Moja lista przebojów 2

27 października 2013

Rozdział 19 (56) - Więź i Loren

Klik

- Rozumiem. Teleportujemy się prosto do dworu Malfoy'ów – Tak, więc cała trójka chwycili Percy'ego za ramiona i po chwili zniknęli, pojawiając się w zupełnie innym miejscu.

~~*~~

Dom Malfoy'ów...

Harry, Ron, Hermiona i Percy, będąc już w pokoju pojawili się w czterech miejscach. Hermiona po lewej stronie tronu, Ron po prawej, za to Harry za Lordem, który wciąż celował w Jacka różdżką, który ten z kolei leżał na podłodze, wijąc się z bólu. Harry spostrzegł, że jego brat, mimo bólu, uśmiechał się z satysfakcją, zauważając ich kątem oka. Tymczasem Percy zaraz potem, jak się pojawili stanął za Śmierciożercami celując w nich różdżką.

- Riddle, cofnij z Jacka zaklęcie, bo coś im zrobię – nakazał ostatni. Czarnoksiężnik spojrzał na niego i prychnął:

- Co mnie to? Nie zależy mi na nich. Rób, co... – tu urwał, bo czyjaś różdżka wbiła mu się w kark.

- Słyszałeś, co powiedział Percy? – warknął Harry – Cofnij zaklęcie z naszego brata – oświadczył Harry. Lord przez chwilę siedział nie ruchomo, ale cofnął zaklęcie, opuszczając swoją różdżkę.

- Jak się tu dostaliście? – spytał z lekką paniką w głosie. Harry zaśmiał się drwiąco i okrążył go, stanąwszy w bezpiecznej odległości od mężczyzny.

- Sprawdź, co z Jackiem – zwrócił się do Hermiony. Ta natychmiast do niego podeszła i odciągnęła, jak najdalej od Riddle'a. Tymczasem Harry spojrzał na Lordzinę – Jak się tu dostaliśmy, pytasz – znowu się zaśmiał – A czy nie zapomniałeś o tym, jak uczyniłeś mnie swoim sługą poprzez tortury? – spytał z drwiną, pokazując Znak na swoim przedramieniu. Czarny Pan zmrużył oczy ze złością.

- No dobrze, to rozumiem, ale, po co tu przyszliście? To czyste szaleństwo przychodząc tu samymi bez obstawy – oświadczył cyniczne. Harry też uśmiechnął się, zbijając Voldemorta z tropu.

- Jak myślisz, Riddle? Ja i Percy umiemy się teleportować, omijając wszelkie bariery ochronne i anty teleportacyjne. Przybyliśmy tu, by zabrać stąd moich przyjaciół i Jacka. Jeśli spróbujesz nam przeszkodzić w odejściu, pożałujesz tego. Ron, podejdź razem z Susan i Erniem do Hermiony i Jacka. Chwycie ich za ramiona – powiedział, celując wciąż w Riddle'a, po czym spojrzał na niego, gdy się upewnił, że stoją blisko siebie – A ty – zwrócił się do Voldemorta, który wyciągał ku niemu rękę – Nie ruszaj się. Wy też – powiedział, zerknąwszy na Śmierciożerców mając także na oku swego pana i idąc ku bratu oraz przyjaciołom. Wziął za rękę Hermionę i już miał się teleportować, gdy Lord się odezwał:

- Potter, czekaj – Harry spojrzał na niego, spytawszy:

- Czego jeszcze chcesz? – Lord zmrużył oczy i odparł:

- Nie odejdziecie stąd bez mojej zgody, a szczególnie ty... Harry – oświadczył idąc ku niemu z chytrym uśmiechem na twarzy. Zielonooki zamarł. Wypowiedział jego imię, a to nie wróżyło za dobrze dla niego. Harry celował wciąż w niego końcem różdżki, gdy ten zaczął ku niemu powoli iść. To jego spojrzenie... tak... paraliżowało. Jego myśli zaczęły wirować jak cylon. Nie mógł ich pozbierać. Chwycił się za głowę jedną ręką, a drugą celując w czarownika, chociaż teraz nie mógł nawet ustać. Upadł na kolana.

- Stój! Nie podchodź! – za późno. Voldemort chwycił ramię Harry'ego i wyrwał różdżkę z jego ręki, a drugą ręką chwycił jego twarz. Harry, Jack i Percy krzyknęli równocześnie. Jack w dodatku upadł bezwładnie na podłogę puszczając ramię Hermiony, tracąc jeszcze przytomność. Percy krzyknął i również upadł, ściskając kurczowo ledwie widoczną bliznę. Drżał. Za to Harry padł na kolana przed Voldemortem, nie będąc w stanie się ruszyć i nie mogąc oderwać wzroku od czerwonych szparek. Blizna go bolała, a ból z każdą sekundą wzrastał. Tymczasem Voldemort wycelował koniec różdżki w przyjaciół Harry'ego. Związał ich zaklęciem, po czym spojrzał na Harry'ego, przyglądając się uważnie jego twarzy. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Widział w oczach Harry'ego ból i cierpienie.

- Puść go – rozległ się chrapliwy szept Percy'ego. Wszyscy, z wyjątkiem Jacka i Harry'ego, spojrzeli w jego stronę.

- Czemu mam go puścić? To takie piękne, że cierpi, gdy go dotykam oraz gdy jest w moim pobliżu – odparł, spojrzawszy znowu na Harry'ego.

- Twój dotyk go rani! – wydyszał – Im dłużej wasze skóry, twoja i Harry'ego się stykają tym... tym więcej z ciała Harry'ego ubywa sił i mocy... a tym samym ze mnie. Za to ty... oczywiście, stajesz się silniejszy, lecz – tu nabrał znowu powietrza – lecz jeśli będziesz częściej tak dotykał Harry'ego, staniesz się zaborczy wobec niego. Przywiążecie się siebie emocjonalnie, co doprowadzi cię do twojej klęski. Za to Harry stanie się cynicznym i sarkastycznym pesymistą. Taki jak większość Ślizgonów, ale z sercem Gryfona – Wszyscy, nie wyłączając samego Voldemorta, wytrzeszczyli oczy na tę informację – Powiedz, ojcze – wszyscy szok. Ich szczeki dosięgły podłogi, gdy wypowiedział ostatnie słowo z lekką nutą szacunku i emocji w głosie – czy chcesz się przywiązać do osoby, która sprawiła, że straciłeś moc i ciało na 13 lat? Czy chcesz być zaborczy wobec niego? Czy chcesz swej klęski, która i tak nastąpi, nawet gdy nie będziesz go dotykał? – spytał z wymuszonym uśmiechem Levender. Ból był tak wielki, że ledwo mógł się uśmiechać i oddychać, a co dopiero ruszyć. Czarnoksiężnik gapił się na Percy'ego oniemiały. Puścił Harry'ego, który zaraz potem upadł bezwładnie na podłogę niezdolny do ruchu.

- Nazwałeś mnie ojcem? Dlaczego? – spytał... Najwyraźniej nie dosłyszawszy następnych zdań.

- Z przyzwyczajenia – odpowiedział Percy, oddychając z ulgi. Mógł już się ruszać, ale nie stać. Czarny Pan zbliżył się do podnoszącego się z trudem młodego pół-wampira. Gdy Lord był dość blisko niego upadł ponownie. Ból wzmógł się jeszcze bardziej. Voldemort stanąwszy tuż nad nim powiedział zaskoczony:

- Skąd ty to wszystko wiesz, Levender? – spytał ze strachem w oczach, co prawie w ogóle się nie zdarzało. Percy, który był przyzwyczajony do bólu ponownie wstał chwiejnie na nogi i spojrzał mu w twarz. Po chwili uśmiechnął się i powiedział:

- Wiem o tym, bo sam tego doświadczyłem w swojej przyszłości. Pewien czarownik manipulował mną, póki go niezaakceptowaniem. Póki nie powiedziałem, że chcę być przy nim... gdyż chciał zastąpić mi ojca. Chciał, bym zaakceptował jego moc i więź między nami oraz jego ochronę przed jego sługami. Trzy lata później zaakceptowałem go. Jednak i tak odebrał mi moc osiem lat później – wyjaśnił. Nie było sensu ukrywać prawdy, gdy to nie Riddle był tym czarownikiem. Riddle był tak przerażony tymi informacjami, że powolnym krokiem skierował się do czarnego tronu, na którym po chwili usiadł. Tymczasem Percy podszedł chwiejnym krokiem do Harry'ego i spróbował wziąć go na ramiona. Gdy my się to udało zaprowadził do Jacka, który chwycił go za ramię i nakazał przyjaciołom chwycić się nawzajem. Zanim zniknęli Percy oświadczył: – Radzę ci rzucić jakiekolwiek zaklęcie np. Cruciatusa, a zauważysz różnicę między poprzednią mocą a obecną. Tak, Riddle twoja moc trochę wzrosła – odparł, gdy ten spojrzał na niego ze zdziwieniem, młodzieniec zniknął z pola widzenia czarnoksiężnika.

~~*~~

W następnej chwili pojawili się na jakiejś polanie, gdzie szybko rozłożyli namiot i rzucili zaklęcia ochronne. Nikt nic nie mówił przez dobrą godzinę. Każde z nich zastawiało się nad słowami Percy'ego, prócz samego zainteresowanego. W końcu pierwsza odezwała się Hermiona, bardziej mówiąc do siebie:

- Więź? Akceptacja? Ojciec? Moc? Ochrona? – wymieniała.

- Percy, powiedz nam, o, co w tym chodzi? – poprosił Jack. Wszyscy spojrzeli na niego pytającym wzrokiem. Ten popatrzył na nich zastanawiając się czy im to powiedzieć.

- Wybaczcie, ale akurat tego nie mogę wam wyjaśnić – westchnął, spuszczając głowę.

