Moja lista przebojów 2

30 czerwca 2013

Rozdział 4 (41) - Nowy dyrektor Hogwartu – część pierwsza

Klik
Zmieniamy miejsce; Londyn...
 
Voldemort ze Śmierciożercami aportowali się z granic Hogwartu prosto do Atrium, w Ministerstwie Magii w Londynie. Wszyscy zwrócili na nich swoje spojrzenie. Voldemort lekko się uśmiechnął i oświadczył głośno:
 
- Kto się ruszy, zginie. Zrozumiano? – zwrócił się do zgromadzonych. Zrobiło się cicho. Nikt się nie poruszył ani nie wyjął różdżki – Przyprowadźcie mi tu Ministra Magii – rozkazał ten. Do Voldemorta podszedł wolnym krokiem Amos Diggory. Czerwonooki spojrzał na niego – Jeśli się nie mylę nazywasz się Diggory, tak? – spytał.
 
- Tak – odpowiedział i po chwili zawołał: – Zabiłeś mi syna! – krzyknął. Czarny Pan niezwracając uwagi na jego krzyki, wyjął z wewnętrznej kieszeni kawałek pergaminu i zbliżył się do Ministra.
 
- Podpiszesz to – oznajmił, podając mu go.
 
- Co to? – spytał podejrzliwie, ale po chwili zblad,ł zobaczywszy treść.
 
- Zgoda na to, byście mnie mianowali na dyrektora Hogwartu – cisza była namacalna.
 
- Nie możesz tego zrobić! – zawołał jeden z aurorów.
 
- Nie? Ależ mogę – i uśmiechnął się wariacko – Wiecie, że Albus Dumbledore NIE ŻYJE? – zawołał ostatnie dwa słowa na całe pomieszczenie. Panika jeszcze większa – CISZA! – ryknął, strzelając z różdżki – Więc jak, Diggory? Podpiszesz? – spytał blond włosego.
 
- Nie! Nie pozwolę ci na to! – zawołał. I już chciał podrzeć pergamin na drobne kawałki, gdy nagle Voldemort zbliżył się do niego z wycelowaną w jego serce różdżką, a Śmierciożercy wycelowali swoje w innych czarodziei, by nie próbowali sztuczek i się nie zbliżali.
 
- Podpiszesz to, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz torturowany na oczach całego Ministerstwa. A słyszałeś pewnie, jak mocno i surowo mogę torturować już dla samej przyjemności przez wiele tygodni... a nawet miesięcy jeśli najdzie mi taka ochota. Jeśli ze chce, porwę cię, któregoś dnia i pognębię parę tygodni. Tak... dla zabawy – oczy Czarnego Pana zabłysły szaleńczą czerwienią – Więc jak, podpiszesz dobrowolnie, czy mam cię do tego zmusić? – spytał groźnym tonem. Amos przełknął głośno ślinę, patrząc mu prosto w oczy.
 
- Dobrze. Podpiszę – odparł drżącym głosem. Voldemort uśmiechnął się triumfalnie.
 
- Bardzo dobrze – i wyprostował się. Czekał aż Minister podpisze dokument. Gdy go wziął do ręki, spojrzał na wszystkich – Wygram w taki, czy inny sposób. Nikt mi nie przeszkodzi. Wy – wskazał na dwoje Śmierciożerców – za mną, a reszta niech wraca do kwatery – i skierował się do kominka, razem z dwójką Śmierciożerców. Pierwsi weszli oni, a na końcu sam Voldemort ze wciąż zadowoloną miną.
 

~~*~~

 

Tymczasem w domu Ghohów...

Pan Ghoh uśmiechnął się do zgromadzonych w jego domu:

- Harry Potterze, czy może mi pan powiedzieć, kim są pana towarzysze? – spytał pan Ghoh obrzucając spojrzeniem resztę towarzyszy Pottera. Harry popatrzył na niego zdziwiony, gdyż spytał głupio:

- Co? – spojrzał po przyjaciołach i zdał sobie sprawę, że wciąż stoją w dziewiątkę w holu i nawet nie przedstawił ich mężczyźnie – Ach tak. Więc, to moje rodzeństwo Nicole i Jack. To Hermiona Granger, a to Ron Weasley, moi przyjaciele. To są: Susan Bouns i Ernie Macmillan przyjaciele Jacka, a to Matt Praeger i Meia Stone przyjaciele Nicole. A czemu pan pyta? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Przede wszystkim dlatego, że chciałem dowiedzieć się, jak się nazywacie. Poza tym będziecie musieli tu przenocować dzień lub dwa, gdyż jak widzę w pośpiechu zapomnieliście zabrać ciepły prowiant. Nie macie też niczego, w czym moglibyście nocować. Mało tego jest dość zimno na dworze – wyjaśnił. Nagle młodszych coś oświeciło, gdy usłyszeli to stwierdzenie.

- A skąd pan wie, że chcemy nocować na dworze, i że potrzebujemy prowiantu? – spytał Matt.

- Dlatego, że Sarah opowiedziała nam... mnie i Anne, o was wszystko, a głównie o tobie, Wybrańcze – zwrócił się do Harry'ego. Ten był niemało zaskoczony tą informacją.

- Może nam pan powiedzieć, ILE Moon wam opowiedziała? – spytał Meia. Mężczyzna popatrzył na nią lekko zaskoczony tym, że to pytanie tak szybko padło.

- No więc, opowiedziała nam wszystko co do joty z najdrobniejszymi szczegółami. A dokładniej, powiedziała nam to, co powinna na wasz temat wiedzieć i to, jakie macie zadanie – odpowiedział. Wszystkich zatkało. Nagle odezwała się Susan, spytawszy:

- Od jak dawna wie o nas? – spytała.

- Odkąd przybyła pół roku temu do szkoły, dowiadywała się o was wielu rzeczy. A to z pogłosek, a to od Ginny Weasley, a to od reszty Gryfonów. Wie o was to, co powinna – tu wzruszył ramionami i poszedł do pokoju dziecięcego, gdyż usłyszał płacz dziecka. Wrócił po chwili z małym dzieckiem na rękach – To mój, syn, Kevin. Ma rok. Obudził się, więc muszę go utulić do snu – kołysał nim lekko, by się uspokoił i zasnął – Co do was, pokażę wam wasze pokoje. Chodźcie za mną – i zaprowadził młodzież do dwóch pokoi. Jeden miał być dla Hermiony, Meii, Nicole i Susan, a drugi dla Harry'ego, Rona, Jacka i Matta. Wystrój pokoi był jak najbardziej w stylu japońskim. Tak wyglądał pokój chłopców:




- Wow! – zawołali wszyscy.
 
- Ale fajny! – zawołali jednocześnie Ron i Matt.
 
- I cały dla nas? – spytał uradowany Jack.
 
- Jasne – odparł pan Ghoh, poprawiając trochę Kevina na ramieniu. Nagle rozległ się pisk dziewczyn. Przyjaciele pobiegli do pokoju dziewcząt, który mieścił się tuż obok i zapytali od progu:

- Co się... stało? – Matt najpierw był zdenerwowany i celował przed siebie różdżką gotów zabić, ale gdy zobaczył Hermionę, Nicole, Susan i Meię uśmiechnięte od ucha do ucha, patrzące w około rozejrzał się po pokoju. Reszta zrobili to samo. Pokój wyglądał jednym słowem: rewelacyjnie!




