~ Telepatia
Wężomowa
Sai stracił przytomność zaraz po tym, jak oba Horkruksy rzuciły się na Harry'ego. Gdy się obudził, usłyszał głos:
- Panie Kuchemoto, nic panu nie jest? – usłyszał odległy głos pana Evansa nad sobą.
- Nie mogę się ruszyć – szepnął, próbując zrobić jakiś ruch ręką – Ten Hor-horkruks... chyba mi... coś zrobił. Tak jak Wybrańcowi i jego siostrze – wyjąkał. Matt sprawdził jego stan. Było z nim niezbyt dobrze – Co z... Potterami? – zadał znowu pytanie Japończyk.
- Są nieprzytomni, ale nic im nie będzie – odpowiedział pan Evans.
- Co za ulga – powiedział słabo Sai.
- Kochanie, a co z Pucharem? – odezwała się Jo tuż za nim – Nie został jeszcze zniszczony – zauważyła – Wprawdzie unieszkodliwiłeś Riddle'a, ale nie zniszczyłeś Pucharu – zauważyła zmartwiona jego żona.
- Rzeczywiście. Sam Go zniszczę – wstał i wyciągnął rękę w kierunku Horkruksa, skupiając się na Duszy Czarnego Pana w tym "pojemniku", niż na swojej i mówiąc w myślach. "Moriatus". Nagle – niespodziewanie Puchar roztrzaskał się na siedem kawałków, a w międzyczasie rozległ się cichy krzyk wewnątrz owego Przedmiotu.
- Och! Wspaniale, kochanie! Zniszczyłeś go! – i rzuciła mu się na szyję – Dobrze się spisałeś – szepnęła mu w szyję i pocałowała go w policzek – Dobrze, teraz sprawdźmy, co z panem Kuchemoto – oświadczyła, nachylając się nad młodzieńcem.
- Nie ma czucia w ciele. Od pasa w górę mięśnie są sztywne z wyjątkiem twarzy. Poza tym nie widzi – wyjaśnił Lord pokrótce.
- Och, to niedobrze. Wyleczysz go? – spytała z nadzieją.
- Tak, wyleczę, ale musi tu zostać parę dni – odparł.
- Panie Evans... obiecał mi pan coś – odezwał się chicho młodzieniec.
- Co takiego, synu? – spytał mężczyzna, spojrzawszy na niego.
- Obiecał mi... pan, a raczej... pana wnuk, Harry... że pomożecie... mojej siostrze – przypomniał.
- A no rzeczywiście – zamyślił się Lord – Najpierw
zajmiemy się wami, a potem pana siostrą. Dobrze? Nie chce pan przecież, aby
twoja siostra zobaczyła cię w takim stanie, co nie? – oświadczył. Sai
zmarkotniał, ale w końcu stwierdził, że Czarny Lord miał rację. Sam będąc w
takim stanie, nie może DOSŁOWNIE zobaczyć siostry, a co dopiero pójść do
niej. Musiał więc tu zostać aż wyzdrowieje i potem się z nią zobaczyć.
- Dobrze, panie Evans, zostanę. Jednak potem wyleczy pan moją siostrę? –
spytał, gdy mężczyzna niósł go na niewidzialnych noszach do jednego z wielu
pokoi.
- Oczywiście, zrobię to, ale teraz musi pan wypocząć – powiedział i położył go, z pomocą żony, na łóżku podając mu różne eliksiry lecznicze: na uspokojenie, na obrażenia zewnętrzne tj.: siniaki i zadrapania oraz na wzrok. Na końcu dał mu eliksir słodkiego snu z ulepszonym skutkiem. Działał nie godzinę jak zwykły Słodki Sen, ale 2,5 godziny.
Pani Evans poinformowała państwo Ghoh, że ich siostrzeniec w ciągu tygodnia nie wróci do domu i by się nie martwili o niego.
~~*~~
Mijał czas...
