiednię. Czemu nie miałaby zdradzić raz jeszcze? Zbiegła na dół do piwnicy, gdzie przebywali więźniowie, w tym Elyon. Dotarłszy do drzwi, gdzie przebywała wyżej wymieniona przemieniła się w Blair, co kosztowało ją spory wysiłek. Gdy jej się to udało otworzyła drzwi i weszła. Przy ścianie siedziała związana i zakneblowana Elyon. Widać było ślady po torturach. Pamiętała jak musiała ją torturować. Teraz tego żałowała. Nagle zdała sobie sprawę, że kobieta śpiewa.

W tę historię uwikłana
Jestem każdym momentem,
Kiedy szukam Cię myślami,
A tobie to obojętne.

Chciałabym być niewidzialna,
Mogłabym samotnie,
Pozostać łatwopalna,
Gdy na deszczu zmokniesz.

Ref:
Zanim odejdziesz ja
Będę przy Tobie, a
gdy zechcesz ze mną być,
po prostu przyjdź.

Wtedy stanę się zegarem,
Gdybyś nie widział końca,
Będę jasnym światłem,
Gdy zapragniesz słońca.

Mogłabym być na wynajem,
Dziewczyną do towarzystwa,
A gdy odpłyniesz daleko,
Będę jak cicha przystań.

Ref:
Zanim odejdziesz, ja
będę przy tobie, a
gdy zechcesz ze mną być,
po prostu przyjdź.


Nagle kobieta urwała, bo zauważyła, że nie była sama. Zaskoczył widok wampirki.
- Cicho... - szepnęła. - ...Zaraz cię stąd wydostanę. Musimy być tylko bardzo cicho. Na górze jest Salvatore, Percy i Śmierciożercy. Jeśli nas usłyszą... - tu zrobiła znaczącą pauzę dając do zrozumienia, że będzie wtedy z nimi kiepsko. - ...Wyjdziemy tajnym wyjściem. Chodź. - powiedziała na koniec, gdy tylko zdjęła jej knebel. Blond włosa patrzyła na nią.
- Dlaczego mam dziwne uczucie, że cię znam? I to, że muszę wykonywać twoje polecenia? - spytała cicho. Dziewczyna spojrzała na nią przelotnie, ale odpowiedziała dopiero przy tajnym wyjściu:
- Nie jestem zwykłą istotą, Elyon. Jestem Raiku Reeves. Pół demon, pół Mroczny Elf, ale w większej mierze mam coś z wampira, którego teraz widzisz. Jestem teraz pod postacią Blair i zawsze nią byłam. Mam coś z człowieka, gdyż ojciec-demon zakochał się w kobiecie, której rody jej rodziców byli w wielkiej waśni. Byli to elfy i demony. Jakiś mroczny urok trafił moją matkę i stała się zła. Ojciec pokochał ją jeszcze bardziej. - wyjaśniła.
- To skąd u ciebie krew wampirów? - spytała teraz czołgając się przez tunel prowadzącym na błonia.
- Skąd? A stąd, że połączone geny demona, elfa i człowieka były strasznie zagmatwane. Jedynym lekarstwem na pokonanie tej zarazy było wykorzystanie jeszcze większego zła podobnego do reszty. Takim była krew wampira, a dokładniej Draculi. Gdy mama zaszła w ciążę ze mną działaniem ubocznym było to, że miałam cztery osobowości. Mrocznego Elfa, demona, człowieka i wampira. Z biegiem lat zdążyłam zaspokoić głód wampira, a demon to straszna sprawa. Trudno go kontrolować. - wyjaśniła.
- To Raiku? - spytała Elyon.
- Tak. Jest trudna do opanowania. Jej emocje, moc i siła są niewyobrażalnie potężne. Byle jaki impuls wystarczy by ją ujawnić. Ostatnio zaczęła być coraz częściej aktywna. - westchnęła.
- Wampirem jest Blair, demonem jest Raiku, a człowiek? - spytała kobieta.
- Cóż, to dziwna dziewczyna. Wiem tylko, że ma na imię Monic McGraw-Hill. To stary ród, właściwie mało znany... O, widać światło. Jesteśmy na miejscu. - Rzeczywiście. Elyon też je zauważyła. Byli już na zewnątrz, na błoniach Hogwartu pod Bijącą Wierzbą. W ostatniej chwili unieruchomiły drzewo i pobiegły do zamku.
- Muszą gdzieś być. - mówiła Elyon.
- Są w Wielkiej Sali. - odparła Blair.
