W ciągu najbliższych dwóch dni Harry musiał leżeć w Skrzydle Szpitalnym. Podczas tego krótkiego pobytu coś się wydarzyło, czego Potter nie mógł wyjaśnił do końca.
Dzień po podaniu eliksiru, gdy się obudził rano, przetarł oczy. Gdy je otworzył przestraszył się z deka. Krzyknął tak głośno, że aż przybyła pani Pomfrey.
- Profesorze Potter, co się dzieje? – Młodzieniec słyszał ją jakby z oddali.
- Nie wiem dokładnie, ale myślę, że powinna pani sprowadzić tu pana Parkera lub pana Wilsona. Oni może lepiej to wyjaśnią – poprosił.
- Tak, oczywiście – odparła i wyszła. Zielonooki siedział na łóżku, czekając na przybyszów. Rozglądając się, spojrzał na ścianę i zobaczył panią Pomfrey i Johna, jak biegną w jego stronę. Po chwili wbiegli do pomieszczenia.
- Harry, co się dzieje? Dobrze się czujesz? – Zamiast odpowiedzieć mężczyźnie, Harry powiedział:
- Poppy, możesz wyjść? Chcę porozmawiać z Johnem i Ashem na osobności.
- Ale... – zaczęła kobieta, ale ciemnowłosy jej przerwał, mówiąc:
- Słyszałaś, co powiedział profesor Potter? Wyjdź – Kobieta spełniła prośbę – No więc, co się dzieje, Harry? – powtórzył pytanie starszy młodzieniec.
- Ale tak szczerze? Nie mam zielonego pojęcia. Jak tylko się obudziłem zacząłem widzieć na odległość, a ciebie ledwo widzę i słyszę, jakby z oddali – odparł Harry. Parker myślał przez chwilę aż w końcu odparł z zachwytem.
- Widać, że jest to jedna ze zdolności, o której mówił wódz druidów. Widzisz na odległość, a to jest niesamowita umiejętność! Powiedz, co robiłeś przed przebudzeniem? – spytał podniecony Ashe.
- No, przetarłem oczy i... John! Zacisnąłem oczy! Jeśli zrobiłbym tak samo, to może będę widział normalnie! – zawołał.
- No to spróbuj – powiedzieli jednocześnie. Tak więc Harry zacisnął oczy i znowu je otworzył. Udało się! Widział!
- John, ja widzę lepiej i chyba naprawdę nie potrzebuję okularów! – zasmucił się zielonooki. Ciemnowłosy popatrzył na młodego nauczyciela i zastanowił się chwile. 'Czyżby...?'.
- Harry, co się działo za nim przyszliśmy? – spytał Parker.
- Hmm... patrzyłem na tę ścianę, czekając na was – odparł Harry pokazując na ową ścianę. John zdziwił się trochę.
- I co?
- Widziałem was poprzez tę ścianę. Widziałem jak tu biegliście do mnie – wyjaśnił.
- Niesamowite... – wymamrotali.
- Ile tu muszę jeszcze leżeć? – spytał leżący.
- Eliksir, który ci podałem wczoraj wyleczy cię w ciągu dwóch dni, ale decyzja, czy możesz wyjść stąd zależy już od Poppy i uzdrawiania przez ten eliksir. W skrócie mówiąc, wyjdziesz stąd jutro, a może nawet dziś – oświadczył ze wzruszeniem ramion.
~~*~~
Następnego dnia Harry'ego wypuszczono, gdzieś około obiadu. Zszedł do Wielkiej Sali. Gdy znalazł się w środku, wszystkie twarze zwróciły się ku niemu. Nie przejmując się tym, podszedł do przyjaciół i powiedział:
- Przyjdźcie wraz Draconem, Marvolem, Eleine, Mary i Aliną do mojego gabinetu po lekcjach. Mam wam coś do powiedzenia i pokazania – Wszyscy jego przyjaciele, a zwłaszcza Ron i Hermiona spojrzeli na niego znacząco, po czym kiwnęli równocześnie głowami. Zielonooki uśmiechnął się i podszedł do stołu Ślizgonów. Stanął za młodym Riddle'm. Spojrzał na niego groźnie i warknął do niego najbardziej zimnym tonem na jaki było go stać – Riddle! Jeśli jeszcze raz mnie zaatakujesz to...!
