Moja lista przebojów 2

24 lutego 2013

Rozdział 25 - Klątwa Voldemorta, Armia Hogwartu i przepowiednia Reginy

Jak już kiedyś wspomniałam będę coś jeszcze pisać, w niektórych rozdziałach, aby czasami wyjaśnić coś, co było wcześniej napomniane i niewyjaśnione czy niekompletne. Przykładem czego jest Prolog oraz rozdziały 20 i 22 o Reginie Hoof - siostrze bliźniaczce Lora Voldemorta. Niniejszy rozdział będzie nieco inny. Jest on wstępem do odnalezienia kolejnego członka rodziny Potterów, który z początku rozwinie się w rozdziałach 26 i 27 w dwóch częściach. Ta osoba została już wspomniana w rozdziałach 8 i 23.
Zapraszam więc do czytania!


Klik

Rozdział 25 - Armia Hogwartu, klątwa i przepowiednia Reginy

Zmieniamy czasy... 22 lata wcześniej...
Rok 1975... Sen...
           * - To pańskie ostanie słowo? - spytał czarnowłosy młodzieniec wstając.
- Tak - odrzekł Dumbledore również to czyniąc.
- Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. - oświadczył groźnie czarnowłosy młodzieniec.
- Nie, nie mamy... - powiedział dyrektor, a na jego twarzy pojawił się głęboki smutek. - ...Dawno minął czas, gdy mogłem cię przestraszyć płonącą szafą i zmusić, byś zadośćuczynił ofiarom swoich przestępstw. Ale tak bym pragnął, Tom... Tak bym pragnął. - Przez chwilę dyrektor zauważył, że młodzieniec chce chwycić różdżkę znajdującą się w wewnętrznej kieszeni jego szaty. W ogóle na to nie zareagował. Po chwili Tom Riddle II wyszedł szybkim krokiem, trzasnął drzwiami i tyle go widziano...*

Rzeczywistość... Pół roku później... Połowa sierpnia 1976 rok... Gabinet dyrektora Hogwartu...
           Albus Dumbledore obudził się z krótkiej drzemki. Siedział w swoim fotelu przed biurkiem rozmyślając nad tym, co się działo w przerwie świątecznej Świąt Bożego Narodzenia. Martwiła go sytuacja związana z Czarnym Panem, bo sen mu o tym przypominał. Za każdym razem, gdy zasypiał śniła mu się ta sama sytuacja. Starał się jak najszybciej zapomnieć o tym wydarzeniu, ale coś nie dawało mu spokoju. Riddle jakoś inaczej wyglądał za każdym razem, gdy go widywał z bliska. Miał już wstawać, by coś sprawdzić w bibliotece, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. - zawołał siadając z powrotem w fotelu. Do środka wszedł wysoki mężczyzna o rudych krótkich i dobrze ułożonych włosach oraz niebieskich przenikliwych oczach. Wyglądał na 35 lat.