- Kurde! – wyrwało się Ronowi i Jackowi.

- Rany... – to słowo powiedział Harry.
 
- Ale tu ładnie! – pisnęły zgodnie dziewczyny.
 
~~*~~
 
Tymczasem w Hogwarcie...
 
Anne Ghoh szła korytarzami Hogwartu, rozglądając się dookoła. Nie była tu od kilkunastu lat. Zmieniło się tu. Czuła w zamku mroczną aurę. Ciarki przechodziły jej po karku, gdy poznała, że był to rodzaj Aury Śmierci. Ktoś zginął – tego była pewna. Ale kto? Musiała się tego dowiedzieć. Szła dalej ku gabinetowi dyrektora na każdym kroku widząc ciała. To martwe i zakrwawione. To żywe lub nie mogących się poruszyć. Dzieci i dorośli; kobiety i mężczyźni; chłopcy i dziewczęta. W końcu doszła do swego celu. Stanęła przed kamiennym gargulcem i po chwili powiedziała:
 
- Przyjaciel – Gargulec poruszył się i ukazał jej schody, więc weszła po nich. Stanąwszy przed dębowymi drzwiami zapukała w nie.
 
- Proszę wejść – rozległ się po chwili zachrypły kobiecy głos. Otworzyła drzwi i weszła do środka. W fotelu za biurkiem siedziała Minerwa i płakała.
 
- Minerwo, stało się coś? – spytała, podbiegając szybko do niej. Ta na nią spojrzała i odpowiedziała z płaczem:
 
- Widzisz, Anne... zamordowano... kilka osób... A-a-a pośród nich... są... Horacy Slughorn... i-i-i... Albus Dumbledore! – zawyła głośno.
 
- To niemożliwe! – zawołała druga kobieta i również się rozpłakała. Obie kobiety płakały przez kilka dobrych minut. Gdy się opanowały pierwsza zdołała się odezwać profesorka:
 
- A więc, więc – tu dyrektorka pociągnęła nosem, po czym wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i wydmuchała w nią nos, a następnie powiedziała do swojej towarzyszki – A więc, przyszłaś zająć stanowisko profesora Pottera? – spytała dla pewności.
 
- Tak, Minerwo. Będę prowadzić zajęcia, dopóki pan Potter nie wróci ze swojej wyprawy powierzonej przez Albusa i nie pokona tego-przeklętego-Gada – wyjaśniła. Dyrektorkę zdziwiło to, gdyż spytała:
 
- Więc... chcesz dać mi... do zrozumienia, że... że Harry... żyje? Nie zginął? – spytała zaskoczona.
 
- Tak. Harry żyje, nie zginął. Musiał uciec z Hogwartu, by Voldemort nie dopadł go ani jego przyjaciół oraz rodziny i by znaleźć sposób na pokonanie go – odpowiedziała z uśmiechem.
 
- Jaką podróż? – spytała ze zdziwieniem profesorka, a potem zdała sobie sprawę, że Harry miał powierzoną jakąś misję od zmarłego dyrektora – Aha... TĘ podróż. Rozumiem – i po raz pierwszy odkąd zobaczyła nieruchomą postać Albusa, uśmiechnęła się szczerze – Dobrze więc. Przeczytawszy twoje kwalifikacje i wiedząc, co robiłaś przez ostatnie lata uważam, że zostaniesz od razu przyjęta bez zbędnych pytań na stanowisko nauczyciela Obrony – powiedziała na jednym wydechu. Młodszą kobietę uradowało to, ale zanim zdołała coś powiedzieć, w kominku wybuchł szmaragdowy wysoki ogień. Chwilę potem pojawiła się inna kobieta, nieco młodsza od nich. Miała na sobie czarną szatę Śmierciożercy – Kim pani jest? – spytała McGonagall, celując w nią różdżką. Lecz ta nie kwapiła się odezwać, gdyż po chwili z płomieni wyłoniła się kolejna postać, tym razem mężczyzny. On również miał na sobie czarną szatę. Przed nimi stało rodzeństwo Carrow. Mężczyzna podszedł do biurka dyrektorki i wycelował w nią swoją różdżkę, jego siostra też to zrobiła, ale wycelowała w Anne. Oboje nic nie mówili. Po chwili na dywaniku przed kominkiem pojawił się...
 
- Voldemort! – krzyknęła dyrektorka i zbladła. Już zmieniała kierunek różdżki, gdy ten ostatni zawołał:
 
- Expelliarmus! – Z rąk profesorek McGonagall i Ghoh wyrwały się różdżki i podleciały do wyciągniętej ręki Czarnego Pana. Obie kobiety gapiły się na niego wystraszone. Pierwsza opanowała się Anne.
 
- Co tu robisz, Riddle? – Jej głos był spokojny, ale i zimny jak lód. Czarny Pan obrócił się ku niej i przyjrzał. Po chwili jednak uśmiechnął.
 
- Panna Kociuba, jak nie miło Cię widzieć – powiedział z ironią.
 
- Mnie również nie miło cię wiedzieć, Tom. Powtarzam: Co tu robisz? – spytała.
 
- Nie nazywaj mnie tak!! – wrzasnął.
 
- A to niby czemu? – spytała z drwiącym uśmiechem – Czy dlatego, że to twoje prawdziwe imię i nazwisko? Czy może dlatego, że otrzymałeś je po swoim ojcu mugolu, którego osobiście zabiłeś, mając szesnaście lat? – odparła cynicznie. Nagle pojawiło się zielone światło, które zostało pokierowane w kierunku czarnowłosej kobiety, lecz zaklęcie nie dotknęło jej, gdyż młoda profesorka zawołała sekundę wcześniej:
 
- Cortbolla! – W ułamku sekundy jedną ręką wyciągnęła przed siebie, a drugą wycelowała w Minerwę, machnąwszy szybko i skomplikowanie przy tym obiema rękami. Wokół niej i dyrektorki pojawiła się fioletowa przezroczysta kopuła.



Zaklęcie, które już było blisko niej... wchłonęło się w tarczę, nie robiąc żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło, gdy zaklęcie dotknęło powierzchni tarczy, otaczającą An. Zamiast zniknąć lub choćby zmniejszyć... powiększyła się!?

Zaklęcie, które już było blisko niej... wchłonęło się w tarczę, nie robiąc żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło, gdy zaklęcie dotknęło powierzchni tarczy, otaczającą An. Zamiast zniknąć lub choćby zmniejszyć... powiększyła się!?


- Co do...?! – Pani Ghoh uśmiechnęła się szeroko i chytrze do Riddle'a, po czym powiedziała wyniośle:

- Nigdy nie doceniaj kobiet ani wybrańców, a także Armii Hogwartu, Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a, Riddle – oznajmiła pokazując dwa rzędy białych i równych zębów. Lord najeżył się, a jego oczy zaświciły się czerwienią – Powtórzę poraz ostatni raz: Co tu robisz? – spytała z jadem w głosie. Mężczyzna patrzył na nią swymi czerwonymi oczami w milczeniu, następnie uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:

- Minister Magii oznajmił dzisiaj – tu uśmiechnął się "słodko", co nie wróżyło nic dobrego – że zostałem mianowany na dyrektora Hogwartu – oznajmił triumfalnie. Zarówno panią Ghoh, jak i profesor McGonagall zatkało, a ich szczęki walnęły w podłogę – Tu macie potwierdzenie tego oświadczenia – podszedł do Minerwy i położył na biurku. Kobieta wzięła go i przejrzała dokument. U dołu strony była pieczęć Ministra i jego podpis obok. Chwilę potem wydyszała:

- On mówi prawdę, Anne! Z tego dokumentu wynika, że rzeczywiście został mianowy na nowego dyrektora Hogwartu i nawet Amos Diggory się zgadza! Jest jego podpis i pieczęć! – spojrzała na przyjaciółkę z rozpaczą.

