Moja lista przebojów 2

24 lutego 2013

Rozdział 25 - Klątwa Voldemorta, Armia Hogwartu i przepowiednia Reginy

Jak już kiedyś wspomniałam będę coś jeszcze pisać, w niektórych rozdziałach, aby czasami wyjaśnić coś, co było wcześniej napomniane i niewyjaśnione czy niekompletne. Przykładem czego jest Prolog oraz rozdziały 20 i 22 o Reginie Hoof - siostrze bliźniaczce Lorda Voldemorta. Niniejszy rozdział będzie nieco inny. Jest on wstępem do odnalezienia kolejnego członka rodziny Potterów, który z początku rozwinie się w rozdziałach 26 i 27 w dwóch częściach. Ta osoba została już wspomniana w rozdziałach 8 i 23.
Zapraszam więc do czytania!


Klik

Jak już pewnie zauważyliście pojawiają się postacie, o których była mowa pobieżnie w poprzednich rozdziałach. Będę coś jeszcze pisać, w niektórych rozdziałach, aby czasami wyjaśnić coś, co było wcześniej napomniane i niewyjaśnione, czy niekompletne. Przykładem czego jest Prolog oraz rozdziały 20 i 22 o Reginie Hoof – siostrze bliźniaczce Lorda Voldemorta. Niniejszy rozdział będzie nieco inny. Jest on wstępem do odnalezienia kolejnego członka rodziny Potterów, który z początku rozwinie się w rozdziałach 26 i 27 w dwóch częściach. Ta osoba została już wspomniana w rozdziałach 8 i 23.

Zapraszam więc do czytania!


= - Język polski



Zmieniamy czasy; 22 lata wcześniej...

Rok 1975; Gabinet dyrektora Hogwartu; Sen...

* - To pańskie ostanie słowo? – spytał czarnowłosy młodzieniec, wstając.

- Tak – odrzekł Dumbledore, również to czyniąc.

- Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia – oświadczył groźnie czarnowłosy młodzieniec.

- Nie, nie mamy – powiedział dyrektor, a na jego twarzy pojawił się głęboki smutek – Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom... Tak bym pragnął – Przez chwilę dyrektor zauważył, że młodzieniec chce chwycić różdżkę znajdującą się w wewnętrznej kieszeni jego szaty. W ogóle na to nie zareagował. Po chwili Tom Riddle II wyszedł szybkim krokiem, trzasnął drzwiami i tyle go widziano...*

Rzeczywistość; Pół roku później; Połowa sierpnia 1976 rok; Gabinet dyrektora Hogwartu...

Albus Dumbledore obudził się z krótkiej drzemki. Siedział w swoim fotelu przed biurkiem, rozmyślając nad tym, co się działo w przerwie świątecznej Świąt Bożego Narodzenia. Martwiła go sytuacja związana z Czarnym Panem, bo sen mu o tym przypominał. Za każdym razem, gdy zasypiał śniła mu się ta sama sytuacja. Starał się jak najszybciej zapomnieć o tym wydarzeniu, ale coś nie dawało mu spokoju. Riddle jakoś inaczej wyglądał za każdym razem, gdy go widywał z bliska. Miał już wstawać, by coś sprawdzić w bibliotece, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę – zawołał, siadając z powrotem w fotelu. Do środka wszedł wysoki mężczyzna o rudych krótkich i dobrze ułożonych włosach oraz niebieskich przenikliwych oczach. Wyglądał na 35 lat.

Dopiero teraz przypomniał sobie, że miał na dziś umówione spotkanie w sprawie stanowiska nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią z tym mężczyzną. Co roku kto inny nauczał tego przedmiotu.

- Dzień dobry – przywitał się uprzejmym głosem przybysz.

- Dzień dobry. Zapraszam. Niech pan usiądzie – Dumbledore wskazał mu krzesło naprzeciw siebie.

- Dziękuję, przebyłem długą drogę – Albus spojrzał na mężczyznę na kilka chwil. Zbladł przypominając sobie ten sam tekst, który powiedział Riddle w Boże Narodzenie także na przywitanie się z nim – Coś się stało, dyrektorze? – spytał ten.

- Nie. Nie, nic. Zamyśliłem się. Najpierw zapytam: Jak się pan nazywa? – poprosił dyrektor.

- Nazywam się Daniel Michael Glembin – przedstawił się uprzejmie.

- Miło mi pana poznać – przywitał go, ściskając rękę Danielowi – Więc, skąd pan jest i jakie ma pan preferencje, panie Glembin? – spytał, wstając i podchodząc do szafki, gdzie w przyszłości będzie stała myślodsiewnia. Postawił na biurku dwa kielichy i butelkę z winem. Nalał sobie i gościowi.

- Pochodzę z Polski. Uczyłem się w Polskiej Szkole Czarów im. Merlina Wspaniałego. Tu ma pan moje wyniki egzaminacyjne. Albo jak pan woli, są to końcowe wyniki z SUM-ów i OWTM-ów – podał starszemu mężczyźnie dwa pergaminy. Ten wziął je do ręki i przejrzał, sącząc wino.

- Brał pan udział w jakichkolwiek magicznych wojnach? – spytał, wciąż przeglądając pergaminy.

- Oczywiście. Brałem udział w ostatniej wojnie przeciw Gridenwaldowi oraz we wszystkich wojnach przeciw Voldemortowi. Ale w Polsce nie było tzw. magicznych wojen, ale byłem w oddziale aurorów, którzy brali udział w wojnie toczącej się tu w Anglii – wyjaśnił.

- A popiera pan Voldemorta? – spytał, spojrzawszy na niego spoza swoich okularów-połówek.

- Nie. Nigdy nie popierałem idei Voldemorta ani Gridenwalda. Moja rodzina też – odparł.

- Rozumiem – dyrektor umilkł na chwilę, wertując wciąż oba pergaminy. Daniel miał bardzo dobre wyniki. Mógłby być nawet pracować w biurze samego Ministra Magii. Więc czemu chce być nauczycielem? Cisza trwała kilka chwil – Panie Glembin – Dumbledore spojrzał na mężczyznę, prostując się w fotelu i odkładając papiery – Czy kiedyś już pan uczył w podobnej szkole? – zapytał.

- Tak, dyrektorze. Tam, gdzie się uczyłem, lecz kilka lat później, gdyż wymagano doświadczenia zawodowego – odpowiedział.

- Przez ile czasu? – spytał, taksując go spojrzeniem. Młodszy mężczyzna miał na sobie ciemnoniebieską długą szatę z kapturem.

- 8 lat. Mam też preferencje na aurora i animaga – oświadczył.

- Ach, tak. W co się pan przemienia? – zaciekawił się starzec.

- W rudego tygrysa – odparł.

- Ciekawe. Więc – tu zawahał się przez chwilę i dokończył – jest pan przyjęty... profesorze Glembin – oznajmił dyrektor.

- Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem Daniel.

- Tak – odpowiedział Dumbledore z wymuszonym uśmiechem, ale za tym uśmiechem czaiło się przerażenie i myśl, by ten mężczyzna zrezygnował jak najszybciej, zanim będzie za późno.

- To niesamowite! Dziękuję, dyrektorze! Pójdę powiadomić żonę i dzieci! A później przyniosę swoje rzeczy i się urządzę w swoim gabinecie! – uścisnął dyrektorowi rękę i już go nie było, tak szybko wyszedł. Gdy drzwi się zamknęły. Twarz Dumbledore'a zmieniła się niemalże jak piorun z jasnego nieba. Zakrył twarz.

- Co ja robię!? Jeśli David zginie jak Aleksandra Maldrock! – załkał – On nie może się o tym wiedzieć – powiedział stanowczo. Wstał i podszedł do kominka. Wrzucił garść połyskującego proszku Fiuu w płomienie i zawołał w stronę ognia – Minerwo, proszę cię na słówko! – podszedł do okna i zapatrzył się w krajobraz zanim niewidzącym wzrokiem, czekając na przyjaciółkę.

Po pięciu minutach do gabinetu weszła kobieta w średnim wieku, o srogiej twarzy, brązowym ciasnym koku na głowie i okularach na nosie. Miała na sobie szmaragdową szatę i tiarę tego samego koloru.

- Wzywałeś mnie, Albusie?

- Tak, Minerwo. Chciałbym ci coś pokazać – nie czekając dłużej podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej myślodsiewnię, nieco mniejszą od tej z przyszłości. Sięgnął po różdżkę i przyłożył jej koniec do skroni. Wyjął ze swojej głowy nić myśli i strząsnął do misy – Podejdź tu – nakazał. Mężczyzna pokazał koleżance wspomnienie sprzed ośmiu miesięcy.

Gdy po kolejnych dziesięciu minutach wrócili do gabinetu, kobieta była zszokowana informacją, którą właśnie zobaczyła i usłyszała.

- Albusie, powiedz mi... czy ten młodzieniec rzucił tę klątwę, która zabiła Aleksandrę? - spytała zlękniona.

- Tak. To on. Nazywa się Tom Marvolo Riddle, ale bardziej go znasz pod pseudonimem Lord Voldemort – wyjaśnił Albus. Kobieta wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia, ale dyrektor nie zwrócił na to uwagi.

- Albusie, co teraz? Powiemy nowemu profesorowi Obrony o klątwie? – spytała.

- Nie! W żadnym wypadku nie można mu o tym mówić! I właśnie dlatego cię tu wezwałem – oznajmił smutno dyrektor, siadając ciężko za biurkiem.

- Ale Albusie, jeśli mamy mu tego nie mówić to przy najmniej powiedzmy uczniom! – zasugerowała.

- Dobrze, powiedz im, ale tylko godnym zaufania. Na przykład siódmej klasie, ale nikomu więcej, dobrze?

- Dobrze, Albusie – i wyszła, lekko drżąc.

~~*~~

Od tego dnia minęło sześć miesięcy; Rok: 1977; Miesiąc: Marzec; Miejsce: Gabinet McGonagall...

Profesorka siedziała przy biurku, zastanawiającąc się, czy jednak dziś im o tym powie.

- Ale czy rozpowiedzą o tym całej szkole? Jeśli tak, to dowie się o tym i Danielowi – załkała. Spojrzała przelotnie na zegarek i spostrzegła, że minęła już połowa lekcji! – O mój, Boże! Jestem spóźniona!

W tym samym czasie uczniowie siódmej klasy zaczęli się niepokoić...

- Nigdy się nie zdarzyło, by profesor McGonagall aż tak się spóźniała! – zauważyła jedna Puchonek, Evie Fersten.

- Masz rację, Ev – przyznała rację jej najlepsza przyjaciółka Fiona.

- Może sprawdzimy co się z nią dzieje? – zaproponował Remus, jeden z Huncwotów. Wszyscy, nawet Ślizgoni się z nim zgodzili.

- Kto pójdzie do jej gabinetu? – spytał jeden z Krukonów.

- Myślę, że prefekci powinni pójść – zaproponowała Lily, mając na myśli siebie i Remusa.

- Czy ty zawsze musisz decydować za nas?! – spytał Severus Snape z udawaną złością.

- Nie, ja nie decyduję za was, tylko proponuję, bo się martwię o profesor McGonagall! Więc sądzę, że Remus i ja powinniśmy tam pójść – zasugerowała Gryfonka.