- Skąd wiesz? - spytała blondynka.
- Riddle kazał im zebrać wszystkich rannych i zmarłych w ciągu godziny, więc pewnie wszyscy tam są. Wielka Sala jest największym pomieszczeniem na przechowywanie zmarłych. - wyjaśniła brunetka. Pobiegły tam. Dziewczyna nie myliła się. Był tam chyba cały Hogwart. Pobiegły ku największemu zgromadzeniu.
- Co tu się dzieje?? - spytała Elyon.
- Elyon?... - odezwała się Clare. - ...Co tu robisz i to bez Percy'ego? - dopytywała się ruda kobieta.
- Clare, powiedz co się dzieje, a ja odpowiem na twoje pytanie. - oświadczyła. Clare nie chętnie odparła:
- Cóż, Harry'emu i Jackowi coś się stało. Nie wiemy dokładnie co, więc... - i opowiedziała ze szczegółami co się stało. - ...i sprowadziliśmy odpowiednie osoby: zdrajcę krwi jakim jest Draco, Wybrańca, czyli Harry, elfa, którym jest Legolas i innych, a nawet Noyle z równoległego wymiaru poprosiłam, by przybyła. Potrzebujemy jeszcze Raiku i Salvatore. Poza tym Jack wypowiedział kolejną przepowiednię. - zakończyła. Elyon i Blair spojrzały po sobie.
- Potrzebne jest jeszcze światło Błękitnego Księżyca i to, że musi oświetlić ono te osoby swym blaskiem. - odezwała się Blair.
- Skąd wiesz? - spytała Elyon.
- Wiesz dlaczego... - spojrzała na nią znaczącym spojrzeniem. Zbliżyła się do Harry'ego, ale Elyon zatrzymała ją. - ...Nie zrobię mu krzywdy. Obiecuję... - przyrzekła. Kobieta chwilę patrzyła na nią, po czym skinęła głową i cofnęła się. Panna Hamilton zbliżyła się do Harry'ego i nachyliła się nad nim. - ...Źródłem jego bólu jest to, co robi Mroczny Lord Levenderowi. Uodpornię go na ból tak, by mógł chodzić i walczyć, a przede wszystkim, by był zdrowy. Dostanie także większą moc. Elyon, Clare i Noyle podejdźcie tu... - trzy kobiety zbliżyły się do wampirzycy. - ...Połóżcie dłonie na moich ramionach i przekażcie mi odrobinę swojej mocy. Przekażę ją Harry'emu. - kobiety trochę zdziwione uczyniły to, ale Elyon z pewnym oporem. Nagle od wszystkich trzech kobiet przepłynęła moc i popłynęła ku Blair, która zmieniła się na chwilę w Raiku. Wszystkich to zszokowało, ale obserwowali co dziewczyna robi. Ciało Harry'ego zaczęło świecić się najpierw na biało, potem na czerwono, a na końcu na bordowo. Harry na chwilę się zbudził. Czuł przypływ sił i mocy. To samo także ktoś inny odczuł, ale w innym miejscu...

~~*~~

W tym samym czasie...
          - Co to światło?... - spytał Riddle spojrzawszy w okno. Wyjrzał przez nie i spojrzał w kierunku zamku. W Hogwarcie, a dokładniej w Wielkiej Sali świeciło się światło o dziwnej barwie. Była koloru bordowego. Wybiegł ze swojego pokoju jak szalony i pobiegł do swego pana. - ...Panie, coś się dzieje...
- W Hogwarcie... - wpadł mu w słowo. - ...Wiem. Poza tym, Riddle... - spojrzał na niego. - ...Pozwoliłeś uciec Elyon! - zawołał patrząc na niego złowrogim wzrokiem o wiele groźniejszym od jego samego.
- Panie, to niemożliwe! W żaden sposób nie mogła wyjść, a co dopiero się rozwiązać! Była magicznie związana, a drzwi zamknięte zaklęciem czarno magicznym, które tylko my obaj znamy i możemy zdjąć! - zawołał w panice. Mroczny Lord spojrzał na niego przelotnie, po czym zamyślił się.
- Mówisz, że tylko my? - spytał wpatrując się w zamek Hogwart.
- Tak, Lordzie. - odpowiedział. Starszy mężczyzna zamyślił się patrząc w okno. Nagle coś sobie uświadomił.
- Czy ktoś wychodził z Chaty? - spytał.
- Nie, panie. Nikt. - odpowiedział Czarny Pan.