Dopiero teraz przypomniał sobie, że miał na dziś umówione spotkanie w sprawie stanowiska nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią z tym mężczyzną. Co roku kto inny nauczał tego przedmiotu.
- Dzień dobry. - przywitał się uprzejmym głosem przybysz.
- Dzień dobry. Proszę usiąść. - Dumbledore wskazał mu krzesło na przeciw siebie.
- Dziękuję, przebyłem długą drogę... - Albus spojrzał na mężczyznę na kilka chwil. Zbladł przypominając sobie ten sam tekst, który powiedział Riddle w Boże Narodzenie także na przywitanie się z nim. - ...Coś się stało, dyrektorze? - spytał Ten.
- Nie. Nie, nic. Zamyśliłem się. Najpierw zapytam: Jak się pan nazywa? - poprosił dyrektor.
- Nazywam się David Michael Glembin. - przedstawił się uprzejmie.
- Miło mi pana poznać... - przywitał go ściskając rękę Davidowi. - ...Więc, skąd pan jest i jakie ma pan preferencje, panie Glembin? - spytał wstając i podchodząc do szafki, gdzie w przyszłości będzie stała myślodsiewnia. Postawił na biurku dwa kielichy i butelkę z winem. Nalał sobie i gościowi.
- Pochodzę z Polski. Uczyłem się w Polskiej Szkole Czarów im. Merlina Wspaniałego. Tu ma pan moje wyniki egzaminacyjne. Albo jak pan woli, są to końcowe wyniki z SUM-ów i OWTM-ów. - podał starszemu mężczyźnie dwa pergaminy. Ten wziął je do ręki i przejrzał sącząc wino.
- Brał pan udział w jakichkolwiek magicznych wojnach? - spytał wciąż przeglądając pergaminy.
- Oczywiście. Brałem udział w ostatniej wojnie przeciw Gridenwaldowi oraz we wszystkich wojnach przeciw Voldemortowi. Ale w Polsce nie było tzw. magicznych wojen, ale byłem w oddziale aurorów, którzy brali udział w wojnie toczącej się tu w Anglii. - wyjaśnił.
- A popiera pan Voldemorta? - spytał spojrzawszy na niego spoza swoich okularów-połówek.
- Nie. Nigdy nie popierałem idei Voldemorta ani Gridenwalda. Moja rodzina też. - odparł.
- Rozumiem... - dyrektor umilkł na chwilę wertując wciąż oba pergaminy. David miał bardzo dobre wyniki. Mógłby być nawet pracować w biurze samego Ministra Magii. Więc czemu chce być nauczycielem? Cisza trwała kilka chwil. - ...Panie Glembin... - Dumbledore spojrzał na mężczyznę prostując się w fotelu i odkładając papiery. - ...Czy kiedyś już pan uczył w podobnej szkole? - zapytał.
- Tak, dyrektorze. Tam, gdzie się uczyłem, lecz kilka lat później. - odpowiedział.
- Przez ile czasu? - spytał taksując go spojrzeniem. Młodszy mężczyzna miał na sobie ciemnoniebieską długą szatę z kapturem.
- 8 lat. Mam też preferencje na aurora i animaga. - oświadczył.
- Ach, tak. W co się pan przemienia? - zaciekawił się starzec.
- W rudego tygrysa. - odparł.
- Ciekawe. Więc,... - tu zawahał się przez chwilę i dokończył. - ...jest pan przyjęty, profesorze Glembin. - oznajmił dyrektor.
- Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem David.
- Tak. - odpowiedział Dumbledore z wymuszonym uśmiechem, ale za tym uśmiechem czaiło się przerażenie i myśl, by ten mężczyzna zrezygnował jak najszybciej zanim będzie za późno.
- To niesamowite! Dziękuję, dyrektorze! Pójdę powiadomić żonę i dzieci! A później przyniosę swoje rzeczy i się urządzę w swoim gabinecie! - uścisnął dyrektorowi rękę i już go nie było - tak szybko wyszedł. Gdy drzwi się zamknęły twarz Dumbledore'a zmieniła się niemalże jak piorun z jasnego nieba. Zakrył twarz.
- Co ja robię!? Jeśli David zginie jak Alexandra Shmit!... - załkał. - ...On nie może się o tym wiedzieć... - powiedział stanowczo. Wstał i podszedł do kominka. Wrzucił garść połyskującego proszku Fiuu w płomienie i zawołał w stronę ognia. - ...Minerwo, proszę cię na słówko! - podszedł do okna i zapatrzył się w krajobraz zanim niewidzącym wzrokiem czekając na przyjaciółkę.
        Po pięciu minutach do gabinetu weszła kobieta w średnim wieku, srogiej twarzy, brązowym ciasnym koku na głowie i okularach na nosie. Miała na sobie szmaragdową szatę i tiarę tego samego koloru.
- Wzywałeś mnie, Albusie?
- Tak, Minerwo. Chciałby ci coś pokazać... - nie czekając dłużej podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej mydlodsiewnię, nieco mniejszą od tej z przyszłości. Sięgnął po różdżkę i przyłożył jej koniec do skroni. Wyjął ze swojej głowy nić myśli i strząsnął do misy. - ...Podejdź tu. - nakazał. Mężczyzna pokazał koleżance wspomnienie z przed ośmiu miesięcy.
           Gdy po kolejnych dziesięciu minutach wrócili do gabinetu kobieta była zszokowana informacją, którą właśnie zobaczyła i usłyszała.
- Albusie, powiedz mi... czy ten młodzieniec rzucił tą klątwę, która zabiła Alexandrę? - spytała zlękniona.
- Tak. To on. Nazywa się Tom Marvolo Riddle, ale bardziej go znasz pod pseudonimem Lord Voldemort. - wyjaśnił Albus. Kobieta wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia, ale dyrektor nie zwrócił na to uwagi.
- Albusie, co teraz? Powiemy nowemu profesorowi Obrony o klątwie? - spytała.
- Nie! W żadnym wypadku nie można mu o tym mówić! I właśnie dlatego cię tu wezwałem. - oznajmił smutno dyrektor siadając za biurkiem.
- Ale Albusie, jeśli mamy mu tego nie mówić to przy najmniej powiedzmy uczniom! - zasugerowała.
- Dobrze, powiedz im, ale tylko godnym zaufania. Na przykład siódmej klasie, ale nikomu więcej, dobrze?
- Dobrze, Albusie. - i wyszła lekko drżąc.

