Moja lista przebojów 2

31 grudnia 2012

Rozdział 17 - Zdolności i następny sprzymierzeniec

Klik

W ciągu najbliższych dwóch dni Harry musiał leżeć w Skrzydle Szpitalnym. Podczas tego krótkiego pobytu coś się wydarzyło, czego Potter nie mógł wyjaśnił do końca.

Dzień po podaniu eliksiru, gdy się obudził rano, przetarł oczy. Gdy je otworzył przestraszył się z deka. Krzyknął tak głośno, że aż przybyła pani Pomfrey.

- Profesorze Potter, co się dzieje? – Młodzieniec słyszał ją jakby z oddali.

- Nie wiem dokładnie, ale myślę, że powinna pani sprowadzić tu pana Parkera lub pana Wilsona. Oni może lepiej to wyjaśnią – poprosił.

- Tak, oczywiście – odparła i wyszła. Zielonooki siedział na łóżku, czekając na przybyszów. Rozglądając się, spojrzał na ścianę i zobaczył panią Pomfrey i Johna, jak biegną w jego stronę. Po chwili wbiegli do pomieszczenia.

- Harry, co się dzieje? Dobrze się czujesz? – Zamiast odpowiedzieć mężczyźnie, Harry powiedział:

- Poppy, możesz wyjść? Chcę porozmawiać z Johnem i Ashem na osobności.

- Ale... – zaczęła kobieta, ale ciemnowłosy jej przerwał, mówiąc:

- Słyszałaś, co powiedział profesor Potter? Wyjdź – Kobieta spełniła prośbę – No więc, co się dzieje, Harry? – powtórzył pytanie starszy młodzieniec.

- Ale tak szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Jak tylko się obudziłem zacząłem widzieć na odległość, a ciebie ledwo widzę i słyszę, jakby z oddali – odparł Harry. Parker myślał przez chwilę aż w końcu odparł z zachwytem.

- Widać, że jest to jedna ze zdolności, o której mówił wódz druidów. Widzisz na odległość, a to jest niesamowita umiejętność! Powiedz, co robiłeś przed przebudzeniem? – spytał podniecony Ashe.

- No, przetarłem oczy i... John! Zacisnąłem oczy! Jeśli zrobiłbym tak samo, to może będę widział normalnie! – zawołał.

- No to spróbuj – powiedzieli jednocześnie. Tak więc Harry zacisnął oczy i znowu je otworzył. Udało się! Widział!

- John, ja widzę lepiej i chyba naprawdę nie potrzebuję okularów! – zasmucił się zielonooki. Ciemnowłosy popatrzył na młodego nauczyciela i zastanowił się chwile. 'Czyżby...?'.


- Harry, co się działo za nim przyszliśmy? – spytał Parker.

- Hmm... patrzyłem na tę ścianę, czekając na was – odparł Harry pokazując na ową ścianę. John zdziwił się trochę.

- I co?

- Widziałem was poprzez tę ścianę. Widziałem jak tu biegliście do mnie – wyjaśnił.

- Niesamowite... – wymamrotali.

- Ile tu muszę jeszcze leżeć? – spytał leżący.

- Eliksir, który ci podałem wczoraj wyleczy cię w ciągu dwóch dni, ale decyzja, czy możesz wyjść stąd zależy już od Poppy i uzdrawiania przez ten eliksir. W skrócie mówiąc, wyjdziesz stąd jutro, a może nawet dziś – oświadczył ze wzruszeniem ramion.

~~*~~

Następnego dnia Harry'ego wypuszczono, gdzieś około obiadu. Zszedł do Wielkiej Sali. Gdy znalazł się w środku, wszystkie twarze zwróciły się ku niemu. Nie przejmując się tym, podszedł do przyjaciół i powiedział:

- Przyjdźcie wraz Draconem, Marvolem, Eleine, Mary i Aliną do mojego gabinetu po lekcjach. Mam wam coś do powiedzenia i pokazania – Wszyscy jego przyjaciele, a zwłaszcza Ron i Hermiona spojrzeli na niego znacząco, po czym kiwnęli równocześnie głowami. Zielonooki uśmiechnął się i podszedł do stołu Ślizgonów. Stanął za młodym Riddle'm. Spojrzał na niego groźnie i warknął do niego najbardziej zimnym tonem na jaki było go stać – Riddle! Jeśli jeszcze raz mnie zaatakujesz to...!


- To co, Potter?wpadł mu w słowo czarnowłosy w mowie węży nad wyraz spokojnie nie patrząc na niego – Dasz mi szlaban? Odejmiesz punkty? Rzucisz na mnie zaklęcie? Może klątwę lub urok? teraz na niego spojrzał – Mój ojciec cię pokona, Potter! Zaklęcie, które na ciebie rzuciłem nie było tylko ostrzeżeniem przede mną, ale również przedsmakiem tego, co może zrobić ci Czarny Pan jeśli spieprzysz to, co masz dla niego zrobić!Oprócz ich dwóch tylko osiem osób znało mowę węży i wiedzieli, co powiedzieli ciemno włosy. Między innymi byli to: Alan, Nick i Rose Dumbledore'owie, Alina Anderson, Marvolo Riddle, Hermiona Granger, Marco i Geandley Hoof. Ta ostatnia podeszła szybkim krokiem do Ślizgona i zawyła najbardziej przesyconym jadem głosem na brata stryjecznego, tak że wszyscy, nie wyłączając nauczycieli, przestraszyli się i odsunęli się od niej jak najdalej:

- TOM! TY GNOJKU JEDEN! Jak śmiałeś grozić Harry'emu Potterowi, który jest tu nauczycielem! Mało tego jest również Wybrańcem. Chłopcem... O, przepraszam, Jest. Jedyną. Osobą. Która. Ma. Moc. Unicestwienia. I. Uwolnienia. Nas. Od. Lorda. Voldemorta. I. Jego. Tyrani! Więc, z łaski swojej daj mu święty spokój! Przestań go śledzić, szpiegować – wyliczała dziewczyna, wrzeszcząc na chłopaka. Harry był pod wrażeniem jej płuc, zapalności, oraz nienawiści do brata – A przede wszystkim: Nie rzucaj w niego żadnymi zaklęciami, bo może się to dla ciebie źle skończyć! Rozumiesz?! Ojciec to samo ci powie! I dodam, że on może cię za coś takiego tak ukarać, że się nie pozbierasz z tyłka! – Zrobiło się cicho. Tom patrzył na kuzynkę przez chwilę, po czym powiedział:

- A myślałem, że jesteś taka jak my, ja, mój ojciec i Nick. Czemu się nam sprzeciwiłaś? – spytał z obojętnym głosem. Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie i warknęła:

- Ja? Sprzeciwiam?! O, nie, Tom! Ja się nie sprzeciwiam! Ja wyrzekam się tej rodziny! Marco rów... – nie dokończyła, bo Harry zawołał:

- PRZESTAŃCIE OBOJE! Tu chodzi o ciebie i o mnie, Riddle. O nasze porachunki. Jak w przypadku Dracona Malfoy'a i mnie z ostatnich sześciu lat. Normalnie oskarżyłbym ciebie i TWOJEGO ojca o wyżywanie się na mnie oraz rozkazywanie mi. Ale... – tu zwiesił głowę – nie mogę – Już był w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, gdy usłyszał pytanie:

- Czemu? – spytał Ślizgon.

- Niech cię, to nie interesuje, Riddle. Panno Hoof, ty również przyjdź do mojego gabinetu, po lekcjach – Harry spojrzał najpierw na Toma Riddle'a III, a potem na resztę uczniów i nauczycieli – Co się tak gapicie? Zajmijcie się swoimi sprawami, dobra? – Harry usiadł za stołem nauczycielskim i jak gdyby nigdy nic, jadł obiad. Potem podszedł do McGonagall. Szepnął jej kilka słów, a następnie podszedł do dwóch znienawidzonych Ślizgonów. Chwycił ich obu za ramiona i wyszli. Nie obyło się bez szamotaniny obu Ślizgonów. Przy drzwiach odwrócił głowę w kierunku Sali i oznajmił jeszcze – Nie długo wracam. Dyrektor McGonagall powie wam, kto będzie pod moją tymczasową nie obecność zastępował na dzisiejszych lekcjach, jeśli oczywiście nie zdążę – I wyszedł. Skierował się na błonia. Szedł chwilę, lecz zatrzymał się. Zaczął myśleć. 'Zaraz... Przecież mam nowe zdolności. Może mógłbym się teleportować stąd, nie wychodząc poza tereny Hogwartu?' Zastanawiał się w myślach Potter – Ale jak? – To pytanie zadał na głos samego siebie. W końcu pomyślał o miejscu, gdzie przebywa Lord Voldemort.

Znalazł się przed dobrze znanymi mu drzwiami. Przestraszył się ciut (Ślizgoni zresztą też). W końcu nabrał powietrza i zapukał.

- Wejść! – rozległ się zimny i cichy głos. Trzej młodzieńcy weszli do środka (a raczej wszedł jeden, trzymającc dwóch za ich koszule). Harry stanął pośrodku pomieszczenia, patrząc chwilę na Lorda. Moment potem "rzucił" (dosłownie) młodzieńców pod nogi czerwonookiego mężczyzny – Potter, co robisz?? – zdziwił się Lord, widząc wnuka Albusa i swojego ukochanego syna.