- To niemożliwe! Nie możemy pozwolić, by uczniowie byli na ciebie zdani i narażeni! – zawołała Anne, patrząc na Czarnego Pana. Voldemort wycelował koniec różdżki w młodszą kobietę.

- Tak myślisz, Ghoh? Crucio! – wrzask kobiety rozległ się po całym gabinecie. Upadła i zaczęła się wić oraz wrzeszczeć. Fioletowa kopuła najpierw zamrugała, a potem zniknęła, zarówno wokół niej jak i wokół Minerwy – Zabrać je obie do lochów. Wprowadzimy tu wiele zmian. Na początek ogłosimy, że w Hogwarcie nie będzie więcej Ceremonii Przydziału. Nie będzie różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Anne Ghoh? – oznajmił z satysfakcją w głosie cofając zaklęcie po pięciu minutach z młodej nauczycielki.,

- Tak jest, panie! - zawołało jednocześnie rodzeństwo Carrow. Anne spojrzała na Riddle'a z mordem w oczach. Nie mogła się jednak ruszyć z bólu. Oddychała nie równo.

- Zabierzcie je z moich oczu! – zawołał Voldemort, idąc w kierunku biurka. Nagle-niespodziwanie ktoś zawołał...

23 czerwca 2013

Rozdział 3 (40) - Sarah Moon i ucieczka - część druga

Klik

- Wybacz mi, Nicole, że ci przerwę, ale chcę coś wyjaśnić. Przez całą szóstą klasę Dumbledore opowiadał mi o Horkruksach. Przedmiotach, w których czarodziej ukrył Cząstkę swej Duszy, dzieciństwie Voldemorta oraz jego rodzicach. Powiedział też, że to ja mam tę misję wypełnić – mówił Harry, po czym zwrócił się do reszty – Cieszę się, że chcecie mi pomóc, ale muszę to zrobić sam, ale nie tylko profesor Dumbledore wyznaczył nam to zadanie, ale również nasi rodzice. Musimy wyruszyć w podróż, by odnaleźć Horkruksy – oświadczył, a dokończył za niego Jack:

 - Uciekniemy podczas walki, ale tak, by Voldemort nas najpierw zobaczył jak uciekamy, a tym samym nie dopadł nas – wyjaśnił.

 - Nie martw się, Harry. Będziemy ostrożni – uspakajała go ich siostra. Zrobiło się cicho. Nikt, z wyjątkiem wtajemniczonych nie wiedział o istnieniu horkruksów Voldemorta i jego życiu, a oni nawet nie kwapili się wyjaśnić GD, czym one tak naprawdę są i jak można je zniszczyć. W końcu Eleine spytała dowódcę:

 - Harry, kto przejmie dowództwo nad GD, gdy ciebie nie będzie? – Ten popatrzył na nią przez chwilę i odpowiedział:

- Wyznaczam do tego Lunę Lovegood, Ginny Weasley i Neville'a Longbottoma. Za to Eleine, Mary i John zostaną i pomogą wam. John będzie mnie zastępował na lekcjach OPCM. Sarah, miej na nich oko – spojrzał na Gryfonkę. Ta kiwnęła milcząco głową. Pamiętał, że jedno z rodziców wspomniało, iż można na nią liczyć – Pamiętajcie: nie dajcie się złapać i nastraszyć. Dobrze? Poprzez Lusterka Dwukierunkowe – tu wyczarował kilkadziesiąt takich Lusterek i dokończył – będziecie mogli się komunikować między sobą. Wystarczy, że wypowiecie do nich imię lub nazwisko, czy pseudonim danej osoby. Weźcie po jednym. Co do Prefektów i Prefektów Naczelnych to według mnie nadają się do tego Draco Malfoy i Lavender Brown. W tej sprawie pogadam z dyrektorem i resztą nauczycieli. Teraz dam wam obowiązki bym wiedział, co, kto będzie robić. bracia Creevey będą szpiegowali nauczycieli. Lavender i siostry Patil poprosicie Hagrida, by miał oko na Zakazany Las. Lavender poprosisz wraz z Draconem McGonagall i profesora Snape'a, by dali wam pewne uprawnienia, gdy będziecie Prefektami. Np. wychodzenie po godzinach nocnych i poza patrolami. Jeśli wam się nie uda, jakoś to załatwię, lecz i tak pójdziecie ze mną. Hermiono, Ron wy też pójdziecie. Wiecie, myślę, że ten atak na Hogwart może oznaczać to, że Riddle razem ze Śmierciożercami chcą mnie dopaść. Jeśli mnie nie będzie w szkole, to wyznaczą nowego nauczyciela Obrony – powiedział Harry.

 - Przecież Dumbledore nie mógłby znaleźć tak szybko chętnego na to stanowisko – stwierdził Ron.

 - Zgadzam się z Ronem – poparła swojego chłopaka Mary.

- Ale mam nadzieję, że ktoś się szybko znajdzie – Luna miała coś jeszcze powiedzieć, gdy odezwała się panna Moon:

 - Profesorze Potter, chyba znam kogoś, kto by się na to zgodził pomimo klątwy – Wszyscy spojrzeli w stronę głosu. Harry, zauważywszy Sarah, spytał:

 - Nie miałem zaszczytu pani poznać bliżej, panno Moon. Może pani tu podejść? – poprosił. Dziewczyna podeszła do niego. Była dość szczupła i ładna, ale blada. Jej oczy były jak dwa zachodzące słońca lśniące na niebie. Drgnął, gdy wyczuł jej aurę, gdy stanęła przed nim. Była mroczna, ale nie taka, jak u Voldemorta i swojego dziadka. Było w niej coś dziwnego i niezrozumiałego. Od rana był wyczulony na aury i magię innych ludzi w dowolnym wieku i płci – Więc – zaciął się – więc kogo ma pani na myśli, panno Moon? – spytał, trzeźwiejąc nieco. Sarah patrzyła na niego z uśmiechem i odpowiedziała:

 - Mam na myśli kobietę, która pochodzi z Japonii. Wyszła za mąż za anglika, Petera Paulo Ghoha* – (czytaj: Hoh) – Mają dwójkę małych dzieci i mieszkają na wschodnim wybrzeżu Anglii – wyjaśniła, po czym dodała – Mam również na myśli mężczyznę, który uczył w Hogwarcie OPCM-u w czasach twoich rodziców, gdy chodzili jeszcze do szkoły, ale w roku 1978 obiecał Dumbledore'owi, że nie wróci do Hogwartu jeśli Voldemort wciąż będzie żył, bo wciąż obawia się klątwy – odparła. Harry nieco zaskoczony spytał:

 - Jak się nazywają? – spytał, gapiąc się na nią, jak urzeczony, a jednocześnie był zaciekawiony.