- Jest stąd jakieś inne wyjście? - zapytał Salvatore.
- Nie wiem. Nic mi o tym nie wiadomo. - odparł.
- Jeśli nikt nie wychodził stąd głównym wyjściem ani oknami to musi być tu jakieś tajne wyjście, o którym ten ktoś wie... - oświadczył. - ...Czy wiesz od kiedy istnieje Wrzeszcząca Chata? - spytał zerknąwszy na niego. Voldemort myślał przez kilka chwil, a potem odparł:
- Glizdogon może coś wiedzieć, ale on wrócił do Zakonu Feniksa. - odpowiedział.
- Hm, rzeczywiście... - zamyślił się na chwilę, a potem skierował się ku wyjściu z pokoju. - …Wiem kto może nam odpowiedzieć. Chodź, Riddle. - obaj skierowali się do pokoju obok.
Kilka minut wcześniej... W owym "pokoju obok"...
           Przebywał tam młody mężczyzna niezwykle poturbowany przez Śmierciożerców i sługi Domana. Jego ciało, to świeciło, to gasło. Czuł, że odzyskuje moc i siły. Gdy otworzył lekko oczy jego białka mieniły się bordowym kolorem, jednak po paru chwilach powróciły do poprzedniego stanu, jakby ktoś niezręcznie rzucał zaklęciem. - "Mam... Mam takie uczucie... jakbym nabierał sił i odzyskiwał moc..." - podniósł lekko głowę w kierunku sufitu. Odetchnął i spojrzał przed siebie, na zamknięte drzwi. - "...Jakbym,... jakbym odzyskiwał potęgę i moc, którą już kiedyś otrzymałem... dawno, dawno temu. Musiałem ją utracić, gdy moc Salvatore została uśpiona. To było konieczne, by mu zmodyfikować pamięć. Musiałem ją poświęcić, by ludzie żyli i byli przed nim chronieni, jak zrobiła to kiedyś dla mnie moja matka..." - stwierdził ze smutkiem w myślach. - "...Najwyraźniej jestem z nim związany, tak jak z Harrym i Jackiem. Z Riddlem także jestem związany tym cholernym Zaklęciem Wiążącym Dusze, a tym samym z Reginą... - tu rozszerzył oczy ze zrozumieniem. - ...Czyżby nadszedł czas, by Harry otrzymał moc, którą miał dostać od potomkini czterech rodów? A może Noyle, Elyon i Clare połączyły w końcu swoje moce i przekazały ją Raiku, a ona przekazała ją Harry'emu? To niemożliwe, by wreszcie stanęła po naszej stronie. A może jednak?..." - tu prychnął niemo. - "...Chyba, że nareszcie nabrała rozumu do tej swojej pustej głowy... - tu zaśmiał się. - ...Może coś w niej jest? Coś, czego nie może zrozumieć nawet Salvatore, tak jak kiedyś nie mógł zrozumieć i zobaczyć tego Voldemort u Harry'ego. Gdy ją pierwszy raz spotkałem pod inną postacią zobaczyłem w niej człowieka, który kocha..." - spojrzał w okno po swojej lewej. - "...A to światło dobywające się z zamku? Czuje jego moc nawet stąd. Jest niesamowite i potężne. Jest w nim mnóstwo mroku i zła, ale też i dobra oraz ciepła. Może Harry'emu uda się pokonać w końcu Voldemorta dzięki mocy piekieł, a potem stanie się mną w przyszłości i przeszłości. Pokona Domana i Morgause jako ja..." - zaśmiał się w myślach. - "...Dziwnie to brzmi..." - Jego myśli zostały przerwane otwarciem drzwi na przeciw niego. Spojrzał w tamtą stronę. Do środka weszło dwoje ludzi, których tak nienawidził. Voldemort i Salvatore. Nie mógł jednak wypowiedzieć ani jednego słowa, gdyż wcześniej rzucono na niego zaklęcie Silencio, a liny, którymi był przywiązany do sufitu powodowały, że nie mógł się deportować ani aportować, a także rzucili na niego zaklęcie uniemożliwiające użycie jakichkolwiek zaklęć. Nawet mocy żywiołów.