- Co robię? CO ROBIĘ!? Spytaj swojego synalka, co mi zrobił trzy dni temu!! Dopiero pół godziny temu wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego – warknął Harry pchnąwszy dość brutalnie młodego Riddle'a w stronę Czarnego Pana aż upadł u jego stóp.

- Potter! Jak ty go traktujesz!? – syknął Lord, prostując się w swoim fotelu. Blizna na czole zielonookiego zabolała, ale ten zupełnie się tym nie przejął, w końcu był do tego przyzwyczajony. Mało tego, nawet nie zareagował na sam ból, za to powiedział ze złością:

- Jak ja go traktuje? – spytał z niedowierzaniem – Spytaj tego pieprzonego gnojka, z jakiego powodu to robię! A twoja córka, czy tam bratanica, czy siostrzenica, czy krewna, powiedziała mi, kierując te słowa do niego – wskazał na Toma III – że obydwaj mnie śledzą! A ten gnojek – ponownie wskazał na młodego Teronita – rzucił na mnie Creatroniksa podczas pierwszej lekcji z siódmą klasą. A jest to przecież zaawansowana czarna magia, jak zdołała mnie poinformować moja przyjaciółka wczoraj wieczorem. - Potter patrzył na Lorda z nienawiścią, a z jego różdżki (którą w międzyczasie wyjął, celując nią w młodszych Ślizgonów) tryskały szkarłatne i złote iskry. Trochę źle się poczuł, ale wytrzymał to. Voldemort patrzył na Wybrańca, a potem powoli, bardzo powoli, odwrócił głowę w stronę swojego syna oraz młodego Dumbledore'a.

- Zaklęcie Nienawiści!?! – spytał z jadem w głosie do Ślizgonów.

- A-ale, o-ojcze... – pisnął Tom III.

- ZAMILCZ!! – Chłopak jęknął i się skulił – Nie zapominaj, że Potter jest moją Prawą Ręką! Włos ma mu nie spaść z głowy z waszych rąk! Glizdogonie! – Mały człowieczek przybył niemal że natychmiast.

- Tak, panie? – spytał, zerkając kątem oka na Pottera.

- Zaprowadź ich do dwóch osobnych cel i...

- Zaczekaj, panie – odezwał się Harry. Modzi Ślizgoni wytrzeszczyli na niego oczy, a Glizdogon tylko na niego spojrzał. Lord zamknął oczy licząc cicho i modląc się do Slytherina o cierpliwość do Pottera, by nie stracić panowania nad sobą (czyt.: nie walnąć go zaklęciem lub nie dotknąć) – Być może tortury dają jakąś nauczkę, lecz to zbyt okrutna kara dla takich jak oni, gdyż są Ślizgonami. Myślę, że przypilnowałbym ich dwóch w szkole – zaproponował zielonooki. Voldemort spojrzał na niego gniewnie i powiedział:

- Potter, znowu mi przerywasz. Jeśli jeszcze raz to zrobisz, zarobisz Cruciatusa – ostrzegł. Chłopcy tym razem wytrzeszczyli oczy na Lorda. Harry westchnął.

- Wybacz, panie – Tom III i Nick spojrzeli po sobie w milczeniu.

- Dobrze, wybaczam ci. Co chcesz z nimi zrobić w Hogwarcie? – spytał ten.

- Myślę, że jakoś ich zdyscyplinuję, lecz uważam, że powinienem być nietykalnym w szkole przed Ślizgonami, by oni – wskazał na chłopaków – mnie i moich przyjaciół nie atakowali bez powodu, a zwłaszcza na lekcjach, gdy są tam inni uczniowie i trudno zapanować nad emocjami. Śmierciożerców to samo się tyczy – syknął ze złością.

- Dobrze, zgoda, Potter. Wy – Zwrócił się do Nicka i Teronita. Obaj chłopcy wstali i skłonili się – Nick, Tom – (skrzywienie na dźwięk ostatniego imienia u Lorda) – Zostawcie Pottera i jego bliskich w spokoju. Od teraz Potter jest nietykalnym w szkole i moicg dworach. Rozmiecie?

- Tak jest, panie! – zawołali jednocześnie.

- Glizdogonie, zaprowadź ich do Hogwartu – nakazał.

- Ojcze, zaczekaj! Potter coś zrobił! On się – Młody Riddle nie dokończył, bo Harry rzucił na niego zaklęcie uciszające i "wywalił" ich obu kopniakiem za drzwi.

- Potter, zostań – Ten wzdrygnął się lekko i uczynił to – Wspomniałeś coś o mojej córce, siostrzenicy, bratanicy i krewnej. Wyjaśnij to – Harry patrzył na czerwonookiego przez chwilę, a potem odparł:

- Tak, wspomniałem o niej. Nazywa się Geandley Hoof. Nie jestem pewien, ale myślę, że to twoja bratanica lub siostrzenica, albo jakaś inna krewna. Przeglądając twoją najbliższą genologię rodzinną stwierdziłem, że nie miałeś ani siostry, ani brata, więc Geandley musi być z linii twojego ojca. Lecz dziwi mnie to, że zna mowę węży. Zresztą zapytam ją. Dobrze? – zasugerował młodzieniec.

- Czy wspominała jeszcze kogoś? – Harry zamyślił się i odparł:

- Chyba tak. Nie jakiego Marco. Czy mogę już iść? Zaraz mam lekcje i spotkanie z przyjaciółmi. – Czarny Pan popatrzył na niego. 'I pomyśleć, że ten chłopak kiedyś mnie pokonał, pozbawiając mocy i ciała na 13 lat'.

 - Tak, Potter. Idź.

- Do zobaczenia, panie – Zielonooki był już przy drzwiach, gdy Lord się jednak znowu odezwał:

- Potter, co tak właściwie cię uzdrowiło? – Harry spojrzał ponownie na Lorda dziwnym wzrokiem.

- Wybacz, panie, ale nie mogę ci powiedzieć. Zostałem zaprzysiężony, by tej informacji nie udzielać nikomu, nawet pod groźbą tortur przez miesiące lub pod groźbą śmierci. Lecz mogę powiedzieć tylko to, że jest to eliksir, ale jaki, tego nie powiem. Do zobaczenia wkrótce – i wyszedł, trzaskając drzwiami, zanim Riddle zdołał zrobić choćby ruch. Potter skierował się na dół. W jego umyśle wciąż i wciąż trwała gonitwa myśli:"Czemu się zgodziłem? Wyklną mnie. Wszyscy. Ale... czemu nie? Będę miał przynajmniej wgląd na bazę Voldemorta i go pokonam jego własną bronią'. Po ostatniej myśli uśmiechnął się chytrze i wszedł do holu. Zastał tam Toma III, Nicka i Petera.

- Cześć, Peter.

- Cześć, Harry. Wiesz, co mnie najbardziej śmieszy? – spytał człowieczek.

- Co takiego?

- To, że zaledwie ponad trzy lata temu chcieliśmy się pozbijać, a teraz jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Peter z uśmiechem.

- Tak, ale przy tych dwóch raczej nie – stwierdził zielonooki nauczyciel, wskazując na Ślizgonów.

- A, no tak – powiedział, zerkając na nich.

- Jak nas zaprowadzisz do szkoły? – spytał Nick Harry'ego.

- Tak samo jak was tu przyprowadziłem. Chwyćcie mnie za ramiona, ale nie za mocno – odparł Harry – Do zobaczenia, Peter – pożegnał się z człowieczkiem. Pomyślał o błoniach Hogwartu i zniknął.

Znaleźli się na grządce z dyniami, za chatką Hagrida. Gdy szli w kierunku zamku, Harry odezwał się:

- Pamiętajcie, jestem od teraz nietykalny, i nie macie prawa mnie tknąć, bo powiem o tym Voldemortowi – Obaj chłopcy aż syknęli z przerażenia na dźwięk tego imienia.

- Nie. Wymawiaj. Jego. Imienia! – syknął Riddle.

- A niby dlaczego miałbym bać się wymawiać to imię? "Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi". Zapamiętajcie sobie to zdanie, bo często będę go używać... przy was – i zachichotał na widok min Ślizgonów.

 

~~*~~

 

Przez resztę dnia Harry używał swojej nowej zdolności. Użył Sokolego Wzroku – jak go nazwał, na po południowych zajęciach z pierwszorocznymi. Podczas lekcji z pierwszorocznymi Shopie Malfoy pokazywała pod stołem, swojemu koledze z domu swój esej z eliksirów. Harry zauważywszy to, "zabawił się" w "Szalonookiego" Moody'ego mówiąc:

- Panno Malfoy, proszę skupić się na lekcji, a nie na pokazywaniu koledze tego, i tak błędnego eseju z eliksirów – Dziewczyna spojrzała na profesora zdziwiona i spojrzała na pergamin w swoim ręku. Sprawdziła go dokładnej i pisnęła.

- Rzeczywiście, mam błędy! Jak to pan profesor zrobił?! Przecież nawet nie widział pan, co mu pokazuję! – zawołała przerażona.

- To moja słodka tajemnica – zaśmiał się nauczyciel, szczerząc zęby. 

 

~~*~~

 

Wieczór... Gdzieś około 19:00...

Zielonooki siedział przy biurku w swoim gabinecie, sprawdzając esej z eliksirów panny Malfoy (poprosił profesora Slughorna, by dawał mu co jakiś czas jej eseje), gdy w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę! – zawołał. Weszło kilka osób. Hermiona, Mary, Eleine (tu Harry'emu zabiło mocniej serce na widok Puchonki), Rose, Alan, Alina, Marvolo, Geandley, Marco Hoof oraz Draco Malfoy – Cześć. Och widzę, że przyszli także Alan i Rose Dumbledore. Usiądźcie, proszę – powiedział, wskazując na fotele przed biurkiem.

