Klik
Zmieniamy miejsce; Londyn...
Voldemort ze Śmierciożercami aportowali się z granic Hogwartu prosto do
Atrium, w Ministerstwie Magii w Londynie. Wszyscy zwrócili na nich swoje
spojrzenie. Voldemort lekko się uśmiechnął i oświadczył głośno:
- Kto się ruszy, zginie. Zrozumiano? – zwrócił się do zgromadzonych.
Zrobiło się cicho. Nikt się nie poruszył ani nie wyjął różdżki – Przyprowadźcie
mi tu Ministra Magii – rozkazał ten. Do Voldemorta podszedł wolnym krokiem Amos
Diggory. Czerwonooki spojrzał na niego – Jeśli się nie mylę nazywasz się
Diggory, tak? – spytał.
- Tak – odpowiedział i po chwili zawołał: – Zabiłeś mi syna! – krzyknął.
Czarny Pan niezwracając uwagi na jego krzyki, wyjął z wewnętrznej kieszeni
kawałek pergaminu i zbliżył się do Ministra.
- Podpiszesz to – oznajmił, podając mu go.
- Co to? – spytał podejrzliwie, ale po chwili zblad,ł zobaczywszy treść.
- Zgoda na to, byście mnie mianowali na dyrektora Hogwartu – cisza była
namacalna.
- Nie możesz tego zrobić! – zawołał jeden z aurorów.
- Nie? Ależ mogę – i uśmiechnął się wariacko – Wiecie, że Albus
Dumbledore NIE ŻYJE? – zawołał ostatnie dwa słowa na całe pomieszczenie. Panika
jeszcze większa – CISZA! – ryknął, strzelając z różdżki – Więc
jak, Diggory? Podpiszesz? – spytał blond włosego.
- Nie! Nie pozwolę ci na to! – zawołał. I już chciał podrzeć pergamin na
drobne kawałki, gdy nagle Voldemort zbliżył się do niego z wycelowaną w jego
serce różdżką, a Śmierciożercy wycelowali swoje w innych czarodziei, by nie
próbowali sztuczek i się nie zbliżali.
- Podpiszesz to, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli tego nie zrobisz,
będziesz torturowany na oczach całego Ministerstwa. A słyszałeś pewnie, jak
mocno i surowo mogę torturować już dla samej przyjemności przez wiele
tygodni... a nawet miesięcy jeśli najdzie mi taka ochota. Jeśli ze chce, porwę
cię, któregoś dnia i pognębię parę tygodni. Tak... dla zabawy – oczy Czarnego
Pana zabłysły szaleńczą czerwienią – Więc jak, podpiszesz dobrowolnie, czy mam
cię do tego zmusić? – spytał groźnym tonem. Amos przełknął głośno ślinę,
patrząc mu prosto w oczy.
- Dobrze. Podpiszę – odparł drżącym głosem. Voldemort uśmiechnął się
triumfalnie.
- Bardzo dobrze – i wyprostował się. Czekał aż Minister podpisze
dokument. Gdy go wziął do ręki, spojrzał na wszystkich – Wygram w taki, czy
inny sposób. Nikt mi nie przeszkodzi. Wy – wskazał na dwoje Śmierciożerców – za
mną, a reszta niech wraca do kwatery – i skierował się do kominka, razem z
dwójką Śmierciożerców. Pierwsi weszli oni, a na końcu sam Voldemort ze wciąż
zadowoloną miną.
~~*~~
Tymczasem w domu Ghohów...
Pan Ghoh uśmiechnął się do zgromadzonych w jego domu:
- Harry Potterze, czy może mi pan powiedzieć, kim są pana towarzysze? –
spytał pan Ghoh obrzucając spojrzeniem resztę towarzyszy Pottera. Harry
popatrzył na niego zdziwiony, gdyż spytał głupio:
- Co? – spojrzał po przyjaciołach i zdał sobie sprawę, że wciąż stoją w
dziewiątkę w holu i nawet nie przedstawił ich mężczyźnie – Ach tak. Więc, to
moje rodzeństwo Nicole i Jack. To Hermiona Granger, a to Ron Weasley, moi
przyjaciele. To są: Susan Bouns i Ernie Macmillan przyjaciele Jacka, a to Matt
Praeger i Meia Stone przyjaciele Nicole. A czemu pan pyta? – odpowiedział
pytaniem na pytanie.