- Ale dlaczego? – spytał zszokowany Harry.

- Kiedyś wam powiem, ale dla waszego bezpieczeństwa i waszej przyszłości będzie jeśli sami tego doświadczycie i sami do tego dojdziecie. Ja nie mogę wyjawiać tego sekretu – oświadczył ze smutkiem. Unikał ich spojrzeń, bo wiedział, że zobaczą jego łzy. Wszyscy popatrzyli po sobie zaintrygowani. Nigdy Percy nie był tak tajemniczy, jak teraz. Zawsze mówił to, co powinni wiedzieć. Nawet powiedział Voldemortowi, ale czy dobrze zrobił? Usłyszał to też Harry, a nie powinien wiedzieć o takich sprawach. Bez słowa Percy teleportował się.

~~*~~



- Witaj, Percy. Miło cię widzieć. Czemu zawdzięczam tę wizytę? - spytał czarnowłosy nie patrząc na niego dalej rysując.
- Przyszedłem cię o coś spytać, bo od dawna nie daje mi to spokoju. - oświadczył.
- Więc proszę, pytaj. - powiedział dalej rysując.
- Chciałbym wiedzieć, czemu nie jesteś ze swoją rodziną? - zapytał Percy. Loren luknął na niego i po chwili odpowiedział wciąż rysując:
- Nie chcę by Riddle mnie znalazł i skrzywdził ich przez mnie. - odparł krótko. Percy wpatrywał się w niego przez chwilę, aż w końcu się odezwał:
- A co z Aliną i Julie? One bardzo cię kochają i chcą byś był przy nich. - wyjaśnił Percy. Loren popatrzył na niego ponownie i wrócił do rysowania. Po kilku minutach ciszy, podczas, której Percy był coraz bardziej zły szatyn oświadczył:
- Nie chcę ich w to mieszać. Kocham je, ale boje się je stracić. - oświadczył.
- Jak każdy... - warknął cynicznie Percy. - ...Też się boje o Marthę i Alię oraz innych moich przyjaciół. Rona, Hermionę, mojej rodziny i wielu, wielu innych. Wierz mi, że nie jesteś pierwszym ani ostatnim, który martwi o swoich bliskich. Ochroń ich będąc blisko nich. - powiedział.
- A ty to, co? Czemu nie jesteś przy Alii i Marthcie? - spytał ostro patrząc na niego.
- Dlatego, że są w bezpiecznym miejscu, a poza tym umieją walczyć i zadbać o siebie. - wyjaśnił. Loren odłożył gwałtownie podkładkę i ołówek na bok. Percy dostrzegł malunek Lorena.


Młodzieniec patrzył na niego ze złością.
- Słuchaj, Percy! W dzisiejszych czasach NIE MA bezpiecznych miejsc od Sam Wiesz Kogo! On jest niebezpieczny! Groźny! I...
- I szalony, bezmyślny, głupi, bezrozumny, niechcący uznać tego, że Harry jest silniejszy od niego. - wpadł mu w słowo bezbarwnym głosem. Młodzieniec popatrzył na przyjaciela w zamyśleniu, po chwili powiedział:
- Masz rację. Taki właśnie jest. - oświadczył.
- Skoro już wszystko wyjaśniliśmy, to ja już pójdę. Cześć, Loren. - powiedział Percy i zniknął z pola widzenia.

20 października 2013

Rozdział 18 (55) - Szamalcownicy i na ratunek

Klik


Jakiś czas później...

Daleko od Londynu na jednej z wielu polan pod sufitem zaczarowanego namiotu przebywało dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Dwoje miało blond włosy, a trzeci czarne jak heban. Dyskutowali między sobą o całej tej wojnie i zastanawiając się: Kto zwycięży? Ile będzie lub jest ofiar? Obie strony miały szansę. Co prawda biała strona miała mniejsze szanse, ale robili wszystko, by nie dać się zabić. Przekonywali jak największą ilość ludzi, by przyłączyli się do nich i walczyć przeciwko Voldemortowi. Albo rozmawiali o jego Horkruksach. To, gdzie mogą być ukryte lub czym są, a także rozmawiali o swoich bliskich. Czy nadal żyją? Gdzie są? Czy są bezpieczni?

Tak było od kiedy wyruszyli dwa tygodnie temu w tak niebezpieczną podróż ukrywając się przed szmalcownikami i innymi sługami Voldemorta. Teraz dyskutowali o prawdopodobnym miejscu kryjówki ich wroga.

- Myślę, że może to być bardzo ponure i odludne miejsce – mówił Ernie, siedząc na sofie, przeglądając Proroka Wieczornego.

- Bardzo prawdopodobne, Ern – odezwała się Susan, przygotowując posiłek – Poza tym uważam, że musi być to jakieś miejsce, którego unikają wszyscy. Zarówno mugole jak i czarodzieje – oświadczyła. Jack, który dotąd tylko słuchał, powiedział:

- To absurdalne – oboje spojrzeli na niego z pytającymi minami – W jaki sposób to może się stać? – zadał pytanie w przestrzeń.

- Ale co, Jack? - spytała Susan.

- Nie wiem, jak Harry może pokonać tego kretyna od siedmiu boleści! Tego całego Lorda Vol...

- NIE! – wrzasnęli jednocześnie jego przyjaciele.

- ...demorta! – dokończył. Nagle coś kliknęło na zewnątrz. Susan i Ernie natychmiast zareagowali. Pogasili wszystkie światła w namiocie i pochowali wszystkie swoje rzeczy do małej torebki Susan. Zrobili to w ostatniej chwili, bo na zewnątrz usłyszeli czyjeś głosy. Nagle ktoś zawołał:

- Wyłazić! Wiemy, że tam jesteście! – zawołał męski głos. Trójka Puchonów spojrzeli po sobie. Przez chwilę tak patrzyli, aż w końcu pierwszy odezwał się szeptem Jack:

- Idźmy. Nie mamy wyboru. I tak nas w końcu złapią nim zdążymy się teleportować – szepnął i jako pierwszy wyszedł z namiotu. Jego przyjaciele nie mieli wyjścia, jak iść za nim, pomimo że się bali. Okazało się, że na zewnątrz znajdowali się szmalcownicy. Było ich czterech. Jeden z nich podszedł do Susan i spytał:

- Jak się nazywasz? – spytał. Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem.

- Emma Yellow – odpowiedziała, trzęsąc się cała, wybierając pierwsze z brzega nazwisko.

- Jeszcze zobaczymy, dziewucho. Zobaczymy czy jesteś na liście. Status krwi?

- Czysta krew – odpowiedziała automatycznie.

- Czym się zajmują twoi rodzice? – dziewczyna chwilę się wahała, ale odpowiedziała:

- Pracują w Ministerstwie.

- Ty! – zawołał drugi mężczyzna do Erniego, który próbował czmychnąć (jak to na Anglika przystało) – Jak się nazywasz? – spytał. Ernie odwrócił się powoli, blady na twarzy.

- Ja... ja nazywam się... – jąkał się.

- Ej, ja cię już gdzieś widziałem, kolego – odezwał się pierwszy, patrząc nie na Erniego, ale na Jacka.

- Mnie? A niby skąd? Pierwszy raz pan mnie widzi – powiedział Jack, trochę zdenerwowany.

- Ja też cię poznaję. Ty jesteś chyba bratem Harry'ego Pottera. Jak ci tam było na imię? Chyba Jack, prawda? – spytał, zbliżając do niego.

- Ależ skąd! To jego sobowtór! Każdy ma jakiegoś! – powiedziała Susan, uśmiechając się nerwowo. Szmalcownicy widać, że byli podejrzliwi związali ich, odebrali różdżki i zaczęli się naradzać. Tymczasem Jack, Susan i Ernie też się naradzali.

- To przez ciebie, Jack! – szepnęła Susan – Wypowiedziałeś jego imię! Teraz wpadliśmy jak śliwka w kompot! Jeśli wyjdziemy z tego cało osobiście... – urwała, bo Ernie szturchnął ją w rękę, pokazując na szmalcowników, którzy stali przed nimi. Dziewczyna zamarła.

- No, no, no! Teraz już wiemy na pewno, że to jest Jacob Matthew Potter brat-bliźniak "Niepożądanego Numer Jeden" – powiedział drugi. Wszyscy czterej uśmiechnęli się z satysfakcją.

- Czarny Pan na pewno się ucieszy, że go złapaliśmy! – powiedział trzeci szmalcownik

- Tak, to prawda, ale nie aż tak jak z samego Niepożądanego – stwierdził czwarty.

- Zobaczymy, co zrobicie, gdy zabierzemy was do naszego pana! – Wszyscy czterej ponownie zaśmiali się złowieszczo.

- Gdzie ich zabierzemy? Może do Ministerstwa? – spytał drugi.

- Nie. Zbiorą wszystkie laury dla siebie, a nam nic nie dadzą – stwierdził.

- Słyszałem, że Sami Wiecie Kto ma siedzibę w Dworze Malfoy'ów – 'Bingo!' – pomyślał Jack uśmiechając się pod nosem – Przepuszczę was, bo jestem w ścisłym kręgu Śmierciożerców, a tylko oni mogą bezpiecznie wejść do środka, gdyż posiadamy Mroczne Znaki – wyjaśnił pierwszy. Chwycili całą trójkę za ramiona i deportowali się przed jakimś ponurem dworem.

Susan jęknęła z przerażenia. To był Dwór Malfoy'ów! Główna siedziba Voldemorta! Szli kilka minut, aż znaleźli się przed drzwiami dworu. Weszli do środka. Na drodze stanął im Lucjusz Malfoy.