- Witaj, Levender... - przywitał się drugi mężczyzna przesłodzonym głosem. Percy tylko milczał i patrzył na niego w iście Ślizgoński sposób. - ...Nie odpowiesz? Dobrze... - zbliżył się do blondyna i okrążył go przyglądając się mu. - ...Mam dla ciebie dobre wieści, a dla mnie nie zbyt przyjemne... - machnął różdżką, by go unieść na wysokość twarzy, gdyż ten zwisał ze ściany dość wysoko. Jęknął, gdy został obniżony na wysokość jego twarzy. - ...Otóż, twoja ukochana Elyon... - spojrzał na niego mając nieprzyjemną minę. - ...w nie wyjaśniony sposób uciekła z moich lochów. - Percy rozszerzył oczy ze zdziwienia, a także i zadowolenia.
- "Tak po prostu... pozwoliłeś jej uciec?..." - spytał telepatycznie z chytrym uśmieszkiem. Obaj mężczyźni spojrzeli na niego, gdyż także Riddle usłyszał jego słowa w swojej głowie. - "...To typowe jak dla ciebie, Salvatore. I dobrze, że uciekła..." - zaśmiał się bezgłośnie. - " ...Przynajmniej pomoże Harry'emu w zabiciu Voldemorta..." - wskazał podbródkiem na Riddle'a szczerząc zęby w uśmiechu. Doman zmrużył oczy ze złości i uderzył go "z liścia" w twarz. Polało się trochę krwi. Percy spojrzał na niego dalej się szczerząc. Z ust pociekło trochę krwi na podłogę.
- Zamknij się! - zawołał Riddle.
- "...Bo co mi zrobisz, Tom?..." - spytał wciąż telepatycznie zerknąwszy na Riddle'a z ukosa. - "...Elyon została uwolniona, bo ktoś pomógł jej się wydostać, a ty miałeś dopilnować, by się stamtąd nie wydostała... Och zaciekawiłem was?..." - spytał Percy zauważywszy ich spojrzenia. - "...Tak,..." - tu uśmiechnął się lekko. - "...Ktoś pomógł jej się wydostać z Chaty spod waszego śmierdzącego nosa, a nie byłem to ja, gdyż przebywałem wtedy cały czas tutaj torturowany przez idiotów twojego kundla,..." - spojrzał na Voldemorta, który kipiał ze złości. Kolejne uderzenie, ale Percy nie przejął się tym i dalej drwił. - "...którzy nie potrafią nawet zwykłego Cruciatusa porządnie rzucić! Musiał to być ktoś od ciebie..." - zadrwił spojrzawszy na Domana. Zarówno Salvatore jak i Riddle skupieni na rozmowie nie zwracali uwagi na to, że Percy nabierał sił i mocy, ale nagle coś zaczęło się wyraźnego dziać. Jego postać zaczęła być groźna, a docinki żywsze. Zauważył to dopiero Riddle po pięciu minutach rozmowy.
          - Panie, to mi się nie podoba... - odezwał się Voldemort. - ...On nabiera energii. Czuję ją. - zauważył.
- Levender, nie uda ci się mnie pokonać. - oświadczył starszy mężczyzna nie zwracając uwagi na to, co powiedział jego sługa.
- "...To fakt, ale puki Harry nie nabierze sił nie jestem w stanie rozwiązać tych magicznych lin, którymi mnie przywiązałeś. Poza tym..." - tu jego uśmiech stał się szerszy. - "...czy widziałeś gdzieś swoją wnuczkę?..." - spytał podnosząc lekko głowę i się szczerząc jak ten wariat.
- Wnuczkę?... - spytał ze zdziwieniem Mroczny Lord. - ...Riddle, znajdź Raiku. Natychmiast! - nakazał mu. Młodszy wyszedł.
Po dwóch minutach wrócił...
          - Panie, nigdzie nie mogę znaleźć pańskiej wnuczki, Raiku! - zawołał Riddle. Doman spojrzał ze złością na Levendera.
- "...Mogę się założyć, że to ona pomogła uwolnić się Elyon z więzów i to ona przek..." - Percy urwał, gdyż nagle poczuł ból, ale ten był słaby, jednak zauważalny. Jakby nagłe kopnięcie w brzuch. Gdy minął pomyślał chwilę i spuścił głowę.- "...Udało jej się..." - pomyślał. Oddychał ciężko, by zebrać i skupić moc w dwóch punktach, a w między czasie powiedział telepatycznie do kogoś innego: - "...Blair, a raczej Raiku, dziękuję ci za wyleczenie Harry'ego i Jacka" - powiedział w myślach do dziewczyny.
- "Nie ma za co, Levender. Spiesz się. Trzeba sprowadzić wybrane osoby na dziedziniec. Mego dziadka też, ale się pospiesz, bo zbliża się Pełnia Błękitnego Księżyca. Masz na to nie całe trzy godziny, a i jeszcze coś: Jack wypowiedział przepowiednię o zdradzie bliskiej osoby Czarnemu Lordowi" - oświadczyła.