- Cześć, Harry – przywitali się prawie wszyscy, gdy rodzeństwo Dumbledore powiedzieli:
- Dobry wieczór, profesorze – powiedzieli zgodnie.

- Przyprowadziliśmy młodych Dumbledore'ów, gdyż rozmawialiśmy z nimi po tym incydencie podczas obiadu. Opowiedzieli nam, o czym rozmawialiście z Riddle'em – wyjaśniła Mary.

- Rozumiem. Znacie mowę węż,y jak mniemam? Jesteście spokrewnieni ze Slytherinem? – spytał Harry Hoofów i Dumbledore'ów.

- Cóż, nasza matka miała męża, który ten miał brata o dziwnym charakterze i sposobie bycia – zaczął Alan.

- Jak się nazywał wasz wuj? – zaciekawił się Draco.


- Michael Morfin Gaunt – odpowiedziała Rose – Harry podskoczył na dźwięk tego nazwiska.

- Czy jest on jakoś spokrewniony z rodem Slytherina? – zapytał Ron.

- Gorzej – szepnął Potter – Gaunt to ostatni ród Slytherina. Voldemort miał dziadka Marvolo, wuja Morfina, a jego matka miała na imię Meropa. Nazywali się Gaunt. Meropa wyszła za mąż za mugola z bogatej rodziny. Mieli dwoje dzieci. Toma i Reginę. Tom stał się zły, a dziś nazywany jest Lordem Voldemortem. Zmienił imię zaraz po szkole, lecz używał go w ostatnich latach szkolnych – wyjaśnił Harry Alanowi i Rose.

- Chwileczkę – odezwał się Alan – Mój pradziadek ma na imię Morfin, miał on syna Michaela, a on córkę Aliannę. Wyszła za mąż za nie jakiego Ambrose Dumbledore'a, syna Aberfotha, brata Albusa, naszego stryjecznego dziadka – wyjaśnił Alan.

- Nie żartuj! Wywodzicie się od Gauntów? – spytała Eleine.

- Najwyraźniej – odparł Gryfon-Dumbledore.

- Wracając do rzeczywistości, w jakiej sprawie nas wezwałeś? – zwróciła się Eleine do Harry'ego.

- Chciałem was powiadomić, że już wyzdrowiałem, ale to już zresztą wiecie – tu wyszczerzył zęby.

- Zauważyliśmy – powiedzieli jednocześnie Ron i Draco.

- Chcę jednak coś innego powiedzieć. Jak wiecie, John i Ashe dali mi do wypicia Eliksir Druidów. Powiedzieli mi, że po tym specyfiku wyzdrowieje i będę miał do tego specjalne zdolności – Hermionę zaskoczyła ta wiadomość.

- Co to za zdolności? – spytała jak dotąd milcząca Alina. Nauczyciel uśmiechnął się i odparł:

- Nazwałem tę umiejętność Sokolim Wzrokiem. Mogę widzieć na odległość, a nawet poprzez ściany, czy na zewnątrz zamku. Ćwiczyłem ją od wczoraj i całkiem nieźle mi to wychodzi – zaśmiał się nauczyciel.

- Czy to bezpieczne? – spytała Geandley.

- Myślę, że tak, ale odkryłem jeszcze jedną umiejętność – spojrzał na obecnych – Umiem się deportować na terenie nafaszerowanego zaklęciami chroniącymi – oświadczył.

- Ale to przecież niemożliwe! Zamek jest chroniony wieloma pradawnymi zaklęciami antydeportacyjnymi! Rzucili je sami Założyciele wiele lat temu – zawołała Geandley, a Hermi ją poparła skinąwszy entuzjastycznie głową.

- Zgadzam się z wami, ale pamiętajcie, że wypiłem Eliksir Druidów nabywając w ten sposób pewne zdolności. Wystarczy, że pomyślę o jakimś miejscu lub osobie i się tam znajdę. Pokazać wam? – Wszyscy popatrzyli po sobie i kiwnęli głowami. Harry uśmiechnął się. Wstał, popatrzył na wszystkich, wziął głęboki oddech i zniknął. Pojawił się po drugiej stronie gabinetu, wciąż się śmiejąc. Dziewczyny krzyknęły, a Ron, Draco i Allan osłupieli.

- Niesamowite! – wzruszyła się Eleine. Podeszła do niego i wzięła go za obie dłonie. Patrzyła mu głęboko w zielone oczy, w te oczy koloru Avady... Zanim się oboje zorientowali już tonęli w namiętnym pocałunku. Mary, Alina, Hermiona, Rose i Geandley gapiły się na nich z zazdrością, a Ron? Cóż, Ron uśmiechał się promiennie. Wiedział, że jego kumpel w końcu znalazł swoją drugą połówkę... Postanowił wyjść cicho, nie przeszkadzając parze zakochanych. Reszta poszła w jego ślady. Tej samej nocy Draco i Hermiona oraz Ron i Mary poszli do dwóch różnych miejsc, by się sobą cieszyć.

~~*~~

Tej samej nocy w Piekielnym Dworze Glizdogon dostał list od swego ojca. Gdy skończył czytać, powiedział w przestrzeń:

- A niech ją piekło pochłonie! – zawołał i pogniótł list. List brzmiał tak:

Drogi, Peterze!

Właśnie dowiedziałem się, że twoja siostra, Eliza jest sługą Lorda Voldemorta. Dostałem tę wiadomość od jednego z moich wiernych podwładnych. Skończył niestety w ziemi, gdyż zabiła go właśnie Elizabeth... i to na moich oczach! Miałem szczęście, że mnie nie zobaczyła. Byłem w kryjówce, by zobaczyć, co ona takiego robi. Musisz powiadomić Zakon Feniksa, a przede wszystkim Harry'ego Pottera. Podsłuchałem jej rozmowę z jakimś nieznanym mi mężczyzną. Rozmawiali o Harrym, a nie było to nic dobrego! Nie wiem, co robić, synu. Ty musisz coś z tym z robić! Powiadom Zakon Feniksa, w końcu w nim byłeś kiedyś.

Pozdrawiam

Twój ojciec,

Andrew Pettrigrew


Glizdogon trząsł się. Musiał coś zrobić. Kochał ojca, siostrę zresztą też, ale Eliza zawsze chciała, by wybrał dobrą drogę, a sama wybrała źle. Po namyśle postanowił dostać się do Hogwartu. Wstał, zmienił się w szczura i ile sił w nogach, tylko sobie znanymi drogami, wybiegł z budynku, a potem, wciąż pod postacią szczura, pobiegł do lasu u podnóża Dworu, stamtąd do punktu deportacyjnego w Zakazanym Lesie. Mając nadzieję, że spotka kogoś z Zakonu. Musiał znaleźć chłopaka! Biegł, ile sił w nogach nie oglądając się za siebie. Nagle zdał sobie sprawę, że Harry jest nauczycielem OPCM-u, więc pognał do gabinetu tegoż przedmiotu.

~~*~~

Tymczasem...

Harry i Eleine kochali się na łóżku Pottera, w jego sypialni, gdy nagle usłyszeli jakiś hałas. Wstali, ubrali się w pośpiechu i wyszli. W gabinecie było niepokojąco cicho.

- Wydawało nam się – powiedział zielonooki, ale zamarł, bo gdy się odwrócił zobaczył nie kogo innego, jak Glizdogona! – Peter? Co ty tu robisz? – zdziwił się młodzieniec – Chcesz bym dostał zawału przez ciebie?!- Harry, musisz zwołać Zakon Feniksa, i to teraz! Mam... mamy mały problem! – człowieczek dyszał ze zdenerwowania.- Jak mały? – W odpowiedzi, Glizdogon podał Potterowi list od swojego ojca. Gdy Harry czytał owy list, z każdym wersem jego oczy były coraz bardziej okrągłe. Po chwili wyprostował się i powiedział – Eleine, powiadom naszych przyjaciół i twoje siostry oraz Minerwę, a ona z kolei niech powiadomi starszych członków Zakonu. Niech przyjdą do Kwatery Głównej. Jak będą pytać o, co chodzi, to odpowiedz, że sama nie wiesz, o co mi chodzi, rozumiesz? – powiedział zdenerwowany.

- Tak jest, szefie! – odpowiedziała dziewczyna, salutując.

- Peter, czy Voldemort wie, że cię nie ma we Dworze? – spytał Harry, gdy niebieskooka wybiegła z pomieszczenia.

- Nie. Śpi.

- Przynaj... – nagle jęknął – Co takiego!? Śpi!? To by znaczyło, że być może nas... NIE! MNIE może podsłuchiwać i wie, co chcę teraz zrobić! – Harry chodził w tę i z powrotem. Blizna lekko go swędziała. 'Co robić? Co robić?! Jeśli pojawię się w Kwaterze, on się dowie, gdzie się ona znajduje!'. Na potwierdzenie jego słów blizna zabolała go jeszcze bardziej.
- A może użyj Oklumencji i zablokuj umysł? – zaproponował Peter.

- Wiesz, kiedyś cię ucałuję za takie teksty – powiedział z bladym uśmiechem Wybraniec – Dobra, wracaj tam i zrób coś, by nie mógł nic zrobić, a najlepiej go uśpij! Zrób cokolwiek, by nie mógł podsłuchać tego zebrania, by był czymś innym zajęty, tylko nie mną. Zgoda? – poprosił dowódca.