- Czego chcecie? – spytał, zamiast powitania. Trzech szmalcowników spojrzało na czwartego towarzysza, który zrobił dwa kroki do przodu i pokazał Mroczny Znak, mówiąc:

- Jestem w ścisłych szeregach Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Złapaliśmy trójkę wagarowiczów w tym brata-bliźniaka "Niepożądanego Numer Jeden" – wyjaśnił, pokazując na Jacka. Pan Malfoy podszedł do niego i przyjrzał się.

- Masz rację, to on. Wyróżnia się od "Niepożądanego" tylko trzema szczegółami: kolorem włosów i oczu, a przede wszystkim brakiem blizny. A to pewnie jego przyjaciele – powiedział, patrząc na Ernie'go i Susan – Tak, jak w przypadku bliznowatego tu jest trójka Puchonów, a tam trójka Gryfonów – zaśmiał się – Dobrze. Weźcie ich ze sobą. Zaprowadzimy ich przed oblicze Czarnego Pana – oświadczył. Susan jęknęła znowu, a Ernie kompletnie zbladł. Za to Jack miał najspokojniejszą minę, ale wewnątrz bał się. Coś musiał zrobić. Gdyby nie miał tych lin, mógłby się deportować. Niestety był związany z jednym z nich, więc nie mógł tego zrobić. Mało tego nie mógł się skontaktować telepatycznie z kimkolwiek. Najwyraźniej to miejsce blokowało fluidy telepatyczne, oraz uniemożliwiało teleportację. Co się stanie jeśli Voldemort użyje wobec niego zaklęcia torturującego? Czy Harry to wyczuje? Bał się, iż Eleine to wyczuje, gdyż była w ciąży. A może Percy Levender? 'No jasne! Percy jest przyszłym Ja Harry'ego, a ja jest jego bliźniakiem! We czwórkę wyczuwamy emocje Riddle'a!' Spróbował się uspokoić i mieć nadzieję, że Voldemort użyje Cruciatusa, by Harry wyczuł to (chociaż z drugiej strony nie podobało mu się to), ale jak przekazać obraz? Uśmiechnął się do siebie. Od czego ma się wyobraźnię?

Gdy doszli do jakiegoś pokoju, pan Malfoy zapukał do drzwi.

- Wejść – usłyszeli zimny głos. Malfoy wszedł do środka i zaczął mówić od razu:

- Panie, przyprowadzono trójkę wagarowiczów. Jeden z nich zainteresuje cię – wyjaśnił. Czarny Pan nie spojrzał w jego kierunku, ale spytał:

- O kim mówisz, że mnie może zainteresować? Mnie interesuje tylko Niepożądany! – zawołał.

- Panie, wiem, że interesuje cię tylko ten przebrzydły Harry Potter, ale przyprowadzono do nas jego brata-bliźniaka, Jacka oraz jego przyjaciół – wyjaśnił. Czarny Pan tym razem odwrócił się i spojrzał swoimi czerwonymi oczami w szare oczy mężczyzny. 'Może by się mu przydał ten drugi Potter, tak, jak Nicole, by zwabić tu Wybawiciela Świata? Ale to mało prawdopodobne. Albo może przeciągnie go na swoją stronę? Lub może brat przekona brata, by stanął po jego, zresztą, jedynie słusznej stronie?'

- Dobrze, Malfoy, przyprowadź go, ale nie rozwiązuj go – rozkazał.

- Tak, panie. - i wyszedł. Po chwil wrócił, prowadząc Jacka, a za nim dwóch jeszcze szmalcowników prowadzących Susan i Ernie'go. Voldemort spojrzał na wchodzących do pomieszczenia. Trójka mężczyzn i troje dzieci, a raczej prawie dorosłych czarodziejów.

- Przyprowadzić Jacoba – nakazał. Więc pan Malfoy przyprowadził Jacka do Lorda, kłaniając się raz po raz. Piwnooki starając się nie ryknąć śmiechem, a jednocześnie nie okazywać strachu przed tyranem, który zabił mu rodziców, patrzył na niego obojętnym wzrokiem.

- Ty jesteś Jacob Potter, zgadza się? – spytał, chcąc się upewnić. Jack zastanawiał się, jak zachować się w takiej sytuacji. Zwykle Harry robił wszystko, by doprowadzić go do białej gorączki, ale robił to tak, by nie dostać zbyt szybko zaklęciem. Postanowił odpowiadać na pytania, ale jeśli będą to pytania prowadzące do zdrady swej rodziny i przyjaciół, to ani myślał uklęknąć przed gadem i błagać o życie czy przyłączyć się do niego.

- Tak, to ja – odpowiedział po dziesięciu sekundach.

- Wiesz, czemu cię tu przyprowadzono? – zapytał.

- Tak, wiem. Przez przypadek wypowiedziałem twoje imię – odpowiedział Jack – Wiem, że jest ono Tabu, ale wtedy wymknęło mi się. Już tego nie zrobię – oświadczył dobitnie. Lord patrzył na niego swymi świdrującymi czerwonymi okrutnymi oczami. Prawdopodobnie zaglądał do jego umysłu. Postanowił natychmiast go zamknąć najszczelniej, jak mógł. Zamknął też oczy i wyobraził sobie mur. Widział go. Widział postać Voldemorta, który próbuje przedrzeć się przez jego mur ochronny. Cisza trwała przez minutę, aż w końcu usłyszał, jak coś upada. Otworzywszy oczy, zobaczył, że Voldemort leży. Puchon uśmiechnął się z satysfakcją. Tymczasem Riddle próbował wstać. Gdy w końcu to zrobił, spojrzał na zadowolonego z siebie chłopca. Wzburzyło go to.

- Niech cię, Potter! Pożałujesz tego! – zwołał. Wycelował różdżkę w Jacka. Ten stanął w pozycji gotowości – Jak to zrobiłeś!? – spytał lekko zbity z tropu.

- A co? – spytał chichocząc jak wariat – Aa... mówisz o, tym jak zdołałem się obronić przed twoją penetracją? To łatwe. Wystarczy poćwiczyć Oklumencję – oświadczył rechocząc. Wiedział, że rozwścieczy tym Voldemorta, a wiedział też, że jeśli Voldemort jest wściekły do granic możliwości to Harry podda się jego emocjom i zobaczy gdzie, on (Jack) i jego przyjaciele się znajduję i może wydostanie ich stąd. I rzeczywiście, tak było...

~~*~~

Od dnia, gdy Harry rozstał się Marthą i Percym z domu Blacków minęło 17 dni. Wraz ze swoimi przyjaciółmi Ronem i Hermioną zaczęli się ukrywać przed Voldemortem, podróżując po świecie. Powodem tego było ogłoszenie następnego dnia w Proroku Codziennym, że Wybraniec jest "Niepożądanym Numer Jeden", a także, że szuka go Voldemort i wszyscy Śmierciożercy. Mało tego wrogowie rzucili Zaklęcie Tabu na imię Voldemorta. Wiele tzw. mugolaków ukrywali się lub uciekają przed szmalcownikami. Tak było i tym razem.

Harry, Ron i Hermiona siedzieli razem w namiocie, gdy nagle i niespodziewanie Harry poczuł silne emocje Voldemorta. Poddał się im i zobaczył obraz oczami Voldemorta.

Było tam kilkoro ludzi. Rozpoznał tylko czworo z nich. Lucjusza Malfoy'a, który stał kilka kroków od drzwi razem z inni Śmierciożercami oraz trójkę innych osób. Była tam Susan Bouns, Ernie Macmillan i... Jack, który (ten trzeci) stał pięć kroków przed nim. 'Na Merlina!'. Pomyślał. Nagle Jack zamknął oczy. Lord patrzył na niego swymi czerwonymi oczami. Prawdopodobnie zaglądał do jego umysłu. I rzeczywiście. Widział jak Jack robi ze swojego umysłu mur ochronny. Przez chwilę walka o przebicie się przez owy mur trwała, aż w końcu Voldemort zniknął, a gdy Jack otworzył oczy zobaczył, że tamten leży. Usłyszał chichot Jacka. Riddle wstał i patrzył na bruneta gniewnie.

- Niech cię, Potter! Pożałujesz tego! – zwołał. Wycelował w niego różdżkę. Jack stanął w pozycji gotowości – Jak to zrobiłeś!? – spytał lekko zbity z tropu.

- A co? – spytał chichocząc jak wariat – Aa... mówisz o, tym jak zdołałem się obronić przed twoją penetracją? To łatwe. Wystarczy poćwiczyć Oklumencję – oświadczył, rechocząc. Harry miał jakieś przeczucie, że jego brat chce mu coś powiedzieć. I nie mylił się, o czym świadczyła następna scena.

Voldemort wycelował różdżką w... Susan! Dziewczyna zlękła się, ale Jack mając instynkt szukającego (był w drużynie Quidditcha w poprzedniej szkole) zasłonił ją własnym ciałem. Zaklęcie, które leciało w kierunku dziewczyny nagle uderzyło w niego. Było to zaklęcie Cruciatus. Wrzasnął. Harry też wyczuł ból brata, ale nie aż tak silny jakiego powinien się spodziewać. Nagle usłyszał w głowie jego głos.

~ Harry, uratuj nas! Jesteśmy w Dworze Malfoy'ów. Na ten Dwór zostało rzucone zaklęcia anty deportacyjne. Pospiesz się! Nie wytrzymam zbyt długo tego bólu! ~ wyjaśnił.

~~*~~

Wybudził się. Oddychał ciężko.

- Harry, co się dzieje? – spytała Hermiona, pochylając się nad nim.

- Jack... Jack, Susan i Ernie są w niebezpieczeństwie. Idę ich ratować – oświadczył, pakując różne rzeczy do torebki Hermiony.

- A gdzie oni są? – spytał Ron.