- To co, Potter? – wpadł mu w słowo czarnowłosy w mowie węży nad wyraz spokojnie nie patrząc na niego – Dasz mi szlaban? Odejmiesz punkty? Rzucisz na mnie zaklęcie? Może klątwę lub urok? – teraz na niego spojrzał – Mój
ojciec cię pokona, Potter! Zaklęcie, które na ciebie rzuciłem nie było
tylko ostrzeżeniem przede mną, ale również przedsmakiem tego, co może
zrobić ci Czarny Pan jeśli spieprzysz to, co masz dla niego zrobić! – Oprócz
ich dwóch tylko osiem osób znało mowę węży i wiedzieli, co powiedzieli
ciemno włosy. Między innymi byli to: Alan, Nick i Rose Dumbledore'owie,
Alina Anderson, Marvolo Riddle, Hermiona Granger, Marco i Geandley Hoof.
Ta ostatnia podeszła szybkim krokiem do Ślizgona i zawyła najbardziej
przesyconym jadem głosem na brata stryjecznego, tak że wszyscy, nie
wyłączając nauczycieli, przestraszyli się i odsunęli się od niej jak
najdalej:
- TOM! TY GNOJKU JEDEN! Jak śmiałeś grozić Harry'emu Potterowi, który jest tu nauczycielem! Mało tego jest również Wybrańcem. Chłopcem... O, przepraszam, Jest. Jedyną. Osobą. Która. Ma. Moc. Unicestwienia. I. Uwolnienia. Nas. Od. Lorda. Voldemorta. I. Jego. Tyrani! Więc, z łaski swojej daj mu święty spokój! Przestań go śledzić, szpiegować – wyliczała dziewczyna, wrzeszcząc na chłopaka. Harry był pod wrażeniem jej płuc, zapalności, oraz nienawiści do brata – A przede wszystkim: Nie rzucaj w niego żadnymi zaklęciami, bo może się to dla ciebie źle skończyć! Rozumiesz?! Ojciec to samo ci powie! I dodam, że on może cię za coś takiego tak ukarać, że się nie pozbierasz z tyłka! – Zrobiło się cicho. Tom patrzył na kuzynkę przez chwilę, po czym powiedział:
- A myślałem, że jesteś taka jak my, ja, mój ojciec i Nick. Czemu się nam sprzeciwiłaś? – spytał z obojętnym głosem. Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie i warknęła:
- Ja? Sprzeciwiam?! O, nie, Tom! Ja się nie sprzeciwiam! Ja wyrzekam się tej rodziny! Marco rów... – nie dokończyła, bo Harry zawołał:
- PRZESTAŃCIE OBOJE! Tu chodzi o ciebie i o mnie, Riddle. O nasze porachunki. Jak w przypadku Dracona Malfoy'a i mnie z ostatnich sześciu lat. Normalnie oskarżyłbym ciebie i TWOJEGO ojca o wyżywanie się na mnie oraz rozkazywanie mi. Ale... – tu zwiesił głowę – nie mogę – Już był w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, gdy usłyszał pytanie:
- Czemu? – spytał Ślizgon.
- Niech cię, to nie interesuje, Riddle. Panno Hoof, ty również przyjdź do mojego gabinetu, po lekcjach – Harry spojrzał najpierw na Toma Riddle'a III, a potem na resztę uczniów i nauczycieli – Co się tak gapicie? Zajmijcie się swoimi sprawami, dobra? – Harry usiadł za stołem nauczycielskim i jak gdyby nigdy nic, jadł obiad. Potem podszedł do McGonagall. Szepnął jej kilka słów, a następnie podszedł do dwóch znienawidzonych Ślizgonów. Chwycił ich obu za ramiona i wyszli. Nie obyło się bez szamotaniny obu Ślizgonów. Przy drzwiach odwrócił głowę w kierunku Sali i oznajmił jeszcze – Nie długo wracam. Dyrektor McGonagall powie wam, kto będzie pod moją tymczasową nie obecność zastępował na dzisiejszych lekcjach, jeśli oczywiście nie zdążę – I wyszedł. Skierował się na błonia. Szedł chwilę, lecz zatrzymał się. Zaczął myśleć. 'Zaraz... Przecież mam nowe zdolności. Może mógłbym się teleportować stąd, nie wychodząc poza tereny Hogwartu?' Zastanawiał się w myślach Potter – Ale jak? – To pytanie zadał na głos samego siebie. W końcu pomyślał o miejscu, gdzie przebywa Lord Voldemort.