- Ja uważam, że... – Syriusz urwał, bo w tym momencie drzwi do sali Transmutacji się otworzyły. Do środka weszła profesor McGonagall.

- Pani profesor! Nic pani nie jest? – spytała jedna z Krukonek. Nazywała się Aurelia i była bliźniaczką Rudej.

- Nie, panno Evans – odparła.

- Ale, pani profesor, minęła już połowa lekcji, więc coś musiało się stać! Nigdy pani się nie spóźniała! – stwierdził Peter zwany też Glizdogonem, również Huncwot. Kobieta spojrzała na niego, a potem na resztę klasy. Po chwili powiedziała:

- Chyba ma pan rację, panie Pettigrew. Nigdy się aż tak nie spóźniałam. Powiem wam, co mnie zatrzymało – oznajmiła Minerwa – Spóźniłam się dlatego, że w sierpniu dyrektor wyjaśnił mi, że posada nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią została przeklęta – zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nikt nie uronił słowa. Za to nauczycielka kontynuowała: – Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska umrze, albo zrezygnuje z tej posady i nigdy nie wróci. Tak powiedział dyrektor, recytując pewną przepowiednię – wszyscy zamarli, nawet Ślizgoni – Ta klątwa została rzucona w grudniu półtora roku temu. Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska zrezygnuje z tej posady lub umrze – powtórzyła – Kochani moi, mam do was prośbę. Otóż proszę was byście nie rozpowiadali o tym nikomu, a przede wszystkim by nie dotarło to do uszu profesora Glembina. Zwłaszcza wy, Ślizgoni nie mówcie nikomu. Panie Potter, panie Black, panów też się to tyczy – ostrzegła – Zgoda? – prosiła.

- Zgoda, pani profesor – odpowiedzieli równocześnie wyżej wymienieni.

- A teraz idźcie już. Jesteście wolni – i wyszli. Gdy wszyscy znaleźli się na korytarzu, Lily pobiegła razem z Huncwotami i siostrą do gabinetu dyrektora. Po drodze spotkali młodszego brata Jamesa. Czwartorocznego Gryfona. Michaela Pottera.

- Gdzie tak pędzicie? Może się przyłączę? – spytał z uśmiechem brata. Przyjaciele Rogacza spojrzeli na niego z prośbą: "Zrób coś!"; "Pozwolisz mu iść z nami?"; "On wszystko wygada całej szkole!". Tak wyrażały ich miny, zresztą było już za późno, gdyż, tuż za nimi, korytarzem szedł profesor Glembin. Stanął przed nim. Byli zmieszani, gdy na niego patrzyli. Danielowi wydało się to bardzo podejrzane, gdyż zapytał:

- Stało się coś? – zagadnął ich.

- Eee... nie, profesorze – odpowiedziała Lily.

- Musimy.... musimy już iść, bo... bo się... spóźnimy na następną lekcję – wybełkotał James, znany też Rogaczem, mówiąc pierwszą lepszą myśl, jaka wpadła mu do głowy. Nie oglądając się, pobiegł w wybranym przez siebie kierunku, reszta poszła w jego ślady, nawet Michael. Nauczycielowi wydało się to bardzo podejrzane. James Potter mówiący o spóźnianiu się na lekcje? Świat się wali! Postanowił pójść za nimi, nie zdając sobie sprawy, czego może się dziś dowiedzieć.

Bracia Potterowie wraz z resztą Huncwotów i bliźniaczkami Evans dotarli do gabinetu dyrektora. W biegu Remus wypowiedział hasło (kanarkowe lizaki) i weszli po schodach na górę. Chwilę potem wszedł po nich Daniel. Dziewiątka uczniów zapukali do drzwi. Po chwili usłyszeli głos dyrektora:

- Proszę wejść – więc weszli, wołając zgodnie:

- Dzień dobry, dyrektorze!

- Dzień dobry, kochani. Co was do mnie sprowadza? – przywitał się, widząc ósemkę Gryfonów i jedną Krukonkę.

- Widzi pan, profesorze dowiedzieliśmy się właśnie od profesor McGonagall o klątwie rzuconej w grudniu dwa lata temu na stanowisko Obrony – zaczął Lunatyk, nazywany Remusem Lupinem, na jednym wydechu. Mężczyzna za drzwiami zamarł z niedowierzania, ale słuchał dalej.

- Dowiedzieliśmy się też – Rogacz wpadł w słowo przyjacielowi – że każdy nauczyciel na tym stanowisku umrze lub po prostu zrezygnuje z tej posady ze strach – wydyszał na jednym wydechu.

- Krótko mówiąc: Ta posada jest przeklęta. Żaden nauczyciel na tej posadzie nie utrzyma się dłużej niż dwa semestr – wyjaśnił Michael.

- Wiemy też, że powiedział pan profesor McGonagall o niej w wakacje – wyjaśnił Peter. Lily wraz z siostrą spytały jednocześnie:

- Czy może pan coś zrobić z tą klątwą? – Cisza. Mężczyzna zarówno jak i za biurkiem, jak i ten za drzwiami znieruchomieli na dźwięk pierwszych trzech zdań. Trwało to ze dwie minuty. Gdy Daniel chciał już odejść, a raczej wybiec z płaczem myśląc o zrezygnowaniu z tej posady i uciec z Hogwartu, gdy jednak Albus w końcu się odezwał, więc nastawił uszu.

- Wreszcie udało jej się wyrzucić to z siebie – uśmiechnął się – Tyle miesięcy trzymała to w tajemnicy! Dobrze, posłuchajcie. Ta klątwa rzeczywiście została rzucona ponad rok temu, a uczynił to Tom Marvolo Riddle znany bardziej jako Lord Voldemort. Był on uczniem poprzedniego pokolenia – Wszyscy słuchający wytrzeszczyli oczy. Mężczyzna za drzwiami nie mógł wytrzymać i wszedł bez pukania. Zgromadzeni byli zaskoczeni jego przybyciem i zamarli.

- Profesor Glembin?! Co pan tu robi?! – zawołała zaskoczona Lily.

- Ja... ja przepraszam, ale podsłuchałem – wyjąkał – Poszedłem za Huncwotami, pannami Evans oraz Michaelem Potterem i... i... nie mogłem się powstrzymać, by nie podsłuchać waszej rozmowy. Dyrektorze, czy to prawda, że moja posada jest przeklęta? – Starszy mężczyzna patrzył na kolegę bez wyrazu na twarzy, ale wewnątrz trwała burza uczuć i myśli.

- Tak, Danielu. Ile usłyszałeś? – spytał poważnym tonem.

- Na tyle, by zrezygnować z tej posady – odpowiedział wprost. Po tych słowach skierował się ku drzwiom. Huncwoci, Lily i Aurelia zagrodzili mu drogę, a James oznajmił:

- Nie, Danielu! Nie możesz odejść! – zawołał stanowczo – Uznano by cię za tchórza! – oświadczył poważnie, co do niego wcale nie pasowało.

- Jak chcesz, możesz wrócić do domu, ale my cię zastąpimy na tyle, ile potrzebujesz wolnego! – wtórował mu Remus.

- My cię zastąpimy, a ty obiecaj, że wrócisz do swoich obowiązków do końca roku szkolnego – poprosiła Lily.

- A na, ile chce pani z przyjaciółmi zastępować profesora Glembina? – zainteresował się dyrektor.

- No myślę, że... – zająknęła się Lily, ale mężczyzna zza biurka oznajmił:

- Zastąpicie profesora na nie całe dwa miesiące tak, by mógł pod koniec roku jeszcze uczyć. Pasuje wam? – zasugerował.

- Tak! – odpowiedzieli zgodnie uczniowie.

- Od kiedy zaczynamy? – dopytywał się Syriusz zwany również Łapą.

- No myślę, że od poniedziałku. Danielu, idź się spakuj. Wyjedziesz o świcie.

- Dziękuję, dyrektorze – po tych słowach wyszedł, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.

~~*~~

Dwa miesiące później...

W domu Glembinów najwyraźniej trwała kłótnia, której nie było od wielu lat.

= Musisz tam wracać! Jeśli tego nie zrobisz uznają cię za tchórza!! = zawołała kobieta o blond włosach i piwnych oczach zwracając się do męża w języku polskim.

= Mówisz zupełnie jak Lily Evans. Dajcie mi po prostu spokój i nie wtrącajcie się do moich spraw szkolnych! = zawołał już nie na żarty zezłoszczony jej mąż.

= Będziemy się wtrącać, tato! Jesteś naszą rodziną i martwimy się o Ciebie. Wróć do szkoły i dotrzymaj danego słowa ofiarowanego Lily Evans. Przecież obiecałeś jej! = zawołała Lisa jego 11-letnia córka, która w tym roku miała iść do pierwszej klasy w PAM.

= Lisa ma rację, tato. Wróć i dotrzymaj słowa. Obiecałeś jej! Magiczne obietnice zobowiązują jak w przypadku Magicznego Kontraktu = pisnął ich pięcioletni syn, Kevin, który bawił się kolejką w salonie i najwyraźniej słuchał tej wymiany zdań. Oboje jak na swój wiek byli bardzo dojrzali umysłowo.

= No cóż, może jednak...

= Zrób to, kochanie. Dla mnie i naszych dzieci oraz tylu innych co zginęli, byli torturowani, gnębieni i terroryzowani przez Niego i Jego zwolenników = oświadczyła jego żona, Catherine. Mężczyzna popatrzył na nich, po czym powiedział niezbyt przekonująco:

= Zastanowię się, dobrze? = oznajmił, a w jego głosie brzmiała nuta przerażenia i nawet trzylatek, by zauważyłby, że bardzo się boi. Cała trójka stanęła przed nim jak jeden mąż, a jego żona oznajmiła bardzo stanowczo:

= NIE, DANIELU! NIE I JESZCZE RAZ: NIE! Albo wrócisz do Hogwartu i będziesz tam do końca roku szkolnego, albo my wyjedziemy do mojej matki! Ty zostaniesz tu z niczym i dalej będziesz trząsł portkami ze strachu przed JAKĄŚ-KLĄTWĄ-OD-SIEDMIU-BOLEŚCI!!! WYBIERAJ I TO TERAZ!! Albo zostaniesz i będziesz czekał na Śmierciożerców, by Cię zabili, albo wrócisz do szkoły, będąc tam do końca roku szkolnego i mieć to z głowy!!! = zawołała kobieta.

= Tak, tato, czekamy na twoją decyzję = oświadczyła Lisa. Mężczyzna gapił się na swoją rodzinę. Kochał ich jak nikogo innego na świecie. Bał się ich stracić oraz tego, że jeśli on zginie, to będą mieć tylko siebie. Jeśli się nie zgodzi na powrót do Hogwartu straci ich. Westchnął i oznajmił zrezygnowany:

= Dobrze. Wrócę, ale tylko ten jeden raz = Jego dzieci i żona uśmiechnęli się z ulgą i przytuliły go. = Ale jeśli Dumbledore będzie w przyszłości potrzebował nauczyciela Obrony, a zagrożenie minie wrócę ponownie, zgoda?

= Zgoda! = zawołali jednocześnie z uśmiechem na twarzach. Poszedł więc do swojego pokoju i spakował swoje rzeczy.