- W Dworze Malfoy'ów – wyjaśnił, nie patrząc na nich i dalej się pakując – Jack przekazał mi telepatycznie, że jest tam siedziba Sami-Wiecie -Kogo i to, że na budynek zostało rzucone zaklęcia anty deportacyjne. Musimy się spieszyć. Jest teraz poddany Cruciatusowi, czuję go na sobie – Hermiona wstrzymała oddech – Pomóżcie mi. Spakujmy swoje rzeczy najszybciej jak możemy i użyjmy zaklęcia NiN. Ratujmy mojego brata i jego przyjaciół – oświadczył. Ledwo włożyli namiot do torebki Hermiony, gdy po środku namiotu pojawił Percy. Wszyscy troje wyciągnęli różdżki w jego kierunku – Percy, co tu robisz? – spytał Harry z ulgą, opuszczając różdżkę.

- Chcę wam pomóc. Musimy się spieszyć. Chwyćcie mnie za ramiona – nakazał.

- Percy, na ten Dwór są rzucone zaklęcia anty deportacyjne – wyjaśnił Ron.

- Nie ma sprawy. Ja i Harry potrafimy je omijać – oświadczył, uśmiechając się do zielonookiego. Ten także odwzajemnił uśmiech, ale z pewnym oporem.

13 października 2013

Rozdział 17 (54) - Wiadomość

Klik

          Kilka dni później w południowo-wschodniej Anglii jedna z Mugolskich wiosek została zaatakowana. Było tam w brud Śmierciożerców.
- Musimy ich powstrzymać! - zawołał Percy.
- Zgadzam się, ale nas jest tylko garstka! - odkrzyknął mu Harry. Percy zbliżył się do niego i powiedział:
- Pamiętaj, że tylko niektórzy z nas zostali porwani. Reszta pewnie już wie o ataku i przybędzie z pomocą. - zauważył Percy pomiędzy jednym zaklęciem a drugim. Jednak zbliżyli się do siebie, gdyż wrogowie otaczali ich. Wśród walczących po stronie dobra byli także elfy i wampiry. Druidzi zostali w domu Blacków.
          Tymczasem Martha będąc w nie dużym oddaleniu od towarzyszy walczyła zawzięcie i nie darowała nikomu. Nie zabijała, ale ogłuszała, bądź rzucała zaklęcie magicznych lin lub osłabiała na tyle, by nie mogli się deportować ani ruszyć, ale żyli przynajmniej. Harry zauważywszy to, pomyślał. - "Rany! Co za dziewczyna. To ta wampirza krew tak ją pobudza do walki. Dobrą kandydatkę wybrałem na swą żonę" - pomyślał uśmiechając się. Nagle zauważył w jej pobliżu inną postać. Teronit miał już się deportować ze swoimi sługami, gdyż zauważyli zbliżających się dużą ilość członków Zakon Feniksa. Martha korzystając z okazji podbiegła do niego. Chwyciła za ramię i wcelowała w jego szyję koniec różdżki mówiąc.
- Gdzie się tak spieszysz, Tom? Myślałam, że trochę powalczymy. - powiedziała przymilnie i chytrze jak na dziedziczkę Slytherina przystało.
- Puszczaj mnie, dziewucho! Spieszy mi się! - warknął i już miał jej się wyrwać, ale panna Gaunt rzuciła na niego liny anty deportacyjne, które pojawiły się na nadgarstkach.
- A gdzie ci się tak spieszy, kuzynie? - Chłopak spojrzał na nią, a potem na nadgarstki i z powrotem.
- Co ty...? - nie dokończył, bo Martha nachyliła się do niego celując w jego podbródek końcem różdżki. Podbródek uniósł się lekko.
- Ja zawsze wygrywam w pojedynkach bez względu jak silny jest mój przeciwnik. Poddaj się, Riddle. Połowa twoich ludzi poddała się. Lepsze poddanie się ze skruchą niż wymuszenie, by powiedzieli, gdzie przebywa twój ojciec, a tym samym mój wuj. - syknęła jakby pytała go oto. Wszystkich w pobliżu tych dwoje, włączając w to młodego Riddle'a, zatkało na to stwierdzenie. Nawet Harry'ego, który brał udział już otwarcie w walkach ze Śmierciożercami gapił się na nich oniemiały.
- O czym tym ty pleciesz, Gaunt? - spytał.
- Mówię o tym, żebyś wybrał między poddaniem się a swą śmiercią. Poza tym... nie chcę byś zginął. - oświadczyła.
- Nie chcesz? Dlaczego? - Ślizgon był kompletnie zbity z tropu.
- Dlatego, że jestem twoją kuzynką, a tym samym również jedną z dziedziczek Salazara Slytherina. Twój ojciec z pewnością cię ostrzegł przede mną i mą matką... - odparła. - ...Więc jak? Poddasz się, czy może chcesz zginąć z rąk kuzynki? - spytała z cynicznie. Ślizgon gapił się na młodą wampirzycę z mieszaniną przerażenia i zaskoczenia na twarzy.
- Zrobiłabyś to? Zabiłabyś mnie? Najwierniejszego sługę i Prawą Rękę Czarnego Pana? - spytał.
- Nie. Nie zabiję cię jako jego sługę, tylko jako kretyna od siedmiu boleści w młodszej wersji. Z drugiej strony jest to prośbą mojego ojca... - Riddle'owi ulżyło, ale to, co powiedziała chwilę potem zaniepokoiło chłopaka doszczętnie. - ...Lecz prośbą mojej matki jest to, że mam cię przekonać byś nas zaprowadził do Voldemorta bez robienia ci krzywdy. - stwierdziła.
- O nie, nie ma mowy! Nigdy nie zaprowadzę was do mojego ojca! Nigdy go nie zdradzę! Jeśli już naprawdę chcecie do niego iść to tylko jako zakładnicy lub jako nasza zabawka! - ukrywając, że się boi ułożył na twarzy drwiący uśmiech.
- Jak sobie chcesz. Zaniesiemy cię do Ministerstwa i tam wyciągną z ciebie wszystko co chcemy. - oświadczyła ścisnąwszy go mocniej za ramię, po czym deportowała do Ministerstwa.

~~*~~

W Domu Blacków...
          W tym samym czasie Levender zastanawiał się czy Harry powinien już się przenieść do przeszłości razem z Marthą czy też nie. Ale czy ona chciałaby pójść z nim? Poza tym jest narzeczoną Harry'ego, a nie jego. Może poprosiłby Harry'ego, by oddał ją jemu, a sam wziął by Eleine? Zresztą i tak Harry jest już ojcem. Więc co za różnica? A on? On, Percy powinien być z Marthą Gaunt. Jednak Harry powinien iść z Gauntówną. Jego rozmyślenia zostały przerwane. Tuż przed nim pojawiło się kilka postaci, w czym dwie trzymały jakiegoś czarnowłosego chłopaka. Dopiero po chwili poznał, że to Tom Riddle III, wierny syn Voldemorta, ale dopiero po dwóch chwilach zauważył wśród postaci Marthę. Podszedł do niej i spytał:
- Jak to zrobiłaś? - spytał patrząc to na nią, to na Ślizgona. Od razu wiedział, że to ona go tak poturbowała.
- O czym mówisz, Levender? - zapytała chichocząc.
- No... jak zdołałaś pojmać syna najpotężniejszego czarnoksiężnika świata?... - spytał z niedowierzaniem. - ...Nigdy nie dawał się złapać bez walki lub... - tu urwał, gdyż zdał sobie sprawę, że Ślizgon się nie rusza.
- Och, oto chodzi... - zachichotała zerknąwszy na Toma. - ...Mała prowokacja wystarczyła. - tu uśmiechnęła się pokazując dwa szeregi białych i ostrych zębów.
- Gdzie jest Harry? Muszę z nim pogadać. - spytał rozglądając się po postaciach.
- Tu jestem. Co chcesz mi powiedzieć? - spytał ten występując z szeregu. Wampir podszedł do niego i oświadczył:
- Harry, posłuchaj. Po pierwsze pamiętasz moją żonę, z którą cię poznałem na Pokątnej w te wakacje? - spytał.
- Tak, pamiętam. Czy coś się jej stało? - zaniepokoił się widząc zmartwioną twarz przyjaciela.
- Właściwie... to tak. Dowiedziałem się kilka minut temu, że no... że ona... - dalej nie mógł wykrztusić słowa, bo rozpłakał się.
- Percy, co się stało z Marthą? - pytał Harry.
- Harry,... Martha... - padł na kolana zakrywszy twarz dłońmi. - ...Ona... - zaczął. - ...Martha NIE ŻYJE!!! A ta Martha Gaunt jest tak naprawdę jej przeszłością!... - zawył. Zrobiło się cicho. Młoda Gauntówna była tak przerażona i zaskoczona zarazem, że niespodziewanie wybiegła z pokoju (co dla Percy'ego było do przewidzenia). Potrąciła dwóch mężczyzn, który jeden z nich trzymał Riddle'a. Ślizgon mało nie upadł (najwyraźniej był nieprzytomny). Harry chciał za nią pobiec, ale Percy go powstrzymał mówiąc: - ...Zostaw ją. Musi się z tym oswoić. Poza tym, ty jako Harry, nie jesteś jej przeznaczony, lecz jako Percy Levender - tak. Proszę cię wybacz mi, ale musisz ją zabrać ze sobą do przeszłości. - oświadczył.
- Nie, Percy. Nie mogę tego zrobić. To by było nie w porządku... - Chwilę tak trwali w milczeniu aż w końcu Harry oświadczył: - ..Dobrze więc. Zamienimy się rolami i przeniosę się w czasie. Ty będziesz musiał wrócić do prawdziwej postaci, a ja stanę się tobą w przeszłości. - wyjaśnił. Wampir był zaskoczony tymi słowami i wyborem jego przeszłego Ja. Przypomniał sobie, że zanim przeniósł się w czasie trwała ostateczna bitwa o losy świata. On, jeszcze jako Harry walczył z Voldemortem na początku maja, a tamten Percy klęczał przy jednym z martwych ciał. Musiał poczekać na ten moment.
- Harry, posłuchaj mnie uważnie... - zwrócił się do niego wstając. - ...Zanim się przeniosłem do przeszłości i będąc jeszcze tobą trwała wtedy bitwa o losy świata. Odbyła się ona w Hogwarcie. Jesteśmy teraz w Londynie i mamy marzec. Musisz poczekać na odpowiedni moment i podążać drogą, którą ja szedłem jako ty. Wiedz, Harry, że nie mogę ci powiedzieć kto w tej wojnie zginie, bo będziesz chciał temu zapobiec. - wyjaśnił. Harry nieco zawiedziony wyszedł szukając swojej nowej narzeczonej.