Po trzech dniach Harry i Jack mogli już siedzieć i rozmawiać, ale i tak na wszelki wypadek musieli poleżeć dzień góra dwa. Tak więc siedzieli teraz w swoim pokoju na osobnych łóżkach, rozmawiając o tym, co się zdarzyło podczas ostatniej walki z Horkruksem Voldemorta. Ich rozmowę przerwał niespodziewany trzask drzwi do ich pokoju. Do środka weszła babcia Jo, otwierając gwałtownie (i z hukiem) drzwi i zawołała od progu:
- Chłopcy! – wydyszała zdenerwowanym i zdyszanym głosem – Pod żadnym, ale to żadnym pozorem i cokolwiek byście usłyszeli i działo się, nie wychodźcie z pokoju. Zaraz przyprowadzę do was Nicole i pana Kuchemoto – zawołała.
- Ale babciu, co się stało? – spytał Jack. Odpowiedź sama wyszła z jego ust, gdy poczuł ból w okolicy czoła – ON tu jest!? – zawołał, patrząc na babcię ze strachem.
- Tak, Jack. Voldemort jest tutaj i dlatego zabraniam wam wychodzić z tego zamku, a tym bardziej z tego pokoju. Nawet gdyby się paliło i waliło. Jeśli on was tu zobaczy, a już szczególnie ciebie, Harry będzie wtedy źle i domyśli się, że coś jest nie tak. Przypuszczam, że może nas zabić, więc nie ruszajcie się stąd ani na krok – nakazała i wyszła.
- Dobrze, babciu. - powiedział Harry za nich obu.
Gdy Jo wyszła, zamykając drzwi za sobą, poszła prosto do pokoju Nicole, by wraz z jej pomocą przenieść Sai'ego do pokoju bliźniaków. W końcu nie miała czarodziejskich mocy. Mieli szczęście, że ocknęła się wczoraj wczesnym rankiem. Gdy Joanne weszła do pokoju należącym do Nicki natychmiast do niej podeszła mówiąc:
- Nicole, musisz mi pomóc przenieść pana Kuchemoto do pokoju bliźniaków – powiedziała szybko.
- Dlaczego, babciu? – zdziwiła się dziewczyna.
- Dlatego, że jeśli Voldemort zobaczy was tutaj całych i zdrowych zabije nie tylko Harry'ego, ale i nas wszystkich. On tu idzie, Nicole. Musimy was przenieść w bezpieczne miejsce. Co za szczęście, że nie wie iż dobudowaliśmy tyle pomieszczeń. Jeśli waszą trójkę zobaczy, a szczególnie w tym zamku, to... – urwała, bo usłyszała głos swego męża w swojej głowie:
~ Joanne, on jest już w zamku i idzie do Pokoju Spotkań. Pospiesz się z nimi, zanim będzie za późno ~ powiedział Matt tak szybko, że ledwo kobieta go zrozumiała. Wydawało jej się, że jest zdenerwowany i przerażony zarazem. Musiała rzecz jasna pospieszyć się – Nicole, idziemy. Szybko! – i wyszły.
Były w połowie korytarza wiodącego do pokoju Harry'ego i Jacka, gdy Jo usłyszała kroki na końcu korytarza. Szybkie kroki, a zarazem ciche podobne do szelestu liści. Chwyciła wnuczkę za ramię i wepchnęła bezceremonialnie do jakiejś komórki na miotły. Wstrzymując oddechy czekały w milczeniu. Zdawało im się, że nikogo nie usłyszał i nie zauważył, gdyż przeszedł obok ich kryjówki. Gdy kroki ucichły wyszły, ostrożnie na palcach poszły do pokoju Sai'ego i zaprowadziły go do Harry'ego i Jacka. Znalazłszy się tam weszły do środka i zobaczyły niecodzienny widok. Harry i Jack leżeli na swoich łóżkach. Obaj jęczeli z bólu. Nicole natychmiast zareagowała podbiegając do braci.
- Chłopaki! Co wam jest?? – pisnęła. Nagle podbiegła do niej Jo mówiąc:
- Nicki, ciszej! – syknęła, zakrywając jej usta.
- Dlaczego? – spytał Jack, trzymając się nadal za czoło, spojrzawszy na nią.