- Dobra – I już miał wyjść, gdy Potter zatrzymał go, powiedziawszy:

- Deportuję cię tam.

- Ale ja...- Zaufaj mi. Mogę się deportować z terenu zamku. Więc jak? Gotów? – mężczyzna popatrzył na niego i kiwnął głową. I już ich nie było. ~~*~~

Czarny Pan właśnie się zbudził ze snu, a nie był zadowolony z tego, co zobaczył i usłyszał.

- Peterze Pettigrew... Pożałujesz tego! Zdradziłeś mnie! Dostaniesz taką karę, jakiej nikt nigdy nie dostał! – W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Lord nie miał teraz ochoty na towarzystwo, ale przemógł się i powiedział zimnym głosem – Wejść – Do środka weszła kobieta o słomianych, do łopatek włosach. Miała ciemne, prawie czarne oczy. Coś się w nich czaiło i nawet taka osoba jak Voldemort nie mógł rozszyfrować co, to takiego – Witaj, Lordzie. Nazywam się Elizabeth Loreine Natalie Pettigrew i postanowiłam przyłączyć się do ciebie z własnej woli – Lord usiadł w fotelu z wrażenia.

- Pettigrew? Czy Peter Pettigrew jest twoim krewnym? – zapytał.

- Jest on moim młodszym bratem – wyjaśniła.

- Jesteś inna niż Glizdogon – zauważył Czarny Pan. Ledwo to powiedział i zerwał się z fotela. Podszedł szybko do okna. Skierował wzrok na błonia – Wiesz co, panno Pettigrew? Masz akurat okazję, by dowieść o swojej lojalności i wstąpić tym samym w moje szeregi – oznajmił Lord, spojrzawszy na nią kątem oka.

- Naprawdę, panie? – zachwyciła kobieta.

- Tak. Zabijesz swego brata – uśmiech kobiety zmienił się diametralnie, lecz po chwili uśmiechnęła się szaleńczo i kiwnęła głową – Snape, sprowadź do mnie Glizdogona!

~~*~~

Na zewnątrz...

Harry i Peter szli szybko ku budynkowi stojącego przed nimi. Nagle Harry coś poczuł. Zatrzymał się i spojrzał w okno, gdzie obecnie mieścił się pokój Lorda.

- Peter, mam złe przeczucia – wyszeptał zielonooki.

- Jak to? Co się stało? - dopytywał się.- Nie wiem dokładnie, ale mam po prostu złe przeczucia. Poczekaj – Harry zacisnął oczy, po czym je otworzył. Spojrzał na okna budynku. Jego wzrok padł na pokój Toma. Zdążył uchwycić końcówkę rozmowy z tego pokoju:

(...) - Jest on moim młodszym bratem – wyjaśniła.

- Jesteś inna niż Glizdogon – zauważył Czarny Pan. Ledwo to powiedział i zerwał się z fotela. Podszedł szybko do okna. Skierował wzrok na błonia – Wiesz co, panno Pettigrew? Masz akurat okazję, by dowieść o swojej lojalności i wstąpić tym samym w moje szeregi – oznajmił Lord spojrzawszy na nią kątem oka.

- Naprawdę, panie? – zachwyciła kobieta.

- Tak. Zabijesz swego brata – uśmiech kobiety zmienił się diametralnie, lecz po chwili uśmiechnęła się szaleńczo i kiwnęła głową – Snape, sprowadź do mnie Glizdogona! (...)

Na zewnątrz...

- Peter, nie możesz tam iść – zawołał Potter, gdy ponownie zacisnął i otworzył oczy, spojrzał na towarzysza.
 
- Jak to? – zdziwił się człowieczek.

- Bo zobaczyłem Voldemorta rozmawiającego z jakąś blond włosą kobietą o ciemnych oczach i... – To Elizabeth, moja starsza siostra. Zmywajmy się stąd! Szybko! Zanim nas zobaczy!- Masz rację. Spadamy – i zawrócili do lasu. Po paru chwilach już ich nie było...

~~*~~
 
W tym samym czasie w pokoju Lorda...

- Cholera jasna!! Zabiję go!! – zaklął głośno Voldemort.

- Panie, co się dzieje? – dopytywała się blond włosa.

- Zwiali! To się stało! POTTER I TWÓJ BRAT ZWIALI MI SPRZED NOSA! Znowu! Dorwę tego smarkacza, choćby miało to trwać stulecia! - warknął pod nosem.

~~*~~
 
W tym samym czasie Harry i Peter stali już w kuchni na Grimmauld Place 12. Dyszeli jakby przebiegli milę.
 
- Harry, co się dzieje? – dopytywała się Aurelia, która była na miejscu i zobaczyła jak się pojawiają pośrodku kuchni – I co ON tu robi?! – zawołała, widząc szczurkowatego mężczyznę. Obaj przybysze usiedli na krzesłach, a ten pierwszy powiedział na wydechu:

- Bądź przez chwilę cicho, Aurelio, to ci wszystko wytłumaczę... Dobrze? – odpowiedział Harry i po chwili opowiadał o swoich nowych zdolnościach i to, co się wydarzyło dzisiaj pod, i w Piekielnym Dworze. Gdy skończył rozpoczął posiedzenie Zakonu.



__________________________________

Od autorki:
To ostatni rozdział w roku 2012. Życzę wszystkim czytelnikom szczęśliwego Wspaniałego Sylwestra i Nowego Dosiego Roku, by ten rok 2013 był dla was (i dla mnie) wspaniały i dobry. Życzmy sobie i innym wielu dobrych rzeczy i miłości. Dziękuję, że wytrwałości. Bądźmy szczęśliwi, że nie zginęliśmy w dniu 21 grudnia 2012 jak zapowiadali starożytni Majowie czy kto tam. :)
Pozdrawiam!
Ala

23 grudnia 2012

Rozdział 16 - Eliksir Druidów

Klik

 

Cofnięto więc z niego zaklęcie uciszenia. Odkaszlnął kilka razy, po czym odpowiedział:

- Jest to zaklęcie Creatroniks – wyjaśnił. Alina, Hermiona, Cassidy i Draco byli w szoku.

- Co to za zaklęcie? – spytał, tym razem niedoinformowany Ron. Wszyscy, a zwłaszcza Cas, spojrzeli na niego, lecz to Alina odpowiedziała. Miała drżący głos:

- To jedno najtrudniejszych i najokrutniejszych czarnoksięskich zaklęć. To zaklęcie jest czystą nienawiścią. Można je zwalczyć tylko jeszcze większą miłością i wiarą. Jest nazywane również Zaklęciem Nienawiści. Żeby je rzucić nie tylko trzeba czuć wielką nienawiść do drugiego człowieka. Przez to zaklęcie trzeba się zmierzyć z rzeczami jakich doświadczyłeś przez całe życie. Musisz pozbyć się własnej nienawiści i własnych uprzedzeń. Nawet Kenule, na które to zaklęcie zostało rzucone nie przeżyli – wyjaśniła. Ron był przerażony tą informacją, jak zresztą wszyscy.

- Jak można znieść to zaklęcie? – spytał Ron.

- Nie ma na nie tarczy – odparła z przerażeniem w oczach i głosie Cassidy.

- Jak to?! Musi być! – wrzasnęła rozhisteryzowana Eleine.

- Przykro mi, ale nie znam żadnego zaklęcia, które pomogłoby Harry'emu Potterowi – powiedziała przepraszającym tonem elfka. Mary, Eleine, Hermiona, Ron i Aurelia spojrzeli na nią z wściekłością. W ich oczach było widać iskierki nienawiści, a zarazem przerażenia i bezradności – Ale jeśli to was pocieszy, to mogę zmodyfikować pamięć Tomowi tak, by was słuchał bez żadnego protestu – wyjaśniła z nadzieją w głosie, żeby tylko się na nią nie rzucili.

- Nie! Nie pozwolę! Mój ojciec was ukaże!! – zawołał wyżej zainteresowany z przerażeniem.

- ZAMKNIJ SIĘ!!! – wrzasnęli wszyscy chórem. Tom III zamilkł.

Wszyscy chodzili od ponad pół godziny w tę i z powrotem.

- Co z lekcjami? Harry jest nauczycielem i musi prowadzić lekcje – przypomniała Alina. Minerwa spojrzała na nią, a potem na innych i odparła:

- Panna Anderson ma rację. Ktoś musi zastąpić Harry'ego na lekcjach. Czy macie kogoś, kto może go zastąpić? – spytała Aurelia. Ron, Hermiona, Marvolo i Alina zamyślili się, a potem nagle Ron zawołał:

- John! On może zastąpić Harry'ego, dopóki nie wyzdrowieje!

- Ale, panie Weasley, Harry i tak nie wyzdrowieje – powiedziała z rezygnacją Cas.

- Przestań! Harry wyzdrowieje! Nie traćmy nadziei i wiary! – odezwała się Alina, i po chwili kontynuowała – Nie zapomnieliście piosenki Tiary Przydziału? – Cas spojrzała na Alinę, po czym podeszła spytawszy Toma III.

- Jakie jest przeciwzaklęcie na Creatroniksa? – Ślizgon popatrzył na kobietę, po czym westchnął i oznajmił:

- Druidzi wiedzą, jak uratować waszego Wybawcę Świata – odparł.