~~*~~

Od tego dnia minęło sześć miesięcy... Rok: 1977... Miesiąc: Marzec... Miejsce: Gabinet McGonagall...
           Profesorka siedziała przy biurku zastanawiającą się czy jednak dziś im o tym powie.
- Ale czy rozpowiedzą o tym całej szkole? Jeśli tak, to dowie się o tym i David... - załkała. Spojrzała przelotnie na zegarek i spostrzegła, że minęła już połowa lekcji! - ...O mój, Boże! Jestem spóźniona!
W tym samym czasie uczniowie siódmej klasy zaczęli się niepokoić...
           - Nigdy się nie zdarzyło, by profesor McGonagall aż tak się spóźniała! - zauważyła jedna Puchonek, Evie Fersten.
- Masz rację, Ev. - (Od autorki: Ev - zdrobnienie od Evie) przyznała rację jej najlepsza przyjaciółka Fiona.
- Może sprawdzimy co się z nią dzieje? - zaproponował Remus, jeden z Huncwotów. Wszyscy, nawet Ślizgoni się z nim zgodzili.
- Kto pójdzie do jej gabinetu? - spytał jeden z Krukonów.
- Myślę, że prefekci powinni pójść. - zaproponowała Lily, mając na myśli siebie i Remusa.
- Czy ty zawsze musisz decydować za nas?! - spytał Severus Snape z udawaną złością.
- Nie, ja nie decyduję za was tylko proponuję, bo się martwię o profesor McGonagall! Więc sądzę, że Remus i ja powinniśmy tam pójść. - zasugerowała Gryfonka.
- Ja uważam, że... - Syriusz urwał, bo w tym momencie drzwi do sali Transmutacji się otworzyły. Do środka weszła profesor McGonagall.
- Pani profesor! Nic pani nie jest? - spytała jedna z Krukonek. Nazywała się Aurelia i była bliźniaczką Rudej (tak nazywali ją Huncwoci i jej rodzeństwo, gdyż była płomiennoruda).
- Nie, panno Evans. - odparła.
- Ale, pani profesor, minęła połowa lekcji, więc coś musiało się stać! Nigdy pani się nie spóźniała! - stwierdził Peter zwany też Glizdogonem, również Huncwot. Kobieta spojrzała na niego, a potem na resztę klasy. Po chwili powiedziała:
- Chyba ma pan rację, panie Pettigrew. Nigdy się aż tak nie spóźniałam. Powiem wam co mnie zatrzymało... - oznajmiła Minerwa. - ...Spóźniłam się dlatego, że w sierpniu dyrektor wyjaśnił mi, że posada nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią została przeklęta... - zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Nikt nie uronił słowa. Za to nauczycielka kontynuowała: - ...Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska umrze, albo zrezygnuje z tej posady i nigdy nie wróci. Tak powiedział dyrektor recytując pewną przepowiednię... - wszyscy zamarli, nawet Ślizgoni. - ...Ta klątwa została rzucona w grudniu półtora roku temu. Każdy nauczyciel podejmujący się tego stanowiska zrezygnuje z tej posady lub umrze. Kochani moi, mam do was prośbę. Otóż, proszę was byście nie rozpowiadali o tym nikomu, a przede wszystkim by nie dotarło to do uszu profesora Glembina. Zwłaszcza wy, Ślizgoni nie mówcie nikomu. Panie Potter, panie Black, panów też się to tyczy... - ostrzegła. - ...Zgoda? - prosiła.
- Zgoda, pani profesor. - odpowiedzieli równocześnie wyżej wymienieni.
- A teraz idźcie już. Jesteście wolni. - i wyszli. Gdy wszyscy znaleźli się na korytarzu, Lily pobiegła razem z Huncwotami i siostrą do gabinetu dyrektora. Po drodze spotkali młodszego brata Jamesa. Czwartorocznego Gryfona. Michaela Pottera.
- Gdzie tak pędzicie? Może się przyłączę? - spytał z uśmiechem brata. Przyjaciele Rogacza spojrzeli na niego z prośbą: "Zrób coś!"; "Pozwolisz mu iść z nami?"; "On wszystko wygada całej szkole!". Tak wyrażały ich miny, zresztą było już za późno, gdyż, tuż za nimi, korytarzem szedł profesor Glembin. Stanął przed nim. Byli zmieszani, gdy na niego patrzyli. Davidowi wydało się to bardzo podejrzane, gdyż zapytał:
- Stało się coś? - zagadnął ich.
- Eee... nie, profesorze. - odpowiedziała Lily.
- Musimy.... musimy już iść, bo... bo się.. spóźnimy na następną lekcję. - wybełkotał James, znany też Rogaczem, mówiąc pierwszą lepszą myśl jaka wpadła mu do głowy. Nie oglądając się pobiegł w wybranym przez siebie kierunku, reszta poszła w jego ślady, nawet Michael. Nauczycielowi wydało się to bardzo podejrzane. James Potter mówiący o spóźnianiu się na lekcje? Świat się wali! Postanowił pójść za nimi nie zdając sobie sprawy czego może się dziś dowiedzieć.
           Bracia Potterowie wraz z resztą Huncwotów i bliźniaczkami Evans dotarli do gabinetu dyrektora. W biegu Remus wypowiedział hasło (kanarkowe lizaki) i weszli po schodach na górę. Chwilę potem wszedł po nich David. Siódemka uczniów zapukali do drzwi. Po chwili usłyszeli głos dyrektora:
- Proszę wejść. - więc weszli wołając zgodnie:
- Dzień dobry, dyrektorze!
- Dzień dobry, kochani. Co was do mnie sprowadza? - przywitał się widząc szóstkę Gryfonów i jedną Krukonkę.
- Widzi pan, profesorze dowiedzieliśmy się właśnie od profesor McGonagall o klątwie rzuconej w grudniu dwa lata temu na stanowisko Obrony. - zaczął Lunatyk na jednym wydechu. Mężczyzna za drzwiami zamarł z niedowierzania.
- Dowiedzieliśmy się też... - Rogacz wpadł w słowo przyjacielowi. - ...że każdy nauczyciel na tym stanowisku umrze lub po prostu zrezygnuje z tej posady ze strachu... - wydyszał na jednym wydechu.
- Krótko mówiąc: ta posada jest przeklęta. Żaden nauczyciel na tej posadzie nie utrzyma się dłużej niż dwa semestry. - wyjaśnił Michael.
- Wiemy też, że powiedział pan profesor McGonagall o niej w wakacje. - wyjaśnił Peter. Lily wraz z siostrą spytały jednocześnie:
- Czy może pan coś zrobić z tą klątwą? - Cisza. Mężczyzna zarówno jak i za biurkiem, jak i ten za drzwiami znieruchomieli na dźwięk pierwszych trzech zdań. Trwało to ze dwie minuty. Gdy David chciał już odejść, a raczej wybiec z płaczem myśląc o zrezygnowaniu z tej posady i uciec z Hogwartu, gdy jednak Albus w końcu się odezwał, więc nastawił uszu.
- Wreszcie udało jej się wyrzucić to z siebie... - uśmiechnął się. - ...Tyle miesięcy trzymała to w tajemnicy! Dobrze, posłuchajcie. Ta klątwa rzeczywiście została rzucona ponad rok temu, a uczynił to Tom Marvolo Riddle znany bardziej jako Lord Voldemort. - Wszyscy słuchający wytrzeszczyli oczy. Mężczyzna za drzwiami nie mógł wytrzymać i wszedł bez pukania. Zgromadzeni byli zaskoczeni jego przybyciem i zamarli.
- Profesor Glembin?! Co pan tu robi?! - zawołała zaskoczona Lily.
- Ja... ja przepraszam, ale podsłuchałem... - wyjąkał. - ...Poszedłem za Huncwotami, pannami Evans oraz Michalem Potterem i... i... nie mogłem się powstrzymać, by nie podsłuchać waszej rozmowy. Dyrektorze, czy to prawda, że moja posada jest przeklęta? - Starszy mężczyzna patrzył na kolegę bez wyrazu na twarzy, ale wewnątrz trwała burza uczuć i myśli.
- Tak, Davidzie. Ile usłyszałeś? - spytał poważnym tonem.
- Na tyle by zrezygnować z tej posady. - odpowiedział wprost. Po tych słowach skierował się ku drzwiom. Huncwoci, Lily i Aurelia zagrodzili mu drogę, a James oznajmił:
- Nie, Davidzie! Nie możesz odejść!... - zawołał stanowczo. - ...Uznano by cię za tchórza! - oświadczył poważnie co do niego wcale nie pasowało.
- Jak chcesz, możesz wrócić do domu, ale my Cię zastąpimy na tyle ile potrzebujesz wolnego! - wtórował mu Remus.
- My cię zastąpimy, a ty obiecaj, że wrócisz do swoich obowiązków do końca roku szkolnego. - poprosiła Lily.
- A na ile chce pani z przyjaciółmi zastępować profesora Glembina? - spytał dyrektor.
- No myślę, że... - zająknęła się Lily, ale mężczyzna zza biurka oznajmił:
- Zastąpicie profesora na nie całe dwa miesiące tak, by mógł pod koniec roku jeszcze uczyć. Pasuje wam? - zasugerował.
- Tak! - odpowiedzieli zgodnie uczniowie.
- Od kiedy zaczynamy? - dopytywał się Syriusz zwany również Łapą.
- No myślę, że od poniedziałku. Davidzie, idź się spakuj. Wyjedziesz o świcie.
- Dziękuję, dyrektorze. - po tych słowach wyszedł nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.