- "Rozumiem. Wiem o jaką przepowiednię chodzi. Czy Elyon nic nie jest?" - spytał z obawą.
- "Nie, nic. Jest cała i zdrowa w Hogwarcie. Spiesz się" - odparła.
- "Dobrze i jeszcze raz dzięki za ofiarowanie mocy" - Głowę miał wciąż spuszczoną. Zacisnął dłonie i skupił się. Nagle obaj mężczyźni wyczuli ogromną moc emanującą z jego ciała i cofnęli się o parę kroków. Łańcuchy na nadgarstkach oraz kostkach u nóg pękły z trzaskiem. Percy upadł na jedno kolano opierając się dłońmi o posadzkę. Jęknął cicho, gdyż ból spowodowany torturami Śmierciożerców i sług Salvatore był odczuwalny na całym jego ciele. Dochodziło do tego jeszcze urządzenie tego debila (jak nazywał Percy Salvatore), które znajdowało się na szyi i uniemożliwiało użycie zaklęć i mocy żywiołów oraz przemiany w animaga. Wyciągnął powoli obie ręce ku szyi i chwycił za obręcz, którą miał wokół niej. Zerwał ją z nie małym wysiłkiem. Obręcz pękła z głuchym trzaskiem. Wycelował palcem w struny głosowe i wypowiedział w myślach zaklęcie: - "...Finite" - odkaszlnął kilka razy wciąż oddychając ciężko. Nagle wyczuł na sobie czyjś wzrok. Powoli, bardzo powoli wstał, nie podnosząc głowy. Kątem oka zobaczył nogi Riddle'a jak biegnie ku drzwiom pokoju. Zatrzymał się pięć metrów od drzwi. Więc przed nim musiał stać Doman i to on musiał na niego skupiać wzrok. Gdy się wyprostował miał wciąż spuszczoną głowę.
- Jak ci się udało uwolnić, Levender? - zapytał mężczyzna groźnym tonem. Percy zobaczył koniec różdżki wycelowany w jego pierś.
- Pytasz:... Jak?... - szepnął zachrypniętym głosem, bo miał nadszarpnięte gardło od wrzasków spowodowanymi torturami. - ...A tak,... że nabrałem sił... fizycznych i czarodziejskich... na tyle dużo, by z tobą walczyć, Salvatore... - wziął ponownie głęboki oddech i kontynuował.. - ...Dla mnie Voldek, jak to mówią Mugole, to bułka z masłem, ale ty,.... - tu zacisnął dłonie w pięść. - ...to rzep uczepiony psiego ogona, który nie chce się odczepić... lub jak wrzód na tyłku. - oświadczył.
- Inaczej mówiąc: twoją piętą Achillesową jest nie tylko Elyon, ale też Harry Potter pod warunkiem, że ty i on istniejecie w tym samym czasie. - zauważył Riddle. Ten skinął powoli głową i powiedział:
- Można to tak ująć, Riddle... - odparł - ...Jesteś potężny, Salvatore, ale nie dość sprytny i uważny, by dostrzec, że twoja wnuczka cię zdradziła i przyłączyła się do nas. - zachichotał cicho.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał podejrzliwie. Percy zaśmiał się ponownie i tym razem podniósł wzrok spojrzawszy w jego czarne oczy, w których czaiła się groźba morderstwa.
- To, że tak wielką moc zawdzięczam twojej jedynej wnuczce, która połączyła swe moce z Elyon, Noyle i Clare, które przekazały ją memu przeszłemu Ja! Dlatego zdołałem się uwolnić, głupcze! - zawołał i już miał go wyminąć, gdy ten go chwycił za kołnierz i postawił z powrotem przed sobą. Obaj patrzyli sobie w oczy. W zielonych oczach widać było: obrzydzenie, nienawiść, złość, gniew, a także satysfakcję z miny Mrocznego Lorda. W czarnych za to jednocześnie: gniew, złość i strach, a nawet obawę.
- Słuchaj, Levender, nie uda się wam! Nigdy wam się nie uda zamknąć mnie w Pierścieniu Lorda Lordów! - warknął. Percy patrzył w jego oczy przez dwie sekundy, a potem chwycił za jego nadgarstek i wykręcił rękę w tak szybkim tempie, że po chwili mężczyzna został przygwożdżony do ściany tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Czarnowłosy mężczyzna jęknął z bólu. Riddle chciał pomóc swemu panu, ale Percy przewidując jego ruch wycelował w niego swoją drugą ręką wyczarowując z dłoni liany, które oplotły się wokół jego całego ciała, ale nie ściskając go zbyt mocno.