~~*~~

          Martha nie mogła uwierzyć, że będzie żoną Percy'ego. Przecież ona sama jest narzeczoną Harry'ego! Lecz Harry jest przeszłością Percy'ego, więc tu nie widać zbytniej różnicy. - "Co ja zrobię?? Kocham Harry'ego! Ale co z Percym? Jeśli pobiorę się z Harrym zranię Eleine! Lecz jeśli wyjdę za Percy'ego zranię z kolei uczucia Harry'ego. Ale co myśli na ten temat Harry? Czy się zgodzi? A Eleine? Ona przecież jest w ciąży z Harrym" - pomyślała, a potem dodała na głos:
- Zresztą, co za różnica czy wyjdę za mąż za Harry'ego czy za Percy'ego. Oni są jedną i tą samą osobą. Dobra, zgodzę się... - postanowiła. Miała już wyjść, gdy w tym momencie usłyszała odgłos kroków z zewnątrz. Po chwili do pomieszczenia wszedł. - ...Harry! - zawołała.
- Martha!... - zawołał widząc jej zapłakaną twarz. - ...Martho, co się stało, że wybiegłaś z pokoju? Czy może dlatego, że Percy powiedział iż jego żoną była twoja przyszła Ja? - spytał. Kobieta popatrzyła na niego nie pewnie, ale odpowiedziała:
- Tak, zgadza się. Harry, z tego co usłyszałam zanim dostatecznie się oddaliłam wynika, że Percy przeniósł się do przeszłości razem z jego żoną, gdy trwała bitwa o Hogwart w naszej przyszłości. I, że ktoś mu oddany umarł, a w między czasie jego przeszłe Ja, czyli ty walczył z Voldemortem. Czy tak? - spytała.
- Tak, to prawda. Powiedz, czy chcesz porozmawiać teraz z Percym na ten temat? - zapytał z obawą. Kobieta kiwnęła głową. Więc poszli. Nie długo potem poszli do miejsca, gdzie stał Levender.
- Percy, możemy pogadać? - spytał Harry. Ten spojrzał na niego i uśmiechnął się widząc obok niego Marthę.
- Oczywiście. - odparł. Harry skinął na Marthę, by mu to powiedziała.
- Percy, słuchaj chciałabym ci powiedzieć,... że... że Harry powinien iść ze mną do przeszłości, a ty powinieneś się pobrać z Eleine i opiekować się ich dzieckiem. Poza tym... w końcu... - tu uśmiechnęła się. - ...obaj jesteście tą samą osobą. - stwierdziła. Percy i Harry patrzyli na nią zaskoczeni, a potem Percy wpadł jej w ramiona ze szczęścia.
- Dziękuję!!! Bardzo ci dziękuję!! Jesteś wspaniała i taka kochana!... - zawołał, po czym zwrócił się do swego przeszłego Ja: - ...Harry, musisz poczekać do czasu przeniesienia się w czasie do czasów Założycieli, gdyż tam najpierw musisz trafić, a potem z biegiem lat przenosić się w czasie do danych momentów studiując je. Elyon cię o wszystkim powiadomi, ale znacznie później dowiesz więcej co wydarzyło się w przeszłości. A przede wszystkim o mojej przeszłości. Pamiętaj jednak, że nie opowiem ci jak te problemy z przeszłości rozwiązać. Sam musisz do tego dojść. Ja i Elyon opowiemy ci o tym, co powinieneś wiedzieć na dany temat z przeszłości. Oraz dodam, że będziesz musiał przejść dodatkowe szkolenie. - oświadczył.

6 października 2013

Rozdział 16 (53) - Następna zdolność i wiadomość


 

 

Gdy wrócił do królestwa wampirów nie spotkał się bezpośrednio z Alią, ale z jakąś prześliczną dziewczyną o pięknej cerze, błyszczących blond włosach i przepięknych błękitnych oczach. We włosach miała śliczną czerwoną różę, a na sobie różową sukienkę. Już wiedział, co Percy w niej widział. Była jak bóstwo. Jej uśmiech zwalał z nóg. Nieznajoma patrzyła na niego z umiarkowanym zainteresowaniem. W końcu Harry spytał:

- Czy ty nie jesteś przypadkiem córką Alianny Gaunt? – spytał, przyglądając się każdemu jej calu ciała. Chciał ją tak zapamiętać, jak Percy.

- Tak. Jestem jej córką, ale ja cię nie znam. Kim ty właściwie jesteś? Nie widziałam cię w tych stronach – zadała pytanie.

- Jestem Harry Potter. Wszyscy w tym królestwie mnie znają i w moim wymiarze również. Znam twoją mamę. Uczyliśmy się razem 18 lat temu przez ponad cztery lata i... – urwał, bo usłyszał głos. Znany mu głos, którego ta osoba nie słyszała wciągu 18-stu lat, a on, na Ziemi 18 godzin.

- Harry? Czy... czy to ty? – Harry odwrócił się powoli. Zobaczywszy swoją najlepszą przyjaciółkę, z wrażenia krzyknął:

- Alia! – zawołał.

- Harry! – pisnęła z zachwytu. Oboje podbiegli do siebie i przytulili z radości. Siła z jaką na siebie wpadli była tak duża, że aż upadli na ziemię. Lecz im to nie przeszkadzało kompletnie. Śmiali się, jak małe dzieci.

- Jak ja za tobą tęskniłam! – pisnęła Alia, tuląc go mocniej.

- Ja też! Ja też! – zawołał młodzieniec – Mów, co u ciebie? – spytał, patrząc w jej zielone oczy i pomagając wstać.

- Cóż, po pierwsze: jak już wiesz, mam córkę – wskazała na blond włosą – Ma na imię Martha Alianna Gaunt – wskazała na córkę.

- Miło mi cię poznać, Martho – powiedział, całując jej piękną zgrabną dłoń.

- Mnie też, Harry – oświadczyła rumieniąc się.

- Chodźcie do pałacu, poznacie się lepiej – W drodze do pałacu Harry i Alianna rozmawiali o wszystkim i o niczym. Po prostu nadrobili stracony czas.

 

~~*~~

 

Na Ziemi...

Tymczasem w Dworze Malfoy'ów do pokoju Voldemorta weszło pięciu Śmierciożerców prowadzących czwórkę osób. Trzech z nich trzymało za ramię po jednej osobie. Za to czwarty i piąty trzymali jedną, gdyż strasznie się szamotał.

- Panie, przyprowadziliśmy ich – oznajmił jeden z nich. Riddle obejrzał się i uśmiechnął, widząc swoje trzy córki i przyszłe Ja Harry'ego Pottera. Wstał ze swojego krzesła, które stało przodem do kominka i podszedł do nich. Wpatrywał się w nich przez chwilę, po czym powiedział:

- Mary i Eleine Parker, Hermiona Granger i Percy Levender. Miło was widzieć w moich skromnych progach. Możecie je puścić, a jego zanieście do celi. Później nim się zajmę – powiedział, wskazując na ostatnią osobę. Śmierciożercy wyszli, zostawiając dziewczyny sam na sam z Voldemortem, zabierając ze sobą Percy'ego. Gdy drzwi się zamknęły, Riddle spojrzał na trzy córki. Uśmiechnął się, po czym wskazał na trzy fotele przy kominku – Usiądźcie – rzekł.

- Nie, dzięki. Nie skorzystam – odpowiedziały, jednocześnie krzyżując ręce na piersi. Voldemort popatrzył na nie przez chwilę, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni złoty pierścień z czarnym opalem. Gdy Hermiona, Eleine i Mary spojrzały na niego, zamarły.

- To przecież... – Hermiona nie dokończyła, bo Riddle wycelował w dziewczyny pierścieniem, a wokół ich ciał pojawiły się srebrne liny.

- Co się dzieje? – spytała Eleine, spojrzawszy na swoje ciało.

- Nie mogę się ruszyć! – zawołała Mary, szarpiąc się z linami.

- Wypuść nas! – krzyknęła Hermiona, nawet nie próbując się wyswobodzić, gdyż wiedziała, iż to nie ma sensu.

- A niby czemu miałbym was wypuścić? – spytał, gładząc kamień na pierścieniu.

- Bo jesteśmy twoimi córkami! – zawołały jednocześnie, a Mary dodała:

- Nie powinieneś tak nas traktować! – warknęła.

- Żaden ojciec tak nie traktuje swojego dziecka! – wtórowała jej Hermiona.

- Nie zmusza się swojego dziecka do tego, do czego nie jest zdolne! – zakończyła Eleine.

- Poza tym – odezwała się ponownie Hermiona – Jesteśmy w ciąży i powinieneś traktować nas dobrze ze względu na twoje przyszłe wnuki – oświadczyła. Voldemort zamarł na kilka minut. W końcu zdjął pierścień z palca, a następnie pstryknął palcami. Liny oplatające Mary, Hermionę i Eleine opadły.