 - Mężczyzna nazywa się David Michael Glembin, a kobieta Anne Marie Ghoh* – odpowiedziała. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest ona członkinią GD.

 - No dobra. Ale... jak się tutaj znalazłaś? Nie widziałem, byś tu wchodziła – spytał, pokazując na frontowe drzwi po drugiej stornie Pokoju. Reszta go poparła.

 - A, to moja słodka tajemnica, profesorze – odpowiedziała z drwiącym uśmiechem, który oznaczał: "Nawet nie umiecie się dopilnować". Harry spojrzał w jej pomarańczowe lśniące oczy używając Legilimencji, spytawszy:

 - Możemy ci zaufać w 100%? – spytał ostrożnie.

 - Oczywiście. Słowo WAMPIRA jest święte – odparła. Wszystkich zatkało. Zrobiło się zamieszanie.

 - To ona jest wampirem?! – przeraziła się Parvati, zakrywając usta dłońmi.

 - To tym bardziej nie można jej ufać! – poparła ją Lavender. Wszyscy, z wyjątkiem rodzeństwa Potter, odsunęli się w mgnieniu oka pod ściany pomieszczenia. Niektórzy trzymali krzyżyki przed sobą, a inni z kolei celowali w nią różdżkami. Sarah nagle wybuchła śmiechem obnażając zęby. Dało się zobaczyć dwa długie kły.

 - Co za ciołki z was! – zawołała, chichocząc. Opanowywała się przez dłuższą chwilę.

 - Uspokójcie się wszyscy! Moon, ty też! – zawołał Harry. Wszyscy zamilkli, patrząc na Harry'ego, ale i zerkając na Sarahę z obawą – To, że Sarah Moon jest wampirem, nie znaczy, że będzie was krzywdzić! Prawda? – spytał się dziewczyny. Ta spojrzała na niego i odpowiedziała już spokojniej:

 - Prawda, nie będę. Obiecuję. Tak szczerze mówiąc, jestem po waszej stronie. Co prawda mam kontakty z Lordziem Voldziem – tu zachichotała, a reszta tylko parsknęli śmiechem – ale nie toleruję tego, co robi. Ja tylko chcę go zniszczyć w taki sposób, by nie wrócił do Świata Żywych – wyjaśniła. W jednej chwili Harry'emu, Jackowi i Nicole przypomniał się fragment przepowiedni: "...i pokona Go tak, by nie wrócił do Świata Żywych! Ludzkość będzie ocalona!...".

 - Więc co proponujesz? – spytała Nicole dziewczyny.

 - Na razie Riddle'a zostawcie mnie. Dopilnuję, by was nie tknął. Jeśli chodzi o atak na Hogwart – tu spoważniała – zaatakuje zamek późnym wieczorem 31 grudnia, a zacznie około godziny 22:00. Pamiętasz, profesorze, rodzeństwo Carrowów? – Harry skinął w milczeniu głową, pamiętając, jak pan Carrow używał noża i przesuwał boleśnie jego skórę podczas tortur w wakacje. Drgnął na to wspomnienie – Voldemort chce ich wziąć na dwa stanowiska. Na stanowisko OPCM-u i Mugoloznawstwa – wyjaśniła. Wszyscy przerazili się, ale Harry uśmiechnął się lekko.

 - Saraho Moon, dzięki za informacje. Mam do ciebie pytanie: Czy chciałabyś się przyłączyć do Gwardii Dumbledore'a i Zakonu Feniksa? – spytał, wyciągnął ku niej rękę. Czarnowłosa patrzyła na niego nieco zaskoczona, po czym odpowiedziała:

 - Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Co noc chodzę na "łowy" i nie będę mogła uczestniczyć, w niektórych wieczornych spotkaniach czy atakach – wyjaśniła. Ten uśmiechnął się nieco szerzej i odpowiedział:

 - Mam taką samą sytuację z Remusem Lupinem. On jest wilkołakiem. Więc jak, przyłączysz się? – spytał. Dziewczyna patrzyła na niego z uśmiechem. Po chwili odpowiedziała:

 - Zgoda. - i uścisnęła mu rękę.

 

~~*~~

 

Mijał czas...

W ciągu najbliższych dni cały Hogwart, w sekrecie przed Ślizgonami (poza Draconem), którzy mogliby donieść Śmierciożerom, a tym samym Voldemortowi, szykowali się do obrony szkoły. Przybyli w zasadzie wszyscy, którzy byli w stanie. Starsi członkowie Gwardii, a między innymi Cho Chang i jej przyjaciółka Marietta. Przybył też Glizdogon, który wrócił do Zakonu i Armii. Przybyły też Julie Anderson, Aurelia Parker i jej syn Jonathan. Ku zdziwieniu Harry'ego przybyła także Petunia Dursley i jej pierworodny syn David. Aidrene Evans i jego dwójka dorosłych dzieci: Paul i Christopher Evansowie. Aidrene miał także córkę, Dianne, ale była jeszcze za mała do walki i nawet nie chodziła jeszcze do szkoły, więc została w domu z matką. Z Zakonu przybyli: Remus Lupin, Roland Hols (którego Harry poznał w te wakacje w wiosce Druidów), Percy Levender i jego narzeczona Martha Gaunt. Przybyły także Cassidy Snape, a także Samantha, jej córka. Przybyli również dzieci Reginy i Rogera: Geandley, Agnes, Alastor i Daniel Hoof. Przyszli również młodsze dzieci Voldemorta: Marvolo, Marco i Daniel Riddle. No i oczywiście wnuk Albusa: Allan, ale Rose nie mogła przyjść, bo nie była zbyt doświadczona. Dla Harry'ego nie było nowością, że przybyli rodzice uczniów, którzy mieli walczyć. Do czasu walki wszyscy młodsi uczniowie zostali odtransportowani do swoich domów.

 

~~*~~

 

30 grudnia; Zmieniamy miejsce; New Quay; Pora wczesnego obiadu...

Czarnowłosa szesnastolatka pojawiła się znikąd po środku salonu pewnego domu w stylu japońskim.

 - Ni-san!! – wydarła się na cały dom. Przy kominku stał duży fotel, zza którego wyjrzał czarnowłosy i czarnooki mężczyzna w okularach.

- Cicho bądź, pedantko! Dzieci nam śpią! – syknął. Podszedł do niej, chwyciwszy za ramię i zaprowadził do kuchni – Czego chcesz, że tak się wydzierasz na cały dom, co?? – spytał.

 - Mam wiadomość dla An – odparła. Oboje spojrzeli na nią, bo również i sama właścicielka tegoż imienia była w kuchni.

 - Co to za wiadomość? – spytała łagodnym głosem.

 - Hogwart zostanie jutro zaatakowany, a nauczyciel Obrony, Harry Potter musi uciekać z rodzeństwem i przyjaciółmi z zamku. Dumbledore będzie potrzebował zastępcy na to stanowisko do końca roku szkolnego. Więc pomyślałam, że ty, onee-sama będziesz w sam raz, ale musisz się zgłosić, zanim zaatakują. Dyrektor sam stwierdzi czy się nadajesz, czy też nie, zanim zdecyduje Ministerstwo i sami znajdą kogoś na tę posadę – wyjaśniła. Oboje byli pod wrażeniem tej informacji.