Znalazł się przed dobrze znanymi mu drzwiami. Przestraszył się ciut (Ślizgoni zresztą też). W końcu nabrał powietrza i zapukał.
- Wejść! – rozległ się zimny i cichy głos. Trzej młodzieńcy weszli do środka (a raczej wszedł jeden, trzymającc dwóch za ich koszule). Harry stanął pośrodku pomieszczenia, patrząc chwilę na Lorda. Moment potem "rzucił" (dosłownie) młodzieńców pod nogi czerwonookiego mężczyzny – Potter, co robisz?? – zdziwił się Lord, widząc wnuka Albusa i swojego ukochanego syna.
- Co robię? CO ROBIĘ!? Spytaj swojego synalka, co mi zrobił trzy dni temu!! Dopiero pół godziny temu wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego – warknął Harry pchnąwszy dość brutalnie młodego Riddle'a w stronę Czarnego Pana aż upadł u jego stóp.
- Potter! Jak ty go traktujesz!? – syknął Lord, prostując się w swoim fotelu. Blizna na czole zielonookiego zabolała, ale ten zupełnie się tym nie przejął, w końcu był do tego przyzwyczajony. Mało tego, nawet nie zareagował na sam ból, za to powiedział ze złością:
- Jak ja go traktuje? – spytał z niedowierzaniem – Spytaj tego pieprzonego gnojka, z jakiego powodu to robię! A twoja córka, czy tam bratanica, czy siostrzenica, czy krewna, powiedziała mi, kierując te słowa do niego – wskazał na Toma III – że obydwaj mnie śledzą! A ten gnojek – ponownie wskazał na młodego Teronita – rzucił na mnie Creatroniksa podczas pierwszej lekcji z siódmą klasą. A jest to przecież zaawansowana czarna magia, jak zdołała mnie poinformować moja przyjaciółka wczoraj wieczorem. - Potter patrzył na Lorda z nienawiścią, a z jego różdżki (którą w międzyczasie wyjął, celując nią w młodszych Ślizgonów) tryskały szkarłatne i złote iskry. Trochę źle się poczuł, ale wytrzymał to. Voldemort patrzył na Wybrańca, a potem powoli, bardzo powoli, odwrócił głowę w stronę swojego syna oraz młodego Dumbledore'a.
- Zaklęcie Nienawiści!?! – spytał z jadem w głosie do Ślizgonów.
- A-ale, o-ojcze... – pisnął Tom III.
- ZAMILCZ!! – Chłopak jęknął i się skulił – Nie zapominaj, że Potter jest moją Prawą Ręką! Włos ma mu nie spaść z głowy z waszych rąk! Glizdogonie! – Mały człowieczek przybył niemal że natychmiast.
- Tak, panie? – spytał, zerkając kątem oka na Pottera.
- Zaprowadź ich do dwóch osobnych cel i...
- Zaczekaj, panie – odezwał się Harry. Modzi Ślizgoni wytrzeszczyli na niego oczy, a Glizdogon tylko na niego spojrzał. Lord zamknął oczy licząc cicho i modląc się do Slytherina o cierpliwość do Pottera, by nie stracić panowania nad sobą (czyt.: nie walnąć go zaklęciem lub nie dotknąć) – Być może tortury dają jakąś nauczkę, lecz to zbyt okrutna kara dla takich jak oni, gdyż są Ślizgonami. Myślę, że przypilnowałbym ich dwóch w szkole – zaproponował zielonooki. Voldemort spojrzał na niego gniewnie i powiedział:
- Potter, znowu mi przerywasz. Jeśli jeszcze raz to zrobisz, zarobisz Cruciatusa – ostrzegł. Chłopcy tym razem wytrzeszczyli oczy na Lorda. Harry westchnął.
- Wybacz, panie – Tom III i Nick spojrzeli po sobie w milczeniu.
- Dobrze, wybaczam ci. Co chcesz z nimi zrobić w Hogwarcie? – spytał ten.