- Przekonałyście mnie, ale tak czy owak zostaniecie tu ze mną – oświadczył. Wszystkie trzy spojrzały na siebie i naradziły się telepatycznie ze sobą:

~ Dziewczyny, musimy się stąd wydostać. Nie może nas tu trzymać ot tak po prostu ~ mówiła telepatycznie Hermiona do sióstr.

~ Zgadzam się z Hermi ~ odparła Eleine ~ Ale to przecież nasz ojciec. W pewnym sensie nie możemy mu się sprzeciwić jako jego córki ~ wyjaśniła.

~ Ele, ma rację ~ powiedziała Mary ~ Nie mamy wyboru"

~ A co z tymi medalionami? Mama mi mówiła, że kilka dni po naszych narodzinach dał nam je i jeszcze tego samego dnia zabrała nas od niego, by nas chronić przed nim, ale medalionów nie mogła zdjąć ~ wyjaśniła Eleine.

~ To prawda. Ma nad nami kontrolę ~ zmartwiła się Mary.

~ Więc co robimy? ~ spytała Hermiona. Obie dziewczyny popatrzyły najpierw na nią, a potem na Riddle'a. Westchnęły jednocześnie i zwróciły się do mężczyzny

- Dobrze. Zostaniemy – powiedziała Hermiona. Voldemort uśmiechnął się.

- Bardzo dobrze. Zaprowadzę was do waszego pokoju – oświadczył. Hermiona, Mary i Eleine poszły za swoim ojcem. Poprowadził je ku pokojowi, w którym w te wakacje urzędowała przez jakiś czas panna Granger. Gdy drzwi się zamknęły za nimi, zaczęły rozmawiać między sobą na głos.

- A co Percym? – spytała Mary.

- Nie mamy wyboru, jak zostać u Riddle'a i pozwolić, by nas gnębił, a Percy zostanie w lochu. I tak nic mu nie zrobi, bo jest mu potrzebny, by przekazywał mu informacje na temat Harry'ego – oświadczyła Eleine.

- Czy wy nie rozumiecie?! – zawołała Hermiona – Przecież Percy Levender jest Harrym w przyszłości. Jeśli coś się stanie Harry'emu to i Percy'emu też! Jeśli go skrzywdzi, Harry to wyczuje i Jack też oraz ty, Eleine – wyjaśniła Mary.

- Więc, co robimy? – spytała Hermiona.

- Nie możemy nic zrobić – odrapała zrezygnowana Eleine.

- A co z medalionami? – spytała Mary – Poprzez ten swój pierścień ma nad nami kontrolę. Zresztą... nad każdym takim medalionem. Nie możemy ich zdjąć – jęknęła.

- Z tego, co słyszałam może go zdjąć tylko on sam lub ten, kto nosi pierścień Merlina – wyjaśniła Hermiona.

- A ile ich jest? – spytała Eleine.

- Aż szesnaście. Każdy z nich przybiera postać przedmiotu, który jest mu przepisany. Mnie wypadł wisiorek – mówiła Hermiona, wyciągając swój – A wam co przypadło? - spytała się ich.

- Mnie też wisiorek – powiedziała Mary.

- I mnie – dodała Eleine – Ciekawi mnie jedna rzecz. Po co nam one? – zastanawiała się na głos.

- Podobno są jakimś kluczem do czegoś. Do czego, tego nie mam pojęcia – odparła Hermiona, wzruszając ramionami.

- Jak myślicie, kto ma jeszcze te przedmioty? – spytała Eleine.

- Cóż, być może mają je osoby związane z Voldemortem. Pomyślcie: my oraz Nicole jesteśmy córkami Voldemorta. Tom III, Marvolo i Daniel Riddle także jego synami, ale oni mają inne matki – wyliczała Mary.

- Jest jeszcze Alina Anderson. Ona jest jego wnuczką – przypomniała Hermiona.

- Rzeczywiście. Pamiętacie Reginę Hoof? Jest siostrą-bliźniaczką Voldemorta, więc jej dzieci też są z nim związane poprzez wspólną krew. Są to: Agnes, Alastor, Geandley i Marco Hoof. Więc i oni muszą je posiadać. Ile już jest osób? – zamyśliła się dziewczyna.

- Jedenaście, więc zostało jeszcze czworo osób i cztery medaliony – odpowiedziała Hermiona, licząc na palcach.

- Nie, Mary. Trzy. Nie zapominaj o naszym ojcu. On ma pierścień Nekromantów – przypomniała Eleine.

- No tak. Masz rację. Ja idę spać. Na dziś mam dość wrażeń – powiedziała Hermiona, ziewając.

- Chyba masz rację, Hermi. Też się położę – i we trzy położyły się na swoich łóżkach.

Tymczasem na korytarzu Voldemort podsłuchiwał rozmowę swoich trzech córek.

- Bardzo dobrze, dziewczęta. Główkujcie tak dalej, a dostanę Pierścienie Założycieli – i zaśmiał się cicho.

 

~~*~~

 

Hogwart; Tydzień później; Sala Obrony...

OPCMu w Hogwarcie zastępował Harry'ego Remus na zmianę z Jamesem lub Syriuszem i Johnem. Tym razem na zajęciach uczniowie pojedynkowali się między sobą. Przeciwnikiem Hanny był Marvolo, a Jacka był Draco, a przeciwniczką Rona była Alina.

- Rictusempra! – zawołał Ron.

- Protego! – odparła atak Alina.

Tymczasem Draco i Jack...

Rzucali w siebie przedziwnymi zaklęciami aż nagle Jack znieruchomiał, mimo że Draco rzucił tylko zaklęcie rozbrajające. Szatyn najpierw zamknął delikatnie oczy, potem upadł najpierw na kolana, a potem całym ciałem na posadzkę tracąc przytomność.

- Jack? – zdziwił się jego przyjaciel. Podbiegł do niego, by sprawdzić czy nie zrobił mu krzywdy – Jack, co ci jest? Jack! Panie profesorze! – krzyknął Draco, nawołując Lupina. Ten przybył natychmiast.

- Draco, co się stało? – spytał.

- Profesorze, rzuciłem na Jacka tylko zaklęcie rozbrajające, ale on stracił przytomność – wyjaśnił. Wszyscy uczniowie zbliżyli się do nich. Nagle ktoś wstrzymał oddech. To Ernie.

- Ernie, co się stało? – spytała Susan.

- Spójrzcie na jego oczy! – wszyscy nachylili się. Profesor uchylił je. Były mlecznobiałe.

- Już wiem! – zawołał Weasley – Jack ma teraz proroczy sen – stwierdził.

- Nic nie możemy zrobić w tej sytuacji, jak tylko czekać aż się obudzi – stwierdził profesor, biorąc Puchona na niewidzialne nosze i prowadząc do swojego gabinetu – Niech ktoś z nim zostanie – dodał wychodząc.

 

~~*~~

 

Tymczasem Jack...

Pojawił się na dziwnym wzgórzu, gdzie na horyzoncie było widać wysoki zamek. Rozglądając się zauważył nieopodal gromadę wampiro-podobnych istot. Po chwili zauważył swego brata w innej postaci, w którą zamienił go niedawno Percy. Był wraz z nieznaną mu młodą kobietą o blond włosach. Była dziwnie podobna do Marthy – żony Percy'ego, ale tamta, tak na oko, była starsza o dobre ze 25 lat. Harry przypominał wyglądem wampira, ale z drugiej strony wyglądał też jak człowiek. Po nie długiej chwili oboje spojrzeli na niego, lecz to Martha oświadczyła:

- Chłopiec, Który Przeżył zakocha się ponownie – wyrecytowała.

- No i masz! – westchnął ze złością i irytacją. Po czym świat zamigotał i chłopak wrócił do sali Obrony.

 

~~*~~

 

Jack obudził się w ramionach Susan. 'Nie ma to jak obudzić się w ramionach ukochanej'. Pomyślał, a następnie wyrecytował:

- Chłopiec, Który Przeżył zakocha się ponownie – powiedział jak letargu.

- Harry zakocha się ponownie? – zdziwiła się Lavender Brown.

- Tak – odpowiedział Jack. Remus westchnął i pstryknął mu przed oczami. Jack, gdy tylko się obudził z transu, wstał – Idę się przejść – oświadczył i wyszedł.

 

~~*~~

 

Tymczasem w innym wymiarze...

Harry został w królestwie wampirów dwa lata (na Ziemi minęły dwa tygodnie), a potem postanowił wrócić. Postanowił też zabrać obie swoje przyjaciółki – Alię i Marthę do swojego wymiaru.

- Wracasz? – zmartwiła się Alia.

- Ale dlaczego? – spytała zrozpaczona Martha.

- Muszę. Jest tam moje przeznaczenie i dom. Chodźcie ze mną do mojego wymiaru – zaproponował.

- Twojego wymiaru? – zawołały jednocześnie zaskoczonymi minami.

- Tak. Czy zgadzacie się? Poznacie moich przyjaciół i rodzinę – Obie popatrzyły po sobie i po chwili kiwnęły głowami, informując go, że się zgadzają – Świetnie! To za chwilę ruszamy. Idźcie się spakować, ja zrobię to samo. Spotkamy się w Sali Wejściowej za 10 minut – oświadczył zerknąć na zegarek.

- Zgoda! - zawołały jednocześnie. Poszli w trzy różne strony, a konkretniej do swoich kwater.

Po pięciu minutach Harry był już spakowany, więc poszedł do króla Ralpha ze swoimi bagażami. Zapukawszy do drzwi kwater wyżej wymienionego, otworzył drzwi i wszedł do środka.

- Witaj, Ralphie – przywitał się, skłoniwszy się lekko.

- Witaj, Harry. Co cię do mnie sprowadza? – spytał.

- Ral, muszę cię z przykrością powiadomić, że wracam do siebie. Chcę zabrać też Marthę i Alię. Obie się zgodziły wrócić ze mną – poinformował.