- Voldemort jest już blisko. Jeśli was usłyszy będzie gorzej, niż źle i dlatego zachowujcie się tak cicho, jak mysz pod miotłą. Rozumiecie? – spytała ostrzegawczo. Cała trójka skinęli milcząco głowami – To dobrze. Nie wychodźcie stąd. Ja idę do sąsiedniego pokoju. Zachowujcie się i bądźcie cicho – powiedziała i wyszła. Jak powiedziała, tak zrobiła. Weszła do pokoju, gdzie zawsze obserwowała i słuchała rozmowy swego męża z Czarnymi Panami, w tym przypadku z Lordem Voldemortem.
Tymczasem Harry oraz jego rodzeństwo i Sai również obserwowali, co się dzieje w Pokoju Spotkań poprzez "Sokoli Wzrok" Harry'ego dotykając jego ramienia.
Kilka minut wcześniej...
Matt stał przy oknie, patrząc na krajobraz dżungli za nim. 'Dlaczego przyprowadziłem tutaj Sai'ego i nasze wnuki, skoro on tu może przyjść w każdej chwili?' Chciał się rozpłakać na tę myśl, ale w tej chwili coś odwróciło jego uwagę od tych myśli. Wyczuł magię Voldemorta idącego szybkim i cichym krokiem do pokoju, w którym się obecnie znajdował. Natychmiast przekazał tę informację żonie i przyjął kamienną twarz (wtedy Jo i Nicole były już w pokoju bliźniaków). Wyczuł go. Stał już przy drzwiach (Jo zdążyła ledwo wejść do sąsiedniego pokoju) i zanim zdążył zapukać, Matt zawołał:
- Wejdź, Tom – Jego głos był zimny do szpiku kości, ale było też słychać strach. Czarny Pan wszedł do środka. Stanął po środku pokoju i skłonił się – Co cię tym razem do mnie sprowadza, Tom? – spytał, nie patrząc na niego. Wiedział, że gdyby teraz spojrzał mu w oczy zabiłby go samym spojrzeniem lub rzuciłby się na niego i zabił gołymi rękoma. Powstrzymywała go myśl o przepowiedni Voldemorta i Harry'ego.
- Panie, chciałem spytać, co u młodego Gryfona? – zapytał. Pana Evansa zdziwiło to pytanie.
~ Dlaczego on o to zapytał? Dziadku, czemu się tak o mnie... martwi? ~ rozległ się głos Harry'ego w głowie starszego mężczyzny.
~ O to jest pytanie, Harry. Spróbuj się włamać do jego umysłu. Bądź ostrożny i zrób to tak, by cię nie wyczuł ~ doradził również telepatycznie.
~ Dobrze, dziadku. Spróbuję ~ usłyszał odpowiedź. Tymczasem Matt podszedł do Riddle'a. Spojrzał mu prosto w te jego czerwone oczy i spytał:
- Powiedz mi, Riddle: Czemu cię to interesuje? Przecież nienawidzisz tego bachora i chcesz go zabić osobiście – spytał zimno.
- Panie, zabrałeś Pottera do siebie i chcę spytać: Czy mógłbym się z nim zobaczyć? – wyjaśnił. Czarny Lord wyczuł w jego głosie złość, ale i coś jeszcze. Było to coś takiego jak: Troska? Zmartwienie? Przerażenie? 'O, co ci chodzi, Riddle?'. Spytał sam siebie w myślach. Po dłuższym zastanowieniu odpowiedział:
- Nie, Riddle. Nie możesz go zobaczyć – odpowiedział. 'Co ja mam zrobić? Jeśli mu powiem, że Harry jest zaledwie piętro wyżej od nas, natychmiast do niego pójdzie i zabije za zniszczenie kolejnego Horkruksa. Co robić? Może spróbuję go od tego odwieść?' Na tę myśl uśmiechnął się pod nosem – Riddle – Matt zaczął się od niego oddalać wolnymi krokami w stronę okna – zauważyłem, że twoja moc wzrosła, gdy odzyskałeś ciało i moc trzy lata temu. Zauważyłem również, że zmalała nieco, gdy Potter uciekł wraz ze swoim rodzeństwem i ich przyjaciółmi z Hogwartu kilka dni temu. Wyjaśnisz mi to? – spytał, stanąwszy pod oknem. Widać było, że Riddle był nie tylko zaskoczony, ale też zdenerwowany tym pytaniem. Korzystając z okazji, że zaległa cisza, Matt zapytał Harry'ego telepatycznie.