- Co to może być? – spytała Hermiona.

- Skąd mam wiedzieć!? Gdy uczyłem się tego zaklęcia doczytałem się, że przeciwzaklęciem do Zaklęcia Nienawiści jest coś od druidów! Nie doczytałem się dokładnie, bo ojciec zabrał mi wszystkie księgi z przeciwzaklęciami. Uznał, że nie potrzebuję tego – Wszyscy spojrzeli na niego, a potem po sobie. Rozpromienili się. Hermiona wybiegła z gabinetu i zatrzymała się. Rozejrzała się po klasie. W pomieszczeniu byli uczniowie z szóstej klasy. Wzięła głęboki oddech i oznajmiła:

- Lekcji nie będzie. Profesor Potter źle się czuje. Proszę o wyjście i sprowadzenie pana Wilsona i pana Parkera. O tej godzinie przebywają w swoich prywatnych pokojach – i wróciła do gabinetu Harry'ego.

- I co? Gdzie on jest? – spytała Eleine.

- W sali Obrony była szósta klasa. Powiedziałam im, by wyszli, bo nie będzie lekcji i... – nagle przybiegła Ginny razem z Luną. Ta pierwsza spytała:

- Co się dzieje? Dlaczego on jest związany? I dlaczego Harry jest nieprzytomny? – wskazała na Riddle'a, a potem na Harry'ego. Wszyscy spojrzeli na nią, a potem Marvolo podszedł do niej, ale ta zawołała – Nie dotykaj mnie, Riddle! Wiem, kim jest twój ojciec! – Riddle-Gryfon westchnął. Do młodszych dziewczyn podeszła Hermiona. Wyprowadziła je z gabinetu i opowiedziała, co się stało. Po chwili Ginny zakryła twarz, rozpłakała się i wybiegła z pomieszczenia.

- Idź za nią – poprosiła Lunę. Krukonka wyszła.

Gdy Grangerówna wróciła do gabinetu, Aurelia powiedziała:

- Hermiono, sprowadź klasę z powrotem do sali. Lekcja się odbędzie, tylko musimy znaleźć nauczyciela zastępczego.

- Nie, bo lekcja kończy się za pięć minut – odparł Ron, patrząc uprzednio na zegarek. W tym momencie weszli John i Ashe.

- Co się dzieje? – spytał pierwszy.

- Tom Riddle III rzucił Zaklęcie Nienawiści na Harry'ego. Powiedział nam jednak, że można je zdjąć czymś od druidów. Ashe, czy może znasz jakieś zaklęcie druidzkie, które może mu pomóc? – spytała Hermiona z nadzieją. Wilson spojrzał na ciemnowłosego chłopaka i już miał się na niego rzucić, gdyby nie John. Więc Ashe zatrzymał się, westchnął i odparł:

- Nie uczyłem się o druidzkiej magii z dziedziny czarnej oraz przeciwzaklęć. Jeszcze do tego poziomu nie doszedłem. Miałem tego się uczyć dopiero pod koniec tego roku. Sądzę jednak, że wódz druidów coś wymyśli. - oznajmił ze smutkiem.

- A ty, John? Czy znasz jakieś przeciw zaklęcie? – spytała Mary po raz pierwszy się odzywając odkąd Harry wszedł do klasy.

- Hmmm... myślę, że tak, ale... – nie dokończył, bo Eleine zawołała:

- On się trzęsie! Musimy zanieść go do Skrzydła Szpitalnego! – Eleine rzeczywiście miała rację. Harry dostał drgawek, jak w przypadku padaczki. Wszyscy zareagowali. John zaniósł Harry'ego na niewidzialnych noszach do Skrzydła i położył go na łóżku.

- Jest coś, co mogłoby go na jakiś czas uspokoić? Musimy się przecież zastanowić, co robić dalej – spytała zdenerwowana i przerażona Eleine.

- Tak. Mam tu eliksir uspakajający i przeciwbólowy z dziedziny starożytnej magii. One mogą mu pomóc na całą dobę. Trzeba mu je podawać regularnie, dopóki go całkowicie nie wyleczymy – powiedział John.

- To dobrze, ale też potrzebujemy...

- JEŚLI uda nam się go wyleczyć – zaznaczył Ashe akceptując pierwsze słowo.

- Kto jest chętny na to, by zastąpić Harry'ego na jakiś czas? – spytała Aurelia. Wszyscy popatrzyli na siebie, potem gdzieś w bok. Trwali tak kilka chwil (Harry przestał się już trząść), a potem odezwała się Cas:

- Ja zastąpię Harry'ego – powiedziała.

- Nie, Cassidy, nie możesz. Jesteś królową elfów i musisz być w swoim królestwie, a nie tu. Czy ktoś inny się zgadza na to stanowisko? – spytała Aurelia.

- Ja, mamo – odezwała się Hermiona. Kobieta spojrzała na nią i spytała:

- Jesteś pewna, kochanie? Może chcesz pomocy Mary lub Eleine? – zaproponowała.

- Przydałoby się, ale po zastanowieniu uważam, że Marvolo, Draco i Ron by się do tego nadawali. Co wy na to chłopaki? – Trzej młodzieńcy spojrzeli na siebie, a potem powiedzieli zgodnie:

- Zgadzamy się.

- Więc uzgodnione. Eleine, Mary, Hermiona, Marvolo, Ron i Draco będą zastępować Harry'ego, dopóki nie wyzdrowieje. Jedną klasę wspólnie będziecie uczyć. Trzeba powiadomić Minerwę – I wyszli.


~~*~~


Niedługo potem...

Field of Hope
Taką nazwę nosiła wioska druidów w południowej części Anglii. Mieściła się ona w lesie z mieszanymi gatunkami drzew. Młodzieniec o słomianych włosach szedł ścieżką, aż do jej końca. Miał na sobie szmaragdową pelerynę z kapturem. Po jakimś czasie natknął się na dwóch druidów. Jeden z nich podszedł do niego i spytał, celując w niego kuszą.

- Kim jesteś, co tu robisz i w jakiej sprawie tu przybyłeś? – spytał.

- Jestem Ashe Wilson i przybyłem w ważnej sprawie do wodza Białych Druidów – odpowiedział.

- Ashe! Jak miło cię widzieć! Proszę, wejdź. Czuj się jak u siebie w domu – zawołał drugi. Idąc za nimi doszedł do wielkiego i drewnianego ogrodzenia koloru żółto-zielonego pokrytego mchem. Gdy wszedł ukazał się mu przepiękny widok. Wszędzie były domy druidów, niewielki plac z posągami ważnych i legendarnych druidów. No i oczywiście mieszkańcy w długich różnokolorowych płaszczach i szatach. Szedł środkiem między owymi domami, aż do ostatniego na wprost nich. Weszli do środka. W wymyślnym tronie siedział mężczyzna na oko 40 lat. Miał na sobie beżową szatę w zielone listki.

- Och, Ashe, jak miło cię widzieć ponownie. Co cię do mnie sprowadza? – spytał wódz tubalnym głosem. Ashe popatrzył na niego i odparł ze smutkiem:

- Panie, przyszedłem w sprawie Harry'ego Pottera. Został dziś zaatakowany podczas zajęć z siódmą klasą przez jednego z uczniów – wyjaśnił.

- A cóż takiego mu się takiego stało? – spytał zdziwiony wódz.

- Widzisz panie, jeden z jego rówieśników rzucił na niego czarno magiczne zaklęcie – wyjaśnił.

- Co to za zaklęcie? – spytał, wstając.

- Creatroniks, bardziej znane jako Zaklęcie Nienawiści. - odparł.

- Myślę, że mu pomogę. Tak się składa, że moja szwagierka zrobiła nie dawno pewien eliksir. Skład jest znany tylko nam, druidom – odparł.
 
- Naprawdę, panie? – spytał uradowany, również wstając. Wódz uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał, mówiąc:
 
- Dam ci eliksir dla pana Pottera, lecz potrzebujesz jeszcze jednego ważnego składnika. Zdobycie go będzie trudne – Ashe zbladł i spytał:
 
- Co to za składnik? - Starszy mężczyzna popatrzył na młodszego i odparł:
 
- Potrzebujesz cząstki najbardziej w świecie znienawidzonej osoby. Czy znasz taką osobę, której Wybraniec nienawidzi? – zapytał.
 
- Oo, tak! – zawołał.
 
- Cudownie! Heliar, przynieś ten eliksir – rozkazał. Heliar okazał się kolejnym druidem. Ledwo co wódz mu rozkazał ten wyszedł. Wrócił po kilku minutach. Podał wodzowi specyfik, a ten Ashe'owi.
 
- Dzięki, panie! Naprawdę dzięki! Zaniosę go natychmiast do Hogwartu i dam Harry'emu!
 
- Poczekaj jeszcze chwilę, Ashe – mężczyzna zatrzymał się w pół drogi i spojrzał na wodza – Gdy podasz panu Potterowi specyfik zadziała on dopiero po 48 godzinach od momentu zażycia go. Chłopak musi odpoczywać przez ten czas. Rozumiesz? – zastrzegł wódz.
 
- Rozumiem. Czy są jakieś skutki uboczne? – dopytywał się młodzieniec.
 
- Nie... ale są pozytywne. Pan Potter nie tylko wyzdrowieje, ale też będzie miał zdolności. Będzie odpory na takie typu zaklęcia czarno magiczne, jakie rzucił ten jego rówieśnik – odparł z uśmiechem.
 