- Przede wszystkim dlatego, że chciałem dowiedzieć się, jak się nazywacie.
Poza tym będziecie musieli tu przenocować dzień lub dwa, gdyż jak widzę w
pośpiechu zapomnieliście zabrać ciepły prowiant. Nie macie też niczego, w czym
moglibyście nocować. Mało tego jest dość zimno na dworze – wyjaśnił. Nagle
młodszych coś oświeciło, gdy usłyszeli to stwierdzenie.
- A skąd pan wie, że chcemy nocować na dworze, i że potrzebujemy prowiantu?
– spytał Matt.
- Dlatego, że Sarah opowiedziała nam... mnie i Anne, o was wszystko, a
głównie o tobie, Wybrańcze – zwrócił się do Harry'ego. Ten był niemało
zaskoczony tą informacją.
- Może nam pan powiedzieć, ILE Moon wam opowiedziała? – spytał Meia.
Mężczyzna popatrzył na nią lekko zaskoczony tym, że to pytanie tak szybko
padło.
- No więc, opowiedziała nam wszystko co do joty z najdrobniejszymi
szczegółami. A dokładniej, powiedziała nam to, co powinna na wasz temat
wiedzieć i to, jakie macie zadanie – odpowiedział. Wszystkich zatkało. Nagle
odezwała się Susan, spytawszy:
- Od jak dawna wie o nas? – spytała.
- Odkąd przybyła pół roku temu do szkoły,
dowiadywała się o was wielu rzeczy. A to z pogłosek, a to od Ginny Weasley, a
to od reszty Gryfonów. Wie o was to, co powinna – tu wzruszył ramionami i
poszedł do pokoju dziecięcego, gdyż usłyszał płacz dziecka. Wrócił po chwili z
małym dzieckiem na rękach – To mój, syn, Kevin. Ma rok. Obudził się, więc muszę
go utulić do snu – kołysał nim lekko, by się uspokoił i zasnął – Co do was,
pokażę wam wasze pokoje. Chodźcie za mną – i zaprowadził młodzież do dwóch pokoi.
Jeden miał być dla Hermiony, Meii, Nicole i Susan, a drugi dla Harry'ego, Rona,
Jacka i Matta. Wystrój pokoi był jak najbardziej w stylu japońskim. Tak
wyglądał pokój chłopców:
- Wow! – zawołali wszyscy.
- Ale
fajny! – zawołali jednocześnie Ron i Matt.
- I cały
dla nas? – spytał uradowany Jack.
- Jasne –
odparł pan Ghoh, poprawiając trochę Kevina na ramieniu. Nagle rozległ się pisk
dziewczyn. Przyjaciele pobiegli do pokoju dziewcząt, który mieścił się tuż obok
i zapytali od progu:
- Co się... stało? – Matt najpierw był zdenerwowany
i celował przed siebie różdżką gotów zabić, ale gdy zobaczył Hermionę, Nicole,
Susan i Meię uśmiechnięte od ucha do ucha, patrzące w około rozejrzał się po
pokoju. Reszta zrobili to samo. Pokój wyglądał jednym słowem: rewelacyjnie!
- Kurde! – wyrwało się Ronowi i Jackowi.
- Rany... – to słowo powiedział Harry.
- Ale tu ładnie! – pisnęły zgodnie dziewczyny.
~~*~~
Tymczasem w Hogwarcie...
Anne Ghoh szła korytarzami Hogwartu, rozglądając
się dookoła. Nie była tu od kilkunastu lat. Zmieniło się tu. Czuła w zamku
mroczną aurę. Ciarki przechodziły jej po karku, gdy poznała, że był to rodzaj
Aury Śmierci. Ktoś zginął – tego była pewna. Ale kto? Musiała się tego
dowiedzieć. Szła dalej ku gabinetowi dyrektora na każdym kroku widząc ciała. To
martwe i zakrwawione. To żywe lub nie mogących się poruszyć. Dzieci i dorośli;
kobiety i mężczyźni; chłopcy i dziewczęta. W końcu doszła do swego celu. Stanęła
przed kamiennym gargulcem i po chwili powiedziała:
- Przyjaciel – Gargulec poruszył się i
ukazał jej schody, więc weszła po nich. Stanąwszy przed dębowymi drzwiami
zapukała w nie.