Dopiero rano deportował się do Zakazanego Lasu i skierował się do zamku. Gdy wszedł do swojego gabinetu, zostawił tam swoje rzeczy i skierował się do gabinetu dyrektora poprzez sieć Fiuu. Pomyślał, że mogło się zmienić hasło, więc tylko w taki sposób mógł dostać się do jego gabinetu.

- Albusie, śpisz? – spytał. Starszy mężczyzna aż podskoczył z wrażenia i spojrzał na osobę stojącą przy jego łóżku.

- Daniel! Jak miło cię widzieć ponownie! I jak? Wracasz do obowiązków profesora Obrony? – spytał, siadając na brzegu łóżka.

- Widzi, pan dyrektorze... wrócę, ale pod jednym warunkiem: Po tym jak minie zagrożenie, chodzi mi o tę klątwę, że gdy ona zniknie, to wrócę ponownie, a teraz zostanę na miesiąc, zgoda? – powiedział młodszy mężczyzna.

- Dobrze, zgoda – i uścisnęli sobie dłonie.

Następnego dnia przy śniadaniu...

- Kochani, proszę o uwagę! – uspakajał dyrektor całą Salę – Mam dobrą wiadomość dla was. Profesor David Glembin wraca do obowiązków nauczyciela Obrony. Huncwoci niech zgłoszą się u mnie razem z profesorem Glembinem po lekcjach. Dziś jeszcze będziecie prowadzić zajęcia, ale już jutro przejmie te obowiązki profesor Glembin. Jeszcze jedna sprawa. Dostaliśmy informację z ministerstwa, że Śmierciożercy na czele z Voldemortem – tu skrzywienie i jęki na dźwięk TEGO imienia, ale Dumbledore nie zwrócił na to uwagi, gdyż mówił dalej – mają zaatakować Hogwart, ale to nie jest pewna informacja. Uzgodniłem z ministrem, że uczniowie klas szóstych i siódmych muszą się nauczyć bronić, a piąta ma bronić młodsze. Zatem klasy 5-7 mają umieć przynajmniej: Drętwotę, Expelliarmusa, Giennsa, Zaklęcia Traczy np. Protego oraz Petrificus Totalus, Zaklęcie Patronusa, itp. Zajęcia będą się odbywały tu, w Wielkiej Sali codziennie o 16:00, dopóki Lord nie zaatakuje. Sami wybierzecie dowódcę i nazwę dla waszej organizacji. Ministerstwo nie może się o tym dowiedzieć. To, kto wpadł na pomysł z organizacją również nie może wyjść poza tereny szkolne. Dopilnuję, by ministerstwo nie dowiedziało się o tym. A teraz idźcie na lekcje – zawołał, a uczniowie i nauczyciele rozeszli się do siebie.

~~*~~

Tydzień później... Jedno z owych spotkań...

- Sądzę – mówiła Evie – że nasza Organizacja powinna mieć krótką nazwę złożoną z przynajmniej z dwóch słów. Co wy na to? – spytała się zgromadzonych.

- Zgadzam się z Evie – zawołała jej przyjaciółka Fiona również Puchonka – I musi wiązać się z Hogwartem oraz walką – dodała z namysłem. Wszyscy zamyślili się, a potem Lily zasugerowała:

- A co powiecie o skrócie AH, czyli: Armia Hogwartu lub GH, czyli: Gwardia Hogwartu – Wszyscy spojrzeli na Gryfonkę, a potem na siebie, po chwili Lily oznajmiła – Te dwie nazwy idą pod głosowanie. Kto głosuje za "Armią Hogwartu"? – W górę uniosło się ze 17-ście rąk (było ich tam co najmniej 30 osób) – A kto na "Gwardię"? – uniosło się mniej niż 13-ście rąk – A więc przegłosowane! Nasza Organizacja Uczniowska Obrony Hogwartu nazywa się od tej chwili i po wsze czasy: Armia Hogwartu, w skrócie: AH – oświadczyła dziewczyna.

- Lily, trzeba teraz wybrać dowódcę AH – przypomniała jej Aurelia.

- Masz rację, Aurlo. Kogo proponujecie? – Wszyscy spojrzeli na nią, ale to nie ona się odezwała, lecz jej młodszy brat, Aidrene. Był to chłopak o zielonych oczach i słomianych włosach.

- Lilka, może ja spróbuję? – Dziewczyna spojrzała na niego i zawołała:

- Ty, Aidrene?! Nie żartuj sobie! Jesteś za młody! – zawołała zaskoczona rudowłosa.

- Za młody? Ja jestem za młody?? Jestem na tyle duży, bym mógł walczyć w naszej organizacji, Lily. Zauważ, że mam już 15 lat! Już to upoważnia mnie do walki przeciw Voldemortowi. Nie jestem już małym chłopcem, który był zazdrosny przez lata nim poszłaś do szkoły z Aurelią i Petunią! – Lily wzdrygnęła się, a Aidrene zirytował się, mówiąc: – No i masz! – zawołał, krzyżował ręce na piersi, gdy zobaczył, że jego starsza siostra się wzdryga na dźwięk imienia Toma Riddle'a II – Wciąż się wzdrygasz na dźwięk Jego imienia! O tym, kto jest za młody z twojego rodzeństwa do walki z Księciem Ciemności decyduje limit wieku? Mówię oczywiście o Petunii, która w przeciwieństwie do CIEBIE NIE BOI SIĘ wymawiać Jego imienia bez śladu lęku! Mało tego jest od ciebie o cztery lata młodsza, czyli ma 13 lat, a jest odważniejsza od ciebie! I to ją chcieliście wybrać na dowódcę Armii?? – spojrzał na zgromadzonych, którzy najwyraźniej nie chcieli się wtrącać do ich "rozmowy" – Ona wciąż boi się nawet wymawiać głupiego pseudoimienia Najpotężniejszego Swoich Czasów Czarnoksiężnika, Lorda Voldemorta! Wstydzę się za ciebie Lily! To właśnie MY powinniśmy być najbardziej odważni ze wszystkich czarodziei i czarownic na świecie! MY, dzieci mugolskiego pochodzenia! Powinniśmy walczyć o honor mugoli!! Bez nich nie przeżyłaby społeczność czarodziejów! Dowódca powinien być odważny, nie bać się wymawiać imienia Voldemorta, być lojalny wobec swoich przyjaciół i rodziny, być lojalny wobec siebie, a przede wszystkim nie powinien się poddawać i zachować zimną krew! – zawołał już bardzo głośno. (od autorki: rodzeństwo Evans jeszcze nie wiedzieli, że byli spokrewnieni z Lordem Voldemortem. Dowiedzą się za kilka miesięcy od jednego ze Śmierciożerców).

- Ja... ja... ja przepraszam cię, Aidrene. Ni-nie chciałam cię urazić – wyjąkała.

- Ty mnie przepraszasz, Lily? No proszę! To już jakiś postęp, ale to dla mnie za mało!! Wymów Jego imię, proszę. Dobrze by było, gdybyście i wy je wypowiedzieli – oświadczył Aidrene, patrząc na resztę zgromadzonych. Wszyscy spojrzeli najpierw na niego, a potem po sobie. Rozległo się powolne i pojedyncze klaskanie w dłonie. Obejrzeli się i zobaczyli profesora Glembina stojącego w wejściu do pokoju.

- Dobrze powiedziane, panie Evans – powiedział z uśmiechem, idąc ku nim – Otrzymuje pan 50 punktów dla Gryffindoru. A co do was, to powinniście posłuchać swojego kolegi. Dopóki nie nauczycie się wymawiać imienia Voldemorta bez śladu lęku możecie zapomnieć o tych zajęciach – odparł pan Glembin. Nikt się odezwał.

- Dziękuję, profesorze Glembin! – pisnął Aidrene z uśmiechem.

Kilka godzin później... W innym miejscu...

Lucjusz Malfoy ubierając się w czarne szaty Śmierciożercy i zakładając białą maskę, rozmyślał o tym, o czym mu powiedziała dziś przed snem jego dziewczyna, Narcyza Black. Dowiedział się, że dwoje Evansów "lekko" się pokłóciło podczas dzisiejszego spotkania jakiejś szkolnej organizacji. Ona sama dowiedziała się od jednej z tamtejszych członkiń. Zastanawiał się:'Czy powiedzieć o tym Czarnemu Panu? A z drugiej strony: Jeśli mu powiem zwróci ich przeciw sobie jeszcze bardziej, ale czy jednak mu to powiedzieć?'. Takie myśli kłębiły się w głowie przyszłego najwierniejszego i najpotężniejszego Śmierciożercy swojego pokolenia. Postanowił jednak pójść.

Gdy był już w sali wejściowej spostrzegł na końcu korytarza kłócących się Huncwotów. Zdjął maskę i opuścił kaptur. Zbliżył się do nich powolnym i cichym krokiem, zastanawiając się o, co tym razem poszło, ale niczego się konkretnego nie dowiedział. Miał już iść ku frontowym drzwiom, gdy usłyszał za sobą głos:

- Malfoy, co ty tutaj robisz? – Zanim stała ruda dziewczyna.

- A co cię to interesuje, Evans? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie słyszałeś, co powiedziała Ruda? Zapytała cię co tu robisz? Powinieneś być z Fersten na patrolu – odezwał się Rogacz do młodzieńca.

- Być może, Potter, ale wiedz, że to ja w przeciwieństwie do ciebie jestem Prefektem.

- To prawda, Malfoy. Lecz chcę ci przypomnieć, że to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem Prefektem Naczelnym. I to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem w ciąży z Jamesem! – nagle zdała sobie sprawę, co powiedziała, gdyż zakryła usta – Ups! – jęknęła. Spojrzała na okularnika z przerażeniem.

- Który to miesiąc? – spytał wyżej zainteresowany mało nie mdlejąc ze szczęścia. Lily zmieszała się, ale odpowiedziała:

- Drugi – i odwróciła wzrok, nie patrząc na nikogo ze zgromadzonych.

- Czemu mi nie powiedziałaś?! Zmieniłbym się ze względu na dziecko! – zawołał. Dziewczyna odwróciła się ku niemu.

- Naprawdę? – spytała uradowana spojrzawszy na niego niedowierzającym wzrokiem – Och, James! Jesteś kochany! – i przytuliła go, nie zwracając uwagi na resztę.

- Więc jak, Lily? Chcesz wyjść za mnie? – Dziewczyna patrzyła na niego poważnym wzrokiem, spytawszy:

- Naprawdę się zmienisz? Dla mnie i dziecka? – spytała z uśmiechem.

- Tak, Lilko, kochanie, ty moje! – zawołał z radością w oczach i na twarzy.

- Więc wyjdę za ciebie jeśli wy czterej zmądrzejecie – wyszczerzyła do niego swoje białe równe zęby – Nie będziecie tak się wygłupiać, bo to kompletna strata czasu i energii oraz przyłączycie się do Zakonu Feniksa, bo ja, moje siostry i brat już to zrobiliśmy! – zawołała.

- Zgoda! – odpowiedzieli równocześnie Huncwoci. Blond włosy oddalił się od nich jak najszybciej i najdyskretniej jak mógł. Skierował się do Zakazanego Lasu i tam zastanawiał się na poważnie czy powiedzieć Lordowi Voldemortowi o tym, co dziś usłyszał z ust panny Black i rudowłosej Evans. Ostatecznie postanowił iść z tym rano do dyrektora. A jeśli chodzi o Lorda, to postanowił nic nie mówić, więc zawrócił do dormitorium i położył się do łóżka.