~ Harry, o czym teraz myśli Voldemort? ~ spytał.
~ Sam nie wiem ~ odparł ~ "Raz jest podekscytowany, a raz zdenerwowany, a nawet zmartwiony. Sam nie wiem, co o tym myśleć. On zresztą też. Poza tym Voldemort zastanawia się jak zabrać mnie od ciebie" - wyjaśnił nie zbyt przekonująco.
~ ŻE COO??? ~ zawołał Matt tak głośno w myślach, że mało brakowało, by Harry spadłby z łóżka, na którym siedział.
~ Na Merlina! Nie tak głośno!! To, co słyszałeś, dziadku: Riddle chce mnie zabrać od was, bo wie, że jesteś groźniejszy i potężniejszy od niego. Wie też, że nie może ciebie zabić ze względu na jakąś Przysięgę ~ wyjaśnił.
W międzyczasie, gdy Matt rozmawiał z Harrym telepatycznie, obaj nie zauważyli, że Voldemort ich podsłuchuje, a raczej Harry'ego. Gdy doszli do momentu, gdy Harry nazwał jego pana per "dziadku" nabrał podejrzeń. 'Nazwał go "dziadkiem"? Przecież to niemożliwe. Matthew Evans i Curtis Potter nie żyją'. Pomyślał z nie dowierzaniem.'To musi być jakaś sztuczka, albo spisek. Bo niby w jaki sposób mogli by żyć? Zaraz... chybaże Potter już sporządził Resurrection*, ale to niemożliwe. Pozostały dwa tygodnie. Muszę się upewnić'. Pomyślał, marszcząc brwi.
- Panie, jeśli pozwolisz... Potter i jego przyjaciele oraz rodzeństwo rzeczywiście uciekli mi, ale nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego moja moc zmalała w tak krótkim czasie – odezwał się.
- Rozumiem, Riddle, ale... – nagle urwał, bo Voldemort powiedział niepokojące zdanie:
- Ale mogę wyjaśnić – tu zrobił dramatyczną pauzę, uśmiechając się potwornie, po czym kontynuował wstając patrząc na Matta chytrze – to gdzie jest obecnie Zbawiciel Świata – odparł.
- Doprawdy? A gdzie? – spytał z udawaną ciekawością, ale czuć było przerażenie w jego głosie. Zaczął się powoli cofać, ale natrafił na ścianę obok okna.
- Najpierw ty mi powiedz, jak naprawdę się nazywasz? – spytał, wyciągając różdżkę w jego kierunku. Matt, gdy tylko zobaczył różdżkę w jego dłoni, strach już widniał na jego twarzy. 'O, rany! Riddle ma różdżkę! To by znaczyło, że Amazonki... O, matko! Jeśli coś im się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę! Ani także jemu! Nie mam wyboru. Muszę mu powiedzieć, kim jestem naprawdę'. Panikował w myślach.
- J-jaa n-n-nazywam się... Matthew Brian Evans – odparł trzęsąc się.
- Tak właśnie myślałem – tu uśmiechnął się diabelnie – Poprzedni Czarny Lord był okrutniejszy niż ty. Kochał tortury, zabijanie, chaos i zawieruchę w każdym świecie. Szczególnie w świecie czarodziei. Szanowaliśmy go, a nawet podziwialiśmy. Chcieliśmy być tacy jak on. Ty tego nie robisz. Zabrałeś Pottera ode mnie z Hogwartu, bo chciałeś go chronić przede mną i teraz wiem, dlaczego przyprowadziłeś go właśnie tu. Jesteś jego dziadkiem od strony matki. Jednak wiedziałeś, że mogę wejść w każdej chwili do tego budynku. Jeśli dobrowolnie mi go nie oddasz sam go znajdę i zabiorę – oznajmił i czekał na decyzję mężczyzny. Cisza trwała minutę. Nagle drzwi się otworzyły z trzaskiem.
- Jeśli chcesz go zabrać, ojcze to po naszych trupach! – syknęła Nicole do Czarnego Pana. Voldemort obrócił się o 180 stopni tak szybko, że jego peleryna załopotała. Patrzył na wszystkich po kolei.