~~*~~

Dwa miesiące później...
           W domu Glembinów najwyraźniej trwała kłótnia, której nie było od wielu lat.
- "Musisz tam wrócić! Jeśli tego nie zrobisz uznają cię za tchórza!!" - zawołała kobieta o blond włosach i piwnych oczach w języku polskim.
- "Mówisz zupełnie jak Lily Evans. Dajcie mi po prostu spokój i nie wtrącajcie się do moich spraw szkolnych!" - zawołał już nie na żarty zezłoszczony jej mąż.
- "Będziemy się wtrącać, tato! Jesteś naszą rodziną, a w moim i Kevina przypadku jesteś naszym ojcem i martwimy się o Ciebie. Wróć do szkoły i dotrzymaj danego słowa ofiarowanego Lily Evans. Przecież obiecałeś jej!" - zawołała Lisa jego 11-letnia córka, która w tym roku miała iść do pierwszej klasy w PAM.
- "Lisa ma rację, tato. Wróć i dotrzymaj słowa. Obiecałeś jej! Magiczne obietnice zobowiązują jak w przypadku Magicznego Kontraktu" - pisnął ich pięcioletni syn, Kevin, który bawił się kolejką w salonie i najwyraźniej słuchał ten wymiany zdań.
- "No cóż, może jednak..."
- "Zrób to, kochanie. Dla mnie i naszych dzieci oraz tylu innych co zginęli, byli torturowani, gnębieni i terroryzowani przez Niego i Jego zwolenników" - oświadczyła jego żona, Catherine. Mężczyzna popatrzył na nich po czym powiedział niezbyt przekonująco:
- "Zastanowię się, dobrze?" - oznajmił, a w jego głosie brzmiała nuta przerażenia i nawet trzylatek, by zauważyłby, że bardzo się boi. Cała trójka stanęła przed nim jak jeden mąż, a jego żona oznajmiła bardzo stanowczo:
- "NIE, DAVIDZIE! NIE I JESZCZE RAZ: NIE! Albo wrócisz do Hogwartu i będziesz tam do końca roku szkolnego, albo my wyjedziemy do mojej matki! Ty zostaniesz tu z niczym i dalej będziesz trząsł portkami ze strachu przed JAKĄŚ-KLĄTWĄ-OD-SIEDMIU-BOLEŚCI!!! WYBIERAJ I TO TERAZ!! Albo zostaniesz i będziesz czekał na Śmierciożerców, by Cię zabili, albo wrócisz do szkoły, będąc tam do końca roku szkolnego i mieć to z głowy!!!" - zawołała kobieta.
- "Tak, tato, czekamy na twoją decyzję" - oświadczyła Lisa. Mężczyzna gapił się na swoją rodzinę. Kochał ich jak nikogo innego na świecie. Bał się ich stracić oraz tego, że jeśli on zginie to będą mieć tylko siebie. Jeśli się nie zgodzi na powrót do Hogwartu straci ich. Westchnął i oznajmił zrezygnowany:
- "Dobrze. Wrócę, ale tylko ten jeden raz..." - Jego dzieci i żona uśmiechnęli się z ulgą i przytuliły go. - "...Ale jeśli Dumbledore będzie w przyszłości potrzebował nauczyciela Obrony, a zagrożenie minie wrócę ponownie, zgoda?"
- "Zgoda!" - zawołali jednocześnie z uśmiechem na twarzach. Poszedł więc do swojego pokoju i spakował swoje rzeczy.
           Dopiero rano deportował się do Zakazanego Lasu i skierował się do zamku. Gdy wszedł do swojego gabinetu zostawił tam swoje rzeczy i skierował się do gabinetu dyrektora poprzez sieć Fiuu. Pomyślał, że mogło się zmienić hasło, więc tylko w taki sposób mógł dostać się do jego gabinetu.
- Albusie, śpisz? - spytał. Starszy mężczyzna aż podskoczył z wrażenia i spojrzał na osobę stojącą przy jego łóżku.
- David! Jak miło cię widzieć ponownie! I jak? Wracasz do obowiązków profesora Obrony? - spytał siadając na brzegu łóżka.
- Widzi, pan dyrektorze... wrócę, ale pod jednym warunkiem: Po tym jak minie zagrożenie, chodzi mi o tą klątwę, że gdy ona zniknie to wrócę ponownie, a teraz zostanę na miesiąc, zgoda? - powiedział młodszy mężczyzna.
- Dobrze, zgoda. - i uścisnęli sobie dłonie.
Następnego dnia przy śniadaniu...
            - Kochani, proszę o uwagę!... - uspakajał dyrektor całą Salę. - ...Mam dobrą wiadomość dla was. Profesor David Glembin wraca do obowiązków nauczyciela Obrony. Huncwoci niech zgłoszą się u mnie razem z profesorem Glembinem po lekcjach. Dziś jeszcze będziecie prowadzić zajęcia, ale już jutro przejmie te obowiązki profesor Glembin. Jeszcze jedna sprawa. Dostaliśmy informację z ministerstwa, że Śmierciożercy na czele z Voldemortem... - tu skrzywienie na dźwięk TEGO imienia, ale Dumbledore nie zwrócił na to uwagi, gdyż mówił dalej. - ...mają zaatakować Hogwart, ale to nie jest pewna informacja. Uzgodniłem z ministrem, że uczniowie klas szóstych i siódmych muszą się nauczyć bronić, a piąta ma bronić młodsze. Zatem klasy 5-7 mają umieć przynajmniej: Drętwotę, Expelliarmusa, Giennsa, Zaklęcia Traczy np. Protego oraz Perificus Totalus, Zaklęcie Patronusa, itp. Zajęcia będą się odbywały tu, w Wielkiej Sali codziennie o 16:00 dopóki Lord nie zaatakuje. Sami wybierzecie dowódcę i nazwę dla waszej organizacji. Ministerstwo nie może się o tym dowiedzieć. To, kto wpadł na pomysł z organizacją również nie może wyjść poza tereny szkolne. Dopilnuję, by ministerstwo nie dowiedziało o tym. A teraz idźcie na lekcje. - zawołał, a uczniowie i nauczyciele rozeszli się do siebie.