- To wspaniale! Dzięki, wodzu! Jest wspaniałomyślny i miłosierny! Dzięki, dzięki... – nie dokończył, bo mężczyzna wyprowadził go z pomieszczenia i zaprowadził do wrót.
 
- Idź, proszę i pomóż swojemu przyjacielowi – Ashe uśmiechnął się i aportował się na błonia Hogwartu.
 

~~*~~

Była już noc, gdy Ashe biegł ile sił w nogach do zamku Hogwart. Poszedł najpierw do gabinetu Harry'ego, gdzie przebywali zdenerwowani Hermiona z Draco i oznajmił podnieconym głosem:
 
- Mam eliksir, który pomoże Harry'emu! – zawołał od progu, dysząc.
 
- To cudownie! – zawołali jednocześnie.
 
- Trzeba natychmiast mu go podać. Chodźmy – i poszli. Po drodze Hermiona zawiadomiła Alinę, Rona, swoje siostry i brata, ich matkę, a także Cassidy i McGonagall. Przybyli, dopiero gdy Draco, Hermiona i Ashe właśnie podchodzili do łóżka Harry'ego.
- I co? Wyzdrowiał? – dopytywała się Mary.
 
- Właśnie podajemy mu specyfik – odparł Ashe. Wszyscy stanęli wokół łóżka zielonookiego. Blondyn właśnie chciał wlać owy specyfik do ust młodego nauczyciela, gdy nagle... zamarł i zakorkował fiolkę, w której on był – Zapomniałem o czymś – wyszeptał.
 
- Co? O czym zapomniałeś, Ashe? – spytała się pani Parker.
 
- Widzisz, Aurelio, wódz poinformował mnie, że eliksir będzie działał, gdy doda się do niego jeszcze jeden istotny składnik – wyjaśnił.
 
- Jaki? – dopytywały się siostry.
 
- Jest to "Cząstka najbardziej w świecie znienawidzonej osoby". W tym przypadku dla Harry'ego – wyrecytował. Wszyscy spojrzeli po sobie i kiwnęli jednocześnie głowami, wiedząc o kogo chodzi:
 
- Voldemort – powiedzieli zgodnie.
 
- Jak mu odbierzemy... np: krew? – spytał Ron.
 
- Myślę, że ktoś z nas musi do niego iść i ją odebrać – zaproponowała Eleine.
 
- Ale kto tam pójdzie? To czyste samobójstwo – rozlegało się pytanie.
 
- Ja pójdę – odezwała się po chwili namysłu Hermiona.
 
- NIE! Nie pójdziesz tam! To niebezpieczne! Mógłby cię porwać! – zawołała jej matka.
 
- Przestań, mamo!! Jestem dorosła!! – krzyknęła.
 
- To nie ma nic do rzeczy!! – protestowała jej matka.
 
- Przestańcie obie!! Ja tam pójdę z Johnem!! - zawołał stanowczo Ashe i wyszedł, a w jego ślady młody Parker, zostawiając za sobą zdezorientowanych uczniów, dyrektorkę i panią Parker.
Wyszli z zamku, kierując się do Zakazanego Lasu. Stamtąd deportowali się do lasu blisko miejsca swego celu. Szli cichaczem do ciemnego budynku. Mieli szczęście, że było grubo po północy, bo wszyscy Śmierciożercy albo spali u siebie w domu lub w Koszmarnym Dworze, lub właśnie tu, w Piekielnym Dworze. Szli korytarzem na piętro do pokoju Lorda. Nasłuchiwali przez chwilę, a potem weszli najciszej, jak mogli do sypialni Riddle'a. Podeszli do jego łóżka. Mieli szczęście, że spał jak kamień. Ashe wyjął sztylet i podszedł do czerwonookiego, ale jak to było z Czarnym Panem, nawet podczas snu był czujny. Więc natychmiast wstał, wyjął różdżkę i wycelował w nich... mając zamknięte oczy. Dziwnie to wyglądało.
 
- Kim jesteście, co tu robicie i jak tu weszliście? – Obaj młodzieńcy spojrzeli na siebie. Porozumiewawczo i w mgnieniu oka rzucili się na mężczyznę. Zanim Ten się zorientował już był związany – Czego chcecie?! – (już był rozbudzony).
 
- Zamknij jadaczkę, Tom! – warknął John na niego w mowie węży. Ten wytrzeszczył oczy na niego i umilkł. Związali mu też oczy.
 
~ Co robimy? ~ zapytał Ashe telepatycznie towarzysza.
 
~ A jak myślisz? ~ spytał Parker, również odzywając się telepatycznie.
 
~ Co mu zabieramy? ~ w odpowiedzi John odezwał się na głos:
 
- Myślę, że zabierzemy mu, to samo co on Harry'emu kilka lat temu. Krew – Lord był wystraszony, ale nie tak jak w obliczu śmierci.
 
- Popieram – odparł Ashe również na głos i wziął się za robotę. Trwało to kilka chwil. Gdy fiolka była napełniona, John wyjął drugą i napełnił ją.
 
- John, co robisz? Przecież potrzebujemy tylko jedną fiolkę jego krwi – zdziwił się Ashe.
- Myślę, Ashe, że się nam to przyda już wkrótce. Nie wiem kiedy, ale mam przeczucie, że już niedługo będzie nam ona potrzebna w innym celu. – odparł John.
 
- Czy ja dobrze usłyszałem? Nazywacie się Ashe Wilson i John Parker? – spytał Lord. Żaden z nich nie odpowiedział, gdyż byli już przy wyjściu – Hej! Rozwiążcie mnie! – Ashe spojrzał na niego i już miał to zrobić, gdyby nie John.
 
- Zostaw go, proszę – Ashe westchnął i poszedł za towarzyszem.
 
- Ej, wy! ROZWIĄŻCIE MNIE!! – ryknął.
 
Szli korytarzami, aż do lasu. Stamtąd deportowali się do Zakazanego Lasu, a potem poszli do Skrzydła Szpitalnego. Na łóżku szpitalnym leżał bezwładnie ciemnowłosy młodzieniec. Wszyscy najwyraźniej poszli spać. Obaj podeszli do niego. Szybko i bez żadnych ceregieli podali mu eliksir, dodając uprzednio krew Voldemorta do eliksiru. Harry tylko na chwilę się obudził, ale równie natychmiast zasnął.
 
- Co teraz robimy? – spytał cicho John.
 
- Zaczekajmy z tym do rana, jest dość późno. Rano powiadomimy całą szkołę na śniadaniu o stanie jego zdrowia – zaproponował Ashe.
 
- Zgoda. Chodźmy więc – I wyszli.

~~*~~

Następnego dnia, przy śniadaniu John i Ashe powiadomili całą szkołę, że Harry trochę lepiej się czuje, ale musi jeszcze trochę pobyć w Skrzydle i, że można już go odwiedzać. Na tę pierwszą wiadomość wszyscy odetchnęli z ulgą.
 
Po zajęciach gdzieś około 15:30, wszyscy przyjaciele Pottera (Ron, Hermiona, Eleine, Mary, Marvolo, Ginny, Luna i Draco) pognali do Skrzydła Szpitalnego i pytali się o zdrowie zielonookiego. Odpowiadał, że dobrze. Potem spytał się, co mu pomogło.
 
- Spytaj Johna i Ashe'a, to oni ci pomogli – padła odpowiedź z ust Dracona. Harry najpierw spojrzał na czarnowłosego, a potem na blondyna, a następnie spytał:
 
- John, powiedz co...? – nie dokończył, bo ten powiedział:
 
- Spytaj Ashe'a – powiedział, pokazując na niego. Harry spojrzał na wyżej wymienionego. Ten odpowiedział:
 
- Pomógł ci eliksir. Dostałem go od wodza Białych Druidów wczoraj w nocy, ale problem polegał na tym, że brakowało jeszcze jednego istotnego składnika.
 
- Jakiego? – spytał zaskoczony Potter.
 
- Krwi Voldemorta – odparł Ashe.
 
- Ty chyba żartujesz!? – Harry był tak przerażony, że o mało nie spadł z łóżka.
 
- Spokojnie, Harry. Ten eliksir nie ma żadnych negatywnych skutków ubocznych – Wszyscy naraz odetchnęli z ulgą, a już zwłaszcza wyżej zainteresowany – Ale ma pozytywne – dodał spokojniej.
- Jakie? – spytała tym razem Hermiona.
 
- Tego nie wiem, ale wiem, że będziesz miał uodpornienie od zaklęć czarno magicznych, podobnych do Creatroniksa, ale reszta – tu wzruszył ramionami – nie mam pojęcia. Wiem tylko, że będą to jakieś zdolności, ale jakie, tego nie wiem – Parker spojrzał na Harry'ego, coś zauważywszy – Harry, czy mi się wydaje, że nie nosisz okularów? – Ten przejrzał się w lusterku, które nosił z przyzwyczajenia. Faktycznie, widział dość dobrze! I nie potrzebował okularów!

16 grudnia 2012

Rozdział 15 - Zebranie Zakonu i niespodziewny obrót wydarzeń

Klik

 

Podczas obiadu Harry powiadomił McGonagall o zebraniu Zakonu Feniksa w Kwaterze Głównej. Obiecała przyjść najszybciej, jak to możliwe. Skierowali się do gabinetu dyrektorki, by stamtąd przenieść się do Londynu. Na miejsce przybyli punktualnie, gdyż właśnie schodzili się pierwsi członkowie wyżej wymienionej organizacji. Wszyscy usiedli przy stole i czekali na słowa dowódcy.


