Tej samej nocy... Po drugiej stronie świata... Brazylia...
W Ameryce Południowej, niedaleko Piorini, w gąszczach gorącej Amazonii na jednym ze szczytów górskich stał olbrzymi mroczny zamek zwany Ciernistym Grodem. Nikt tam nigdy nie zaglądał. Tubylcy uważali to miejsce za nawiedzone. Każdy kto się tam zapuszczał nigdy nie wychodził żywy. Ktoś jednak nie zwracał uwagi na te plotki. Był to wysoki i szczupły mężczyzna w czarnej szacie i pelerynie z kapturem narzuconym na twarz. Szedł szybko właśnie ku temu budynkowi. W oddali przy drzwiach zauważył skrzydlate stwory zwane gargulcami. Przeszedł przez bramę bez trudu. Potem bez lęku podszedł do drzwi. Chciał chwycić za klamkę, ale coś go odepchnęło niespodziewanie aż poleciał ku bramie. Wstając spadł mu kaptur. Widać było na niej zdziwienie i zaskoczenie. Skierował się ponownie ku drzwiom, ale w połowie drogi ponownie napotkał opór. Nagle pojawiło się światło, które go oplotło. Potem odezwał się głos:
- Przedstaw się, skąd pochodzisz, ile masz lat i podaj cel wizyty. - zarządził. Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym odpowiedział:
- Nazywam się Lord Voldemort... - przedstawił się. - ...Mam 72 lata. Przybyłem do Lorda Lordów. Jestem jego wiernym sługą, jedynym Czarnym Panem oraz dziedzicem Salazara Slytherina. - oznajmił. Chciał wejść, ale głos znowu się odezwał:
- Głos rozpoznany, ale podaj swoje prawdziwe imiona i nazwisko. - oznajmił głos.
- Dlaczego? Przecież podałem. - odparł.
- Tego wymaga władca Ciernistego Grodu... - wyjaśnił głos. - ...By tu wejść musisz się przedstawić swoimi prawdziwymi imionami i nazwiskiem, pochodzeniem i wiekiem. To jest teraz twoim hasłem aby tu wejść. - odparł. Voldemort zamyślił się. - "Coś jest nie tak..." - przeszło mu przez głowę.
- Nazywam się Tom Marvolo Riddle i mam 72 lata. Jestem jedynym Czarnym Panem Lorda Lordów i dziedzicem Salazara Slytherina jednego z Założycieli zamku Hogwart. Przybyłem do Czarnego Lorda na audiencję. - przedstawił się. Światło zniknęło i coś kliknęło w drzwiach. Voldemort z niemałym wysiłkiem otworzył je i śmiało wkroczył do wnętrza budynku. Wszedł po najbliższych schodach na górę. Spostrzegł, że są tu dziwne, jak na takie miejsce kolory i przedmioty. Dzbany. Kwiaty. Wesołe obrazy. Kolorowe tapety. Dywany. Dobrze, jakoś można przeżyć, ale CZERWONE, ZŁOTE, NIEBIESKIE I ŻÓŁTE? I to rażące barwy. Jakby chciano przestraszyć zbłąkanego przybysza o mrocznej mocy i przeszłości. Na ścianach były wetknięte pochodnie z płomieniami. Nie pomarańczowe, ale z niegasnącym ogniem. Gubraithiany - gałązki wiecznego ognia. Nie zwracając uwagi na takie "drobiazgi" szedł dalej. Gdy stanął przed jednymi z wielu drzwi zapukał. Po chwili rozległ się głos:
- Wejdź, Tom... - zażądał. Riddle otworzył je i wszedł. Tu było przytulniej. No cóż, zależy co można powiedzieć przez słowo "przytulniej". Było tu mroczno. Jedynym źródłem światła był ogień w kominku, którego światło padało na mężczyznę przy oknie w bordowej obszernej szacie. Stał przodem do kominka. Dawał temu miejscu jeszcze więcej tajemniczości, powagi, strachu, a przede wszystkim mroku i zła. Te dwie ostatnie rzeczy czuć było od niego najbardziej. Parzyły jak sam ogień. - ...Gdzie byłeś przez te lata, Tom? - odezwała się postać nie odwracając się. Jego głos był porównywalny do walenia o miecz jaki wydaje przy waleniu o drugi miecz. Najwyraźniej owego Toma nie przeraził ten głos, gdyż odpowiedział:
- Lordzie! Panie mój, nie było mnie tyle lat, bo zabiłem małżeństwo Potterów i próbowałem zabić ich syna, ale mi się nie udało. Powróciłem z Albanii, gdzie przebywałem dziesięć lat, do Anglii do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart w ciele nauczyciela Obrony, który się tam przybłąkał i... - Przybyszem okazał się Tom Riddle II, bardziej znany nam jako Lord Voldemort. Riddle opowiedział wszystko co, działo się na przełomie ponad 16 lat. Opowiedział też ze szczegółami co się wydarzyło na cmentarzu nieopodal Little Hangleton, gdy powrócił do swego ciała i to, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii oraz co stało się z Albusem Dumbledore'em. W między czasie postać, która teraz siedziała w tronie obserwując go, z każdym zdaniem młodego Lorda jakby zdawała się być coraz bardziej zdenerwowana i rozeźlona, a jego aura była coraz mroczniejsza i potężniejsza. Czarny Pan nawet nie zdawał sobie sprawy co, to oznacza. - ...Więc widzisz, panie, muszę zabić tego chłopaka. On mi zagraża. Przez tą przeklętą przepowiednię nie mogę za wiele zrobić, by go ukatrupić. Muszę mieć coś, co go osłabi na tyle bym mógł go pokonać i zabić. - zakończył swoją opowieść Riddle. Mroczny Lord milczał przez kilka chwil. Voldemort wiedział, że jeśli ośmieli się mu przerwać ciszę to go walnie jakimś strasznym zaklęciem, o wiele potężniejszym niż jego własne. Podobno połączył Czarną Magię z wampirzą w ciągu 25 lat.
- Jeśli dobrze zrozumiałem... - zaczął powoli. - ...Lily Evans dała jednemu ze swych synów ochronę, której nie mogłeś przeniknąć. A tą ochroną jest po prostu miłość?!... - spytał. Tu skinięcie głową jego sługi. - ...Ty nieudaczniku!... - ryknął na całe pomieszczenie. Riddle skulił się. - ...Żadna durna szlama nie może ci przeszkodzić w zabiciu żadnego czarodzieja czy czarownicy obojętnie jakiego pochodzenia! Nie mogłeś powrócić do ciała przez 13 lat! I to przez tego półkrwi bachora?! - zawołał, ale po chwili uspokoił się mówiąc. - ...Ale nie jest on zwykłym bachorem, Tom. A wiesz dlaczego?... - spytał patrząc na swego sługę. Ten pokręcił przecząco głową z lękiem. - ...Dlatego, że jest on spadkobiercą najbogatszej rodziny w całym świecie, zarówno czarodziei jak i Mugoli, gdyż Evansowie też byli bogaci. Pomimo, że utraciłeś moc i ciało na te 13 lat to i tak udało ci się ją po części odzyskać używając do tego krwi Harry'ego Pottera, ręki Petera Pettigrew i kości swego ojca, nędznego Mugola, Toma Riddle'a seniora... - umilkł na chwilę i dodał: - ...Winszuję. Widzę, że jesteś silniejszy niż ostatnio jak cię widziałem, ale... brakuje ci czegoś. Straciłeś swą różdżkę. Zasługujesz na karę, wiesz o tym? - Postać wstała i zaczęła się zbliżać do Riddle'a. Ten się tak przestraszył, że padł na oba kolana przed swoim panem.
- Panie! Proszę! Błagam, nie! Zlituj się!... - błagał Czarny Pan składając ręce jakby się modlił. Mroczny Lord patrzył na niego swymi ciemnymi jak mrok oczami zastanawiając się: Czy dokopać mu? Walnąć go jakimś wampirzym zaklęciem? Jednak on dalej drążył swoje błagania: - ...Doradź mi co mam robić! Zabiję Harry'ego Pottera, tylko daj mi szansę i radę co mam robić! Proszę! - "A może darować mu? Albo doradzić jak można zabić jedyną osobę, która ma szansę unicestwić mojego wiernego sługę? Czy może mam się śmiać z jego reakcji na wzmiankę o karze?..." - Musiał jednak pamiętać, że nie może się zdemaskować, bo jego moc obróci się przeciw niemu. - "...Nie mam wyjścia. Będę musiał mu pomóc" - pomyślał po chwili.