- Proszę wejść – rozległ się po chwili zachrypły
kobiecy głos. Otworzyła drzwi i weszła do środka. W fotelu za biurkiem
siedziała Minerwa i płakała.
- Minerwo, stało się coś? – spytała, podbiegając
szybko do niej. Ta na nią spojrzała i odpowiedziała z płaczem:
- Widzisz, Anne... zamordowano... kilka osób...
A-a-a pośród nich... są... Horacy Slughorn... i-i-i... Albus Dumbledore! –
zawyła głośno.
- To niemożliwe! – zawołała druga kobieta i również
się rozpłakała. Obie kobiety płakały przez kilka dobrych minut. Gdy się
opanowały pierwsza zdołała się odezwać profesorka:
- A więc, więc – tu dyrektorka pociągnęła nosem, po
czym wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i wydmuchała w nią nos, a następnie
powiedziała do swojej towarzyszki – A więc, przyszłaś zająć stanowisko
profesora Pottera? – spytała dla pewności.
- Tak, Minerwo. Będę prowadzić zajęcia, dopóki pan
Potter nie wróci ze swojej wyprawy powierzonej przez Albusa i nie pokona
tego-przeklętego-Gada – wyjaśniła. Dyrektorkę zdziwiło to, gdyż spytała:
- Więc... chcesz dać mi... do zrozumienia, że... że
Harry... żyje? Nie zginął? – spytała zaskoczona.
- Tak. Harry żyje, nie zginął. Musiał uciec z
Hogwartu, by Voldemort nie dopadł go ani jego przyjaciół oraz rodziny i by
znaleźć sposób na pokonanie go – odpowiedziała z uśmiechem.
- Jaką podróż? – spytała ze zdziwieniem profesorka,
a potem zdała sobie sprawę, że Harry miał powierzoną jakąś misję od zmarłego
dyrektora – Aha... TĘ podróż. Rozumiem – i po raz pierwszy odkąd zobaczyła
nieruchomą postać Albusa, uśmiechnęła się szczerze – Dobrze więc. Przeczytawszy
twoje kwalifikacje i wiedząc, co robiłaś przez ostatnie lata uważam, że
zostaniesz od razu przyjęta bez zbędnych pytań na stanowisko nauczyciela Obrony
– powiedziała na jednym wydechu. Młodszą kobietę uradowało to, ale zanim zdołała
coś powiedzieć, w kominku wybuchł szmaragdowy wysoki ogień. Chwilę potem
pojawiła się inna kobieta, nieco młodsza od nich. Miała na sobie czarną szatę
Śmierciożercy – Kim pani jest? – spytała McGonagall, celując w nią różdżką.
Lecz ta nie kwapiła się odezwać, gdyż po chwili z płomieni wyłoniła się kolejna
postać, tym razem mężczyzny. On również miał na sobie czarną szatę. Przed nimi
stało rodzeństwo Carrow. Mężczyzna podszedł do biurka dyrektorki i wycelował w
nią swoją różdżkę, jego siostra też to zrobiła, ale wycelowała w Anne. Oboje
nic nie mówili. Po chwili na dywaniku przed kominkiem pojawił się...
- Voldemort! – krzyknęła dyrektorka i zbladła. Już
zmieniała kierunek różdżki, gdy ten ostatni zawołał:
- Expelliarmus! – Z rąk profesorek
McGonagall i Ghoh wyrwały się różdżki i podleciały do wyciągniętej ręki
Czarnego Pana. Obie kobiety gapiły się na niego wystraszone. Pierwsza opanowała
się Anne.
- Co tu robisz, Riddle? – Jej głos był spokojny,
ale i zimny jak lód. Czarny Pan obrócił się ku niej i przyjrzał. Po chwili
jednak uśmiechnął.
- Panna Kociuba, jak nie miło Cię widzieć –
powiedział z ironią.
- Mnie również nie miło cię wiedzieć, Tom.
Powtarzam: Co tu robisz? – spytała.
- Nie nazywaj mnie tak!! – wrzasnął.