 - Zgoda. Pójdziemy do niego – powiedziała kobieta po minucie milczenia. Sarah uśmiechnęła się i zniknęła z pola widzenia.

 

Hogwart....

Panna Moon pojawiła się w tylko sobie znanym zakamarku zamku. Wyjrzała na korytarz rozglądając się dookoła, i jak gdyby nigdy nic skierowała się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

 

~~*~~

 

Nim kogut zapiał o poranku wszyscy już byli na nogach. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś znany i bliski zginie dzisiaj.

W Pokoju Wspólnym Gryfonów Sarah, Martha, Ron, Hermiona, Ginny i Neville dostali od Harry'ego za zadanie przygotować wszystkich uczniów klas 6 i 7 na nocną bitwę. Robili tak już od paru dni. Każdy miał od Harry'ego zadanie, a szczególnie Neville. To on miał być głównodowodzącym po jego odejściu z zamku. Ron i Hermiona pomagali mu, a oni dali Ginny zadania, by pomagała Neville'owi.

W wieży Ravenclawu Luna, razem z Cho, Mariettą i Mary też przygotowywały uczniów. Uzbrajały ich w oręże od Freda i George'a Weasley'ów.

- Są rewelacyjne! – zawołała Cho, patrząc na swoje nowe buty doskonale na nią pasujące. Były też bardzo eleganckie i wygodne.

- Masz rację, Cho. Nie sądziłam, że bliźniacy Weasley są tak zdolni! Ta peleryna jest zdumiewająca i taka delitana – zachwycała się Marietta.

- I okazuje się, że są bardzo przydatne i eleganckie. Te kolczyki są świetne. Sama bym takich nie zrobiła – powiedziała Luna, przeglądając się w lusterku w łazience.

- Fred powiedział, że na każdą z tych rzeczy zostały rzucone zaklęcia wyciszające, a te kolczyki działają jak nadajniki i Uszy Dalekiego Zasięgu jednocześnie – mówiła Mary, podając każdemu w Pokoju przedmioty z worka – Wystarczy pomyśleć o miejscu skąd dochodzą głosy, a te okulary – dodała, gdy Marietta zakładała eleganckie okulary w sam raz dla kobiet – są niewidzialne dla nikogo. Dzięki nim możecie zobaczyć, co dzieje się w danym miejscu obojętnie czy w Hogwarcie, na błoniach czy w Zakazany Lesie. Możecie też zobaczyć, co dzieje się poza terenami. Nie można ich zdjąć jeśli się nie wypowie odpowiedniego zaklęcia lub samemu się go nie zdejmie – wyjaśniła.

- Skąd to wszystko wiesz? – spytała Luna, spojrzawszy na nią z wielkim zainteresowaniem.

- Od bliźniaków. Poza tym Harry ma takie same rzeczy, lecz dla mężczyzn. Każde jest przystosowane i dla kobiet, i dla mężczyzn – wyjaśniła.

Tymczasem Jack razem z Hanną, Susan, Erniem i Eleine w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu też przygotowywali resztę współdomowników. Każdemu domowi pomagali też nauczyciele. Było coraz mniej czasu, ale nie poddawali się. Uczniowie ćwiczyli w międzyczasie zaklęcia oraz przygotowywali się na każdą okoliczność, nawet gdyby mieli zginąć.

W Pokoju Wspólnym Ślizgonów jeden z domowników próbował przekonać resztę do współpracy. Draco nie rozmawiał ze Ślzgonami przyjaźnie, wręcz przeciwnie. Kłócił się z nimi otwarcie.

- Nie! – zawołała Pensy buntowniczo.

- Proszę was, to dla nas jedyna okazja, by się pochwalić naszymi magicznymi umiejętnościami przeciw Voldemortowi i udowodnić naszą lojalność wobec Hogwartu! – zawołał. Prawie wszyscy się wzdrygnęli na dźwięk tego imienia.

- Draco, co cię opętało? Czemu wypowiedziałeś imię Czarnego Pana? – spytała młoda panna Malfoy. Ten spojrzał na siostrę, jak na coś obrzydliwego i powiedział:

- Jesteś po jego stronie – oznajmił jadowicie i po chwili dodał już ze złością – Shopie, jak ja cię nienawidzę! Czy nie możesz zrozumieć, że Lord Voldemort wykorzystuje Śmierciożerców, a już w szczególności ich dzieci, do swoich planów?! Poza tym, wiesz że już sam strach przed wypowiedzenia jego pseudo imienia zwiększa strach przed nim samym? Wy. Się. Go. Po. Prostu. Boicie! – zaznaczył, zwróciwszy się teraz bezpośrednio do obserwującego go tłumu – Boicie się już samego dźwięku imienia Lorda Voldemorta!... O, widzicie?? Wzdrygacie się! I to ma być odwaga? To wprost hańba! Hańba przed wami samymi! – zawołał.

- Kto tu kogo zhańbił, Draco? – rozległ się czyjś zimny głos. Blondyn odwrócił się na pięcie, by zobaczyć, kto wypowiedział to zdanie. Na schodach stali Tom III i Nicolas. Draco podszedł do chłopców i powiedział:

- To ty hańbisz, Dumbledore. Co prawda, jesteście ulubieńcami Voldemorta, ale to nie upoważnia was byście byli kłębkiem świata w jego zwariowanym świecie. Wiedz jednak, Riddle, że mam na ciebie oko – powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Czyżby? Zobaczymy, kto na kogo ma mieć oko. Pójdziesz ze mną, Malfoy – Ten chwycił blondyna za ramię i już miał go zaprowadzić do kominka, gdyby nie to, że Draco wyrwał mu się i pobiegł do ściany, gdzie było wyjście na korytarz – A ty gdzie?! – zawołał i pobiegł za nim. Draco już był przy wyjściu, gdy wyjął różdżkę i wycelował w niego. Brunet zatrzymał się tuż przed nim i spojrzał na nieco zdenerwowanego Dracona.

- Zbliż się, a oberwiesz, Riddle! – ostrzegł.

- Nie odważysz się mnie zranić, Malfoy – powiedział ten drwiącym głosem.

- Zrobiłbyś jakąkolwiek krzywdę wiernemu synowi i Prawej Ręce Czarnego Pana? – spytał Nick. Wszyscy spojrzeli na niego nieco z szokowani. Zresztą obserwowali całą scenę w milczeniu. Tymczasem blondyn patrzył to na jednego, to na drugiego i z powrotem.

- Tak. Zrobiłbym to. Jednak rozczaruję was, gdyż zrobię to w obronie własnej, a nie ze względu na to, że jestem Śmierciożercą i lubię znęcać się nad słabszymi i zabijać ich. Robię to dla obrońców dobra. Dla Harry'ego. Tak, Riddle, tak Dumbledore. Jestem w Zakonie Feniksa i w Gwardii Dumbledore'a. W Gwardii Harry'ego Pottera. Harry mnie przyjął do obu organizacji, a Hermiona Granger jest moją dziewczyną... O, przepraszam! Jest moją NARZECZONĄ i przyszłą matką naszego dziecka! Robię to głównie dla dobra ludzi oraz Hermiony i naszego dziecka – odpowiedział i wyszedł zanim zdali sobie sprawę, co powiedział.