Następnego dnia po śniadaniu blond włosy Ślizgon szedł korytarzem. Nagle spostrzegł dyrektora wychodzącego z Wielkiej Sali. Gdy upewnił się, że nikogo za nim nie ma, przyspieszył kroku.

- Dyrektorze, muszę z panem porozmawiać – powiedział tajemniczym głosem.

- Proszę za mną, panie Malfoy. Zapraszam do mojego gabinetu – i poszli. Gdy po pięciu minutach zasiedli na swoich miejscach w gabinecie dyrektora, ten drugi spytał – Słucham, panie Malfoy, co chciał pan mi powiedzieć?

- Niech pan najpierw spojrzy na to – Młodzieniec odwinął lewy rękaw ukazując Mroczny Znak, po czym powiedział – Dyrektorze, niech pan mnie najpierw uważnie wysłucha. To nie wymuszenie, ale prośba. Po pierwsze: to, co wczoraj wieczorem usłyszałem od Narcyzy Black i Lilianne Evans zmieniło mnie, a zwłaszcza informacja od Evans – oznajmił.

- A co to za informacje? – spytał mężczyzna, patrząc na niego z powagą.

- Od Narcyzy dowiedziałem się, że Lily i Aidrene Evansowie się pokłócili podczas ich wczorajszego spotkania nie jakiego AH. Profesor Glembin uspokoił ich w jakiś sposób, lecz i tak nie spotykają się, a raczej unikają siebie nawzajem od tamtego czasu. Od Lily Evans dowiedziałem się, że jest z Jamesem Potterem w drugim miesiącu ciąży – oświadczył. Dyrektor był zaskoczony tym faktem.

- Teraz rozumierozumiem, dlaczego Evans tak często chodziła do Skrzydła Szpitalnego. A druga sprawa? – spytał.

- Po drugie, dyrektorze: Gdy się dowiedziałem o ciąży Evans zdałem sobie sprawę, że jeśli ja byłbym ojcem to martwiłbym się o moją rodzinę i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś im się stało, bez względu czy to Czarny Pan by im coś zrobił, czy ktokolwiek inny – powiedział z rozpaczą.

- Rozumiem. Czy jest coś jeszcze? – spytał, zauważając rozpacz i łzy na twarzy blondyna.

- Tak, dyrektorze. Bo widzi pan, chciałbym się przyłączyć do Zakonu Feniksa – powiedział szybko, a po chwili dokończył – Naprawdę żałuję tego co robiłem przez ten czas. Szpiegowałem was dla Czarnego Pana. Zabijałem wielu ludzi dla udowodnienia lojalności wobec niego i jego chorej przyjemności torturowania ludzi, ale chcę z tym skończyć – powiedział ze wstrętem.

- Dobrze, ale musisz udowodnić swoją niewinność nam. W tym celu szpieguj Śmierciożerców. Zgadzasz się?

- Tak, dyrektorze – odpowiedział z entuzjazmem.

- Dobrze. Teraz już idź. Porozmawiamy o tym później – oświadczył.

- Dziękuję i do widzenia – zawołał na odchodnym.

~~*~~

Trzy tygodnie później...

David Glembin siedział przy biurku w swoim gabinecie kończąc sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy na koniec roku szkolnego. Gdy skończył podszedł do kominka, wziął z garnuszka, stojącego na gzymsie szczyptę proszku Fiuu i wrzucił go w płomienie. Po czym włożył głowę w zielone płomienie mówiąc adres gabinetu wicedyrektorki. W następnej chwili jego głowa wirowała w płomieniach, ale reszta jego ciała wciąż spoczywała na podłodze w jego gabinecie. W końcu, gdy się pojawił w wyżej wymienionym gabinecie otworzył oczy i rozejrzał się. Spostrzegł kobietę siedzącą przy biurku ślęczącą nad czymś.

- Minerwo – Kobieta spojrzała w jego stronę z uśmiechem na twarzy.

- David, miło cię widzieć. W jakiej sprawie przyszedłeś do mnie? – spytała.

- Chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy. Czy mogę ci je przynieść osobiście? – spytał.

- Tak. Oczywiście, Davidzie – odparła kobieta.

- Dzięki. Niedługo będę – i cofnął z kominka głowę. Idąc korytarzem drugiego piętra był w dobrym humorze. W pewnym momencie zatrzymał się. Spojrzał na błonia przez jedno z okien. Podszedł do niego, by wyjrzeć i sprawdzić o, co może chodzić. Zobaczył w dole blisko Zakazanego Lasu grupę uczniów. Nad czymś się pochylali. Postanowił tam pójść. Skierował się najpierw do gabinetu McGonagall – Minerwo, coś się dzieje na skraju Lasu – oznajmił zamiast powitania.

- Rozumiem. No to idźmy tam – Oboje wyszli. Profesor Glembin zawrócił jeszcze na chwilę, by zostawić sprawdziany na jej biurku. Potem pobiegł za nią korytarzem.

Szli najszybciej jak mogli ku wyjściu. Po kilku minutach byli przy wyjściu, ale szła już ku niemu ta sama grupa uczniów, którą David widział. Ku nim szła grupa uczniów lewitując kogoś między sobą. Dopiero, gdy byli blisko zauważyli, że są to trzy postacie leżące na niewidzialnych noszach, a wśród nich byli...

= KASIA?!? KEWIN?!? LISA?!? = zawołał na cały głos w języku polskim. Nikogo to nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, że David Glembin jest polakiem. Szedł obok nich próbując ich jakoś ocucić. Żyli, ale ledwo. No i byli nieprzytomni.

- Zanieście ich do Skrzydła Szpitalnego – nakazała wicedyrektorka. David skomlał jak dziecko z rozpaczy – Chodź, Davidzie... Twojej rodzinie nic nie będzie. Obiecuję – szepnęła pocieszająco i zaprowadziła go do wyżej wymienionego pomieszczenia.

Doszli do Skrzydła, gdzie była już trójka nieprzytomnych Glembinów. Zastali tam dyrektora, ale gdy się zbliżyli zobaczyli jego smutną minę.

- Nie... Nie! – zawołał, zdając sobie sprawę, że ktoś umarł – Nie! Kto? - spytał, nie mogąc się opanować, gdyż domyślił się, że ktoś umarł.

- Kevin – odparł ze smutkiem mężczyzna.

- NIEEE!!! – zawył profesor Obrony.

- David, zaczekaj, on coś powiedział przed śmiercią – Dyrektor próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdołał, bo młodszy wybiegł z płaczem. Przy drzwiach natknął się na Huncwotów, Evansów i Make'a – Zatrzymajcie go! – nakazał dyrektor, gdy ich zobaczył. Huncwoci pobiegli za nauczycielem. Dogonili go dopiero na Wieży Astronomicznej i zaprowadzili z powrotem do Skrzydła.

- O co chodzi, Albusie? – spytał opryskliwie, nie patrząc dyrektorowi w twarz.

- Spokojnie, Davidzie. Twój syn powiedział coś, co cię zainteresuje.

- Co takiego? – spytał, udając zainteresowanie, wciąż na nikogo nie patrząc.

- Cytuję: "Tato, wyjedź z kraju do Polski, ale nie rozpaczaj po nas". Zanim wszedłeś zmarła Lisa, przykro mi. Lecz i ona też coś powiedziała. Cytuję: "Rób, co chcesz, ojcze, ale ufaj intuicji i miłości. Bądź rozważny i nie rób nic głupiego". To wszystko – oświadczył.

= Dawidzie... = Rozległ się słaby kobiecy głos od strony łóżka. Był to głos Catherine Glembin. Wszyscy spojrzeli na nią, a pan Glembin spojrzał z miłością na przedostatniego członka swojej rodziny. Usiadł na krześle obok łóżka swojej żony i ujął jej dłoń, a ta mówiła dalej = Dawidzie, kochanie, mam dla ciebie wiadomość = odezwała się po polsku = Posłuchaj. Kilka dni temu była u nas Regina i Roger Hoofowie z dziećmi. Byli bardzo dobrzy i mili dla nas. Śmiali się z każdego naszego dowcipu. Potem się rozdzieliliśmy. Ja z Reginą poszłyśmy do salonu, by napić się herbaty i poplotkować, a Roger z dziećmi do drugiego pokoju, by też pogadać. Ja i Regina zaczęłyśmy rozmowę. Po kilku minutach wypowiedziała przepowiednię. Cytuję: "W dniu, gdy Dziecko Losu osłabi Księcia Ciemności zawita nowy dzień nad światem czarodziei i Mugoli... Nie martw się, Katarzyno, twój mąż będzie odważny i lojalny temu, kto pokona Czarnego Pana! Na początku będzie nieufny wobec innych ludzi, lecz się nie obawiaj. Pokona swą słabość i pokona nawet to, co się stanie z twoją rodziną!" Gdy jej powiedziałam, że ją wypowiedziała, zawołała swojego męża, a ja powtórzyłam im słowa proroctwa. Roger zapisał coś na kartce papieru i gdzieś pobiegł = oświadczyła.

= Ja wiem, o co chodzi = odezwał się dyrektor (najwyraźniej znał język polski). Oboje spojrzeli na niego – Bo widzicie, Regina Hoof jest medium. I to jest jedna z jej prawdziwych przepowiedni. W jej przypadku, gdy proroctwo składa się z więcej niż trzech zdań to coś w tym jest i dotyczy przyszłości lub konkretnych osób bądź przedmiotów wymienionych w proroctwie – oświadczył dyrektor, który razem z Potterami, resztą Huncwotów, Evansami, profesor McGonagall i panią Pomfrey słuchali jej opowieści. Pomimo że nie znali języka polskiego to i tak dyrektor tłumaczył im jej słowa.

- Niesamowite – wybełkotał Remus. Nagle, niespodziewanie Catherine zaczęła dostawać drgawek. Pielęgniarka i dyrektor próbowali jakoś ją uspokoić.

- Co jej jest?! – zawołał zrozpaczony David.

- Nie wiem. Przed chwilą było dobrze, a teraz... – wymamrotała kobieta.

Jeszcze kilka minut Catherine się trzęsła, ale żadne z nich nie mogło z tym nic zrobić, bo dyrektor oświadczył, że jest to czarna magia. Przypuszczał, że ktoś mógł rzucić na tę rodzinę urok, który działa, dopóki ostatni członek tej rodziny nie umrze. Zarówno na Catherine, Kevin jak i Lisa. Kobieta nagle znieruchomiała. W tym momencie rozległ się przeszywający głos:

- NIE! MAMO, NIE! – Był to młody kobiecy głos. Wszyscy się rozejrzeli, poszukując właścicielki tegoż głosu. Przy drzwiach do sali zauważyli młodą dziewczynę na oko 17-ście lat.

- Fiona? Co ty tu robisz? – spytała Lily, stojąca najbliżej niej, ale panna Glembin podbiegła tylko do łóżka zmarłej matki i objęła ją, a potem powiedziała do ojca.

= Tato, wracajmy do domu. Jutro jest uczta pożegnalna i jak przyjedziesz po mnie na dworzec, to wróćmy do Polski = to zdanie powiedziała po polsku.