- Myślę, że jakoś ich zdyscyplinuję, lecz uważam, że powinienem być nietykalnym w szkole przed Ślizgonami, by oni – wskazał na chłopaków – mnie i moich przyjaciół nie atakowali bez powodu, a zwłaszcza na lekcjach, gdy są tam inni uczniowie i trudno zapanować nad emocjami. Śmierciożerców to samo się tyczy – syknął ze złością.
- Dobrze, zgoda, Potter. Wy – Zwrócił się do Nicka i Teronita. Obaj chłopcy wstali i skłonili się – Nick, Tom – (skrzywienie na dźwięk ostatniego imienia u Lorda) – Zostawcie Pottera i jego bliskich w spokoju. Od teraz Potter jest nietykalnym w szkole i moicg dworach. Rozmiecie?
- Tak jest, panie! – zawołali jednocześnie.
- Glizdogonie, zaprowadź ich do Hogwartu – nakazał.
- Ojcze, zaczekaj! Potter coś zrobił! On się – Młody Riddle nie dokończył, bo Harry rzucił na niego zaklęcie uciszające i "wywalił" ich obu kopniakiem za drzwi.
- Potter, zostań – Ten wzdrygnął się lekko i uczynił to – Wspomniałeś coś o mojej córce, siostrzenicy, bratanicy i krewnej. Wyjaśnij to – Harry patrzył na czerwonookiego przez chwilę, a potem odparł:
- Tak, wspomniałem o niej. Nazywa się Geandley Hoof. Nie jestem pewien, ale myślę, że to twoja bratanica lub siostrzenica, albo jakaś inna krewna. Przeglądając twoją najbliższą genologię rodzinną stwierdziłem, że nie miałeś ani siostry, ani brata, więc Geandley musi być z linii twojego ojca. Lecz dziwi mnie to, że zna mowę węży. Zresztą zapytam ją. Dobrze? – zasugerował młodzieniec.
- Czy wspominała jeszcze kogoś? – Harry zamyślił się i odparł:
- Chyba tak. Nie jakiego Marco. Czy mogę już iść? Zaraz mam lekcje i spotkanie z przyjaciółmi. – Czarny Pan popatrzył na niego. 'I pomyśleć, że ten chłopak kiedyś mnie pokonał, pozbawiając mocy i ciała na 13 lat'.
- Tak, Potter. Idź.
- Do zobaczenia, panie – Zielonooki był już przy drzwiach, gdy Lord się jednak znowu odezwał:
- Potter, co tak właściwie cię uzdrowiło? – Harry spojrzał ponownie na Lorda dziwnym wzrokiem.
- Wybacz, panie, ale nie mogę ci powiedzieć. Zostałem zaprzysiężony, by tej informacji nie udzielać nikomu, nawet pod groźbą tortur przez miesiące lub pod groźbą śmierci. Lecz mogę powiedzieć tylko to, że jest to eliksir, ale jaki, tego nie powiem. Do zobaczenia wkrótce – i wyszedł, trzaskając drzwiami, zanim Riddle zdołał zrobić choćby ruch. Potter skierował się na dół. W jego umyśle wciąż i wciąż trwała gonitwa myśli:"Czemu się zgodziłem? Wyklną mnie. Wszyscy. Ale... czemu nie? Będę miał przynajmniej wgląd na bazę Voldemorta i go pokonam jego własną bronią'. Po ostatniej myśli uśmiechnął się chytrze i wszedł do holu. Zastał tam Toma III, Nicka i Petera.
- Cześć, Peter.
- Cześć, Harry. Wiesz, co mnie najbardziej śmieszy? – spytał człowieczek.
- Co takiego?
- To, że zaledwie ponad trzy lata temu chcieliśmy się pozbijać, a teraz jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Peter z uśmiechem.
- Tak, ale przy tych dwóch raczej nie – stwierdził zielonooki nauczyciel, wskazując na Ślizgonów.
- A, no tak – powiedział, zerkając na nich.
- Jak nas zaprowadzisz do szkoły? – spytał Nick Harry'ego.
- Tak samo jak was tu przyprowadziłem. Chwyćcie mnie za ramiona, ale nie za mocno – odparł Harry – Do zobaczenia, Peter – pożegnał się z człowieczkiem. Pomyślał o błoniach Hogwartu i zniknął.
Znaleźli się na grządce z dyniami, za chatką Hagrida. Gdy szli w kierunku zamku, Harry odezwał się:
- Pamiętajcie, jestem od teraz nietykalny, i nie macie prawa mnie tknąć, bo powiem o tym Voldemortowi – Obaj chłopcy aż syknęli z przerażenia na dźwięk tego imienia.