~~*~~

Tydzień później... Jedno z owych spotkań...
           - Sądzę,... - mówiła Evie. - ...że nasza Organizacja powinna mieć krótką nazwę złożoną z przynajmniej z dwóch słów. Co wy na to? - spytała zgromadzonych.
- Zgadzam się z Evie... - zawołała jej przyjaciółka Fiona również Puchonka. - ...I musi wiązać się z Hogwartem oraz walką. - dodała z namysłem. Wszyscy zamyślili się, a potem Lily zasugerowała:
- A co powiecie o skrócie AH czyli: Armia Hogwartu lub GH czyli: Gwardia Hogwartu... - Wszyscy spojrzeli na Gryfonkę, a potem na siebie, po chwili Lily oznajmiła. - ...Te dwie nazwy idą pod głosowanie. Kto głosuje za "Armią Hogwartu"?... - W górę uniosło się ze 17-ście rąk (było ich tam co najmniej 30 osób). - ...A kto na "Gwardię"?... - uniosło się mniej niż 13-ście rąk. - ...A więc przegłosowane! Nasza Organizacja Uczniowska Obrony Hogwartu nazywa się od tej chwili i po wsze czasy: Armia Hogwartu, w skrócie: AH. - oświadczyła dziewczyna.
- Lily, trzeba teraz wybrać dowódcę AH. - przypomniała jej Aurelia.
- Masz rację, Aurlo. Kogo proponujecie? - Wszyscy spojrzeli na nią, ale to nie ona się odezwała, lecz jej młodszy brat, Aidrene. Był to chłopak o zielonych oczach i słomianych włosach.