= Dobrze, kochanie, tak właśnie zrobimy. Zresztą miałem właśnie taki zamiar = odpowiedział również po polsku, potem zwrócił się do Albusa tym razem po angielsku – Dyrektorze, chcę mojej rodzinie wyprawić pogrzeb, ale nie w Anglii, lecz w Polsce. W związku z tym rezygnuję ze stanowiska nauczyciela OPCM. Powinienem zrobić to już trzy miesiące temu. Nie wiem, czemu tu zostałem – powiedział zrezygnowany.

- Dlatego, że mi obiecałeś – oświadczyła Lily. Mężczyzna spojrzał na Rudą i westchnął, po czym wraz z najstarszą córką, a jednocześnie ostatnią członkinią swojej rodziny wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i tyle ich widziano.


_______________________________________________________
Od autorki:
* Jest to fragment z "Harry Potter i Książę Półkrwi" trochę go zmieniłam, ale nadal chodzi o to samo. Jest to fragment widziany oczami dyrektora Hogwartu.

17 lutego 2013

Rozdział 24 - Ponowne spotkanie, zamiana i Pierwsza Próba Dracona


Klik

Od dnia, gdy Levender wraz ze Snape'em zaczęli sporządzać Eliksir Wskrzeszenia w domu Potterów minął jakiś czas.

~~*~~

Hogwart...

Na trzech fotelach w Pokoju Wspólnym Ślizgonów odrabiając lekcje, siedzieli: Draco, Pensy i Tom III. Następca Lorda pisał esej z eliksirów na temat Wywaru Żywej Śmierci. Miał skrytą nadzieję podać go kiedyś Wybawcy Świata, jak to on sam go nazywał. Panna Parkinson odrabiała lekcje z OPCM na temat Zaklęć Niewerbalnych (Harry specjalnie zadał jej ten temat, by, łagodnie powiedziawszy: "utrudnić jej życie"). A tymczasem Draco odrabiał lekcje z Astronomii na temat pozycji Marsa i Saturna oraz ich księżyców.

- To wszystko jest do bani! Nic z tego nie rozumiem! – zawołała Ślizgonka po jakiejś godzinie ślęczenia nad pracą domową. Obaj chłopcy spojrzeli na dziewczynę, zastanawiając się: "o co może jej chodzić?"

- Pen, co się dzieje? – spytał Riddle.

- Nie mogę zrozumieć o, co chodzi z tymi Niewerbalnymi. - oświadczyła ze złością i rozpaczą, odrzucając arkusze pergaminu z rozmachem, które po rozleciały się na podłodze.

- Czego dokładnie nie rozumiesz? – spytał łagodnie Draco, patrząc na nią. - Pytanie referatu brzmi: "Co wiesz na temat Zaklęć Niewerbalnych? Napisz, w jaki sposób się je rzuca? Podaj przyczynę, jak można je wykorzystać i do czego?". Chłopaki, pomożecie mi? – błagała. Obaj Ślizgoni spojrzeli po sobie i jak na komendę zajęli się swoimi esejami, nie patrząc na towarzyszkę. Obaj chcieliby zaimponować dziewczynie, ale ani Tom, ani Pensy nie wiedzieli, że w tym czasie coś tliło się w umyśle blond włosego młodzieńca. 'Czy ja ją naprawdę kocham?? Czy jest mnie warta?? Pensy jest ładna, to fakt, ale Hermi jest Gryfonką... I TO JĄ KOCHAM! Ale co z tradycją czystości krwi? Ojciec nie zaakceptuje Hermiony, ale ona jest córką Czarnego Pana. To zmienia postać rzeczy. On ją zaakceptuje. Raz kozie śmierć jak to mówią mugole'. Westchnął w myślach.

- Skończyłem! - zawołał blondyn po piętnastu minutach.

- To super! Pomożesz mi w referacie? – spytała z nadzieją w głosie czarnowłosa.

- Przykro mi, Pen, ale niestety nie. Chcę ci jednak coś powiedzieć, zanim stracę odwagę – powiedział nieprzytomnie.

- Co takiego? – spytała zawiedziona, ale i ciekawa tego, co chce jej powiedzieć jej narzeczony*. Blond włosy podszedł do niej, ujął jej dłoń i oświadczył siadając obok niej:

- Widzisz, Pensy, jesteś bardzo romantyczna i śliczna, ale to, co się wydarzyło w czerwcu zmieniło mnie. Najpierw ojciec w Azkabanie, potem wieść od Czarnego Pana, że jeśli wpuszczę Śmierciożerców do zamku i zabiję dyrektora, to mój ojciec i on sam będą ze mnie dumni i zadowoleni. Wiedz jednak, że zanim Dumbledore zginął i nim przybyła reszta Śmierciożerców na Wieżę Astronomiczną coś mi zdążył powiedzieć. Otóż powiedział, że gdy ojciec wyjdzie z więzienia to Dumbledore mógłby go ukryć i moją matkę tak, że nawet Lord ich nie znajdzie. Zaproponował mi to wszystko, a ja miałem go zabić! – zakrył twarz dłońmi i dodał, wstając po chwili – Przykro mi, ale jest inna dziewczyna w moim sercu i... i muszę z tobą zerwać. To koniec z nami – Po tym oświadczeniu wybiegł do dormitorium chłopców siódmego roku, starając się nie płakać, ale dziewczyna strasznie płakała. Zostawił ją z Tomem III, który ją próbował pocieszyć. Po minucie do dormitorium, gdzie był Draco, przyszedł Tom i zapytał na powitanie:

- Kim ona jest? – warknął ze złością.

- To nie twój interes, Riddle – oświadczył cynicznie, co ostatnio rzadko mu się zdarzało przy tym chłopaku.

- Wiesz doskonale, że mogę powiedzieć o tym memu ojcu! – Zanim Riddle zdołał powiedzieć kolejne zdanie, młody Malfoy chwycił go za kołnierz. Przybliżył jego twarz do swojej i syknął nienawistnym głosem, gdzie czaiło się złość, niezadowolenie i ostrzegawczy ton:

- Jeśli to zrobisz poczujesz takiego Cruciatusa, że nawet się nie podniesiesz, a potrafię to zrobić! Mało tego moi przyjaciele pomogą mi w tym! O tak, Riddle! – dodał z uśmiechem na twarzy zauważywszy jego przerażone spojrzenie – Harry Potter i jego spółka, w której jestem od dobrych kilku tygodni! Więc jeśli spróbujesz tknąć Hermionę Granger – tu przycisnął go do ściany – jej rodzinę i przyjaciół niedoczekanie twoje! – Patrzył przez chwilę w jego czarne oczy i dodał spokojniej – Myślisz zapewne, że ja uważam, iż chcesz się zemścić za to, że Harry chce zabić twojego ojca, co? O nie, Riddle. Harry i Voldemort rywalizują ze sobą od dobrych 16 lat! Zostali dla siebie stworzeni w sensie przeciwników, a dokładniej: "...jeden ma zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje..."! Nie pozwolę ci na takie czyny, jakie zrobiłeś na pierwszej lekcji Obrony! Już od dawna cię obserwuję, Riddle i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy! – Po tym oświadczeniu puścił czarnowłosego i wyszedł szybkim krokiem przez puste dormitorium, a potem przeszedł przez Pokój Wspólny ku wyjściu do lochów. Zauważył, że nie było tam panny Parkinson, ale akurat to go już nie obchodziło. Zerwał z nią i teraz ważniejsza była brązowowłosa Gryfonka. Skierował się do Sali Wejściowej. Tam wyjął Dwukierunkowe Lusterko i powiedział do niego: – Hermiona Granger – Chwilę potem twarz panny Granger pojawiła się w Lusterku.

- Draco? Stało się coś? – spytała zaskoczona.

- Chcę z tobą tylko pogadać. Czy znasz jakieś ustronne miejsce, gdzie moglibyśmy w spokoju porozmawiać? – spytał.

- Tak, oczywiście. Kiedy chcesz się spotkać?

- Może teraz? – zaproponował.

- Zgoda.

- A gdzie? – dopytywał się młody Malfoy.

- Przyjdź pod Pokój Życzeń – oznajmiła szybko.

- W porządku. No to... do zobaczenia za chwilę – oświadczył na odchodnym i schował przedmiot do kieszeni. Szedł kilka minut, aż w końcu znalazł Gryfonkę przy ścianie chodząca wzdłuż niej w tą i z powrotem. Chwilę potem pojawiły się drewniane drzwi.

- Chodź – powiedziała, chwytając go za rękę. Młodzieniec był mile połechtany, gdy objęła delikatnie jego dłoń, ale poszedł za nią, wchodząc do ładnego i przestronnego pokoju z lampionami, stolikiem i dwoma fotelami oraz wesoło trzaskającym kominkiem.

Wieża Krukonów...

Mary siedziała przy kominku w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, wpatrując się w ogień. Skończyła właśnie pisać esej z Numerologii. Myślała o pewnym rudowłosym młodzieńcu. 'Czy on mnie pokocha, pomijając fakt, że ma dziewczynę? Może powinnam uwarzyć amortencję? Nie. To by było nie fair'. Pytała sama siebie w myślach. Po paru chwilach obok niej przeszła blond włosa szesnastolatka z kolczykami w kształcie pietruszek. Gdy Mary ją spostrzegła, zawołała, bo już miała wyjść przez drewniane drzwi z kołatką:

- Lovegood, poczekaj! – Blondynka zawróciła i podeszła do niej.

- Och, witaj. Coś się stało?

- Słuchaj, wiesz może, czy Ron Weasley ma jakieś fanki? – spytała starsza.

- Fanki? A co mają do tego fanki Rona? – spytała ta druga.

- Bo... bo... bo ja... ee... – jąkała się panna Parker.

- Bo się w nim zakochałaś – stwierdziła Luna ze śmiechem.

- No... tak. I co z tego? – odparła nieśmiało, a rumieniec pojawił się na jej policzkach.

- Nic, ja też się nim interesuję. Ej, mam pomysł! Co powiesz, byśmy znalazły wszystkie fanki Ronalda? – zaproponowała Luna.

- Po co? – spytała Mary.

- By zobaczyć, czy Ron ma rzeczywiście jakiś fanklub, bo Harry ma go w całym Hogwarcie i poza nim, czyż nie? Poza tym sprawdzimy, która z nich jest naprawdę zakochana w Ronie za to, kim jest, a nie kto jest jego przyjacielem jak np.: Harry Potter, czy choćby za wygląd.

- Faktycznie. Dobra, zgadzam się.

- Dobrze, więc chodźmy – i wyszły.

Na zewnątrz... Błonia...

Ginny Weasley siedziała przy dębowym drzewie oparta o niego plecami odrabiając lekcje z Transmutacji. Wciąż kochała Wybrańca, ale z tego co słyszała znalazł sobie inną. Na tę myśl odrzucając pióro, pergaminy i książkę pt.: "Transmutacja dla średnio zaawansowanych" rozpłakała się, zakrywając sobie twarz dłońmi. Po chwili zebrała rzeczy i pobiegła do zamku, nie patrząc, gdzie biegnie. Nagle wpadła na wysokiego młodzieńca o czarnych jak heban włosach i równie czarnych jak dwa ciemne tunele oczach.