- No, no, no. Rodzinka w prawie całym komplecie! – uśmiechnął się złośliwie, patrząc na rodzeństwo Potter i Joanne.
- Po co chcesz mnie zabrać? – spytał Harry bez czegoś takiego jak "dzień dobry" lub "witaj".
- Och, więc podsłuchiwałeś nas? Zanim się dowiedziałem, kim naprawdę jest Czarny Lord, chciałem cię od niego zabrać, bo... – urwał, gdyż Jack się wtrącił:
- Bo jest potężniejszy od ciebie. Zgadza się? – wpadł mu w słowo.
- Tak. Zgadza się, lecz teraz wiem, kim jest naprawdę. Sądzę, że pójdziesz teraz ze mną, Harry – powiedział, akceptując ostatnie słowo, podchodząc do byłego Gryfona. Harry drgnął, gdyż wypowiedział jego imię. Ledwie Voldemort zrobił krok, gdy stanęła przed nim jego rodzina na przedzie z Nicole. Riddle zatrzymał się i spojrzał na nich swoimi czerwonymi oczami – Zejdźcie mi z drogi, głupcy! – warknął.
- Zmuś nas! – syknęła Nicole, stojąca najbliżej niego, ale w bezpiecznej odległości.
- Jak sobie życzysz. Avada Kedavra! – krzyknął.
- Nicole, nie! – ryknęli jednocześnie Harry i Jack. Rzucili się rycersko w jej kierunku, ale nie zdążyli, gdyż w tym samym czasie dziewczyna wyciągnęła wewnętrzną dłoń przed siebie. To, co się stało potem jakby spetryfikowało wszystkich (nie pominąwszy Voldemorta). Zielony promień uderzył w dłoń panny Potter i... wchłonął w nią jak woda w gąbkę. Potem dziewczyna powiedziała spokojnym głosem do ojca w mowie węży:
- Nigdy nie pokonasz mnie, ojcze. Mam Moc Odbicia. Jakiekolwiek zaklęcie zostanie we mnie rzucone, nawet gdyby to była Avada zostanie ono odbite lub wchłonięte przeze mnie zwiększając moją magię. Co do Harry'ego nie pozwolę ci go skrzywdzić – powiedziała, patrząc mu w oczy. Mężczyzna patrzył na nią z przestrachem i zaskoczeniem na twarzy.
- Znowu cię ocalono, Harry. Tym razem uratowała cię twoja siostra. Pamiętaj jednak, że czekam na Elixir of Resurrection. Zostały ci dwa tygodnie. Żegnam – powiedział również w mowie węży, po czym wyszedł.
- Riddle, zaczekaj chwilę – zawołał Wybraniec, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Czego jeszcze chcesz? – syknął, patrząc groźnie na Harry'ego.
- Po pierwsze: Bądź nieco uprzejmiejszy, bo mogę zrobić coś czego wcale nie chcesz – tu Voldemortowi niebezpiecznie zalśniły oczy, ale nic nie powiedział – Po drugie: Ty też coś pamiętaj. Obiecałeś, że pomożesz mi wskrzesić naszych rodziców. Mówiąc "naszych" mam na myśli moich, Jacka i Nicole. Nicki co prawda jest twoją córką, ale nie znaczy to, że będzie ci posłuszna – powiedział, patrząc na niego z determinacją.
- Wiesz co, Harry? – uśmiechnął się chytrze – Zastanawiam się, co by się stało, gdybyś to ty był na moim miejscu i zabijał tak jak ja? A ja byłbym na twoim i chciał zabić mnie – powiedział w zamyśleniu.
- Oo, nie! Co to, to nie! Nie ma mowy! Nie stałbym się taki jak ty! Stając się Śmierciożercą popełniłem fatalny błąd, ale nie poddam się! USUNĘ MROCZNY ZNAK! – zawołał.