- Tylko się zbliżysz, Tom, a te pędy zgniotą cię i uduszą jak diabelskie sidła. Stój, gdzie stoisz, a krzywda z mojej ręki ani różdżki tobie się nie stanie. Rozumiemy się?... - ostrzegł go. Ten skinął głową z małą paniką w oczach. Percy zbliżył swoją twarz do twarzy Salvatore'a i powiedział: - ...Uda się nam ciebie pokonać, głupcze. Musimy tylko zebrać odpowiednie osoby w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Pójdziesz na dziedziniec o 04:30. Jeśli się tam nie zjawisz ja mogę coś zrobić twojej wnuczce. - zagroził mu wyczarowując płomień i zbliżając mu go do twarzy.
- Nie zrobisz tego! Jest ci potrzebna żywa, tak jak ja! - zawołał próbując się wyswobodzić z jego przygważdżającego uścisku ręki.
- Oczywiście, że jesteście nam oboje potrzebni... - odparł. - ...Czy ja powiedziałem, że ją zabiję?... - spytał. - ...Powiedziałem, że mogę coś jej zrobić, a nie zabić... - zaznaczył usuwając płomień. - ...Przerwiemy na chwilę walkę w czasie, gdy nastanie Pełnia Błękitnego Księżyca, by to zrobić. Albo możemy zrobić to tak, że możemy rzucić zaklęcie po ostatecznym pojedynku Harry'ego z Tomem II. - zaproponował młodzieniec.
- Dasz mi gwarancję, że nie skrzywdzisz Raiku? - spytał Salvatore.
- Tak, to mogę ci zagwarantować. A ty obiecaj, że nie skrzywdzisz żadnej z sióstr Trudeau. Ani Clare, ani Noyle, a w szczególności Elyon. Obiecujesz? - zapytał. Chwila milczenia.
- Dobra. Obiecuję ci to, ale mam jeden warunek. - odezwał po chwili. Percy westchnął.
- Jaki? - zapytał blondyn.
- Zanim mnie zamkniecie w Pierścieniu Lordów chcę stoczyć z tobą pojedynek. Solo. Ty bez Elyon, a ja bez Raiku. - oświadczył.
- Dobrze, ale broń dowolna. Różdżki, magia bezróżdżkowa, niewerbalna, broń biała, na pięści, moce żywiołów i pierścienie. - odparł.
- Dobrze, ale ja w przeciwieństwie do ciebie nie posiadam pierścieni i mocy żywiołów. - zauważył.
- To będziesz miał problem, Salvatore. Zgodziłeś się. Umowa jest zawarta. Teraz trzeba ją zapieczętować uściskiem ręki... - powiedział, po czym sięgnął do jego kieszeni i wyjął swoją różdżkę, a następnie szybko się cofnął o kilka kroków do tyłu, gdyż mężczyzna odwrócił się szybko i wyjął swoją różdżkę celując w niego. - ...Tylko zapieczętujemy umowę, Doman... - przypomniał mu chłopak wyciągając rękę, by mu uścisnął dłoń. Mężczyzna wciąż zły, że tak go potraktował nie chętnie uścisnął mu dłoń, po czym cofnął się jakby był jakimś zarazkiem. - ...Teraz, jeśli pozwolisz ja się ulotnię. - oświadczył.
- Zaczekaj, przyszedłem do ciebie z jednym pytaniem, Levender. - odezwał się pospiesznie Salvatore.
- Na które ci nie odpowiem. Słyszałem was. Chcecie się dowiedzieć od kiedy istnieje ta Chata i w jaki sposób Raiku wydostała się stąd z Elyon. Wybacz, ale nie udzielę ci odpowiedzi. Do zobaczenia. - skłonił się lekko i po chwili zniknął im z oczu. Deportował się na dół. Otworzył klapę przy schodach i wszedł do środka mając nadzieję, że mężczyźni nie usłyszeli trzasku aportacji w holu. Wszedł do tunelu blokując klapę zaklęciem. Zaczął się czołgać.
          Po około dziesięciu minutach dotarł do Wierzby Bijącej. Wyszedł na powierzchnię i szybko uciekł od pędów drzewa zwinnie omijając je. Pognał do zamku. Odetchnął na dziedzińcu, który był strasznie zrujnowany.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.