- Nie. Wymawiaj. Jego. Imienia! – syknął Riddle.
- A niby dlaczego miałbym bać się wymawiać to imię? "Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi". Zapamiętajcie sobie to zdanie, bo często będę go używać... przy was – i zachichotał na widok min Ślizgonów.
~~*~~
Przez resztę dnia Harry używał swojej nowej zdolności. Użył Sokolego Wzroku – jak go nazwał, na po południowych zajęciach z pierwszorocznymi. Podczas lekcji z pierwszorocznymi Shopie Malfoy pokazywała pod stołem, swojemu koledze z domu swój esej z eliksirów. Harry zauważywszy to, "zabawił się" w "Szalonookiego" Moody'ego mówiąc:
- Panno Malfoy, proszę skupić się na lekcji, a nie na pokazywaniu koledze tego, i tak błędnego eseju z eliksirów – Dziewczyna spojrzała na profesora zdziwiona i spojrzała na pergamin w swoim ręku. Sprawdziła go dokładnej i pisnęła.
- Rzeczywiście, mam błędy! Jak to pan profesor zrobił?! Przecież nawet nie widział pan, co mu pokazuję! – zawołała przerażona.
- To moja słodka tajemnica – zaśmiał się nauczyciel, szczerząc zęby.
~~*~~
Wieczór... Gdzieś około 19:00...
Zielonooki siedział przy biurku w swoim gabinecie, sprawdzając esej z eliksirów panny Malfoy (poprosił profesora Slughorna, by dawał mu co jakiś czas jej eseje), gdy w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! – zawołał. Weszło kilka osób. Hermiona, Mary, Eleine (tu Harry'emu zabiło mocniej serce na widok Puchonki), Rose, Alan, Alina, Marvolo, Geandley, Marco Hoof oraz Draco Malfoy – Cześć. Och widzę, że przyszli także Alan i Rose Dumbledore. Usiądźcie, proszę – powiedział, wskazując na fotele przed biurkiem.
- Cześć, Harry – przywitali się prawie wszyscy, gdy rodzeństwo Dumbledore powiedzieli:
- Dobry wieczór, profesorze – powiedzieli zgodnie.
- Przyprowadziliśmy młodych Dumbledore'ów, gdyż rozmawialiśmy z nimi po tym incydencie podczas obiadu. Opowiedzieli nam, o czym rozmawialiście z Riddle'em – wyjaśniła Mary.
- Rozumiem. Znacie mowę węż,y jak mniemam? Jesteście spokrewnieni ze Slytherinem? – spytał Harry Hoofów i Dumbledore'ów.
- Cóż, nasza matka miała męża, który ten miał brata o dziwnym charakterze i sposobie bycia – zaczął Alan.
- Jak się nazywał wasz wuj? – zaciekawił się Draco.
- Michael Morfin Gaunt – odpowiedziała Rose – Harry podskoczył na dźwięk tego nazwiska.
- Czy jest on jakoś spokrewniony z rodem Slytherina? – zapytał Ron.
- Gorzej – szepnął Potter – Gaunt to ostatni ród Slytherina. Voldemort miał dziadka Marvolo, wuja Morfina, a jego matka miała na imię Meropa. Nazywali się Gaunt. Meropa wyszła za mąż za mugola z bogatej rodziny. Mieli dwoje dzieci. Toma i Reginę. Tom stał się zły, a dziś nazywany jest Lordem Voldemortem. Zmienił imię zaraz po szkole, lecz używał go w ostatnich latach szkolnych – wyjaśnił Harry Alanowi i Rose.
- Chwileczkę – odezwał się Alan – Mój pradziadek ma na imię Morfin, miał on syna Michaela, a on córkę Aliannę. Wyszła za mąż za nie jakiego Ambrose Dumbledore'a, syna Aberfotha, brata Albusa, naszego stryjecznego dziadka – wyjaśnił Alan.
- Nie żartuj! Wywodzicie się od Gauntów? – spytała Eleine.
- Najwyraźniej – odparł Gryfon-Dumbledore.
- Wracając do rzeczywistości, w jakiej sprawie nas wezwałeś? – zwróciła się Eleine do Harry'ego.