- Nie możesz tego zrobić, Harry. Mrocznego Znaku Prawej Ręki nie da się usunąć. Tylko moja śmierć może tego dokonać. Tobie się to nie uda, gdyż jestem nieśmiertelny. Jednak, gdyby w jakiś sposób ci się udało musiałbyś się wysilić by mnie zabić. Ty i Evans dobrze zrobiliście mówiąc mi o przepowiedni. Przynajmniej wiem JAK cię pokonać – oznajmił z chytrym uśmieszkiem. Harry i Voldemort patrzyli na siebie nienawistnym wzrokiem. W czerwonych i zielonych oczach tliły się iskry nienawiści. Nikt by się nie spodziewał, że Wybraniec Losu uśmiechnie się równie chytrze i przerażająco jak jego pan, oznajmiając:
- Wiesz co, Tom? Masz rację. Nie uda mi się ciebie pokonać zwykłą Avadą, gdyż jesteś nieśmiertelny – Voldemort uśmiechnął się jeszcze szerzej na to stwierdzenie, jednak następne zdanie spowodowało, że został zbity z tropu – Jednak wiem, JAK można cię jej pozbawić – Harry zaśmiał się zimno, co spowodowało, że wszystkich zmroziło krew w żyłach.
- Co masz na myśli? – spytał. W oczach Voldemorta Harry zauważył strach i obrócił się ku niemu całkowiecie.
- To, że najbardziej boisz się własnej śmierci, pomimo że sam zabijasz. Boisz się swoich ofiar. Zauważyłem to, gdy się po raz pierwszy pojedynkowaliśmy na cmentarzu. Wtedy zdawałeś się bać widm Cedrika Diggory'ego, moich rodziców, Berty Jorkins i Franka Bryce'a – Harry dalej się uśmiechał, co doprowadzało Riddle'a do irytacji. Po chwili zdał sobie sprawę, że ten coś wie. Musiał się dowiedzieć, co.
- Riddle, wyjdź stąd. Chciałeś iść, więc idź – powiedział Matt. Ten zwrócił na niego swój wzrok.
- Wiesz co, Evans? Przez tyle lat ci służyłem i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że się zmieniłeś.
- Bo na mnie nie spojrzałeś, kretynie! – warknął Ten.
- Coś ty powiedział?? Coś ty do mnie powiedział?? – ryknął i rzucił się na niego. Był już przed nim. Wyciągał ręce ku jego szyi, chcąc go udusić. Stałoby się to, ale Jack zawołał:
- Zostaw mojego dziadka w spokoju! – i machnął zamaszyście ręką, co spowodowało odrzucenie Riddle'a w kierunku otwartych drzwi. Uderzył w ścianę korytarza z takim impetem, że na chwilę stracił orientacje. Wszyscy gapili się to na Nicole, to na Jacka, to na Riddle'a.
- Szybko, trzeba go stąd zabrać zanim zorientuje się, co się stało – powiedział pan Evans, biorąc Riddle'a pod jedno ramię – Jack, pomóż mi. Weź go pod drugie ramię – poprosił.
- Co? Ja? Mowy nie ma! On zabił naszych rodziców! Nie dotknę go! – wybełkotał.
- Ja to zrobię, panie Evans – Rozległ się czyjś głos za nimi. Gdy się obejrzeli zobaczyli Sai'ego podchodzącego do nich chwiejnym krokiem. Zbliżył się do Matta i pomógł mu podtrzymać Riddle'a i wyprowadzić z zamku.
- Kochanie, nic ci nie jest?? – pisnęła pani Evans. Czarny Pan podniósł gwałtownie głowę i spróbował się rozejrzeć. Ale zanim zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje i kto go podtrzymuje, Sai walnął go w kark tak mocno, że stracił przytomność. Głowa opadła mu na pierś.
- Może go zabijemy? – zaproponował Jack.
- Nie możemy – odparł Sai.
- Dlaczego? – spytała Nicole.
- Dlatego, że to nie jest jeszcze jego czas. Jego śmierć musi przyjść w odpowiednim czasie, miejscu i w odpowiedni sposób. No i oczywiście odpowiednia osoba musi to zrobić – tu spojrzał znacząco na Harry'ego. Ten lekko się zmieszał i poszedł do swojego pokoju. Nie wychodził aż do czasu, gdy przyszła jego babcia tego samego wieczoru.
1 komentarz:
Jedyne co mogę powiedzieć: to super rozdział♥
Zapraszam na Po Bitwie O Hogwart
pojawił się Prolog ;*
Prześlij komentarz