- Lilka, może ja spróbuję? - Dziewczyna spojrzała na niego i zawołała:
- Ty, Aidrene?! Nie żartuj sobie! Jesteś za młody! - zawołała zaskoczona rudowłosa.
- Za młody? Ja jestem za młody?? Jestem na tyle duży bym mógł walczyć w naszej organizacji, Lily. Zauważ, że mam już 15 lat! Już to upoważnia mnie do walki przeciw Voldemortowi. Nie jestem już małym chłopcem, który był zazdrosny przez lata nim poszłaś do szkoły z Aurelią i Petunią!... - Lily wzdrygnęła się, a Aidrene zirytował się mówiąc: - ...No i masz!... - zawołał krzyżował ręce na piersi, gdy zobaczył, że jego starsza siostra się wzdryga na dźwięk imienia Toma Riddle'a II. . - ...Wciąż się wzdrygasz na dźwięk Jego imienia! O tym kto jest za młody z twojego rodzeństwa do walki z Księciem Ciemności decyduje limit wieku? Mówię oczywiście o Petunii, która w przeciwieństwie do CIEBIE NIE BOI SIĘ wymawiać Jego imienia bez śladu lęku! Mało tego jest od ciebie o cztery lata młodsza, czyli ma 13 lat, a jest odważniejsza od ciebie! I to ją chcieliście wybrać na dowódcę Armii??... - spojrzał na zgromadzonych, którzy najwyraźniej nie chcieli się wtrącać do ich "rozmowy". - ...Ona wciąż boi się nawet wymawiać głupiego pseudoimienia Najpotężniejszego Swoich Czasów Czarnoksiężnika, Lorda Voldemorta! Wstydzę się za ciebie Lily! To właśnie MY powinniśmy być najbardziej odważni ze wszystkich czarodziei i czarownic na świecie! MY, dzieci Mugolskiego pochodzenia! Powinniśmy walczyć o honor Mugoli!! Bez nich nie przeżyłaby społeczność czarodziejów! Dowódca powinien być odważny, nie bać się wymawiać imienia Voldemorta, być lojalny wobec swoich przyjaciół i rodziny, być lojalny wobec siebie, a przede wszystkim nie powinien się poddawać i zachować zimną krew! - zawołał już bardzo głośno. (od autorki: rodzeństwo Evans jeszcze nie wiedzieli, że byli spokrewnieni z Lordem Voldemortem. Dowiedzą się za kilka miesięcy od jednego ze Śmierciożerców).
- Ja... ja... ja przepraszam cię, Aidrene. Ni-nie chciałam cię urazić. - wyjąkała.
- Ty mnie przepraszasz, Lily? No proszę! To już jakiś postęp, ale to dla mnie za mało!! Wymów Jego imię, proszę. Dobrze by było, gdybyście i wy je wypowiedzieli. - oświadczył Aidrene patrząc na resztę zgromadzonych. Wszyscy spojrzeli najpierw na niego, a potem po sobie. Rozległo się powolne i pojedyńcze klaskanie w dłonie. Obejrzeli się i zobaczyli profesora Glembina stojącego w wejściu do pokoju.
- Dobrze powiedziane, panie Evans... - powiedział z uśmiechem idąc ku nim. - ...Otrzymuje pan 50 punktów dla Gryffindoru. A co do was, to powinniście posłuchać swojego kolegi. Dopóki nie nauczycie się wymawiać imienia Voldemorta bez śladu lęku możecie zapomnieć o tych zajęciach. - odparł pan Glembin. Nikt się odezwał.
- Dziękuję, profesorze Glembin! - pisnął Aidrene z uśmiechem.
Kilka godzin później... W innym miejscu... 
           Lucjusz Malfoy ubierając się w czarne szaty Śmierciożercy i zakładając białą maskę rozmyślał o tym, o czym mu powiedziała dziś przed snem jego dziewczyna, Narcyza Black. Dowiedział się, że dwoje Evansów "lekko" się pokłóciło podczas dzisiejszego spotkania jakiejś szkolnej Organizacji. Ona sama dowiedziała się od jednej z tamtejszych członkiń. Zastanawiał się: - "Czy powiedzieć o tym Czarnemu Panu? A z drugiej strony: Jeśli mu powie zwróci ich przeciw sobie jeszcze bardziej, ale czy jednak mu to powiedzieć?" - Takie myśli kłębiły się w głowie przyszłego najwierniejszego i najpotężniejszego Śmierciożercy swoich czasów. Postanowił jednak pójść.
           Gdy był w już Sali Wejściowej spostrzegł na końcu korytarza kłócących się Huncwotów. Zdjął maskę i opuścił kaptur. Zbliżył się do nich powolnym i cichym krokiem zastanawiając się o, co tym razem poszło, ale niczego się konkretnego nie dowiedział. Miał już iść ku frontowym drzwiom, gdy usłyszał za sobą głos:
- Malfoy, co ty tutaj robisz? - Zanim stała ruda dziewczyna.
- A co cię to interesuje, Evans? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie słyszałeś co powiedziała Ruda? Zapytała cię co tu robisz? Powinieneś być z Fersten na patrolu. - odezwał się Rogacz z naprzeciwka.
- Być może, Potter, ale wiedz, że to ja w przeciwieństwie do ciebie jestem Prefektem.