Draco biegł korytarzami, ile sił w nogach. Skierował się do gabinetu Harry'ego. Gdy się tam znalazł zapukał mocno do drzwi wołając:

- Harry, wpuść mnie! Mamy problem! – zawołał. Po chwili otworzyły się drzwi i zobaczył twarz okularnika.

- Co się stało, Draco? – spytał, otwierając nieco drzwi i wpuszczając go do środka. Gdy Malfoy rozejrzał się po gabinecie zauważył tam również dwie osoby.

- Draco, przedstawiam ci Percy'ego Levendera oraz jego narzeczoną Marthę Gaunt. Moi drodzy, przedstawiam wam... – nie skończył, bo starszy mężczyzna powiedział:

- Draco Malfoy, syn Lucjusza i Narcyzy Malfoy z rodu Black. Znam cię. Nie pytaj skąd, bo mi i tak nie uwierzysz – oznajmił. Draco oniemiał na chwilę. Do rzeczywistości sprowadził go głos Harry'ego, mówiąc:

- Draco, powiedziałeś, że mmy problem. Możesz nam powiedzieć co, to problem? – spytał. Chłopak dopiero teraz otrzeźwiał.

- A tak, rzeczywiście. Wracam właśnie z Pokoju Wspólnego Slytherinu. Dałeś mi za zadanie dać reszcie Ślizgonów do zrozumienia, że powinni być po dobrej stronie i... – wyjaśniał, ale urwał, bo Harry powiedział:

- Poczekaj, Draco. Mam szybszy sposób jak się tego dowiedzieć ze szczegółami. Podejdź tu – Harry zaprowadził przyjaciela do swojej myślodsiewni, tak jak kiedyś Dumbledore jego samego – Dotknij końcem różdżki swojej skroni. Przypomnij sobie, co się stało w waszym Pokoju i wrzuć tu nić myśli. Zobaczę, co się wydarzyło – Draco tak zrobił. Chwilę potem cała czwórka wylądowali w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.

Gdy po pięciu minutach wrócili, Harry powiedział do Ślizgona:

- Powinieneś być z siebie dumny, Draco, gdyż moim zdaniem zaliczyłeś Trzecią Próbę. Ale i tak powinieneś sam o tym powiedzieć Hermionie – oznajmił, spojrzawszy na kumpla. Dracona zatkało.

 

 ~~*~~

 

Przez resztę czasu wszyscy robili, co się dało, by nie dać się zaskoczyć przez Voldemorta. Gdy zbliżała się godzina 21:30 profesor Dumbledore zarządził, by słabsi schronili się już w lochach.

Harry tymczasem siedział w swoich kwaterach razem z przyjaciółmi i rodzeństwem do czasu rozpoczęcia bitwy. W pomieszczeniu przebywali jeszcze kilkoro osób. Blond włosa i czarnooka dziewczyna – Meia Stone oraz czarnowłosy i piwnooki młodzieniec – Matthew Praeger, a także Susan Bouns i Ernie Macmillan. Nicole i Jack przeglądali Mapę Huncwotów i śledzili wszystkich. Meia i Susan stały na czatach przy wyjściu na korytarz. Matt pakował razem z Hermioną rzeczy na podróż do dwóch podręcznych małych torebek, na które zostały rzucone czary pomniejszająco-powiększające. Ron i Ernie rozmawiali ze Stworkiem i Zgredkiem na temat zapasów jedzenia i picia na pół roku. Co trzeba zabrać i ile. Harry za to, używając swego "Sokolego Wzroku" stał przy oknie przeczesując Hogsmeade, Zakazany Las i błonia Hogwartu. W pewnym momencie, nagle i niespodzianie Harry zawołał głośno:

- O rany! – wszyscy podskoczyli przynajmniej na stopę – Słuchajcie! Ktoś idzie w stronę terenów Hogwartu! – zawołał.

- Kto? Gdzie? – spytała głupkowato Nicole, spojrzawszy najpierw na niego, a potem na Mapę – Nie widać go na Mapie – stwierdziła.

- Nic w tym dziwnego, siostrzyczko. Są poza terenami zamku. Idą z Hogsmeade. Jest ich dość dużo. Przynajmniej 200 osób – wyjaśnił nauczyciel – Z pewnością są to Śmierciożercy, ale trzeba się upe... – urwał, bo Jack, który stał przy Nicole podszedł do okna wyglądając przez nie. Po czym powiedział bardzo zdenerwowanym głosem:

- Ktoś... ktoś wychodzi z zamku i... i idzie w stronę Lasu. To chyba jakiś uczeń, sądząc po szacie – powiedział nieco przerażony. Wszyscy zareagowali i rzucili się do okna. Puchon miał rację. W połowie błoni szła samotna postać w pelerynie, a po wzroście można było wywnioskować, że to uczeń.

- Harry możesz zobaczyć kto to? – poprosił Ron.

- Mam lepszy pomysł. Nicole, sprawdź na Mapie kto to, nim wyjdzie poza jej tereny – poprosił.

- Dobrze, Harry – powiedziała. Teraz odezwał się Harry:

- Jack, skontaktuj się z dyrektorem – spojrzał na niego – Najszybciej przez sieć Fiuu – tu urwał i dodał: – albo nie. Ja to zrobię – ledwo to powiedział, gdy Nicole jęknęła głośno, a Susan spytała:

- Co się stało? – zapytała wystraszona Puchonka.

- Harry! To Tom Riddle III! – zawołała. Harry zareagował natychmiast. Podbiegł do siostry i sprawdził Mapę, uprzednio zaciąwszy oczy i je ponownie otworzywszy. Miała rację. Przez Zakazany Las do głównej  bramy szedł spokojnie i pewnie Druga Prawa Ręka Voldemorta. Nie zastanawiając się więcej, aportował się do gabinetu dyrektora.

Gdy pojawił się na miejscu tylko portrety na ścianach krzyknęli z zaskoczenia, za to Albus, gdy posłyszał te dźwięki spojrzał przed siebie, a zobaczywszy Pottera i spytał:

- Harry, coś się stało, że nie wchodzisz drzwiami? – spytał, uśmiechając się dobrodusznie. Harry podszedł biurka dyrektora. Okrążył mebel, chwycił Dumbledore'a za ramię i bez słowa zaprowadził do okna.

- Niech pan położy swoją dłoń na moim ramieniu. To ważne – poradził, gdy już tam stali.

- Ale po co? – spytał patrząc na młodzieńca zdziwiony.

- Niech pan to zrobi, a się pan dowie. Szybko! – Dyrektor nie był pewien, co na to powiedzieć, a Harry wciąż zniecierpliwiony dodał – Widziałem jakiegoś ucznia idącego w kierunku Zakazanego Lasu. Z pewnością był to syn Voldemorta, Teronit. W kierunku bramy idzie z dwie setki postaci w czarnych pelerynach. Myślę, że to Śmierciożercy. Trzeba się śpieszyć, dyrektorze. Jeśli chce pan być pewien tego, co mówię jest prawdą niech pan położy dłoń na moim ramieniu, a pokaże panu ich. Nauczyła mnie tego Eleine, zanim stałem się Śmierciożercą tego lata – wyjaśnił na koniec. Albus położył swoją dłoń na ramieniu młodego nauczyciela, a ten skierował swoje spojrzenie na okno, zacisnął oczy i je otworzył. Harry wodził wzrokiem po Lesie aż skierował go na bram,... która była już otwarta! Mało tego Śmierciożercy na czele z Voldemortem już byli na błoniach i szli w kierunku zamku!!