- A to niby czemu? – spytała z drwiącym uśmiechem –
Czy dlatego, że to twoje prawdziwe imię i nazwisko? Czy może dlatego, że
otrzymałeś je po swoim ojcu mugolu, którego osobiście zabiłeś, mając szesnaście
lat? – odparła cynicznie. Nagle pojawiło się zielone światło, które zostało
pokierowane w kierunku czarnowłosej kobiety, lecz zaklęcie nie dotknęło jej,
gdyż młoda profesorka zawołała sekundę wcześniej:
- Cortbolla! – W ułamku sekundy jedną ręką
wyciągnęła przed siebie, a drugą wycelowała w Minerwę, machnąwszy szybko i
skomplikowanie przy tym obiema rękami. Wokół niej i dyrektorki pojawiła się
fioletowa przezroczysta kopuła.
Zaklęcie, które już było blisko niej... wchłonęło się w tarczę, nie robiąc
żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło, gdy zaklęcie
dotknęło powierzchni tarczy, otaczającą An. Zamiast zniknąć lub choćby
zmniejszyć... powiększyła się!?
Zaklęcie, które już było blisko niej... wchłonęło się w
tarczę, nie robiąc żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło,
gdy zaklęcie dotknęło powierzchni tarczy, otaczającą An. Zamiast zniknąć lub
choćby zmniejszyć... powiększyła się!?
- Co do...?! – Pani Ghoh uśmiechnęła się szeroko i chytrze do Riddle'a, po czym
powiedziała wyniośle:
- Nigdy nie doceniaj kobiet ani wybrańców, a także Armii Hogwartu, Zakonu
Feniksa i Gwardii Dumbledore'a,
Riddle – oznajmiła pokazując dwa rzędy białych i równych zębów. Lord najeżył
się, a jego oczy zaświciły się czerwienią – Powtórzę poraz ostatni raz: Co tu
robisz?
–
spytała z jadem w głosie. Mężczyzna patrzył na nią swymi czerwonymi
oczami w milczeniu, następnie uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:
- Minister Magii oznajmił dzisiaj – tu uśmiechnął się "słodko", co nie wróżyło nic dobrego – że zostałem
mianowany na dyrektora Hogwartu – oznajmił triumfalnie. Zarówno panią Ghoh,
jak i profesor McGonagall zatkało, a ich szczęki walnęły w podłogę – Tu macie potwierdzenie tego oświadczenia – podszedł do Minerwy i położył na biurku. Kobieta wzięła go i przejrzała
dokument. U dołu strony była pieczęć Ministra i jego podpis obok. Chwilę potem
wydyszała:
- On mówi prawdę, Anne! Z tego dokumentu wynika, że rzeczywiście został mianowy na nowego
dyrektora Hogwartu i nawet Amos Diggory się zgadza! Jest jego podpis i
pieczęć! – spojrzała na przyjaciółkę z rozpaczą.
- To niemożliwe! Nie możemy pozwolić, by uczniowie byli na ciebie zdani i
narażeni! – zawołała Anne, patrząc na Czarnego Pana. Voldemort wycelował koniec
różdżki w młodszą kobietę.
- Tak myślisz, Ghoh? Crucio! – wrzask kobiety rozległ się po całym gabinecie. Upadła i zaczęła się wić oraz
wrzeszczeć. Fioletowa kopuła najpierw zamrugała, a potem zniknęła, zarówno
wokół niej jak i wokół Minerwy – Zabrać je obie do lochów. Wprowadzimy tu
wiele zmian. Na początek ogłosimy, że w Hogwarcie nie będzie więcej Ceremonii
Przydziału. Nie będzie różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło
mojego przodka, Salazara Slytherina.
Prawda, Anne Ghoh? – oznajmił z satysfakcją w głosie cofając zaklęcie po pięciu
minutach z młodej nauczycielki.,
- Tak jest, panie! - zawołało jednocześnie rodzeństwo Carrow. Anne spojrzała na
Riddle'a z mordem w oczach. Nie mogła się jednak ruszyć z bólu. Oddychała nie
równo.
- Zabierzcie je z moich oczu! – zawołał Voldemort, idąc w kierunku biurka.
Nagle-niespodziwanie ktoś zawołał...
1 komentarz:
Hah... Mimo że zaczęły się wakacje ja wciąż nie mam na nic czasu ;( więc skomentuje jednym słowem, że rozdział: Rewelacyjny.
Proszę o skomentowanie moich ostatnich rozdziałów na HP i AJ 1 i2 / ND
Pozdrawiam
Prześlij komentarz