- Ach, rozumiem. Masz moją zgodę. Zanim odejdziesz mam dla ciebie prezent. - powiedział.

- Jaki? – spytał Potter z zaciekawioną miną. Mężczyzna podszedł do biurka i wyjął z niego czarny medalion.

- Proszę, to dla ciebie. Wiele lat temu, nim twój ojciec odszedł z naszego królestwa, otrzymałem od niego pewien przedmiot. Nie zdążył dać ci go przed swoją śmiercią. Chciał, byś go nosił – wyjaśnił Ralph, podając ów przedmiot. Harry wziął medalion, który gdy tylko na niego spojrzał, trzymając w ręku, zamienił się w pierścień z czerwonym rubinem. 

- Wow! Ale piękny! Ale po co mi on? – spytał Harry, spojrzawszy na króla.

- Harry, pamiętasz przepowiednię, którą wygłosiłeś u nas, gdy po raz pierwszy do nas przybyłeś? – spytał.

- Tak, pamiętam, panie. Mówiła ona o Mistrzu Mistrzów, szesnastu medalionach oraz osobie, która może nimi władać i pokonać tego Mistrza – odparł.

- Zgadza się. Ten pierścień jest jednym z nich. Drugi ma Voldemort, a także twoja przyjaciółka, Hermiona Granger i jej dwie siostry. Nawet twoja siostra posiada go. Każdy medalion przybiera postać biżuterii, która do niego, bądź niej najbardziej pasuje. Najczęściej są to pierścienie, wisiorki i medaliony. Istnieje jeden pierścień, który włada każdym z nich. Ten, kto połączy każdy z tych przedmiotów, przemieniony w jakąś biżuterię otrzyma ten jeden, by kontrolować każdym magicznym przedmiotem, nawet Horkruksem i niszczyć go. Dzięki niemu pokona się najstraszniejszego Mistrza Mistrzów. Jednak jest pewien haczyk, Harry. Jedynym pierścieniem może władać albo dobro, albo zło. Zależy, w jakim celu się go używa. Ostatnim razem nosiła taki pierścień Lady Helena, ale kamień był niebieski. Była ona córką Roweny Ravenclaw – wyjaśnił.

- Rozumiem. Ale kim jest ten cały Mistrz Mistrzów? Przecież nie może być to mój dziadek. On przecież dotknął poprzedniego Lorda, otrzymując w ten sposób czarodziejskie zdolności. Póki go ma na palcu ma on władzę nad Riddlem – zauważył Harry.

- Tego nie wiem. Wiem jednak, że gdy połączy się te szesnaście medalionów, pojawi się pięć związanych z Założycielami i Merlinem. Podobno wcześniej należały one do twoich trzech przodków. Antiocha, Kadmusa i Ignotusa Peverell.

- Rany! Poważnie? – spytał z niedowierzaniem.

- Tak. Wracając do poprzedniego tematu, czy Alia i Eleine wiedzą o tym, że ty i Martha się zaręczyliście? – spytał.

- Ja i Martha mieliśmy zamiar powiedzieć im o tym, gdy będą na to gotowe. Lecz, chciałbym też powiedzieć swoim rodzicom, rodzeństwu i przyjaciołom – odparł ze smutkiem, patrząc w krajobraz za oknem.

- Rozumiem. Chodź, odprowadzę cię – Harry spojrzał na niego dziwnie. Po chwili rozpromienił się i poszedł za królem do Sali Wejściowej. Na miejscu czekały już obie Gauntówny. Zaskoczyło je to, że Harry'emu towarzyszył sam król we własnej osobie.

- Panie – powiedziały jednocześnie, kłaniając się.

- Moje drogie, Harry poinformował mnie, że jedziecie we trójkę na Ziemię. Macie moje pozwolenie, a teraz się pożegnamy – i tak zrobili. Po chwili trójka młodszych stanęli obok siebie i wyciągnęli ręce ku górze. Powiedzieli kilka dobrze dobranych słów, a w następnej chwili wzięli się za ręce i zniknęli, uśmiechając się do Ralpha.

 

~~*~~

 

Pojawili się przed domem Potterów w Dolinie Godryka (tak sądzili).

- Chodźcie – powiedział Harry i skierowali się ku domowi. Nagle zatrzymali się i spojrzeli przed siebie. Ich oczom ukazał się zrujnowany dom, ale nie tak jak Harry go widział dwa tygodnie temu. Ten był w gorszym stanie niż poprzednio. Cały dom był teraz jednym wielkim gruzem. Nawet ogród był zrujnowany.

- Nie podoba mi się to. Coś tu jest nie tak – odezwała się Alia, rozglądając się po ogrodzie i gruzach.

- To niemożliwe, by w ciągu kilku tygodni dom moich rodziców zmienił się nie do poznania! – wydyszał Harry, patrząc na jego pozostałości.

- Co robimy? – spytała Martha.

- Niech pomyślę... Może... – zastanawiał się na głos zielonooki.

- Eee... Harry, myśl szybciej...! – odezwała się przerażonym głosem Alia, przywierając do niego.

- Czemu? – spytał i dopiero teraz zauważył kogoś, kogo nie spodziewał się od tamtej wizyty, gdy zawierał Kontrakt. Wokół nich stało 30-stu Śmierciożerców, a nieco z przodu Lord Voldemort!(!?).

- Potter, przecież obiecałeś mi coś – rzekł Lord, patrząc na niego swym bezlitosnym czerwonym wzrokiem.

- Tak? A niby co? – spytał z udawaną ciekawością (umiał grać doskonale aktora. Był naprawdę w tym dobry. Z zewnątrz był rozgniewany, ale wewnątrz obawiał się o swoje przyjaciółki i innych bliskich). Przez ostatnie dwa lata u wampirów udoskonalił Legilimencję, Oklumencję i Telepatię. Wykorzystując tę ostatnią zdolność skontaktował się z dziewczynami, gdyż i one też to umiały:

~ Alia, Martha, słyszycie mnie? ~ spytał.

~ Tak ~ odpowiedziały jednocześnie w myślach, z lękiem patrząc na Lorda i Śmierciożerców.

~ Posłuchajcie, gdy dam wam znak, deportujcie się na Grimmuld Place 12 w Londynie. Jeśli ktoś by tam był, ale nie Śmierciożercy, zostańcie tam. Dołączę do was ~ poinformował.

~ Tak jest! ~ odpowiedziały jednocześnie.

~ Harry? ~ odezwała się w myślach Martha.

~ Tak, kochanie? ~ spytał.

~ Bądź ostrożny ~ poprosiła.

~ Nie martw się. Jestem najlepszym wojownikiem w KW*. Poradzę sobie ~ uspakajał ją. Martha uśmiechnęła się lekko i wraz z matką czekały na jego sygnał.

- Nierób ze mnie idioty, Potter –'Przecież i tak jest idiotą, a także ślepcem, który nie widzi nic prócz własnego nosa'. Skomentował w myślach Harry. Alia i Martha parsknęły śmiechem, ale natychmiast stłumiły go – Obiecałeś, że do końca kwietnia nie pojawisz się w kraju. Mamy połowę marca – przypomniał.

- A powiedz mi, co się stało z moim rodzinnym domem? Co stało się z moimi bliskimi? Bo nie widzę ich tutaj. Oraz powiedz mi: Co tak właściwie tu robisz? – warknął zielonooki, patrząc na Lordzinę gniewnym spojrzeniem.

- Cóż, Potter, gdy się dowiedziałem, że pojawiłeś się dwa tygodnie temu, co prawda na kilka godzin, pomyślałem sobie, że gdy znowu znikniesz, uznałem, iż to jest okazja do porwania twojej rodziny i przyjaciół. Gdy ponownie zniknąłeś, tak zrobiłem, a potem postanowiłem czekać na ciebie pod twoim rodzinnym domem i ciebie też porwać za nieposłuszeństwo – oświadczył dobitnie.

- Kogo tak właściwe porwałeś? – spytał podejrzliwie młody Potter.

- Właściwie wszystkich. Cały Zakon Feniksa, twoich przyjaciół, moją siostrę i nasze dzieci, które się mi sprzeciwiły... – urwał, bo Harry zawołał:

- TERAZ!! – Obie dziewczyny deportowały się jednocześnie.

- Gdzie one są??? – dopytywał się Lord.

- A, co cię to obchodzi? – syknął, w międzyczasie wyjmując ukradkiem różdżkę – Ty również nie dotrzymałeś umowy, więc i ja jej nie dotrzymam. Wróciłem wcześniej, a tu dowiaduję się, że porwałeś moją rodzinę i przyjaciół. Odbiję ich. Obiecuję ci to, ale jeśli im coś zrobisz, nie daruję ci tego! – i zniknął z pola widzenia.

- Niech cię szlag, Potter! – zawołał głośno.

 

~~*~~

 

Londyn... Grimmuld Place 12...

 

Pojawił się tam, gdzie jego przyjaciółki.

 - Harry! – rozległ się kobiecy głos i chwilę potem obok ucha poczuł śliczny zapach białego bzu. Taki zapach wydzielały perfumy Alii.

- Alia! Martha! Nic wam nie jest – powiedział, czując wielką ulgę.

- Harry! Jak dobrze, że nic ci się nie stało! Nam też nic nie jest – powiedziała również z ulgą w głosie Alia i przytuliła go ponownie.

- Harry, powiedz, co to za miejsce? – spytała Martha, również go tuląc. Jej perfumy miały zapach kwiatu pomarańczy.

- Jesteśmy na Grimmuld Place 12. Znajduje się tu Kwatera Główna Zakonu Feniksa. Ten dom należał do mojego ojca chrzestnego, Syriusza Blacka, który mi go podarował w spadku niecały rok temu. Przywróciłem go do życia, zanim przybyłem do KW. Było to w połowie stycznia, czyli dwa miesiące temu, licząc czas na Ziemi – poinformował.