- To prawda, Malfoy. Lecz chcę ci przypomnieć, że to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem Prefektem Naczelnym. I to JA w przeciwieństwie do CIEBIE jestem w ciąży z Jamesem!... - nagle zdała sobie sprawę co powiedziała, gdyż zakryła usta. - ...Ups! - jęknęła. Spojrzała na okularnika z przerażeniem.
- Który to miesiąc? - spytał wyżej zainteresowany mało nie mdlejąc ze szczęścia. Lily zmieszała się, ale odpowiedziała:
- Drugi. - i odwróciła wzrok nie patrząc na nikogo ze zgromadzonych.
- Czemu mi nie powiedziałaś?! Zmieniłbym się ze względu na dziecko! - zawołał. Dziewczyna odwróciła się ku niemu.
- Naprawdę?... - spytała uradowana spojrzawszy na niego niedowierzającym wzrokiem. - ...Och, James! Jesteś kochany! - i przytuliła go nie zwracając uwagi na resztę.
- Więc jak, Lily? Chcesz wyjść za mnie? - Dziewczyna patrzyła na niego poważnym wzrokiem spytawszy:
- Naprawdę się zmienisz? Dla mnie i dziecka? - spytała z uśmiechem.
- Tak, Lilko, kochanie, ty moje! - zawołał z radością w oczach i na twarzy.
- Więc wyjdę za ciebie jeśli wy czterej zmądrzejecie... - wyszczerzyła do niego białe równe zęby. - ...Nie będziecie tak się wygłupiać, bo to kompletna strata czasu i energii oraz przyłączycie się do Zakonu Feniksa, bo ja i moje siostry i brat już to zrobiliśmy! - zawołała.
- Zgoda! - odpowiedzieli równocześnie Huncwoci stojący za Malfoy'em. Blond włosy oddalił się od nich jak najszybciej i najdyskretniej jak mógł. Skierował się do Zakazanego Lasu i tam zastanawiał się na poważnie czy powiedzieć Lordowi Voldemortowi o tym, co dziś usłyszał z ust panny Black i rudowłosej Evans. Ostatecznie postanowił iść z tym rano do dyrektora. A jeśli chodzi o Lorda to postanowił nic nie mówić, więc zawrócił do dormitorium i położył się do łóżka.
           Następnego dnia po śniadaniu blond włosy Ślizgon szedł korytarzem. Nagle spostrzegł dyrektora wychodzącego z Wielkiej Sali. Gdy upewnił się, że nikogo za nim nie ma przyspieszył kroku. - ...Dyrektorze, muszę z panem porozmawiać. - powiedział tajemniczym głosem.
- Proszę za mną, panie Malfoy. Zapraszam do mojego gabinetu... - i poszli. Gdy po pięciu minutach zasiedli na swoich miejscach w gabinecie dyrektora (Malfoy w krześle przed biurkiem profesora, a on sam w fotelu przypominający tron) Ten drugi spytał. - ...Słucham, panie Malfoy. Co chciał pan mi powiedzieć?
- Niech pan najpierw spojrzy na to... - Młodzieniec odwinął lewy rękaw ukazując Mroczny Znak, po czym powiedział. - ...Dyrektorze, niech pan mnie najpierw uważnie wysłucha. To nie wymuszenie, ale prośba. Po pierwsze: to, co wczoraj wieczorem usłyszałem od Narcyzy Black i Lilianne Evans zmieniło mnie, a zwłaszcza informacja od Evans. - oznajmił.
- A co to za informacje? - spytał mężczyzna patrząc na niego z powagą.
- Od Narcyzy dowiedziałem się, że Lily i Aidrene Evansowie się pokłócili podczas ich wczorajszego spotkania nie jakiego AH. Profesor Glembin uspokoił ich w jakiś sposób, lecz i tak nie spotykają się, a raczej unikają siebie nawzajem od tamtego czasu. Od Lily Evans dowiedziałem się, że jest z Jamesem Potterem w drugim miesiącu ciąży. - oświadczył. Dyrektor był zaskoczony tym faktem.
- Teraz rozumiem dlaczego panna Evans tak często chodziła do Skrzydła Szpitalnego. A druga sprawa? - spytał.
- Po drugie, dyrektorze: Gdy się dowiedziałem o ciąży Evans zdałem sobie sprawę, że jeśli ja byłbym ojcem to martwił bym się o moją rodzinę i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś im się stało, bez względu czy to Czarny Pan by im coś zrobił, czy ktokolwiek inny. - powiedział z rozpaczą.
- Rozumiem. Czy jest coś jeszcze? - spytał zauważając rozpacz i łzy na twarzy blondyna.
- Tak, dyrektorze. Bo widzi pan, chciałbym się przyłączyć do Zakonu Feniksa... - powiedział szybko, a po chwili dokończył. - ...Naprawdę żałuję tego co robiłem przez ten czas. Szpiegowałem was dla Czarnego Pana. Zabijałem wielu ludzi dla udowodnienia lojalności wobec niego i jego chorej przyjemności torturowania ludzi, ale chcę z tym skończyć. - powiedział ze wstrętem.
- Dobrze, ale musisz udowodnić swoją niewinność nam. W tym celu szpieguj Śmierciożerców. Zgadzasz się?
- Tak, dyrektorze. - odpowiedział z entuzjazmem.
- Dobrze. Teraz już idź. Porozmawiamy o tym później. - oświadczył.
 - Dziękuję i do widzenia. - zawołał na odchodnym.