- Chciałem was powiadomić, że już wyzdrowiałem, ale to już zresztą wiecie – tu wyszczerzył zęby.
- Zauważyliśmy – powiedzieli jednocześnie Ron i Draco.
- Chcę jednak coś innego powiedzieć. Jak wiecie, John i Ashe dali mi do wypicia Eliksir Druidów. Powiedzieli mi, że po tym specyfiku wyzdrowieje i będę miał do tego specjalne zdolności – Hermionę zaskoczyła ta wiadomość.
- Co to za zdolności? – spytała jak dotąd milcząca Alina. Nauczyciel uśmiechnął się i odparł:
- Nazwałem tę umiejętność Sokolim Wzrokiem. Mogę widzieć na odległość, a nawet poprzez ściany, czy na zewnątrz zamku. Ćwiczyłem ją od wczoraj i całkiem nieźle mi to wychodzi – zaśmiał się nauczyciel.
- Czy to bezpieczne? – spytała Geandley.
- Myślę, że tak, ale odkryłem jeszcze jedną umiejętność – spojrzał na obecnych – Umiem się deportować na terenie nafaszerowanego zaklęciami chroniącymi – oświadczył.
- Ale to przecież niemożliwe! Zamek jest chroniony wieloma pradawnymi zaklęciami antydeportacyjnymi! Rzucili je sami Założyciele wiele lat temu – zawołała Geandley, a Hermi ją poparła skinąwszy entuzjastycznie głową.
- Zgadzam się z wami, ale pamiętajcie, że wypiłem Eliksir Druidów nabywając w ten sposób pewne zdolności. Wystarczy, że pomyślę o jakimś miejscu lub osobie i się tam znajdę. Pokazać wam? – Wszyscy popatrzyli po sobie i kiwnęli głowami. Harry uśmiechnął się. Wstał, popatrzył na wszystkich, wziął głęboki oddech i zniknął. Pojawił się po drugiej stronie gabinetu, wciąż się śmiejąc. Dziewczyny krzyknęły, a Ron, Draco i Allan osłupieli.
- Niesamowite! – wzruszyła się Eleine. Podeszła do niego i wzięła go za obie dłonie. Patrzyła mu głęboko w zielone oczy, w te oczy koloru Avady... Zanim się oboje zorientowali już tonęli w namiętnym pocałunku. Mary, Alina, Hermiona, Rose i Geandley gapiły się na nich z zazdrością, a Ron? Cóż, Ron uśmiechał się promiennie. Wiedział, że jego kumpel w końcu znalazł swoją drugą połówkę... Postanowił wyjść cicho, nie przeszkadzając parze zakochanych. Reszta poszła w jego ślady. Tej samej nocy Draco i Hermiona oraz Ron i Mary poszli do dwóch różnych miejsc, by się sobą cieszyć.
~~*~~
Tej samej nocy w Piekielnym Dworze Glizdogon dostał list od swego ojca. Gdy skończył czytać, powiedział w przestrzeń:
- A niech ją piekło pochłonie! – zawołał i pogniótł list. List brzmiał tak:
Drogi, Peterze!
Właśnie dowiedziałem się, że twoja siostra, Eliza jest sługą Lorda Voldemorta. Dostałem tę wiadomość od jednego z moich wiernych podwładnych. Skończył niestety w ziemi, gdyż zabiła go właśnie Elizabeth... i to na moich oczach! Miałem szczęście, że mnie nie zobaczyła. Byłem w kryjówce, by zobaczyć, co ona takiego robi. Musisz powiadomić Zakon Feniksa, a przede wszystkim Harry'ego Pottera. Podsłuchałem jej rozmowę z jakimś nieznanym mi mężczyzną. Rozmawiali o Harrym, a nie było to nic dobrego! Nie wiem, co robić, synu. Ty musisz coś z tym z robić! Powiadom Zakon Feniksa, w końcu w nim byłeś kiedyś.