- Moi drodzy, mam dla was złe wieści. Jak wiecie jestem Śmierciożercą. Poprzedniego wieczoru, zaraz po uczcie przybyłem na wezwanie Riddle'a. Dał mi polecenie, bym mu uwarzyć skomplikowany eliksir, który może uwarzyć tylko Podwójny Dziedzic o czystym sercu, a on twierdzi, że to ja jestem tym Dziedzicem. Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co dokładniej chodzi z tym Dziedzicem? – oświadczył. Na jego pytanie odpowiedziała dyrektorka, mówiąc:
- Harry, on mówił prawdę. Naprawdę jesteś Podwójnym Dziedzicem. Dziedzicem Salazara Slytherina i Godryka Gryffindora. Chyba wiesz, dlaczego właśnie Salazara? – spytała dyrektorka. Harry zamyślił się.


- Masz rację, Minerwo. Voldemort pozostawił we mnie cząstkę samego siebie, gdy miałem rok i... – zamarł, bo zdał sobie sprawę z tego co właśnie powiedział. Potem opadł na krzesło (bo chodził w tę i z powrotem) i walnął się w czoło – Na brodę Merlina! Zostawił we mnie cząstkę samego siebie! A to znaczy, że… że jestem jednym z horkruksów! – dyszał ciężko.


- Harry, co się dzieje? – młodzieniec spojrzał na Mary, która zadała pytanie. Kompletnie zapomniał dziewczętom powiedzieć o nich.


- Słuchajcie, muszę wam powiedzieć o czymś – westchnął i kontynuował – Widzicie, profesor Dumbledore powierzył mi misję niedługo przed śmiercią. Wiecie czym jest horkruks? – wszyscy kiwnęli głowami, więc chłopak mówił dalej – Voldemort stworzył sobie ich siedem. Tak, siedem. Dwa z nich już zostały zniszczone. Zostało więc jeszcze pięć w tym ja i sam Voldemort. Lecz, by gada zabić trzeba najpierw zniszczyć jego horkruksy, ale trzeba też mieć wyjątkową moc, by zabić tak potężnego czarnoksiężnika, jakim jest Lord Voldemort. Taką moc mam ja – oświadczył z żalem.


- Co to za moc? – dopytywał się Moody. Harry spojrzał na niego, po czym rozejrzał się po wszystkich. Stwierdził w myślach, że nikomu nic nie powiedzą. Postanowił powiedzieć im też o przepowiedni. Zaryzykował i wyrecytował, po czym dodał.


- Jest to przepowiednia dotycząca mnie i Voldemorta. Sami domyślcie się szczegółów. Remusie, ty razem z moimi rodzicami, Syriuszem i Glizdogonem znaliście treść całej przepowiedni. Dumbledore powiedział waszej piątce o niej, no i o horkruksach – Remus kiwnął głową.


- Tak, to prawda, Harry. Albus kazał nam, Huncwotom oraz Lily i jej siostrom przysiąc nikomu o tym nie mówić. Harry, powiedz, do czego ma służyć ten eliksir? – spytał. Potter uśmiechnął się blado.


- Nie uwierzycie mi.


- Spróbujemy – powiedziała Aurelia pocieszająco. Młody nauczyciel wziął głęboki uspakajający oddech i odpowiedział:


- Najpierw powiedział mi o nim Voldemort, a potem wyszczególnił... Severus. Nosi on nazwę: Elixir of Resurrection.


- Eliksir Wskrzeszenia – wyszeptała Aurelia. Harry skinął głową.


- Sprawia, że każdy, kto go wypije staje się nieśmiertelny, może też ożywiać zmarłych – Wszyscy się wystraszyli – Musimy coś zrobić. Riddle wymusił na mnie żebym uwarzył go w Piekielnym Dworze, ale ja chcę wskrzesić rodziców. Postanowiłem więc uwarzyć eliksir i przechytrzyć Voldemorta, ale potrzebuję tych składników. Pójdę po recepturę do Dworu i wyruszymy w drogę. Jeśli te składniki są łatwe do zdobycia to będzie łatwo go uwarzyć... Chyba. Ktoś powinien pójść ze mną – oznajmił.


- My pójdziemy – odezwali się jednocześnie: Troje Parkerów, panna Granger i czwórka Weasley'ów. Było do przewidzenia, że pani Weasley się zbuntowała.


- Nie pozwalam! Wy chłopcy jesteście pełnoletni i możecie iść, ale ty, Ginny nie! - zapiszczała kobieta.


- Pani Weasley, niech mnie pani przez chwilę wysłucha! – zawołał głośno Harry, nim Ginny zdołała otworzyć usta. Kobieta umilkła. Harry wziął kolejny głęboki oddech i powiedział do kobiety, siląc się na spokój – Ron, Hermiona i Ginny byli ze mną w Ministerstwie Magii. Walczyli przeciwko Śmierciożercom. I to dwukrotnie. Raz, właśnie w ministerstwie, a drugi podczas ataku Śmierciożerców na pociąg. Jeszcze do szczęścia tego było mało – tu podniósł głos, bo kobieta chciała mu przerwać – zarówno jak i Luna Lovegood oraz Neville Longbottom, Ron, Hermiona i Ginny oraz wielu innych starszych uczniów wstąpili do Gwardii Dumbledore'a, którą założyłem wraz z Ronem i Hermioną. Niech pani przestanie tak się zamartwiać o swoje dzieci i męża, a zwłaszcza o mnie, bo to jest bezsensowne i nieskuteczne. To, że Ginny ma jeszcze 16 lat nie znaczy, że ma pani ją prowadzić wciąż za rączkę jak małe dziecko. Molly – zwrócił się do kobiety łagodnym głosem – Ginny nie długo osiągnie pełnoletność i w swoim czasie będzie musiała odejść z domu. I jeszcze mało tego Ginny potrafi się bronić jak lwica. Mamy ciężkie czasy, Molly. Będziemy się zamartwiać śmiercią naszych bliskich po wojnie! A teraz uspokój się i pozwoli im iść, bo i tak nie zdołasz ich zatrzymać. Powtarzam: Ginny potrafi się bronić, co udowodniła będąc w Gwardi – przerwał na chwilę, by złapać oddech, potem powiedział już spokojniejszym tonem – Nie zapomniałaś, że przyjąłem stanowisko nauczyciela OPCM , pomimo że jestem niedoświadczony i za młody na nauczanie młodszych od siebie? Obiecuję, że pod koniec roku wszystko się skończy – Kobieta nie skomentowała tej sugestii. Stała ze zwieszoną głową milcząc. Harry dopiero teraz zwrócił się do przyjaciół uśmiechnął się. Oni patrzyli na niego z rozdziawianymi ustami. Byli w szoku, a zwłaszcza Ron, Ginny, Fred, George, Bill, Charlie i Percy – Pomożecie mi znaleźć składniki do tego eliksiru? – spytał jak gdyby nigdy nic. Lecz oni nie odpowiedzieli – No co? – Ron popatrzył na przyjaciela, po czym stwierdził:


- Harry, nakrzyczałeś na naszą matkę. Nie wybaczyłbym ci, gdybyś nie był moim przyjacielem, ale nim jestem i ci wybaczam – oświadczył.


- Ron! - krzyknął pan Weasley, ale Ron nie zwrócił uwagi na jego głos. Przyjaciele postanowili zastanowić się nad tym wszystkim w szkole. Deportowali się jednocześnie.


~~*~~

Niedługo potem...

Z siódmą klasą Harry miał mieć lekcje w poniedziałki, środy i piątki. Najgorsze jednak w tym było to, że McGonagall podwoiła godziny Obrony, zaklęć, KP, LCM, GD i OPŚ. Harry chodził tylko na LCM (w soboty), a resztę zajęć prowadził z przyjaciółmi. Jeśli chodzi o Nicka Dumbledore'a, to między nim a Harrym z dnia na dzień rodziła się coraz większa niechęć i nienawiść, a w przypadku Dracona Malfoy'a wręcz przeciwnie. Przyjaźń wzrastała z dnia na dzień. Lecz do listy wrogów Harry'ego doszła kolejna osoba.

Pierwsza lekcja OPCM...

Harry był zdenerwowany. Bał się pierwszej lekcji z siódmą klasą, z której odszedł, gdy tylko zgodził się na to stanowisko. Powodem byli dwaj nowi uczniowie owej klasy: Marvolo i Tom III Riddle'owie.