- Dobrze. Pomogę ci... - powiedział w końcu. - ...Ale jeśli spieprzysz tą robotę, to nie ręczę za siebie i Cię zabiję. Lecz... nie mogę tego zrobić, bo przepowiednia mówi, że jeden z was musi być mordercą lub ofiarą. Tak, Tom, znam treść przepowiedni. Więc jej posłuchaj... - Tu ją wyrecytował. Gdy po chwili skończył powiedział. - ...Jakoś to sobie zinterpretuj... - powiedział siadając w swoim tronie. Voldemort tak był zaskoczony słowami proroctwa, że aż znieruchomiał z wrażenia i gapił się w niego jak zahipnotyzowany słuchając jej. - "Więc Potter miał rację..." - pomyślał Voldemort. - ...Jako broń proponuję ci Berło Śmierci nazywane też Różdżką Przeznaczenia lub po prostu Czarną Różdżką. Znajdź Ją, Riddle, a pokonasz Harry'ego Pottera. Lecz chcę cię uprzedzić. Nie zdobędziesz tej Różdżki bez odebrania Jej osobiście poprzedniemu właścicielowi. Rozumiesz? - spytał.
- Tak, Lordzie. - odpowiedział przymilnie natychmiast wstając i skłoniwszy się. - "...Więc i Regina też miała rację co do tej Różdżki" - dodał w myślach.
- A oto moja rada: - ...zaczął. - ...Daj Potterowi szansę na walkę. Uczciwą walkę, walkę na fair. Sprawdź jego umiejętności. Jeśli zdołasz cokolwiek mu zrobić, np. gdy stanie na nogi po twoich zaklęciach, to zrób wszystko, by go zabić. Jeśli tego nie zrobisz dowiem się tego, Riddle. A teraz zejdź mi z oczu!... - Czarny Pan skłonił się ostatni raz i wyszedł. Gdy drzwi się zamknęły za Voldemortem Mroczny Lord wstał po minucie ciszy. Chwycił najbliższy wazon z kwiatami i cisnął ją w drzwi rozbijając go. - ...TY SKURWIELU!!!! JAK MOGŁEŚ ZABIĆ MI CÓRKĘ I ZIEŃCIA!?! NIECH CIĘ SZLAG TRAFI, RIDDLE!!! I TERAZ CHCESZ ZABIĆ JEDYNĄ-NADZIEJĘ-KTÓRY-MOŻE-CIĘ-ZABIĆ?!? - ryknął na całe pomieszczenie. Miał szczęście, że na pokój zostało rzucone zaklęcie ciszy, więc Riddle nie usłyszał tych słów. Lord Lordów oddychał ciężko jakby przebiegł dziesięć mil. W tym momencie z cienia wyszła inna postać. Gdy weszła w promienie światła padające na podłogę z okien ukazała się postać kobiety o rudych włosach i zielonych oczach. Wyszła właśnie z łazienki ze szmatką w rękach.
- Matthew, kochanie. Spokojnie. Powinieneś powiadomić Aurelię o tym, że Lord Voldemort chce zdobyć za wszelką cenę Berło Śmierci. - poinformowała go spokojnym głosem jego żona. W momencie, gdy kobieta się pokazała z każdą chwilą mężczyzna zaczął się uspakajać aż w końcu powiedział drżącym głosem:
- Jo*, skarbie, on zabił naszą kochaną Lilkę i jej męża! A teraz chce zabić również jednego z naszych wnuków! A jeśli już go zabije to kto pokona Lorda Voldemorta?? Powiedz mi: kto? Ja nie mogę tego zrobić, bo to nie ja jestem wybrańcem! Wiem, że powinienem ją poinformować, ale pamiętasz, że na zewnątrz tego zamku uznawają nas za martwych? - przypomniał wstając i doprowadzając się do porządku.
- Wiem, kochanie, ale i tak jakoś się z nią skontaktuj. Dobrze? - poprosiła pani Evans. Tak więc mężczyzna przebrał się w mugolskie ubranie, a na to zimowy płaszcz i szalik. Po czym, już w swojej prawdziwej postaci deportował się do domu Reginy Hoof.
~~*~~
Dolina Godryka...
Matthew Evans szedł ulicą ku domowi nr 11 - domu Hoofów. Owy dom stał tuż obok będącego wciąż w remoncie domu Potterów. Stanął przed drzwiami jedenastki i zapukał. Usłyszał kroki, a potem głos:
- Kto tam? Podaj hasło. - Był to głos Rogera Hoofa.