- Na brodę Merlina! Muszę powiadomić wszystkich w szkole! – zawołał dyrektor.

- A ja przyjaciół i rodzeństwo – jęknął Harry, zaciekając oczy i znowu je otwierając. Po chwili już go nie było.

Aportował się do swojego gabinetu, lecz zastał tam nieprzyjemny widok. Otóż, Hermiona, Susan i Meia leżały na podłodze na w pół przytomne i niezdolne do ruchu. Za to Ron był cały we krwi i nie dawał znaku życia, ale Harry zauważył, że jego brzuch powoli podnosi się i opada. Żył na szczęście. Matt i Jack byli związani magicznymi linami nie do rozwiązania bez różdżki. Za fotelem jego biurka siedział... Tom III, a przy jego przyjaciołach Nick. Trzymał za ramię Nicole, celując w jej głowę koniec jej własnej różdżki.

- Vulture! Teronit! Co tu robicie? – spytał, przerażony widokiem stanu przyjaciół i rodziny, ale ton jego głosu był stanowczy. Obaj patrzyli na niego z nienawiścią na młoego nauczyciela, ale to Teronit odpowiedział na jego pytanie:

- Przyszliśmy tu, by cię zaprowadzić do Czarnego Pana, Potter. Zdążył stęsknić się za tobą – odpowiedź prosta i oczywista.

- Nie próbuj nawet swoich sztuczek, bo oni zapłacą za to – powiedział Vulture skinąwszy głową na związanych. Harry szybko ocenił obecną sytuację. On miał różdżkę, zwiększone moce, miał też dodatkowe zdolności dane od dziadka Matta oraz swego rodzeństwa i mógł też wezwać Eylon na pomoc. Jednak ich było dwóch, mieli różdżki, mieli zakładników jako jego rodzeństwo i przyjaciół, a także przyjaciół Jacka i Nicole. Powoli, bardzo powoli wyjął różdżkę i podał ją Riddle'owi, który ją wziął, po czym wycelował w Harry'ego i związał mocno jego nadgarstki takimi samymi linami. Chwycił koniec liny, uśmiechając się chytrze – Bardzo mądre posuniecie, profesorze – zaśmiał się młody Dumbledore. Harry spojrzał na przyjaciół i powiedział telepatycznie do Percy'ego Levendera, który był na błoniach Hogwartu i przypuszczalnie już walczył.

 

~~*~~

 

Kilka sekund wcześniej...

W innej części zamku Percy odczuł nagle, że jego nadgarstki zaczynają go boleć. Coś musiało się dziać z Harrym. Musiał na chwilę przerwać walkę ze swoim przeciwnikiem i skupić się na uczuciach byłego Gryfona. Ogłuszył szybko przeciwnika i ukrył się w jakimś zakamarku zamknąwszy oczy. Wyczuł zdenerwowanie i lekkie przerażanie swojego przeszłego Ja. Zacisnął oczy i ponownie je otworzył. Wodził wzrokiem po korytarzach, salach, gabinetach zamku, a także na błoniach. Odnalazł go w jego własnym gabinecie. Był w trudnej sytuacji. Przypomniał sobie, co się wtedy wydarzyło, ale wiedział, że jeśli się wtrąci zmieni bieg wydarzeń. Nagle wyczuł coś z zewnątrz, a po chwili usłyszał:

- Crucio! – krzyknął ktoś z oddali. Zareagował natychmiast, wołając:

- Drętwota! – i rozpoczęła się kolejna walka. Starał się jednocześnie walczyć, jak i być w tamtym gabinecie. Po minucie został uderzony zaklęciem, bo telepatyczny głos Harry'ego wyprowadził go z równowagi:

~ Percy, słyszysz mnie? ~ spytał Harry.
 ~ Psia kość! Harry! Nie starsz! Słyszę cię. Czy coś się stało? ~ spytał wyżej wymieniony także telepatycznie. Starał się trzymać, a przede wszystkim nie zemdleć. Szczęście, że Harry nie mógł wyczuć jego fizycznego bólu i odczuć go tak, jak w przypadku jego i Voldemorta.

~ Tak, stało się. Gdy wróciłem z gabinetu dyrektora do swojego gabinetu zobaczyłem swoich przyjaciół i rodzinę związanych magicznymi linami nieprzytomnych i zakrwawionych. Zrobili to Vulture i Teronit. Teraz mnie prowadzą do Voldemorta. Pewnie na błonia lub do lochów. Musisz mi pomóc, Percy. Muszę uciekać z przyjaciółmi i rodzeństwem z Hogwartu, ale uprzednio Lordzina musi mnie zobaczyć jak uciekamy. Zrób coś! ~ prosił. Percy był wystraszony. Jeśli Lord Voldemort zabije Harry'ego teraz, to on także umrze! Wpadł na pewien pomysł.

 ~ Harry, posłuchaj. W szkole jest nie jaka Sarah Moon. Jest ona wampirzycą i dobrą przyjaciółką mojej narzeczonej. Powiem jej by ci pomogła. Dobrze? ~ wyjaśnił.

~ Dobrze ~ odpowiedział Wybraniec.

 

~~*~~

 

Błonia... Percy L...

Percy najszybciej jak mógł, zważywszy na fakt, że co chwila musiał ogłuszyć jakiegoś Śmierciożercę, szukał Sarahy. Znalazł ją przy drzwiach Wielkiej Sali obserwującą najspokojniej w świecie tłum walczących.

- Sarah! Harry'ego porwano, a jego przyjaciele i rodzeństwo są związani w jego gabinecie! – wyjaśnił, unikając zielonego promienia od jakiegoś Śmierciożercy. Dziewczyna nie pytając o nic więcej, pobiegła korytarzem. Po kilku minutach zauważyła dwóch Ślizgonów prowadzących Harry'ego w połowie schodów na pierwsze piętro.

$ Vulture, Teromit, szukałam was.

$ Och, Demi Lady, znaleźliśmy cię. Złapaliśmy Wybawcę Świata i jego przyjaciół oraz jego rodzeństwo. Są uwięzieni w jego gabinecie.

$ Świetnie! Gdzie z nim idziecie? $ spytała.

Prowadzimy go do Czarnego Pana $ odpowiedział ten z triumfem. Harry patrzył na nich nieco zaskoczony. Kompletnie nie rozumiał, co mówią, ale domyślił się, że o niego chodzi. Zauważył, że Ślizgon zwracał się do dziewczyny jak do swojej pani. Spostrzegł też, że dziewczyna patrzy na niego kątem oka i daje znaki spojrzeniem, by milczał, i że to ona załatwi tę sprawę.

Dajcie mi te liny $ powiedziała, wyciągając ręce.

$ Masz $ podał jej linę wiążącą nadgarstki Harry'ego. Pociągnęła go trochę zbyt gwałtownie. Poszli w kierunku Wielkiej Sali, a za nimi szli Teronit i Vulture.

#Sarah, co się dzieje? # spytał ją Harry w myślach.

# Harry, oni prowadzą cię do Voldemorta, który jest w lochach. Musimy się ich pozbyć # poinformowała go telepatycznie.

# Masz jakiś pomysł? #  spytał również telepatycznie.

# Chyba tak. Najpierw trzeba ich ogłuszyć, a potem zmodyfikować pamięć, byśmy mogli ich schwytać, a jednocześnie nie powiązać z nami # wyjaśniła.