- O, przepraszam – wymamrotała, nie patrząc na niego. Gdy jednak zobaczyła twarz stojącej przed nią osoby, pisnęła i pobiegła dalej wystraszona. W zamku natknęła się na blond włosego Riddle'a. Gdy go zobaczyła, już miała się odwrócić i pobiec przed siebie byle dalej od jakiegokolwiek Riddle'a, gdy jednak Marvolo chwycił ją za ramię, zatrzymując ją. Postawił ją przed sobą i zapytał:

- Ginny, czy coś się stało? – Dziewczyna spojrzała na niego, ale nic nie odpowiedziała, ale jej wzrok mówił sam za siebie: Była wystraszona i zrozpaczona – Czy ktoś cię skrzywdził? Powiedz mi kto. Możesz mi zaufać – jego głos był łagodny i cichy, lecz słyszalny. Zamiast się uspokoić, rozpłakała się jeszcze bardziej.

- A-ale j-ja nieee... uf-am Ri-ddle'om – stwierdziła ledwo słyszalnym i jąkającym się głosem.

- Och, rozumiem. Mówisz pewnie o moim ojcu, który cię wykorzystał kilka lat temu. Tom III jest taki sam, ale ja jestem ich przeciwieństwem, co świadczy, że jestem w Gryffindorze i przyjaźnię się z Harrym Po... – tu dziewczyna załkała znowu – Ginny, co ci jest? – Panna Weasley zadrżała niebezpiecznie po czym... przytuliła się do niego.

- Zabierz mnie jak najdalej od jakiegokolwiek Toma, proszę! Boję się ich, Marvolo. Jestem chyba w dołku. I wiesz, co? Kocham Harry'ego odkąd go zobaczyłam pierwszy raz, ale... słyszałam, że ma inną! – pisnęła.

- Ja też o tym słyszałem, ale w przeciwieństwie do ciebie, wiem, kto nią jest.

- Jak to? Kim ona jest? – rudowłosa spojrzała na Marvola zaskoczona. Jego zielone oczy były podobne do oczu Harry'ego, ale te były ciemniejsze podobne do trawy. Za to włosy miał gładkie, podobne te do Dracona Malfoy'a, ale miał inne rysy twarzy i kolor włosów oraz te oczy. Strasznie hipnotyzowały. Nie mogła się od nich oderwać.

- Eleine Parker – odpowiedział. Nagle podskoczył, bo Ginny jakby wyrwała się z transu i wrzasnęła na cały głos:

- COOO TAKIEGOOO?! – wydarła się na cały korytarz co przyciągnęło uwagę dwóch Ślizgonów stojących w pobliżu.

- No to już wiemy, jaki jest słaby punkt słynnego Harry'ego Pottera – rozległ się "zbyt znajomy" głos dla nich obojga. Ginny i Marvolo spojrzeli po sobie, ale zanim się odwrócili ku głosowi rozległ się inny głos. Również "zbyt znajomy", a zwłaszcza dla panny Weasley, bo jej twarz wyrażała panikę i strach. Na dodatek zbladła strasznie.

- Odwróćcie się powoli i spokojnie – zażądał drugi głos. Tak zrobili. Przed nimi stali nie kto inni, jak Lord Voldemort, a obok niego bliźniak Marvola. Teronit.

- Co ty tu robisz, ojcze? - spytał blond włosy z jadem w głosie.

- Nie twój interes, zdrajco! Panno Weasley, pójdzie pani ze mną – Dziewczyna spojrzała na bladego mężczyznę. Była bardzo zdenerwowana i bardzo przerażona. Postanowiła jednak powiedzieć bardzo stanowczo te słowa:

- NIE! Nigdzie z tobą nie pójdę, Tomie Marvolo Riddle'u! – wrzasnęła na cały głos.

- Doprawdy? – spytał drwiąco Lord, czerwieniąc się na dźwięk swego prawdziwego imienia i nazwiska.

- Tak! Nie wykorzystasz mnie już nigdy więcej! – i pobiegła pustym korytarzem.

- Co tak stoisz! Biegnij za nią! – zwrócił się Voldemort do syna-Ślizgona. Ciemnowłosy uczynił to. Gdy był za rogiem korytarza, Czarny Pan zwrócił się do drugiego syna – Co ty robisz z tą zdrajczynią krwi!? – warknął, rozglądając się na wszystkie strony.

- A co cię to? Co TY tu robisz? Ktoś może cię zobaczyć! – warknął.

- Martwisz się? O mnie? – spytał z niedowierzaniem Voldemort.

- Nie. Nie martwię o ciebie. Lecz jak ktoś cię zobaczy będzie panika, a nie masz obstawy – stwierdził, zaskakując samego siebie, gdyż rzeczywiście też był sam.

- No to co? Umiem walczyć – stwierdził z wyższością Lord.

- Wiem o tym, ojcze, ale wiedz, że w zamku jest mnóstwo aurorów i... – nie dokończył, bo rozległ się głos tuż za Lordem:

- Panie, odwróć się powoli i spokojnie, bo mu coś zrobimy – Czarny Pan obejrzał się. Zobaczył braci Potterów, którzy stali parę metrów za nim i w pewnym oddaleniu od siebie. Harry obejmował ramieniem szyję Teronita, celując różdżką w jego szyję, a Jack celował w czerwonookiego. Lord zmrużył oczy, patrząc na obu Potterów.

- Potter, puść go. Mój syn nic ci nie zrobił – wyszeptał.

- Och, doprawdy? – spytał Harry z jadem w głosie – A pamiętasz pierwszą lekcję Obrony z siódmą klasą, o której ci opowiadałem, gdy przyprowadziłem ci Teronita i Vulture'a? – spytał Harry.

- Czy myślisz, że i ty nam nic nie zrobiłeś? Zabiłeś naszych rodziców, Voldemorcie i wiele innych osób. Poza tym torturowałeś Harry'ego! – warknął Jack. Chwila ciszy, a potem Puchon dodał – Mamy ci coś do powiedzenia, Voldemort.

- Co takiego? – spytał z udawanym zainteresowaniem najstarszy Riddle.

- Widzisz, sam dałeś nam broń do ręki. "Niby co?" mógłbyś spytać. Odpowiadam: Jest to skład Eliksiru Wskrzeszenia. Dając go nam wpadliśmy na pomysł, by wskrzesić naszych rodziców, a także kilkoro innych zmarłych osób, których zabiłeś, a także twoi zwolennicy – stwierdził szatyn. Voldemort zmrużył oczy jeszcze bardziej. Czuć było od niego złowrogą energię. Był wściekły, i to bardzo, co obaj młodzieńcy odczuwali – Mało tego w składzie Eliksiru jest składnik, który przeważa o tym, kto może go pić a kto nie. Pamiętasz może, jak John i Ashe zabrali ci dwukrotnie twoją krew? – spytał Harry. Mężczyzna wytrzeszczył oczy z zaskoczenia.

- Tak, Riddle, jeden z podpunktów to "krew osoby, która nie ma prawa pić niniejszego eliksiru" – wyrecytował Harry – Wybraliśmy ciebie, gdyż już jesteś nieśmiertelny – stwierdził. Uśmiech na twarzy zielonookiego Pottera był prawie tak straszny jak u jego pana – Skąd to wiem? Od Dumbledore'a. Zmieniając temat. Co tu tak właściwie robisz? – spytał po chwili.

- Niech cię to nie interesuje, Potter – i odwrócił się od niego plecami, krzyżując ręce na piersi.

- Jak sobie chcesz. Zobaczymy, jak zareagujesz, gdy twój ukochany syn będzie torturowany – oświadczył zielonooki. Młody Tom miał złe przeczucia. Żaden z nich nie zauważył, iż po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie. Jack dopiero po paru chwilach rozmowy z Voldemortem to spostrzegł.

~ Harry ~ zwrócił się telepatycznie do brata ~ Po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie. Jeśli Voldemort ich zauważy ktoś może zginąć jeśli wykonamy fałszywy ruch ~ stwierdził z przerażeniem.

~ A kto ich tu sprowadził? ~ spytał.

~ Skąd mam wiedzieć? ~ żachnął się Jack.

~ Myślę, że to Ginny ich tutaj wezwała ~ stwierdził po chwili milczenia Wybraniec.

- O czym tak myślisz, Harry? – Chłopiec, Który Przeżył wytrzeszczył oczy z zaskoczenia i zwrócił wzrok na osobę stojącą przed nim. Czarny Pan stał milimetr przed nim, a blizna mocniej zapiekła, co było zaskakujące, bo nie wyczuł tego, zbyt skoncentrowany na rozmowie z bratem. Może z powodu, iż był przyzwyczajony do bólu? Ich oczy były bardzo blisko siebie.

- Na Merlina! – szepnął cofając się.

- Co się stało? – spytał Jack, spojrzawszy na niego.

- Imię... Wypowiedział moje imię! – powiedział z przerażeniem. Voldemort uśmiechnął się chytrze, robiąc kolejny krok ku niemu. Po chwili Harry wziął się w garść i warknął – A co cię to? – spytał, robiąc kolejne dwa kroki do tyłu, ciągnąc za sobą młodego Ślizgona. Teronit zaśmiał się drwiąco.

- A to, że nie miałeś zamkniętego umysłu, Harry i wiem, że po jednej i po drugiej stronie korytarza stoją ludzie oraz to, że panna Weasley wezwała ich tu – uśmiechał się w dość niepokojący sposób. Harry myślał chwilę. Musiał coś z tym zrobić. Musiał znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Postanowił podejść do brata.

~ Trzymaj go ~ powiedział do niego telepatycznie, pchając brutalnie młodego Toma ku Jackowi. Puchon chwycił Teronita i przywarł go do muru, celując w niego swoją różdżką, a kątem oka patrząc na parę wrogów.

- Pójdę z tobą w zamian za Ginny – odezwał się w końcu Harry.

- Doprawdy? Wiesz, mój chłopcze, że twoja propozycja mi się nie podoba? – spytał z groźnym błyskiem w oku – "Dlaczego?" zapytasz. Otóż torturując cię nie dostajesz w ogóle nauczki, a ja z kolei satysfakcji z twojego cierpienia. Dlatego postanowiłem, że popatrzysz sobie, jak twoi bliscy konają z bólu na twoich oczach – Czarny Pan uśmiechnął się z satysfakcją. Harry zacisnął dłonie w pięść i odparł:

- Zanim cokolwiek zrobisz przypomnę ci słowa Przysięgi Wieczystej. Obiecałeś... Och, nie. Wybacz. PRZYSIĘGAŁEŚ, że... – tu machnął ręką ze zniecierpliwieniem – A zresztą pokażę ci. Przy okazji zobaczą to też inni – machnął swoją różdżką. Po chwili pojawiła się przed nim myślodsiewnia. Harry skierował koniec różdżki w skroń. Z końca różdżki wyszła srebrna nić i wleciała do misy z jego myślami. Harry uchwycił krawędź misy i potrząsnął nią jak sito.

Po chwili pojawiły się trzy postacie: Harry'ego, Voldemorta i Snape'a, lecz tylko dwie pierwsze wypowiedziały te oto słowa:

- Jeśli chcesz mieć mnie u swojego boku, to lepiej się zgódź na moje warunki, panie – oświadczył Harry kompletnie olewając Teronita. Wstając, Voldemort powiedział tylko:

- Bella będzie naszym gwarantem – powiedział tylko.