- Hasło to: Cœur de l'Océan, czyli Serce Oceanu. - powiedział pan Evans. Usłyszał szczęk zamka. W drzwiach pojawiła się twarz rudego mężczyzny. Blada, wystraszona i... zdziwiona.
- Evans? Matthew Evans? To-to ty? - Cichy szept młodszego mężczyzny można było by porównać do podmuchu szelestu liści.
- We własnej osobie... - powiedział uradowany. - ...Witaj, Roger. Wpuścisz mnie? Chcę porozmawiać z twoją żoną lub córką. - poprosił. Roger rozszerzył drzwi i wpuścił przybysza do środka. Roger zaprowadził go do salonu, po czym poszedł po Reginę i Agnes. Chwilę potem obie kobiety weszły do salonu. Regina zobaczywszy pana Evansa spytała z niedowierzaniem:
- M-Matthew? To-to ty? - spytała mało nie mdlejąc.
- Witaj, Regino. Kupę lat. - pan Evans uśmiechnął się na widok dawnej przyjaciółki. Oboje patrzyli na siebie jakby nie widzieli się od lat. Zresztą tak właśnie było.
- Matthew! - zawołała z radością kobieta.
- Regina. - powiedział czarnooki mężczyzna. Oboje podeszli do siebie i wzięli się w ramiona.
- Znasz tego mężczyznę, mamo? - spytała Agnes.
- Tak, skarbie. Poznałam Matta zanim urodziły się Lily i Aurelia. Chodziliśmy do tej samej szkoły, do Liceum w Polsce tak jak Rogera. Matt urodził się tam, ale, gdy poznał Joanne Cameron wyjechał do Anglii i już nie wrócił. Dopiero teraz się pierwszy raz widzimy od ponad 25 lat! - wyjaśniła.
- Przybyłem tutaj by prosić was o pomoc. - powiedział po chwili milczenia.
- A o, co chodzi? - spytał Roger.
- Najpierw zacznę od tego, że, nie długo po narodzinach Aidrene'a wyjechałem do Ameryki Południowej. Przemierzałem gąszcze brazylijskiej Amazonii i zostałem pojmany przez tamtejsze Amazonki. Dopiero później dowiedziałem się, że są one strażniczkami zamku zwanego Ciernistym Grodem. Jego gospodarzem był czarodziej. Bardzo potężnym czarodziej, nawet potężniejszy od twojego brata, Regino. Był on nazywany przez swoich podwładnych Lordem Lordów, lub Czarny Lordem albo Mrocznym Lordem. Nazywano go także Campió de Campions. - odparł.
- A co to znaczy: Camp-coś tam? - spytał Roger.
- To po katalońsku Mistrz Mistrzów. Najwyraźniej tamten Lord był Katalończykiem... - wyjaśniła Regina. - ...A kim byli jego zwolennicy? - spytała Agnes.
- Miał on na swoje usługi nie zwykłych pomywaczy jak Śmierciożercy, których ma Voldemort. Przy nim Śmierciojady to zwykłe płotki czy karaluchy, nawet Lucjusz Malfoy i Bellatrix Lastringe mogliby paść trupem, gdyby oni na niego spojrzeli czy zerknęli a tym bardziej odezwali się. Jego podwładnymi to głównie przeróżne magiczne straszne stwory i demony zapomniane przez ludzkość, nawet dementorzy byli na jego usługach dopóki on nie zginął, a ministerstwo zesłało ich do Azkabanu jako strażników więzienia. Istnieją także Dark Elves, czyli Mroczne Elfy. Odeszli w nieznane, gdy stracił moc. Wrócą, gdy ich wezwie. - wyjaśnił.
- Twierdzisz, że mój wuj jest jego sługą? Ma swojego Pana? To niesamowite! - zdziwił się Alastor, który przybył razem z siostrą i matką.
- Zaraz, poczekajcie... - odezwała się Regina. - ...Przypomniała mi się przepowiednia, którą wypowiedziałam przed Cariną Glembin. Spójrzcie... - pokazała im kawałek pergaminu, który wyjęła z szuflady kredensu. Wszyscy nachylili się nad nim.
"W dniu, gdy Dziecko Losu osłabi Księcia Ciemności zawita nowy dzień nad światem czarodziei i Mugoli... Nie martw się, Carino, twój mąż będzie odważny i lojalny temu, kto pokona Lorda Ciemności! Na początku będzie nie ufny wobec innych ludzi, lecz się nie obawiaj. Pokona swą słabość i pokona nawet to, co się stanie z twoją rodziną!... Chłopiec Z Blizną unicestwi Zło i Da światu nadzieję na dalsze życie i Da im też siłę, by żyć dla tych, na których im zależy...!"