- Wiadomo, kto ich tak nazwał, ale czemu? – zastanawiał się na głos młodzieniec, gdy szedł korytarzem na lekcję z tą klasą. W końcu stanął przed drzwiami swojej sali, wziął głęboki oddech, otworzył je i wszedł. Wszyscy zwrócili ku niemu twarze. Klasa była, o dziwo, spokojna. Nawet Ślizgoni siedzieli cicho, może to za sprawą Dracona? Harry był tak zaskoczony tą ciszą, że na chwilę przystanął. Zauważył pocieszające spojrzenia przyjaciół, lekko się uśmiechnął i rozluźnił. Podszedł do biurka i usiadł. Po chwili odezwał się – Dla mnie jest to dość dziwne uczucie, gdy się uczy swoich kolegów – powiedział cicho, ale wyraźnie. Kilkoro uczniów zachichotało – Dobra, wiem, czego się uczyliśmy w ubiegłym roku, więc najpierw zaczniemy od przypomnienia co zapamiętaliście w ciągu sześciu lat. Mówię do tych, którzy nie chodzili na spotkania GD – nauczyciel spojrzał znacząco na swoją organizację – Dobrze, więc, dobierzecie się w mieszane pary. Panie Riddle, powiedziałem: mieszane, więc proszę znaleźć sobie innego partnera lub partnerkę z innego domu. Mówię do twojego brata, Marvolo – powiedział Harry, widząc jak Tom III podchodzi do Dracona. Marvolo spojrzał na nauczyciela, a w międzyczasie zielonooki odsunął ławki i krzesła pod ścianę, by zrobić miejsce na pojedynki. Jak było do przewidzenia, Neville nie miał pary. Potter ulitował się nad Gryfonem i podszedł do niego – Neville, ja będę twoim partnerem. Dobrze, najpierw sprawdzimy, jak wam idzie zaklęcie Expelliarmus – powiedział Harry. W tym momencie rozległ się krzyk, a potem, zanim Harry się zorientował, co się dzieje, poleciał w tył. Uderzył z inmetem w ścianę. Upadł na posadzkę, mdlejąc.

- Ty idioto! Coś ty zrobił?! – wrzasnął Marvolo do swego brata.

- Zamknij się, półgłówku! To nie twoja sprawa! – W tym momencie podbiegli do Ślizgona i nieprzytomnego nauczyciela: Ron, Hermiona, Mary, Eleine i... o dziwo Draco. Eleine sprawdziła puls Harry'ego.

- Żyje – powiedziała, odetchnąwszy z ulgą. Po czym wstała i odwróciła się ku Riddle'om i wrzasnęła na cały głos, aż szyby się zatrzęsły o mało się nie roztrzaskując – RIDDLE, TY KRETYNIE OD SIEDMIU BOLEŚCI!! Dlaczego zaatakowałeś Harry'ego?! Nie dałeś mu nawet cienia szansy, by się obronić! Gdy się obudzi, dostaniesz od niego szlaban na kilka miesięcy! Możesz być pewien, że McGonagall dowie się o tym! Masz szczęście, że wciąż żyje! – wrzasnęła.

- Właśnie, Parker, gdy się obudzi – zadrwił Tom, akceptując słowo "gdy".

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał jego bliźniak. Tom nie odpowiedział, tylko zrobił dwa kroki do Pottera. Zanim się nad nim pochylił, stanęła przed nim cała klasa z Ronem, Hermioną, Draconem, Eleine, Mary i Marvolem na czele. Tom III patrzył na nich po kolei.

- Głupcy! Pożałujecie tego! – wrzasnął.

- Zagrodźcie mu wyjście, i niech ktoś pójdzie po dyrektorkę! – zawołała Hermiona.

- O nie, Granger! Co to, to nie! – Tom ruszył ku drzwiom klasy. Wszyscy z Gwardii (prawie cały Gryffindor) na czele z Erniem, Susan, Draco, Eleine i Mary stanęli przed drzwiami frontowymi wychodzącymi na korytarz. Ron, korzystając z okazji, wybiegł z sali i pognał do gabinetu dyrektorki. Seamus i Dean chwycili Ślizgona za ramiona, a Neville związał go mocno. Czekali w ciszy. Ciszy, jeśli nie liczyć niemych wrzasków Toma, bo Hermiona rzuciła na niego zaklęcie Silencio.

Po pięciu minutach dyrektorka weszła do sali, wołając od progu:

- Co się tu dzieje? – spytała na przywitanie.

- Pani dyrektor, mój brat rzucił na profesora Pottera jakieś zaklęcie i nie wiemy jakie, gdyż użył go niewerbalnie i bez różdżkowo – wyjaśnił Marvolo.

- Twój brat? – zdziwiła się kobieta.

- Tak. Jest tam – wskazał na drugi koniec sali. Oparty potylicą o biurko siedział Ślizgon ze zezłoszczoną miną. 'Widziałam kiedyś tę twarz... Ale gdzie?'. Spytała samą siebie w myślach.

- Jak się nazywacie? – spytała się go.

- Ja mam na imię Marvolo, a mój brat Tom, a nasze nazwisko to: Riddle – odparł blond włosy.

- Pani dyrektor, myślę, że powinniśmy zająć się Harrym, a nie Riddle'ami – zauważyła Hermiona.

- Dobrze. Zanieście Toma Riddle'a do lochów – zażądała kobieta.

- Ja mam lepszy pomysł, pani dyrektor – odezwał się Ron.

- Niby jaki? – spytała Mary. Weasley popatrzył na wszystkich. Po czym powiedział do swojej dziewczyny:

- Hermiono, pamiętasz, jak byłem pod wpływem jakiegoś uroku? – dziewczyna kiwnęła głową – Dobrze. Mam pomysł. Zanieście Harry'ego do jego gabinetu i tego gnidę również – wskazał na Riddle'a-Ślizgona.

- Co chcesz zrobić? – spytała Mary.

- A jak myślisz? – Ciemnowłosa zamyśliła się na chwilę, ale nic nie powiedziała. Tymczasem Ron skierował się do gabinetu swojego przyjaciela. Podszedł do kominka, wziął szczyptę proszku Fiuu i zawołał w stronę ognia, wrzucając owy proszek w płomienie – Aurelio, pozwól na chwilę do gabinetu Harry'ego w Hogwarcie – Ogień w kominku zahuczał i wzniósł się ponad rudzielca.

Kilka chwili później w gabinecie pojawiło się "odbicie" Mary.

- Słucham, Ron, co się dzieje? – spytała.

- Oj, dzieje się, dzieje – powiedziała ponurym, a zarazem grobowym głosem Hermiona wchodząc do gabinetu z równie grobową miną. Kobieta spojrzała na córkę i uśmiechnęła się, ale mina natychmiast jej zrzedła, gdy zobaczyła twarze całej klasy siódmej oraz dyrektorki.

- No, co się dzieje? – Wszyscy spojrzeli na nią, a potem na Rona. Rudzielec popatrzył na kobietę i powiedział tylko:

- Przynieście ich obu – rozkazał. Dean i Seamus przyprowadzili lekko wyrywającego się Toma, a Eleine przy lewitowała nieprzytomnego Harry'ego.

- Na Merlina! Harry! Co się mu stało?! – zaczęła histeryzować starsza Parker. Ron westchnął. Spojrzał na klasę i oznajmił:

- Niech zostaną: profesor McGonagall, Hermiona, Aurelia, Mary, Eleine, Marvolo i Draco, a reszta niech wyjdzie – Uczniowie, prócz wyżej wymienionych, wyszli.

- No więc, o co chodzi? – spytała już nie na żarty przerażona Aurelia. Hermiona opowiedziała cały przebieg lekcji, poczynając od wejścia Harry'ego do klasy, a kończąc na tym, gdy przybyła dyrektorka – To straszne! Muszę powiadomić Cassidy! – Jak powiedziała, tak zrobiła. Wrzuciła garść połyskującego proszku Fiuu w płomienie kominka, włożyła głowę do ognia i zaczęła rozmowę z Cassidy. Była ciut zdekoncentrowana i zdenerwowana. Rozejrzała się w koło.

- Mamo, czy poinformowałaś Cassidy o całej sytuacji? – spytała Hermiona. Ta spojrzała na nią i odpowiedziała:

- Tak, Hermiono. Cas wie o całej sytuacji, jaka wydarzyła się w klasie – w tym samym czasie blond włosa kobieta podeszła do Toma III i spytała:

- Jakiego zaklęcia użyłeś na Harrym Potterze? – Ślizgon spojrzał na nią, a potem odwrócił głowę w drugą stronę, dając do zrozumienia, że nie powie. Eleine podeszła do niego szybkim krokiem. Chwyciła go za włosy i warknęła – o dziwo w mowie węży:

- Gadaj! Jakie zaklęcie rzuciłeś na Harry'ego? Jeśli nie odpowiesz rzucę na ciebie tak potężną klątwę, że się nie pozbierasz! I nawet nasz ojczulek cię nie uratuje! – Wszyscy, prócz Dracona i Rona zrozumiali, co powiedziała niebieskooka, a ci tylko wytrzeszczyli na nią oczy.

- Co ona powiedziała? – zwrócił się Draco do Mary. Odpowiedział jej inny głos, którego nigdy w życiu nie słyszała:

- Zagroziła mu klątwą i jak mniemam śmiercią – Wszyscy się obejrzeli. Była to Alina Anderson.

- Znasz mowę węży? – zdziwiła się Cassidy.

- Pani Snape, to nie jest czas, miejsce, ani temat na pogawędkę o tym, kto zna, a kto nie zna mowy węży. Zajmijcie się lepiej Riddlem i Harrym. Nasz nauczyciel jest w poważnym stanie – odpowiedziała. Blond włosa popatrzyła na Alinę, po czym podeszła do czarnookiego jeszcze bliżej niż Eleine i warknęła najbardziej zimnym oraz przesyconym jadem głosem.

- Gadaj! Jakim walnąłeś go zaklęciem, bo jeśli nie powiesz, to będziesz cierpiał takie katusze, jakich nie zafundował swoim ofiarom Lord Voldemort! NO GADAJ, CO TO ZA ZAKLĘCIE!?? – ostatnie zdanie wywrzeszczała tak głośno, że w całym gabinecie zabrzmiało echo, a okna zadrżały. Tom III spojrzał na nią, po czym skinął głową na znak, że im powie...

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.