- Ach tak. Jak tu przyszłyśmy, to nikogo nie zastałyśmy. Przeszukałyśmy cały dom. Nikogo tu niema – poinformowała go Alia.

- Naprawdę? Hmmm... To dziwne. Powinny być tu Aurelia i Molly – rozejrzał się po kuchni – Sądzę, że powinniśmy zwołać zebranie. Wampiry, druidzi i elfy – Zanim Gauntówny coś powiedziały, Harry wyjął Lusterko Dwukierunkowe i powiedział do niego – Dowódcy elfów i druidów – Dowódcy wymienionych ras pojawili się w szybie Lusterka.

- Tak, Harry? – spytali jednocześnie.

- Sether**, Jador**, przybądźcie do domu Blacków na Grimmuld Place 12 w Londynie. Szczegóły objaśnię na miejscu – oznajmił.

- Tak jest! – zawołali zgodnie. Gdy schował Lusterko sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyjął coś w rodzaju lutni. Następnie dmuchnął w nią. Wydobył się z niej cichy melodyjny dźwięk. Trwało to kilka sekund.

- Chodźcie za mną – powiedział do przyjaciółek, gdy wyjął z ust lutnię i skierowali się do Sali Narad, a konkretniej do salonu. Gdy tam się znaleźli, było już tam dużo osób – Usiądźcie – zwrócił się do wszystkich. Gdy wszyscy usiedli zamilkli. Harry wstał i powiedział – Kochani, mam nie miłą wiadomość. Moi przyjaciele i rodzina zostali porwani przez Voldemorta – Wszystkich ta informacja nieco zdziwiła. - ...Tak, czy owak trzeba będzie to sprawdzić i upewnić się, czy to prawda. Dom moich rodziców jest kompletną ruiną, a nie mógł się zniszczyć w ciągu półtora miesiąca – poinformował.

- Skąd taka pewność, że to nie jest pułapka na ciebie? – spytał rozsądnie Jador.

- Mam przeczucie. Nie ma tu żadnego z członków Zakonu Feniksa, więc potrzebuję was, by... – urwał, bo rozległ się dźwięk aportacji. Wszyscy wyciągnęli różdżki, ale natychmiast opuścili, bo zobaczyli, kto się pojawił, a było to... – Peter? – Harry podszedł do niego szybkim krokiem. Chwycił go w ostatniej chwili, by nie upadł i położył ostrożnie na posadzce – Szybko, wyczarujcie nosze! Trzeba go wyleczyć! – wszyscy zareagowali. Kilka osób rozbiegło się po domu, by znaleźć odpowiednie miejsce na szpital. W między czasie Harry sprawdził, co mu jest. Glizdogon miał wiele ran i jedną dość dużą na biodrach oraz parę siniaków. W tym momencie Peter otworzył oczy, a zobaczywszy Harry'ego powiedział szeptem:

- Harry... ON ma twoją rodzinę... a także Hermionę, Mary, Eleine i Levendera... Musisz ich... ratować... ON powiedział, że... każdy... kto jest... w twoim... pobliżu... umrze. Jeśli się... n-n-nie poddasz lub... nie... przyłączysz do niego. Harry... to puła... – i zemdlał.

- Musimy go wyleczyć, szybko! – zawołał jeden z druidów. Jakiś elf wyczarował nosze i zaniósł do jednego z pokoi i tam go leczono.

Przez następną godzinę Harry dalej prowadził zebranie.

- Trzeba się dowiedzieć, co się działo w ciągu ostatnich sześciu tygodni, a dokładniej odkąd wyruszyłem na nauki. A także to, co robił Voldemort przez ten czas. Zajmą się tym elfy, ale najpierw musicie się zmienić w ludzi i wymyślić jakiś kamuflaż. Leczeniem Petera zajmą się druidzi, ale tylko niektórzy. Sether, zajmiesz się odnalezieniem moich przyjaciół i rodziny, lecz najpierw trzeba znaleźć miejsce, gdzie się znajdują. Proponuję Piekielny Dwór lub... – i znowu mu przerwano, bo jeden z druidów właśnie wbiegł do pomieszczenia, wołając od progu:

- Harry! – zawołał.

- Co się stało, Gidyeth***? – spytał Harry, wstając jak oparzony, trzymając różdżkę w pogotowiu.

- Obudził się! Pettigrew się ocknął i chce byś do niego poszedł. Powiedział, że to bardzo ważne – zawołał.

- Rozumiem. Martha, Alia, Sether i Jador, chodźcie ze mną. Reszta niech zostanie i czeka na nas – i wybiegł, a za nim wyżej wymienieni. Gdy znaleźli się w pokoju, gdzie przebywał przyjaciel jego ojca, podeszli spokojnie do łóżka Glizdogona.

- Cześć, Peter – przywitał się Potter, siadając przy jego łóżku,

- Cześć, Harry. Kim są ci ludzie? – spytał, patrząc na towarzyszy byłego Gryfona.

- Marthę i Alię poznałem, gdy trenowałem u wampirów. Martha jest córką Ali. Sether jest dowódcą wampirów, a Jador dowódcą elfów. Tych ostatnich poznałem jakiś czas temu – wskazał na przyjaciół – Mam do nich pełne zaufanie. Peter, powiedz nam, kto ma moich przyjaciół i rodzinę? I kto cię tak poturbował? – spytał.

- To Voldemort. On ich więzi i torturuje w Piekielnym Dworze – zaczął mężczyzna – Widziałem to. Gdy mnie zobaczył kazał jednemu ze Śmierciożerców też mnie torturować, a potem zabić. Mało brakowało, a umarłbym. W ostatniej chwili deportowałem się tutaj. Harry, musisz coś wiedzieć. Widzisz, Czarny Pan ma cię na muszce. Gdziekolwiek się nie znajdziesz, nawet tutaj, to i tak cię odnajdzie. Nawet, gdy użyjesz jakiegokolwiek zaklęcia maskującego czy zabezpieczającego lub innego sposobu obrony to i tak cię znajdzie, bo widzi i słyszy to, co ty – wyjaśnił.

- Ale znam przecież Oklumencję! – poinformował.

- To nie wystarczy, Harry. Ja tylko powtarzam jego słowa. W ostatniej chwili pozwolił mi odejść tylko po to, bym ci to powtórzył – wyjaśnił.

- Czyli jednak nie uciekłeś – stwierdziła Alia.

- Ścigali mnie, ale z jego rozkazu nie zabili i pozwolił mi odejść w bardzo kiepskim stanie – poinformował. Harry był zaskoczony tymi informacjami.

- Harry, możesz mi coś wyjaśnić? – odezwała się Martha.

- Co takiego? – spytał, nie patrząc na nią.

- Dlaczego zabrałeś nas sobą na Ziemię? – spytała. Dopiero teraz Harry spojrzał na nią.

- Wróciłem tutaj z trzech powodów. Po pierwsze: Chciałem wrócić do domu i spotkać się ponownie z bliskimi – wyjaśniał – Po drugie: Poznawszy was pragnąłem, byście zobaczyły mój świat, bez względu, jaki by był. I po trzecie: Gdy cię poznałem bliżej – popatrzył na Marthę z błyskiem w oku – a ściślej mówiąc: gdy po raz pierwszy cię spotkałem, zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Miałem zamiar przenieść się do roku 1991, byś mogła poznać moich przyjaciół w innych czasach i okolicznościach. Kiedyś ci to wyjaśnię – wyjaśnił, po czym dodał: – A teraz pragnę cię o coś zapytać – szepnął.

- O, co? – spytała Martha, lekko zaskoczona wyjaśnieniami swojego chłopaka. Harry wyjął z kieszeni małe niebieskie pudełko. Podszedł do Marthy, ukląkł przed nią na jedno kolano i otworzył małe wieczko pudełka. W środku znajdował się srebrny pierścionek z jasnym rubinem w kształcie serca. Spojrzawszy na jasno włosą, Harry spytał:

- Chcę cię spytać: Czy ty, Martho Alianno Gaunt... wyjdziesz za mnie? – Jego oczy były pełne nadziei i obaw. Wiedział doskonale, że Percy także oto poprosił, ale nie wiedział czy młoda Gaunt zgodziła się. Musiał tylko czekać na decyzję tu obecnej. Martha gapiła się na Harry'ego przez dobre kilkanaście sekund ciszy. Potem uśmiechnęła i odpowiedziała:

- Ależ oczywiście! Tak, Harry! Zgadzam się być twoją żoną! – Potter rozpromienił się. Wziął pierścionek do ręki, ujął jej lewą dłoń i nałożył go na serdeczny palec lewej ręki dziewczyny. Potem wstał, objął ją w talii i pocałował w usta. Chwilę tak trwali w kompletnej ciszy. Przypomniawszy sobie, że nie są sami spojrzeli na Alię – Mamo, chcę ci powiedzieć, że razem z Harrym chcemy się pobrać – poinformowała.

- Ale, córeczko, Harry ma narzeczoną tutaj! – zawołała starsza Gauntówna.

- Wiem, Alio, ale nie mam zamiaru żenić się już teraz, a co dopiero w tych czasach! Gdy Voldemort zostanie pokonany, przeniosę się w czasie razem z Marthą i dopiero wtedy się pobierzemy. Jeśli masz coś przeciwko temu, to proszę, mów. Jak nie, to zaakceptuj naszą decyzję – oświadczył i wyszedł z drugą narzeczoną.



____________________________________
Od autorki:

* KW - skrót od Królestwo Wampirów.

** Sether jest dowódcą wampirów, a Jador dowódcą elfów.

*** Główny lekarz druidów.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.