- ...Tu zaznaczam trzy zdania: "W dniu, gdy Dziecko Losu osłabi Księcia Ciemności zawita nowy dzień nad światem czarodziei i Mugoli... Nie martw się, Carino, twój mąż będzie odważny i lojalny temu, kto pokona Lorda Ciemności!...". Lord Ciemności? Książę Ciemności? Dziecko Losu? Czy nie wydaje się wam to znajome? - spytała.
- Hmm... Myślę, że Dzieckiem Losu jest Harry... - oświadczył Matt. - ...Księciem Ciemności jest Voldemort, a Lord Ciemności to osoba,... którą ja pokonałem. - wyjaśnił nie patrząc na nich. Wszyscy gapili się na niego.
- Co takiego?!? TY pokonałeś Lorda Lordów?!? - zawołali wszyscy.
- Ale... jak?... - spytała Regina kompletnie zszokowana. Wszyscy skupili wzrok na Matthew Evansa, ale on nawet nie kwapił się spojrzeć na nich, a co dopiero odpowiedzieć. Regina podeszła do przyjaciela, odwróciła go do siebie przodem i spojrzała mu w oczy. Dopiero teraz zauważyła, że są mroczne, straszne, a nawet takie, no... obce. Czuła, że trzęsie się, ale nie ona lecz on. Czuła też coś w sercu. Był to rodzaj smutku, bezradności i samotności. - ..."Mateusz, co ci jest?" - spytała w języku polskim. Ten spojrzał na nią i odpowiedział:
- "Ja... Sam nie wiem. Poza tym nie powinnaś się ze mną spotykać. Nie powinienem przychodzić tu w ogóle, ale Joasia poprosiła mnie oto. Regino, jestem przecież Lordem Lordów! Zabiłem poprzedniego Lorda tylko dlatego, że był słaby ze starości. Ja go tylko dobiłem. Byłem Mugolem, więc nie użyłem nawet siły..." - tu zawahał się i po chwili kontynuował: - "...Widzisz, by dobić takiego Lorda trzeba nie lada odwagi, by w ogóle pomyśleć o pójściu do niego z własnej woli, a co dopiero się odezwać. By go przynajmniej obezwładnić trzeba mu odebrać pierścień, który miał na palcu, potem umiera." - tu pokazał dłoń z Pierścieniem. Był to piękny i duży ciemno niebieski nefryt.
- Jaki śliczny! - zawołała Agnes widząc ów przedmiot. Matt wpatrywał się w młodą Hoofnę będąc zszokowanym, że w ogóle podchodzi do niego bez śladu leku i obrzydzenia na twarzy. Poprzedni właściciel zabijał już za samo spojrzenie na jego skarb. Aż się wzdrygnął na to wspomnienie i nagle wyrwał rękę z dłoni młodej kobiety zanim zdążyła dotknąć jego Pierścienia. Ta spojrzała na mężczyznę i... uśmiechnęła się mówiąc:
- Panie Evans, niech mnie pan wysłucha przez chwilę. Pana córka, Aurelia wybaczy panu, gdy pan jej o tym powie osobiście. Zrozumie to. To, że jest pan najpotężniejszym Lordem Lordów na świecie nie znaczy, że jest pan praktycznie niebezpieczny i zły... - "Ta jasne, gdyby tylko wiedzieli jakie przeszedłem piekło w Ciernistym Grodzie, gdy panował wtedy Salvatore**" - pomyślał ze zgrozą, jednak rudowłosa kontynuowała. - ...Ma pan władzę nad Najgroźniejszym Czarnym Panem Obecnych Czasów. Dobrze się stało, że zabrał pan poprzedniemu Lordowi Pierścień. Ma pan teraz władzę nad naszym wujem, a tego potrzebujemy! Niech się pan nad tym zastanowi, panie Evans. - pocieszała go Agnes.
- Moja córka ma rację, Matt. Powiedz Aurelii kim się stałeś. Nie osuwaj się w cień, bo zawsze będziesz samotny nawet, gdy będziesz mieć przy sobie Joanne. W końcu nie wytrzyma i sama pójdzie do Harry'ego oraz Aurelii, by im to powiedzieć, a lepiej usłyszeć to od źródła niż od kogoś innego takiego jak Voldemort. Zrób to, a ci ulży. Zaufaj nam. - pocieszała go Regina. Matt zastawiał się kilka chwil aż w końcu powiedział:
- Przekonaliście mnie. Zgoda, powiem im, lecz są dwa szczegóły. - tu westchnął.