# Ja mam inny pomysł. Ogłusz ich, a potem mnie rozwiąż. Mam te niezwykłe moce dane od dziadka Matta i mojego rodzeństwa. Ja pobiegnę do Wielkiej Sali, by Voldemort mógł mnie zobaczyć, a ty pójdziesz do mojego gabinetu. Tam są moi przyjaciele oraz rodzeństwo. Proszę byś ich uwolniła. Spotkamy się w chatce Hagrida # powiedział pospiesznie. Chwilę szli w ciszy. Za rogiem kolejnego korytarza Sarah uderzyła łokciem w twarz młodego Dumbledore'a, który stał obok niej, a potem Riddle'a. Następnie uwolniła Harry'ego z lin. Ten zawrócił ku Wielkiej Sali, nie oglądając się za siebie. Wbiegł tam, walcząc zawzięcie z każdym, kto mu się nawinął pod różdżkę. Kierował się do przodu w miejsce, gdzie był Voldemort.

Tymczasem Sarah zmodyfikowała obu Ślizgonom pamięć tak, by zapomnieli, że byli świadkami, iż pomogła Harry'emu uciec. Rzuciła też specjalne wampirze zaklęcie, by mówili prawdę i tylko prawdę, gdy zostaną zapytani o cokolwiek na temat Śmierciożerców i Voldemorta z ust Zakonu Feniksa, Armii Hogwartu i Gwardii Dumbledore'a, a nawet aurorów. Potem pobiegła na czwarte piętro, by uwolnić przyjaciół i rodzeństwo młodego nauczyciela. Wbiegła tam bez pukania. Zobaczyła ich przy ścianie i na podłodze w niezbyt dobrym stanie podeszła do nich i powiedziała:

- Harry dał mi polecenie, by was uwolnić i zaprowadzić do chatki Hagrida. Poinformował mnie też, że niedługo do was dołączy – poinformowała ich, rozwiązując Meię – Śpieszcie się. Ja pójdę uratować naszego Wybrańca – powiedziała, gdy już wstali.

- A co się dzieje w zamku? – spytał Matt, pocierając nadgarstki. Dziewczyna spojrzała na niego krótko i odpowiedziała:

- Zaatakowali Hogwart, głównie Wielką Salę. Szukają Harry'ego. Idźcie już, macie przecież misję do wypełnienia. Ja i Harry niedługo dogonimy was. Spieszcie się i zaczekajcie na nas w chatce Hagrida – ponaglała ich. Więc wybiegli, a ona za nimi, ale gdy skręcili ku wyjściu rozejrzała się dokładnie dookoła i zniknęła. Pojawiła się przy drzwiach frontowych do Sali Wejściowej. Zajrzała do środka, szukając wzrokiem czerwonej szaty, brązowych włosów i okrągłych okularów wśród ludzi. Znalazła go blisko Voldemorta – Rany! – jęknęła. Pobiegła ku niemu, unikając zaklęć i ludzi wokół. Miała na widoku tylko tę czerwoną szatę i bladą twarz. Wiedziała, że musi ratować młodego nauczyciela, i to, że Lord już go zobaczył. Wywnioskowała to z tego, że Czarny Pan szedł szybko ku młodemu nauczycielowi, a on ku Lordowi. Wiedziała, że obaj chcą walczyć ze sobą na śmierć i życie. Nie mogła do tego dopuścić. Było za wcześnie na ostateczną walkę. Dotarła do Pottera i bez żadnych ceregieli chwyciła go za ramię. Zniknęła z nim, pojawiając się w chatce Hagrida. Byli tam już jego przyjaciele i rodzeństwo. Potter-Gryfon był tak zszokowany tą nagłą teleportacją, że nie zauważył, że ktoś jest jeszcze w tej chacie – Szybko, chwyćcie mnie za ramię! Zabiorę was stąd! Nie pytajcie o nic, tylko to zróbcie! Macie zadanie do wykonania! – powiedziała do nich. Ci dopiero po chwili jej posłuchali. Gdy tylko poczuła ich chwyty, deportowała ich.

 

~~*~~

 

Inna część kraju...

Pojawili się po środku czyjegoś salonu. Gdy się rozejrzeli spostrzegli, że był to dom w stylu japońskim. Pierwsza odezwała się Nicole:

- Gdzie my jesteśmy? – spytała.

- Oni wam powiedzą. Można im zaufać. Nii-san, wiesz, co robić. Pospiesz się. Ja muszę lecieć. Cześć – powiedziała i zniknęła.

 

~~*~~

 

Hogwart...

Pojawiła się z powrotem w zamku, a konkretniej w Wielkiej Sali przed Lordem.

- Panie, nie ma go tu. Zdążył uciec i deportować się razem z przyjaciółmi i rodzeństwem z zamku – powiedziała na wstępie. Lord spojrzał na nią i po chwili zawołał do Śmierciożerców:

- Odwrót! – Ci natychmiast skierowali się do wyjścia i już biegli na błonia, a potem do głównej bramy. Wszyscy w Wielkiej Sali cieszyli się z wygranej. Ale czy była to wygrana? W końcu Śmierciożercy, na czele z Czarnym Panem zawrócili. Radość prysła, gdy ktoś przyniósł dwa ciała. Jednym z nich był Horacy, ale drugim był... Albus. Siedzieli przy nim Allan i Rose Dumledore'owie, jego wnuki. Wszyscy rozpaczali nad ciałem dyrektora...

 

~~*~~

 

Tymczasem...

- Kim wy jesteście? – spytał Harry dwóch osób stojących nieopodal nich. Oboje mieli czarne jak heban włosy i równie czarne skośne oczy.

- Jestem Peter Ghoh, a to moja żona Anne. Mieszkamy tu i... – przedstawił ich obojga, ale urwał, bo Harry spytał:

- Uuu, poczekaj! Anne? Anne Ghoh? To ty masz mnie zastąpić na stanowisku nauczyciela Obrony? – spytał patrząc na nią.

- Więc to ty jesteś tym najmłodszym nauczycielem w dziejach Hogwartu? – spytał Peter.

- Tak – odparł Wybraniec.

- Wyglądasz nam na ucznia i jesteś za młody na nauczyciela. A jak się nazywasz? – spytała pani Ghoh.

- Nie znacie mnie? Jestem TYM Wybrańcem. Całą Nadzieją Mugolskiego i Czarodziejskiego Świata! Chłopcem, Który Przeżył! Jestem TYM sławnym Harrym Potterem – zawołał.

- Nie wrzeszcz tak! Słyszałam. A poza tym dzieci nam śpią. Peter, zajmij się nimi. Ja muszę iść do Hogwartu i tam się zgłosić na nauczycielkę. A co do was, to Peter wam wszystko wyjaśni. Do widzenia wam. Do zobaczenia, kochanie – powiedziała cmoknąwszy go w policzek i deportowała się. Ci spojrzeli na mężczyznę pytającym wzrokiem. On też na nich spojrzał.

Tablica ogłoszeń

UWAGA!
Opowiadanie zostało przeniesione z poprawakami na wattpad.com. Szukajcie nicku: Cessidy84.


P.S. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś jeszcze raz przeczytał opowiadanie, bo pojawiły się poprawki.