Pozdrawiam
Twój ojciec,
Andrew Pettrigrew
Glizdogon trząsł się. Musiał coś zrobić. Kochał ojca, siostrę zresztą
też, ale Eliza zawsze chciała, by wybrał dobrą drogę, a sama wybrała
źle. Po namyśle postanowił dostać się do Hogwartu. Wstał, zmienił się w
szczura i ile sił w nogach, tylko sobie znanymi drogami, wybiegł z
budynku, a potem, wciąż pod postacią szczura, pobiegł do lasu u podnóża
Dworu, stamtąd do punktu deportacyjnego w Zakazanym Lesie. Mając
nadzieję, że spotka kogoś z Zakonu. Musiał znaleźć chłopaka! Biegł, ile
sił w nogach nie oglądając się za siebie. Nagle zdał sobie sprawę, że
Harry jest nauczycielem OPCM-u, więc pognał do gabinetu tegoż
przedmiotu.
~~*~~
Tymczasem...
Harry i Eleine kochali się na łóżku Pottera, w jego sypialni, gdy nagle usłyszeli jakiś hałas. Wstali, ubrali się w pośpiechu i wyszli. W gabinecie było niepokojąco cicho.
- Wydawało nam się – powiedział zielonooki, ale zamarł, bo gdy się odwrócił zobaczył nie kogo innego, jak Glizdogona! – Peter? Co ty tu robisz? – zdziwił się młodzieniec – Chcesz bym dostał zawału przez ciebie?!- Harry, musisz zwołać Zakon Feniksa, i to teraz! Mam... mamy mały problem! – człowieczek dyszał ze zdenerwowania.- Jak mały? – W odpowiedzi, Glizdogon podał Potterowi list od swojego ojca. Gdy Harry czytał owy list, z każdym wersem jego oczy były coraz bardziej okrągłe. Po chwili wyprostował się i powiedział – Eleine, powiadom naszych przyjaciół i twoje siostry oraz Minerwę, a ona z kolei niech powiadomi starszych członków Zakonu. Niech przyjdą do Kwatery Głównej. Jak będą pytać o, co chodzi, to odpowiedz, że sama nie wiesz, o co mi chodzi, rozumiesz? – powiedział zdenerwowany.
- Tak jest, szefie! – odpowiedziała dziewczyna, salutując.
- Peter, czy Voldemort wie, że cię nie ma we Dworze? – spytał Harry, gdy niebieskooka wybiegła z pomieszczenia.
- Nie. Śpi.
-
Przynaj... – nagle jęknął – Co takiego!? Śpi!? To by znaczyło, że być
może nas... NIE! MNIE może podsłuchiwać i wie, co chcę teraz zrobić! –
Harry chodził w tę i z powrotem. Blizna lekko go swędziała. 'Co robić? Co robić?! Jeśli pojawię się w Kwaterze, on się dowie, gdzie się ona znajduje!'. Na potwierdzenie jego słów blizna zabolała go jeszcze bardziej.
- A może użyj Oklumencji i zablokuj umysł? – zaproponował Peter.
- Wiesz, kiedyś cię ucałuję za takie teksty – powiedział z bladym uśmiechem Wybraniec – Dobra, wracaj tam i zrób coś, by nie mógł nic zrobić, a najlepiej go uśpij! Zrób cokolwiek, by nie mógł podsłuchać tego zebrania, by był czymś innym zajęty, tylko nie mną. Zgoda? – poprosił dowódca.
- Dobra – I już miał wyjść, gdy Potter zatrzymał go, powiedziawszy:
- Deportuję cię tam.
- Ale ja...- Zaufaj mi. Mogę się deportować z terenu zamku. Więc jak? Gotów? – mężczyzna popatrzył na niego i kiwnął głową. I już ich nie było. ~~*~~
Czarny Pan właśnie się zbudził ze snu, a nie był zadowolony z tego, co zobaczył i usłyszał.
- Peterze Pettigrew... Pożałujesz tego! Zdradziłeś mnie! Dostaniesz taką karę, jakiej nikt nigdy nie dostał! – W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Lord nie miał teraz ochoty na towarzystwo, ale przemógł się i powiedział zimnym głosem – Wejść – Do środka weszła kobieta o słomianych, do łopatek włosach. Miała ciemne, prawie czarne oczy. Coś się w nich czaiło i nawet taka osoba jak Voldemort nie mógł rozszyfrować co, to takiego – Witaj, Lordzie. Nazywam się Elizabeth Loreine Natalie Pettigrew i postanowiłam przyłączyć się do ciebie z własnej woli – Lord usiadł w fotelu z wrażenia.
- Pettigrew? Czy Peter Pettigrew jest twoim krewnym? – zapytał.