~~*~~

Trzy tygodnie później...
           David Glembin siedział przy biurku w swoim gabinecie kończąc sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy na koniec roku szkolnego. Gdy skończył podszedł do kominka, wziął z garnuszka, stojącego na gzymsie szczyptę proszku Fiuu i wrzucił go w płomienie. Po czym włożył głowę w zielone płomienie mówiąc adres gabinetu wicedyrektorki. W następnej chwili jego głowa wirowała w płomieniach, ale reszta jego ciała wciąż spoczywała na podłodze w jego gabinecie. W końcu, gdy się pojawił w wyżej wymienionym gabinecie otworzył oczy i rozejrzał się. Spostrzegł kobietę siedzącą przy biurku ślęczącą nad czymś.
- Minerwo. - Kobieta spojrzała w jego stronę z uśmiechem na twarzy.
- David, miło cię widzieć. W jakiej sprawie przyszedłeś do mnie? - spytała.
- Chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem sprawdzać ostatni sprawdzian piątej klasy. Czy mogę ci je przynieść osobiście? - spytał.
- Tak. Oczywiście, Davidzie. - odparła kobieta.
- Dzięki. Niedługo będę... - i cofnął z kominka głowę. Idąc korytarzem drugiego piętra był w dobrym humorze. W pewnym momencie zatrzymał się. Spojrzał na błonia przez jedno z okien. Podszedł do niego, by wyjrzeć i sprawdzić o, co może chodzić. Zobaczył w dole blisko Lasu grupę uczniów. Nad czymś się pochylali. Postanowił tam pójść. Skierował się najpierw do gabinetu McGonagall. - ...Minerwo, coś się dzieje na skraju Lasu. - oznajmił zamiast powitania.
- Rozumiem. No to idźmy tam. - Oboje wyszli. Profesor Glembin zawrócił jeszcze na chwilę, by zostawić sprawdziany na jej biurku. Potem pobiegł za nią korytarzem.
        Szli najszybciej jak mogli ku wyjściu. Po kilku minutach byli przy wyjściu, ale szła już ku niemu ta sama grupa uczniów, którą David widział. Ku nim szła grupa uczniów lewitując kogoś między sobą. Dopiero, gdy byli blisko zauważyli, że są to trzy postacie leżące na niewidzialnych noszach, a wśród nich byli...
- "KASIA?!? KEVIN?!? LISA?!?" - zawołał na cały głos w języku polskim. Nikogo to nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, że David Glembin jest polakiem. Szedł obok nich próbując ich jakoś ocucić. Żyli, ale ledwo. No i byli nieprzytomni.
- Zanieście ich do Skrzydła Szpitalnego... - nakazała wicedyrektorka. David skomlał jak dziecko z rozpaczy. - ...Chodź, Davidzie,... Twojej rodzinie nic nie będzie. Obiecuję. - szepnęła pocieszająco i zaprowadziła go do wyżej wymienionego pomieszczenia.
        Doszli do Skrzydła, gdzie była już trójka nieprzytomnych Glembinów. Zastali tam dyrektora, ale gdy się zbliżyli zobaczyli jego smutną minę.
- Nie... Nie!... - zawołał zdając sobie sprawę, że ktoś umarł. - ...Nie! Kto? - spytał nie mogąc się opanować, gdyż domyślił się, że ktoś umarł.
- Kevin. - odparł ze smutkiem mężczyzna.
- NIEEE!!! - zawył profesor Obrony.
- David, zaczekaj, on coś powiedział przed śmiercią... - Dyrektor próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdołał, bo młodszy wybiegł z płaczem. Przy drzwiach natknął się na Huncwotów, Evansów i Make'a. - ...Zatrzymajcie go! - nakazał dyrektor, gdy ich zobaczył. Huncwoci pobiegli za nauczycielem. Dogonili go dopiero na Wieży Astronomicznej i zaprowadzili z powrotem do Skrzydła.
- O co chodzi, Albusie? - spytał opryskliwie nie patrząc dyrektorowi w twarz.
- Spokojnie, Davidzie. Twój syn powiedział coś co cię zainteresuje.
- Co takiego? - spytał udając zainteresowanie dalej na nikogo nie patrząc.
- Cytuję: "Tato, wyjedź z kraju do Polski, ale nie rozpaczaj po nas". Zanim wszedłeś zmarła Lisa, przykro mi. Lecz i ona też coś powiedziała. Cytuję: "Rób co chcesz, ojcze, ale ufaj intuicji i miłości. Bądź rozważny i nie rób nic głupiego". To wszystko. - oświadczył.
- "Dawidzie..." - Rozległ się słaby kobiecy głos od strony łóżka. Był to głos Catherine Glembin. Wszyscy spojrzeli na nią, a pan Glembin spojrzał z miłością na przedostatniego członka swojej rodziny. Usiadł na krześle obok jej łóżka i ujął jej dłoń, a ta mówiła dalej. - "...Dawidzie, kochanie, mam dla ciebie wiadomość..." - odezwała się po polsku. - "...Posłuchaj. Kilka dni temu była u nas Regina i Roger Hoofowie z dziećmi. Byli bardzo dobrzy i mili dla nas. Śmiali się z każdego naszego dowcipu. Potem się rozdzieliliśmy. Ja z Reginą poszłyśmy do salonu, by napić się herbaty i poplotkować, a Roger z dziećmi do drugiego pokoju, by też pogadać. Ja i Regina zaczęłyśmy rozmowę. Po kilku minutach wypowiedziała przepowiednię. Cytuję: "W dniu, gdy Dziecko Losu osłabi Księcia Ciemności zawita nowy dzień nad światem czarodziei i Mugoli... Nie martw się, Katarzyno, twój mąż będzie odważny i lojalny temu, kto pokona Czarnego Pana! Na początku będzie nie ufny wobec innych ludzi, lecz się nie obawiaj. Pokona swą słabość i pokona nawet to, co się stanie z twoją rodziną!" Gdy jej powiedziałam, że ją wypowiedziała zawołała swojego męża, a ja powtórzyłam im słowa proroctwa. Roger zapisał coś na kartce papieru i gdzieś pobiegł" - oświadczyła.
- "Ja wiem o co chodzi..." - odezwał się dyrektor (najwyraźniej znał język polski). Oboje spojrzeli na niego - ...Bo widzicie, Regina Hoof jest medium. I to jest jedna z jej prawdziwych przepowiedni. W jej przypadku, gdy proroctwo składa się z więcej niż trzech zdań to coś w tym jest i dotyczy przyszłości lub konkretnych osób bądź przedmiotów wymienionych w proroctwie. - oświadczył dyrektor, który razem z Potterami, resztą Huncwotów, Evansami, profesor McGonagall i panią Pomfrey słuchali jej opowieści. Pomimo, że nie znali języka polskiego to i tak dyrektor tłumaczył im jej słowa.
- Niesamowite. - wybełkotał Remus. Nagle - niespodziewanie Catherine zaczęła dostawać drgawek. Pielęgniarka i dyrektor próbowali jakoś ją uspokoić.
- Co jej jest?! - zawołał zrozpaczony David.
- Nie wiem. Przed chwilą było dobrze, a teraz... - wymamrotała kobieta.
        Jeszcze kilka minut Catherine się trzęsła, ale żadne z nich nie mogło z tym nic zrobić, bo dyrektor oświadczył, że jest to Czarna Magia. Przypuszczał, że ktoś mógł rzucić na tą rodzinę urok, który działa dopóki ostatni członek tej rodziny nie umrze. Zarówno na Catherine, Kevina i Lisę. Kobieta nagle znieruchomiała. W tym momencie rozległ się przeszywający głos:
- NIE! MAMO, NIE! - Był to młody kobiecy głos. Wszyscy się rozejrzeli poszukując właścicielki tegoż głosu. Przy drzwiach do Sali zauważyli młodą dziewczynę na oko 17-ście lat.
- Fiona? Co ty tu robisz? - spytała Lily stojąca najbliżej niej, ale panna Glembin podbiegła tyko do łóżka zmarłej matki i objęła ją, a potem powiedziała do ojca.
- "Tato, wracajmy do domu. Jutro jest uczta pożegnalna i jak przyjedziesz po mnie na dworzec to wróćmy do Polski" - to zdanie powiedziała po polsku.
- "Dobrze, kochanie, tak właśnie zrobimy. Zresztą miałem właśnie taki zamiar..." - odpowiedział również po polsku, a potem zwrócił się do Albusa tym razem po angielsku. - ...Dyrektorze, chcę mojej rodzinie wyprawić pogrzeb, ale nie w Anglii lecz w Polsce. W związku z tym rezygnuję ze stanowiska nauczyciela OPCM. Powinienem zrobić to już trzy miesiące temu. Nie wiem czemu tu zostałem. - powiedział zrezygnowany.
- Dlatego, że mi obiecałeś. - oświadczyła Lily. Mężczyzna spojrzał na Rudą i westchnął, po czym wraz z najstarszą córką, a jednocześnie ostatnią członkinią swojej rodziny wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i tyle ich widziano.


______________________________________________________________
Od autorki:
* Jest to fragment z "Harry Potter i Książę Półkrwi" trochę go zmieniłam, ale nadal chodzi to samo. Jest to fragment widziany oczami dyrektora Hogwartu.

2 komentarze:

Żywek pisze...

Voldemort o wiele wcześniej prosił o posadę nauczyciela. Kiedy skończył Hogwart? Na pewno nie w 65tym roku. Najpierw rpsoił rok po zakońćzeniu edukacji, potem chyba 10 lat. To na pewno nie był 75ty rok. Trzymajmy się trochę kanonu...

hp-mroczna-dusza,blog.spot.com pisze...

Owszem, prosił, gdy Riddle miał 18 lat. Potem pracował w sklepie "Borgina Burkesa". Musiało minąć nieco czasu zanim pojawił się u Dumbledore'a, gdy ten już był dyrektorem po wizycie u potomkini Hufflepuff.
Pisze w ten sposób, gdyż muszę trzymać się także wcześniejszych moich planów. Trzymam się kanonu, ale nie każdego faktu. Trochę go przekręcam, ale ogólny kanon jest taki sam.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.