- Nie – zaprzeczył Potter – Snape niech nim będzie – powiedział Harry. Czarny Pan spojrzał na niego z lekką złością. Ściągnął wargi i skinął głową na wyżej wymienionego mężczyznę. Severus zbliżył się do nich i stanął między nimi. Wyjął różdżkę. Harry pierwszy wyciągnął rękę do Voldemorta. Ten patrzył przez chwilę w zielone jak u Kedavry oczy zastanawiając się, czy dobrze robi. W końcu i on wyciągnął rękę ku młodzieńcowi. Lekko się uśmiechnął, gdy Harry jęknął, ale nie skomentował tego. Harry, oddychając uspokajająco spojrzał na Lorda wytrzymując uporczywy ból w czole. Ten tylko się uśmiechnął drwiąco. Po chwili Voldemort się odezwał.

- Zaczynaj – Harry wziął głęboki i uspakajający oddech. Olewając okropny ból w czole, powiedział:

- Lordzie Voldemort, czy przysięgasz nigdy nie krzywdzić grona moich przyjaciół i rodziny obojętnie, kim są lub będą? – spytał.

- Przysięgam – Wszyscy, nawet Śmierciożercy byli niemało zaskoczeni, gdy pierwsza złota lina wyleciała z różdżki Snape'a i oplotła ich złączone dłonie.

- Czy przysięgasz nigdy nie mieszać się do moich prywatnych spraw, nawet gdy będą to sprawy dotyczące ciebie? – spytał.

- Przysięgam – Druga złota lina oplotła pierwszą.

- Czy przysięgasz nigdy nie włamywać się do mojego umysłu penetrując go obojętnie w jakiej sytuacji? – spytał. Tu chwila wahania.

- Przysięgam – Trzecia złota lina pojawiła się, oplatając dwie poprzednie.

- Czy przysięgasz nigdy, ale to nigdy nie szantażować i nie krzywdzić, w jakikolwiek sposób swojej oraz mojej rodziny? – spytał Potter.

- Przysięgam – Powiedział Riddle. Czwarta złota lina pojawiła się, oplatając resztę. Czekali chwilę na to, by liny wchłonęły się w ich dłonie. Gdy w końcu to się stało Harry z ulgą puścił rękę Voldemorta, oddychając uspokajająco przyciskając dłoń do blizny.

Harry, patrząc na Lorda przez cały czas, gdy ich postacie w myślodsiewni wypowiadały słowa Przysięgi Wieczystej, miał uśmiechniętą z satysfakcji twarz. Gdy trzy postacie w misie zniknęły, Harry machnął znowu różdżką i przedmiot zniknął. Tymczasem Lord stał jak sparaliżowany, a Harry chełpił się, że ma go, w pewnym sensie, w garści. Wybraniec machnął ręką na kilku aurorów, by wyprowadzili stąd gapiów, a on wyprowadzi stąd Lorda.

~ Harry, to niebezpieczne! ~ przekazał mu telepatycznie Jack.

~ Doprawdy? ~ Harry udał zdziwienie, również mówiąc telepatycznie. ~ Jack, wiedz, że kłopoty zwykle znajdują mnie ~ oznajmił, śmiejąc się cicho. Ten śmiech otrzeźwił Riddle'a. Wyprostował się, wycelował różdżkę w Harry'ego, po czym zawołał z nienawiścią:

- CRUCIO!! – Jack, widząc ruch Toma II, zareagował natychmiast. Puścił młodego Toma tak mocno, że upadł twarzą na posadzkę. Pchnął brata i stanął w polu promienia. Sekundę potem wrzeszczał wniebogłosy. Jego krzyk trwał kilka sekund, a gdy się zakończył, młodzieniec padł najpierw na kolana, a następnie upadł na posadzkę całym ciałem trzęsąc się.

- JACK! – wrzasnął równie głośno zielonooki podczas męczarni brata – JACK, NIE!! Tylko nie ty!! – zawołał. Gdy tortury się skończyły, krzyknął do Voldemorta – Ty idioto! Spójrz coś ty mu narobił!!! Złamałeś właśnie słowa Przysięgi! – zawołał ze złością i łzami w oczach, a ostatnie zdanie powiedział z nutą groźby.

- Harry, uspokój się! Nic mi przecież nie jest! – odezwał się Jack, wstając powoli.

- Tak?! Przecież ten Cruciatus miał być przeznaczony dla mnie! – jęknął Harry, po czym z determinacją wstał i podszedł do Lorda. Złapał go za ramię i oznajmił ze złością – Koniec z tym! Nie pozwolę byś tak rządził wszystkimi, a zwłaszcza mną!

- Co chcesz przez to powiedzieć, Potter? – spytał, próbując się wyswobodzić z jego bardzo mocnego uścisku. Harry z zawziętą miną powiedział tylko:

- To! – i zniknął, a wraz z nim Lord. Wszyscy, no, prawie wszyscy, osłupieli.

~~*~~

W zupełnie innym miejscu...

Harry i Voldemort pojawili się w pokoju tego drugiego w Piekielnym Dworze. Czarny Pan przestraszył się z deka.

- Jak to zrobiłeś?! – krzyknął z niedowierzaniem. Harry uśmiechnął się złośliwie i odsunął się od niego o kilka szybkich kroków, tak by blizna mu zbyt nie dokuczała.

- Niech cię to nie interesuje, Riddle – Już miał się deportować ponownie, gdy Lord podbiegł do niego szybko i chwycił za brodę. Wybraniec syknął z bólu i upadł na kolana. Po chwili Lord wyciągnął drugą rękę ku twarzy chłopaka i dotknął go. Ten wrzasnął.

- Potter, chyba mnie nie zrozumiałeś! Mów, jak ci się udało deportować z Hogwartu do mojego domu!? Oba budynki są chronione wieloma prastarymi zaklęciami! Więc słucham! Jak to zrobiłeś? – warknął przesuwając rękę coraz bliżej blizny. Młodzieniec jęknął znowu. Zaczął drżeć.

- Nie powiem! Nie i już! – ręka Voldemorta zbliżała się niebezpiecznie blisko blizny. Riddle zbliżył także twarz Pottera do swojej i syknął:

- Mam cię potraktować dziesięciokrotnym Cruciatusem jak twojego brata, byś się tak do mnie nie odzywał? Odpowiadaj! – Harry zadrżał ze złości i bólu. Zaczął się w myślach modlić, by on, Harry, zniknął z tego miejsca. Nie wiadomo jak przypomniała mu się jedna z lekcji z Percym. Uczył go wtedy pewnego trudnego do opanowania zaklęcia. W myślach wypowiedział zaklęcie: 'Carpe Diene***', myśląc o Hogwarcie. Chwilę potem rzeczywiście tak się stało. – Co? Gdzie on jest?? – spytał głupkowato Czarny Pan puszczając go – Myślisz Potter, że uciekniesz mi tak łatwo jak w ciągu tych szesnastu lat? O, nie! Niedoczekanie twoje! Zobaczysz, że gdy najmniej będziesz się tego spodziewać zniszczę cię!

W tym samym czasie Harry próbował nabrać powietrza. Był zdziwiony tym, że Voldemort go nie widział, ani nie słyszał. Użył tego zaklęcia poprawnie po raz pierwszy w życiu bez pomocy Levendera! To właśnie on go nauczył, niedługo po tym, jak dowiedział się iż Ten jest jego przyszłym Ja. Z każdą próbą nie udawało mu się. A teraz? Teraz wyszło mu idealnie, ale czy uda mu się zdjąć zaklęcie?

- O, kurde... Udało mi się! Voldemort nie może się o tym dowiedzieć od kogo nauczyłem się tego zaklęcia, ale i tak kiedyś się dowie – powiedział do siebie zielonooki – Coś jest jednak nie tak. Muszę się tego dowiedzieć. - zastanowił się na głos. Wstał i zaczął chodzić wokół niego mówić do niego w myślach.

~ Powiedz mi, Tom, jak ci się udało wejść do szkoły nie zauważonym? Wszystkie kominki w Hogwarcie i jego tereny są strzeżone przez ministerstwo ~ Czarny Pan obrócił się o 180 stopni, ale nigdzie nie widział Harry'ego Pottera. Dopiero po chwili zał sobie sprawię z tego, że chłopak mówił do niego telepatycznie.

- Gdzie jesteś, Potter? – spytał Riddle.

~ Dobrze, powiem ci. Po pierwsze: Jestem nie widzialny i nie słyszalny. Po drugie: Chodzę wokół ciebie. Po trzecie: Jeśli otrzymam od ciebie odpowiedź odejdę stąd. Po czwarte: Nie mam zamiaru być twoją Prawą Ręką. Rozmyśliłem się. W związku z tym, po piąte: Usuń mi także Mroczny Znak, gdyż nie chcę być również Śmierciożercą ~ oznajmił, czekając na mocniejszy ból blizny. Postanowił trochę znieść zaklęcie. Wciąż był niewidzialny, ale słychać było jego głos, co prowadziło także do odgłosów jego korków.

- Nie widzialny i nie słyszalny? Kto cię nauczył takiego zaklęcia? Przecież szukano go od stuleci! Używali go tylko Założyciele i Merlin – Lord nie zauważył go jak dotąd, ale coś mu mówiło, że zaraz go zobaczy lub choćby usłyszy.

~ Czy ty myślisz, że powiem ci kto mnie nauczył tego zaklęcia? Nie powiem ci kto, ale powiem iż jest to najmniej spodziewana przez ciebie osoba ~ oświadczył Potter chichocząc cicho.

- Kto to taki? – spytał Voldemort, stojąc jak ten słup soli, pośrodku pokoju, śledząc nagłe usłyszane kroki i chichot Pottera.

~ NIE! NIE POWIEM I JUŻ! ~ wrzasnął w myślach.

- Więc nie powiem ci w jaki sposób dostałem się do szkoły! – oświadczył z triumfem. Harry postanowił coś wymyślić. Trwało to kilka sekund. Nagle - niespodziewanie blizna eksplodowała potężnym bólem. Wrzasnął głośno. Riddle zlokalizował jego krzyk trzy metry na prawo od siebie. Harry musiał coś szybko wymyślić. Postanowił się deportować, ale najpierw musiał zdjąć zaklęcie, by to zrobić. Wstał i podbiegł szybko do ściany za mężczyzną. Gdy tam stanął, machnął różdżką w siebie, a w następnym momencie powiedział celując w Voldemorta:

- Obejrzyj się – nakazał. Lord tak zrobił – Zrób ruch, a będziesz się wił i wrzeszczał jak panienka, tak jak ostatnim razem i nawet twoja siostra ci nie pomoże! – oświadczył z błyskiem w oku. Czarny Pan zamarł, gapiąc się na Tego-Bezczelnego-Bachora. Harry wyprostował się i powiedział na koniec – Aloha, Tom – oświadczył dotykając końcami palców do skroni i już go nie było.

~~*~~

Hogwart... Trochę wcześniej...

- Jak on to zrobił? Przecież na terenie zamku oraz w nim nie można się deportować! – zawołał jakiś auror.