- Jest on moim młodszym bratem – wyjaśniła.
- Jesteś inna niż Glizdogon – zauważył Czarny Pan. Ledwo to powiedział i zerwał się z fotela. Podszedł szybko do okna. Skierował wzrok na błonia – Wiesz co, panno Pettigrew? Masz akurat okazję, by dowieść o swojej lojalności i wstąpić tym samym w moje szeregi – oznajmił Lord, spojrzawszy na nią kątem oka.
- Naprawdę, panie? – zachwyciła kobieta.
- Tak. Zabijesz swego brata – uśmiech kobiety zmienił się diametralnie, lecz po chwili uśmiechnęła się szaleńczo i kiwnęła głową – Snape, sprowadź do mnie Glizdogona!
~~*~~
Na zewnątrz...
Harry i Peter szli szybko ku budynkowi stojącego przed nimi. Nagle Harry coś poczuł. Zatrzymał się i spojrzał w okno, gdzie obecnie mieścił się pokój Lorda.
- Peter, mam złe przeczucia – wyszeptał zielonooki.
- Jak to? Co się stało? - dopytywał się.- Nie wiem dokładnie, ale mam po prostu złe przeczucia. Poczekaj – Harry zacisnął oczy, po czym je otworzył. Spojrzał na okna budynku. Jego wzrok padł na pokój Toma. Zdążył uchwycić końcówkę rozmowy z tego pokoju:
(...) - Jest on moim młodszym bratem – wyjaśniła.
- Jesteś inna niż Glizdogon – zauważył Czarny Pan. Ledwo to powiedział i zerwał się z fotela. Podszedł szybko do okna. Skierował wzrok na błonia – Wiesz co, panno Pettigrew? Masz akurat okazję, by dowieść o swojej lojalności i wstąpić tym samym w moje szeregi – oznajmił Lord spojrzawszy na nią kątem oka.
- Naprawdę, panie? – zachwyciła kobieta.
- Tak. Zabijesz swego brata – uśmiech kobiety zmienił się diametralnie, lecz po chwili uśmiechnęła się szaleńczo i kiwnęła głową – Snape, sprowadź do mnie Glizdogona! (...)
- Peter, nie możesz tam iść – zawołał Potter, gdy ponownie zacisnął i otworzył oczy, spojrzał na towarzysza.
- Bo zobaczyłem Voldemorta rozmawiającego z jakąś blond włosą kobietą o ciemnych oczach i... – To Elizabeth, moja starsza siostra. Zmywajmy się stąd! Szybko! Zanim nas zobaczy!- Masz rację. Spadamy – i zawrócili do lasu. Po paru chwilach już ich nie było...
- Cholera jasna!! Zabiję go!! – zaklął głośno Voldemort.
- Panie, co się dzieje? – dopytywała się blond włosa.
- Zwiali! To się stało! POTTER I TWÓJ BRAT ZWIALI MI SPRZED NOSA! Znowu! Dorwę tego smarkacza, choćby miało to trwać stulecia! - warknął pod nosem.
- Bądź przez chwilę cicho, Aurelio, to ci wszystko wytłumaczę... Dobrze? – odpowiedział Harry i po chwili opowiadał o swoich nowych zdolnościach i to, co się wydarzyło dzisiaj pod, i w Piekielnym Dworze. Gdy skończył rozpoczął posiedzenie Zakonu.
__________________________________
Od autorki:
To ostatni rozdział w roku 2012. Życzę wszystkim czytelnikom szczęśliwego Wspaniałego Sylwestra i Nowego Dosiego Roku, by ten rok 2013 był dla was (i dla mnie) wspaniały i dobry. Życzmy sobie i innym wielu dobrych rzeczy i miłości. Dziękuję, że wytrwałości. Bądźmy szczęśliwi, że nie zginęliśmy w dniu 21 grudnia 2012 jak zapowiadali starożytni Majowie czy kto tam. :)
Pozdrawiam!
Ala
2 komentarze:
Hej;)
No jakbyś mogła to informuj mnie o rozdziałach. Postaram sie coś skomentować, ale ostatnio czasu nie mam ;(
Czarna.
hm... Tak no więc wyjątkowo przeczytałam.. bo mam na serio dużo roboty! Tak więc , żeby nie tracić czasu napiszę że rozdział GENIALNY!
Prześlij komentarz