- Jakie? - spytał Roger.
- Pierwszy to, że ja i Joanne jesteśmy oficjalnie martwi poza Grodem i nie ma sposobu, byśmy wrócili tak po prostu do świata czarodziei. A po drugie:... - tu westchnął z dezaprobaty i dokończył. - ...Mam dwie osobowości. Dobrą i złą. Gdy się wkurzę lub coś pójdzie coś nie tak, a zwłaszcza po nie mojej myśli, mogę stać się nieobliczalny, złośliwym i bezlitosny Lordem Lordów. O wiele gorszym od samego Lorda Voldemorta czy diabła. Stało się to tak, że dotykając poprzedniego Lorda, a co gorsza, dotykając szczególnie tego Pierścienia czarodziejska moc Lorda Lordów przechodzi na osobę, która dotknęła jego Pierścienia w momencie jego śmierci. Dotknąłem go rzecz jasna. Gdy Pierścień sam nałożył mi się na mój palec siła życiowa i moc z poprzedniego Lorda prysła jak bańka mydlana i przelała się we mnie obdarzając czarodziejską mocą, siłą i wiedzą poprzednich Mrocznych Lordów... - uśmiechnął się kwaśno. - ...Przez wiele lat nie mogłem zapanować nad tą siłą i mocą. Byłem tak potężny, że odeszła Jo. Tak było do dnia, gdy została zamordowana Lily i jej mąż James. Odezwał się we mnie instynkt ojcowski. Byłem wściekły, a jednocześnie spanikowałem, bo pomyślałem, że ich dzieci, Nicole, Harry i Jack też zginęli... - tu zadrżał - ...Nie mogłem zapanować nad swoją mocą, ale gdy doszły mnie słuchy, że żyją, mają domy i mają się dobrze, uspokoiłem się. Od tamtego czasu zacząłem panować nad tą mocą. Z roku na rok było coraz lepiej, nawet Jo wróciła. Tak było przez 13 lat. Gdy jednak dowiedziałem się, że Voldemort odzyskuje siły. Zaznaczam: siły, nie ciało. Moc i życie Czarnych Panów na tej ziemi jest połączona z mocą Lorda Lordów. A konkretniej: Umysłem, Ciałem i Mocą. Więc, gdy poczułem, że Tom II odzyskuje siły zacząłem tracić panowanie nad sobą, ale jakoś go odzyskiwałem. Były krótkie chwile braku kontroli, więc nawet nie wiem czy w ogóle pójdę tam. Moja moc jest głównie oparta na emocjach, dlatego jest taka silna i jest nieobliczalna. Nie wiadomo co może się stać, gdy całkowicie stracę kontrolę. Przechodząc do sedna sprawy: Potrzebuję pomocy. Muszę się skontaktować z Merlinem i Założycielami. Proszę cię, Regino, skontaktuj się z nimi, bym mógł z nimi porozmawiać. Proszę. - błagał pan Evans. Kobieta patrzyła na niego miłym, ale zarazem surowym wzrokiem.
- To jest prawdziwy powód twej wizyty? - spytała.
- Tak, Regino. To jest prawdziwy powód. - odpowiedział. Kobieta uśmiechnęła się promiennie.
- Chodźcie ze mną. - powiedziała i skierowała się na drugie piętro.
________________________________________
Od autorki:
* Jo - to zdrobnienie od Joanne.
** Salvatore - Będę o nim za kilkadziesiąt rozdziałów wspominać. Jest on bardzo ważny dla opowiadania oraz wiązany z Mattem Evansem i Percym Levenderem. Więcej nie powiem, by nie zdradzać szczegółów.
2 komentarze:
http://cornelia-malfoy.blogspot.com/ Zapraszam nowy rozdział powstał :)
A u Ciebie tak sobie czytam nowy rozdział i kolejne zaległe i czekam już na kolejny rozdział bo jestem ciekawa co dalej Bardzo ciekawa! Pozdrowionka :)
Zapraszam na nowy rozdział na boga HP i AJ
^_^
Ten rozdział przeczytam na wakacjach, gdyż mam masę roboty przed zakończeniem roku szkolnego... Dużo spr. i kartkówek ;(
Prześlij komentarz