- Och, przestańcie! – oburzył się Jack – To, że Harry aportował się z Hogwartu, nie znaczy iż nie można się tego nie nauczyć! – oświadczył rozumnie Puchon. Po czym zwrócił się do przyjaciół – Słuchajcie, trzeba przejąć dowództwo nad szkołą. Chodzi mi oczywiście o aurorów. Najlepszy do tej funkcji będzie Harry.

I tak dyskutowali aż zielonooki się pojawił niespodziewanie u ich boku i odezwał się:

- O czym tak gadacie? – zapytał z uśmiechem na ustach. Wszyscy, z wyjątkiem Jacka, aż podskoczyli na dźwięk jego głosu. Niebyli jeszcze przyzwyczajeni do takiej aportacji, szczególnie w zamku. Gdy go zobaczyli podbiegli do niego ściskając i zasypując pytaniami takimi jak: I jak ci poszło??? (Jack, Ron, Marvolo), lub "Dokopałeś mu?", "Czy dobrze się czujesz, Harry?" (Mary, Eleine i McGonagall), albo "Nic ci nie zrobił?" (Eleine i Ginny).

~~*~~

Tymczasem w Pokoju Życzeń Draco i Hermiona siedli w fotelach. Draco nie wiedział jak zacząć rozmowę.

- Więc, Draco – przerwała ciszę Hermiona – o co chodzi? O czym chciałeś ze mną pogadać? - spytała.

- Widzisz, Hermiono – zaczął z lekkim wahaniem – bardzo cię lubię, a nawet kocham – cisza – Tak, Hermiono Granger. Kocham cię, a czy ty odwzajemniasz to uczucie? – Chłopak patrzył na nią w oczekiwaniu. Dziewczyna była wstrząśnięta tak szybkim wyznaniem Ślizgona. Postanowiła coś jednak powiedzieć.

- Draco, posłuchaj. Lubię cię, ale nie kocham. Wybacz, ale tak niestety jest. Ja i Ron jesteśmy już od dawana parą. Chyba słyszałeś, co się stało w wakacje w Kwaterze Głównej Zakonu z Ronem? – spytała.

- Tak, słyszałem – bąknął z rezygnacją.

- Więc wiesz, że ja i Ron jesteśmy od tamtej pory oficjalnie parą i mam nadzieję, że poprosi mnie wkrótce o rękę – dziewczyna rozmarzyła się – Z Harrym i Eleine prawdopodobnie jest tak samo i ją również poprosi o rękę. Więc, Draco, z przykrością muszę ci odmówić i nie przyjmę twoich oświadczyn. Bardzo mi przykro, ale odmawiam – Blond włosy młodzieniec zwiesił głowę i zaczął cicho płakać. Pannie Granger zrobiło się nagle żal Ślizgona, więc podeszła do niego i objęła ramieniem. Potem objęła go mocniej. Położyła brodę na jego głowie i zaczęła kołysać lekko cicho nucąc jakąś ładną i uspokajającą melodię. Następnie powiedziała uspokajająco. – Ciii... cicho, spokojnie... ciiśś.

- Hermiono, jeśli się nie ożenię ojciec mnie wyklnie lub co gorsza zabije. Powiedział mi, że powinienem się ustatkować. Dał mi jasno do zrozumienia, że musi być to dziewczyna z rodziny czystej krwi. Moją żoną miała być Pensy Parkinson, ale dziś jej powiedziałem, że jej nie kocham i, że zrywam z nią – brązowowłosa spojrzała w jego szare oczy – Od dawna cię kocham, Hermi. Przyglądałem ci się od początku ubiegłego roku. A w te wakacje ojciec nakazał mi bym się ożenił. Nie chcę mieć żony czystej krwi. Na początku, tak, chciałem, ale gdy Dumbledore zaproponował, że mógłby mnie oraz moją rodzinę ukryć zacząłem myśleć nad swym życiem. Całym życiem. Postanowiłem zmienić się, a pierwszym punktem było zdobycie waszego zaufania. Drugim pogodzenie się z wami, a szczególnie z Harrym i Ronem. Trzecim przekonanie rodziny do tego, by zrozumieli swoje błędy – oświadczył ze łzami w oczach. Dziewczyna nie przerywała mu, przyglądając się mu uważnie. Gdy skończył, oznajmiła:

- Dobrze więc. Zostanę twoją żoną, Draco – spojrzał na nią z niedowierzaniem – Niech stracę! – już miał się na nią żucić ucałować, gdy... – Lecz mam dla ciebie kilka Prób Lojalności wobec moich przyjaciół i rodziny, a przede wszystkim mnie – burknęła na koniec wzdychając. Chłopak ożywił się i zawołał:

- Naprawdę? A co z Ronem? – spytał młodzieniec niepokojąc się lekko.

- Powiem mu, że zrywam z nim i oddam mu naszyjnik, który dostałam od niego w urodziny Harry'ego na znak, że jesteśmy parą, ale w zamian muszę znaleźć mu dziewczynę. Pomożesz mi w tym? – spytała.

- No jasne, że tak! – zawołał z entuzjazmem. Na kilka minut umilkli, a potem Draco powiedział – Hermiono, chyba wiem! A może Mary, twoja siostra? Dowiedziałem się od Pensy, że podsłuchała rozmowę jakiś dziewczyn na trzecim piętrze. Dowiedziała się, że Mary go kocha. Zrobiły nawet jakiś test. Polegał on na tym, że były tam jakieś pytania na temat Rona i one miały je wypełnić. Tytuł brzmiał: Która bardziej sympatyzuje do Rona Weasley'a? I wyszło z tego, że to twoja siostra-Krukonka go najbardziej kocha! – wyjaśnił Draco.

- Rany! To by rzeczywiście wszystko wyjaśniało! Zawsze pierwsza pojawiała się przed drzwiami pokoju Rona w Kwaterze, albo zgłaszała się pierwsza, by to ona poszła po niego, by zawołać na śniadanie, albo, gdy był w szpitalu to siedziała przy nim przez cały czas nie odrywając od niego wzroku! Tak mi powiedziała Eleine – Black Lady była w szoku – Co teraz zrobimy? – spytała na koniec.

- Może chodźmy do naszych, by oznajmić im o najnowszej wiadomości, a ty powiesz Ronowi o zerwaniu z nim, dobrze?

- Ech, no dobrze – powiedziała zrezygnowana i wyszli.

Draco i Hermiona powiadomili o nagłym spotkaniu całe GD i starszych, ale tylko Ślizgon ich powiadamiał, a Adi poprosiła Rona o natychmiastową rozmowę we dwoje.

- Hermiono, skarbie stało się coś, że nie chcesz tego powiedzieć nam wszystkim? – spytał zmartwiony.

- Draco już o tym mówi GD. Jednak gdybyś przy tym był zabiłbyś go za to gołymi rękoma, bo widzisz, mój drogi, Draco wyznał mi miłość – Ron rozszerzył oczy z zaskoczenia – Wiem, że ty i ja jesteśmy parą, ale gdy zobaczyłam jego zawiedzioną minę i usłyszałam jego wyjaśnienia musiałam się zgodzić na jego warunek. Posłuchaj, w zamian, iż ze mną zerwiesz znajdę... znajdziemy ci nową dziewczynę, zgoda? – spytała z nadzieją. Rudzielec gapił się na pannę Granger i mało brakowało, aby się rozpłakał.

- No dobrze, zgoda – Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Podeszła do niego i oznajmiła:

- Ron, bądź spokojny. Wybranka, którą ja i Draco ci znaleźliśmy jest doskonała i ona cię kocha. Ona jest nawet twoją fanką!

- Naprawdę!? – Ron był zaskoczony.

- Tak – Hermionie zrobiło się lżej na sercu, gdy zobaczyła, że jej były chłopak się uśmiecha lekko.

- Tak, Ron. Masz swój własny fanklub, tak jak Harry – Dziewczyna wzięła go za rękę i dodała – Chodź, powiemy reszcie, że zrywamy, a w zamian znaleźliśmy ci nową dziewczynę, być może wkrótce narzeczoną! A tu masz mój naszyjnik, który jej dasz – Ron westchnął. Wziął przedmiot i poszedł za byłą dziewczyną.

Podeszli do spółki, którzy stali na czwartym piętrze.

- I co? – dopytywał się Draco, zauważając ich. Ron, zobaczywszy Ślizgona zmarszczył czoło patrząc na niego groźnie. Panna Granger chyba to zauważyła, bo stanęła między młodzieńcami i powiedziała:

- Rada jestem, że obaj mnie lubicie, a nawet kochacie, ale nie zniosę, gdy będziecie o mnie walczyć jak dzieci! Nie zapominajcie, że jesteście po tej samej stronie – oświadczyła Hermiona i demonstracyjnie odwróciła się od nich plecami, po czym dodała, zwracając się do Ślizgona – Draco, jeśli już naprawdę chcesz ze mną być, to musisz na to zasłużyć... Ron tak zrobił, ucząc się pilnie – Malfoy zapatrzył się na Gryfonkę i westchnął, po czym oświadczył, parząc na rudzielca:

- Ron, przepraszam, że zabrałem ci dziewczynę, ale ja i Hermiona znaleźliśmy ci nową dziewczynę i mam nadzieję, że ci się spodoba – Ron popatrzył na niego i Hermionę podejrzliwie i oczekująco. Po chwili Draco oświadczył z uśmiechem – Mary, czy możesz podejść do swojego księcia z bajki i przywitać jak należy? – Ciemnowłosa spojrzała na blondasa, podeszła do rudzielca i uśmiechnęła się nieśmiało. Ten był zaskoczony wyborem tych dwojga, ale był mile połechtany. Uśmiechnął się i przybliżył się do Krukonki. Dał jej naszyjnik z piękną szkarłatną różą, który miała poprzednio Hermiona. Pod różą był napis w języku katalońskim:

"El secret està en l'amor i la unitat"

Dziewczyna była szczęśliwa jak nigdy. Ron spojrzał na nią i pocałował lekko w usta.

- Hermiono, przepraszam cię za tą scenę dwie chwilę temu – odezwał się młody Malfoy. Dziewczyna popatrzyła na niego przez chwilę, po czym uśmiechnęła się. Podeszła do blond włosego i przytuliła go, a następnie oświadczyła:

- To była twoja Pierwsza Próba, Draconie Malfoy'u – Ślizgon był zszokowany oświadczeniem dziewczyny – Mogę o coś zapytać? – poprosił Draco.

- Tak, oczywiście, Draco – odezwał się Harry.

- Co oznacza ten napis? – wskazał na naszyjnik. Wszyscy tam spojrzeli.

- To po łacinie, ale nie wszytko rozumiem. - odparła Hermiona.

- Ja wiem co tu jest napisane – powiedział Draco – Tu pisze: Sekretem jest miłość i jedność.

 

__________________________________________

Od autorki:
* Draco i Pensy razem, a nawet narzeczeni? Już wyjaśniam. Draco i Pensy zaręczyli się, zanim chłopak zdał sobie sprawę, że zrobił źle w związku z Dumbledore'em. Stało się to już na początku lipca.
** Zaklęcie mojego wymysłu. Oznacza Niewidzialność i Niesłyszalność. Jak sama nazwa tłumaczy jest się niewidzialnym i niesłyszalnym jednocześnie. Jednak jest jedna wada. Gdyby się użyje jakiegokolwiek zaklęcia nawet świetlne Lumos zaklęcie zostanie automatycznie zdjęte.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.